Back to top
Publikacja: 01.09.2019
Ukradzione dziecko
Polityka


2 września dzieci w Polsce i na Węgrzech rozpoczną kolejny rok szkolny. Tegoroczne wakacje w Polsce zdominowała dyskusja na temat edukacji seksualnej w polskich szkołach. Zderzenie dwóch koncepcji: laicko-permisywnej versus katolicko-normatywnej szczególnie ostro rysuje się w Gdańsku, Poznaniu oraz Warszawie gdzie władze chcą wprowadzić edukację opartą na „standardach WHO”. Wielu rodziców odbiera to jako zamach na zagwarantowane im w konstytucji prawo do wychowywania dzieci zgodnie z własnymi przekonaniami. Kształt edukacji seksualnej zarówno w Polsce jak i na Węgrzech nie budzi zachwytu agend Unii Europejskiej oraz reszty postępowego świata. W Polsce zamiast typowej edukacji seksualnej uczniowie uczestniczą w Wychowaniu do życia w rodzinie. Raport organizacji YouAct (European Youth Network on Sexual and Reproductive Rights) ze zgrozą informuje, że w opisie polskiego programu nauczania tego przedmiotu słowo „rodzina” występuje aż 173 razy, a „seks” tylko 2.[1] Raport podkreśla też, że edukacja młodych Polaków odbywa się w oparciu o moralność katolicką co z automatu powoduje stygmatyzację osób o odmiennej orientacji seksualnej i rodzin innych od tradycyjnej. Na Węgrzech, w przeciwieństwie do Polski, zalegalizowane są związki osób tej samej płci (od 1996 konkubinaty, od 2007 związki partnerskie) ale edukacja seksualna w ramach przedmiotu Życie seksualne i rodzinne uważana jest za zbyt anachroniczną. Amerykańskie Centrum Praw Reprodukcyjnych (Center for Reproductive Rights) zauważa z niezadowoleniem, że „nie ma ani ogólnej polityki, ani jednolitej praktyki dotyczącej edukacji seksualnej młodzieży na Węgrzech”.[2]

Batalia o zmianę kształtu edukacji seksualnej w Polsce nie jest rozstrzygnięta i na dzień dzisiejszy nie wiadomo czego od września będą się uczyć młodzi warszawiacy, poznaniacy i gdańszczanie. Wiadomo natomiast, że środowiska LGBT+ nie odstąpią od żądania świeckości szkoły i wyrugowania wartości chrześcijańskich z edukacji i życia społecznego. W wielu krajach Zachodu już osiągnęły zamierzone cele. O tym jakie są tego konsekwencje opowiada Anna*, Polka, która kilka lat temu wyemigrowała do Australii. (MDK)

Swoją sytuację zachowywałam dotąd dla siebie. Była przedmiotem moich licznych modlitw, przemyśleń, rozmów z mężem, ale zdecydowałam się o niej publicznie opowiedzieć bo pomyślałam, że ludzie nie zdają sobie sprawy z tego co grozi ich dzieciom.

Z ojcem Iwonki, z którym żyliśmy w związku nieformalnym, rozstaliśmy się, kiedy nasza córka miała niewiele ponad trzy lata. Przez sześć lat mieszkałyśmy we dwie, aż w moim życiu pojawił się Mariusz. Pobraliśmy się i po kilku latach przeprowadziliśmy do Australii. Dla mnie był to rodzaj przygody, jestem człowiekiem, który lubi nowe wyzwania. Z radością posłaliśmy czternastoletnią wówczas Iwonkę do australijskiej szkoły. Liczyłam, że łatwo się zasymiluje. Tak też się stało. Jest zdolna i wcześniej zadbaliśmy o to, żeby była przygotowana z angielskiego. W szkole dobrze jej szło i byliśmy z niej bardzo dumni. Byłam podbudowana tym, że tak świetnie zna angielski i weszła w nowe środowisko dość gładko. Myślałam, że to będzie jej kapitał na przyszłość. Przejawiała też duży talent do sztuk plastycznych. Jeszcze w Polsce rysowała chętnie i dużo. W początkowym okresie w Australii nasza Iwonka te talenty fantastycznie rozwijała, znajdując wiele nowych, egzotycznych dla niej tematów i chętnie swoje dzieła pokazywała. Potem już skrzętnie chowała własne prace.

Kiedy ukończyła szkołę podstawową, dostała się do dobrego liceum. Po pewnym czasie zauważyłam, że na jej szafce nocnej pojawiają się co jakiś czas zakrwawione watki, a potem coraz więcej watek. Z początku nie wzbudziło to moich podejrzeń, myślałam, że to są sprawy związane z cerą i dojrzewaniem. Wiedziona jednak niepokojem któregoś dnia postanowiłam zrobić porządek w jej nocnej szafce i odkryłam kilka igieł i ostrza od nożyków do cięcia papieru. Tego samego dnia wieczorem odchyliłam jej rękaw i zobaczyłam, że ma pocięte ramię. Wysoko, trudno to było wcześniej zauważyć. Kiedy spytałam się, czy sama to sobie zrobiła, przytaknęła i pokazała mi blizny na drugiej ręce i na udach. Wpadłam w panikę i zachodziłam w głowę, co się z nią dzieje, bo zawsze sprawiała wrażenie radosnego dziecka. Lubiła ładnie wyglądać i starała się wybijać ponad grupę, to ona narzucała innym swój styl, swoje poglądy, swoje zdanie. Ma bardzo mocną osobowość. Ostatnio jednak często zamykała się w swoim pokoju, oglądając coś w Internecie i jakby dystansując się trochę od życia rodzinnego i wspólnych zajęć. Byłam w szoku, cała roztrzęsiona i zachodziłam w głowę, co może być przyczyną takiego zachowania. Oczywiście zabrałam jej ostrza i zakazałam się kaleczyć. Zaczęłam się zastanawiać, czy się nią za mało nie zajmowałam. Przez sześć lat byłam z nią sama, być może kiedy pojawił się Mariusz ta zmiana odcisnęła na niej jakieś piętno, może poczuła się odstawiona na boczny tor? Trudno mi powiedzieć jaki to mogło mieć wpływ, ale w takich momentach włącza się samoobwinianie. Mój mąż nie ma własnych dzieci i ich świat jest mu obcy, nie ma do nich podejścia. Jest dość suchy, zdystansowany. Moje dziecko nie dostało od niego ciepła, ale wspomagał mnie jak umiał w jej wychowywaniu i łożył chętnie na jej utrzymanie i wykształcenie, w przeciwieństwie do biologicznego ojca, z którym córka pozostaje w kontakcie, ale który nigdy nie czuł się za nią odpowiedzialny finansowo.

Dowiedziałam się o ośrodku pomocy psychologicznej dla dzieci, funkcjonującym w ramach systemu edukacji. Pojechałam tam razem z córką. Zaczęła chodzić na konsultacje i mówiła, że psychologowie pracujący w ośrodku świetnie rozumieją jej problemy. Ale po jakimś czasie znowu zaczęła się ciąć. Poszłam do ośrodka i chciałam uzyskać informacje na temat jej stanu, żeby wiedzieć jak jej pomóc w domu. Powiedziano mi, że są poufne. Córka, która skończyła już wówczas szesnaście lat zażyczyła sobie, żeby nie udzielać mi informacji i jako rodzic nie mogłam się niczego dowiedzieć. Wtedy po raz pierwszy Iwonka zaczęła mówić, że czuje się obco w swoim ciele. W ośrodku zasugerowali jej, że może przyjmować testosteron. Tak bez problemu, bez żadnych pogłębionych badań. Dla mnie był to szok. Iwonka to nie był męski typ. Zawsze się bardzo ładnie malowała i ubierała. Buty, torebki, makijaż – to był jej świat. Nie wiedziałam, jak mogę temu zapobiec, dowiadywałam się o możliwość zaskarżenia szkoły, ośrodka, wszędzie wyjaśniano mi, że to jest prywatny problem dziecka, że Iwonka już jest w takim wieku, że ma prawo decydować o sobie i tylko jej decyzja jest brana pod uwagę. Dostawałam też pouczenia, że używanie przemocy psychicznej w stosunku do dziecka (czyli usilne namawianie jej, aby odstąpiła od „terapii” hormonalnej) jest w tym kraju karalne.

Zainteresowałam się tym, co Iwonka rysuje, a konkretnie tymi pracami, których mi nie pokazywała. Znalazłam w zeszytach pochowanych w szafie i pod łóżkiem rysunki penisów, porwanych osobowości, oderwanych, zakrwawionych kończyn, szubienic. Ogarnęła mnie pełna panika. Zaczęłam uważnie czytać jej szkolne dokumenty, które dotąd przeglądałam dość pobieżnie. Zgromadziło się tego sporo – różnych testów, egzaminów, włącznie z tymi, które pisała w pierwszych tygodniach szkoły. Zorientowałam się, że system pracował nad nią od momentu, kiedy trafiła do australijskiej podstawówki. Na przykład w teście z języka angielskiego musiała pisać o swojej ocenie małżeństw między osobami tej samej płci. Wymagano od niej umiejętności wypowiadania się na tematy gejowskie i lesbijskie. Przy czym prawdopodobnie praca nie zostałaby dobrze oceniona, gdyby jej podejście do zagadnienia nie było politycznie poprawne, czyli aprobujące. Jak zauważyłam system szkolny usypiał logikę, rozmywał granice między dobrem a złem, podmieniał znaczenia słów, a jednocześnie sprzyjał rozbujaniu emocjonalnemu. Zorientowałam się, że to co się obecnie dzieje z moją córką to wynik procesu, który trwa od dawna, a ja go nie zauważyłam.

Po pierwszej wizycie w klinice, w której aplikuje się dzieciom hormony, zapytałam, czy w ogóle była badana przed podaniem testosteronu przez psychologa. Powiedziała mi, że tak i że pani psycholog była fantastyczna i bardzo ją wspierała w jej wyborze, czyli zmianie płci. Poinformowała ją o możliwych reakcjach organizmu na „terapię” i zasugerowała zmianę imienia na męskie.

Sytuacja szybko się pogarszała. Iwonka ogoliła sobie głowę. Miała już kolczyki w nosie, więc poprzebijała się jeszcze bardziej. Ubierała się po męsku tak bardzo, że aż przesadnie. W szkole oświadczyła, że jest chłopcem. Szkoła natychmiast to zaaprobowała. Zwracano się do niej nowym męskim imieniem, które sobie wybrała. Na pierwszym zdjęciu z legitymacji z liceum jest śliczna dziewczynka z grzywką, zaś na drugim, po wymianie, widać opuchniętą od testosteronu twarz, ogoloną głowę, kolczyki. Tak z Iwonki zrobił się Steven. Oczywiście, kiedy tylko skończyła osiemnaście lat, znalazła się jakaś sędzia, która ułatwiła mojej córce oficjalną zmianę imienia i nazwiska na męskie.

Na początku Iwonka dostawała testosteron bezpłatnie. Teraz płaci niewielkie kwoty za tabletki, które podtrzymują jego poziom. Kiedy zaczęła go przyjmować byłam przerażona, bo gwałtownie utyła, twarz jej spuchła, pojawiły się pryszcze i zmienił jej się głos. Miała piękny i słodki, a teraz skrzypi jak chłopak z mutacją (nawet gdyby przestała brać testosteron to głos już jej taki pozostanie), ma owłosione nogi, a kiedy całuję ją w policzek, to czuję, że owłosienie pojawiło się też na twarzy. Ona się oczywiście goli, bo jak najszybciej chciałaby mieć porządną brodę. Moja córka z brodą…

Zauważyłam, że bardzo obniżył się poziom jej prac plastycznych. Okazało się, że na plastyce nie uczą warsztatu – technik malarskich czy rzetelnego rysunku, tylko ideologii. Pan od sztuk wizualnych zabierał klasę na plażę, gdzie zbierali śmieci, przynosili do szkoły, zawieszali je na sobie i wykonywali erotyczne tańce, które nauczyciel filmował. Było to związane z walką z zanieczyszczeniem ekologicznym oraz demonstrowanie jedności z energią ziemi. Widziałam ten taniec (Iwonka nagrała fragmenty telefonem) i byłam porażona. Wtedy zwróciłam baczniejszą uwagę na nauczyciela plastyki. Poszukałam w Internecie informacji na jego temat. Okazało się, że specjalizuje się w tak zwanej sztuce nowoczesnej, np. plastikową rurkę hydrauliczną nazywa w określony sposób i oto jest cała sztuka, czy na klapie deski sedesowej maluje Pana Jezusa i tak powstaje eksponat wystawowy, wrzucił również lalkę przedstawiającą dziecko do plastikowego kosza na śmieci i to również figuruje na liście jego osiągnięć artystycznych. To ten rodzaj „sztuki”. Kiedy zobaczyłam, kto uczy moją córkę zrobiłam w szkole awanturę. Napisałam długi list do dyrekcji, przedstawiłam rysunki, które robiła przed dostaniem się do szkoły i te, które robi teraz (tragiczne rzeźby penisa i drastyczne wizualizacje ludzi z odrąbanymi kończynami i krwią płynącą z oczu, takie obsceniczne, wulgarne, nieszczęsne rysunki). Nauczyciel został odsunięty od edukowania klasy córki, ale wciąż miał z nimi kontakt. Ja odpowiedzi na moje pismo nigdy nie dostałam. Chyba wiem, dlaczego. Kiedy byłam na wystawie uczniów, prezentującej ich osiągnięcia plastyczne, widziałam i zarejestrowałam telefonem takie oto eksponaty: rozdeptany tort, obcięte włosy koleżanek i kolegów, ułożone w jakiś wzór, zaplamione piżamy i mnóstwo tego typu „dzieł”. Kiedy zapytałam mojej córki, czego uczyli się na historii, odpowiedziała, że historii kilku rewolucji: m. in. radzieckiej, chińskiej i francuskiej. Nikt ich nie uczył historii cywilizacji, ani nawet historii Australii… nic… Czasem żałuję, że zabrałam ją z Polski.

Wyszukiwałam w Internecie świadectwa ludzi, którzy zmienili płeć, a potem tego bardzo żałowali, ale kiedy wysyłałam je Iwonce to zachowywała się bardzo agresywnie w stosunku do mnie. Groziła, że jeżeli jeszcze raz jej coś takiego wyślę, to zerwie ze mną kontakt. Ośrodek pomocy psychologicznej nadal pracował nad moją córką. Przychodziła po wizytach u nich i pytała, czy jeszcze mogę z nią wytrzymać i czy już nie musi się wynosić z domu. Czułam, że ktoś jej podpowiada co ma robić. Któregoś dnia powiedziała mi, że jest mężczyzną i że jak mi się coś nie podoba, to ona może z nami nie mieszkać. Odpowiedziałam, że ją utrzymuję dopóki jest Iwoną, natomiast jeśli uważa się za chłopaka to na własną odpowiedzialność, co pociąga za sobą i własne utrzymanie. Chciałam skłonić ją do przemyślenia sytuacji, ale ona już była na to przygotowana, bo tego samego dnia się spakowała i wyprowadziła do koleżanki. Okazało się, że system bardzo preferuje dzieci odchodzące od rodzin i córka dostała czterysta dolarów tygodniowo za to, że wyprowadziła się z rodzinnego domu. W Australii panuje fałszywa tolerancja, a ludzie są mocno zideologizowani. Matka jednej ze szkolnych koleżanek przyjęła moją córkę, która mieszkała u nich przez kilka miesięcy. Jednak któregoś dnia zastała drzwi tamtego domu zamknięte na klucz. Potem mieszkała jeszcze kątem u dwóch kolejnych koleżanek. W końcu córka razem z koleżankami wynajęła sobie mieszkanie w mieście. Do tego właśnie służą pieniądze od państwa – żeby wynająć pokój i utrzymać się. I wiele dzieci z tego korzysta. Straciłam z nią kontakt. Za to jej biologiczny ojciec w mediach społecznościowych cały czas udziela swojej córce poparcia we wszystkim co robi. To że „jest facetem” zostało skomentowane przez niego: „wspaniale”.

Spotkałyśmy się po kilku miesiącach jej samodzielnego życia. Miała urodziny i wysłałam jej życzenia: „Wszystkiego najlepszego moja kochana. Życzę Ci dużo dobrego.” Napisała mi wtedy w długim sms-ie, że mnie kocha, tęskni i chce się spotkać. Obie, pokaleczone tą sytuacją, umówiłyśmy się na neutralnym gruncie – w kawiarni. Powiedziałam jej, że nie mogę się do niej zwracać jej nowym męskim imieniem i zapytałam, czy będzie tego ode mnie wymagać. Odpowiedziała: „Ja bym wolał.” Ja na to, że albo się spotykamy i mówię do niej jak do córki, albo się nie spotykamy w ogóle, bo to mi nie przejdzie przez gardło, ale że oczywiście chciałabym być z nią w kontakcie i że bardzo ją kocham. Pozwoliła mi mówić do siebie jak do córki, ale odpowiada mi w formie męskiej. Żeby jej dodatkowo nie ranić staram się używać bezokoliczników, omijając żeńskie końcówki: „jak będziesz jechać” a nie „jak będziesz jechała”. Chcę żeby wiedziała, że ma u mnie bazę, pomoc, wsparcie, miłość i opiekę, chociaż nie akceptuję jej nowej, męskiej osobowości.

Iwonka zawsze bardzo lubiła się wyróżniać w grupie i próbowała to osiągać różnymi sposobami. Na razie żyje w środowisku artystycznym, które wspiera jej zmianę. Dzięki swojej inności jest atrakcyjna. Gdyby była zwyczajna to by nie była taka ciekawa. Kiedyś zrobiłam jej prawie histeryczną awanturę, bo powiedziała, że chce sobie obciąć piersi. To dla mnie ogromnie bolesne. Moja córeczka, która jest tak piękna opowiada mi takie rzeczy. Ostatnio trafiłam na przerażające zdjęcie w Internecie. Jest na nim kobieta, która przestała przyjmować testosteron i jej jajniki podjęły pracę. Ma brodę do pasa, wielki brzuch i jest w trakcie porodu. To jest zdjęcie, które jest moim koszmarem.

Sądzę, że córka wiele przeszła. Nie próbuję się domyślać, co się stało, bo obawiam się, że to by mnie mogło załamać. Pytałam, ją kiedyś, czy ta zmiana jest wynikiem czegoś niemiłego co przeszła w dzieciństwie, czy jakiegoś odrzucenia przez chłopaka, czy gwałtu. Ona mi tylko odpowiedziała, że nie trzeba przejść niczego tak drastycznego, aby podjąć taką decyzję, jaką ona podjęła…

Codziennie się za nią modlę. Już odmówiłam kilka pompejanek, zamówiłam parę mszy. Mam wrażenie, że to jest jedyna rzecz, którą mogę teraz zrobić. Myślę, że Pan Bóg ma jakiś plan. Zaufanie i wiara bardzo mi pomagają.

 

Drodzy. To nie jest tak, że nagle dziecko budzi się z przekonaniem, że powinno zmienić płeć. Oczywiście są różne przypadki badane przez psychologów, ale najczęstszym zjawiskiem jest powolny wpływ na chłonny i bezbronny umysł dziecka różnego rodzaju mediów oraz systemu edukacji, który jest zdominowany przez służących ideologii gender działaczy. Miejmy tego świadomość. Nasza historia to obraz całego procesu. Kiedy przeprowadziliśmy się do Australii Iwonka była bardzo kobieca. Na jej zwrot w kierunku gender miał wpływ przede wszystkim system. Szkoła, programy telewizyjne i promowanie kultury gejowskiej gdziekolwiek spojrzeć. W pewnym momencie w telewizji pojawiło się mnóstwo drag queens, a parada gejów i lesbijek tu, w Sydney, była wręcz atrakcją turystyczną i też ją za taką uważałam. Ale teraz widzę to jako ofensywę, natarcie, wojnę z normalnością, rozwalanie ludziom całej konstrukcji psychicznej. Już nie uważam tego za atrakcję, czy zabawę. Pozwalając dzieciom uczestniczyć w takich paradach, albo spotkaniach, nawet jako obserwator, możecie się spodziewać, że za jakiś czas wasza córka przyjdzie napakowana testosteronem i powie, że jest facetem. Będzie planowała obciąć sobie piersi lub zdjąć skórę z ud, żeby sobie doszyć penisa. Albo wasz ukochany syn, zamiast pojąć żonę i dać wam wnuki, przyjdzie ze szminką na ustach, w szpilkach i sukience. To, co wtedy przeżyjecie nie będzie radosne, ani przyjemne. To będzie tragedia. Warto więc uprzedzić pewne fakty, żeby do nich nie doszło, bo ja nie zwracałam na gender specjalnej uwagi, dopóki nie stało się rzeczywistością mojej rodziny.

Wierzących czytelników proszę o modlitwę za Iwonkę.

Anna

 

* Imiona bohaterów zostały zmienione

 

Wysłuchała i spisała Marta Dzbeńska-Karpińska

autirka jest politologiem i fotografem, redaktorką portalu wrodzinie.pl