Back to top
Publikacja: 31.01.2020
Brexit widziany znad Dunaju cz. I
Polityka


Węgrzy nie popierają brexitu. Prawdę mówiąc ci, którzy zostali na Wyspach Brytyjskich i chcą zostać poddanymi królowej trochę się mu dziwią. Ale – jak zapewniają – rozumieją chęć brytyjskiego rządu zapanowania nad niekontrolowaną imigracją z Europy Środkowej i Wschodniej. Węgierski rząd gra brexitem w polityce międzynarodowej – w kontaktach z Unią Europejską i rządem brytyjskim. Gra umiejętnie.

Pierwsze skrzypce w rozmowach z kolejnymi brexitowymi rządami w Londynie nieodmiennie grają tu nie lubiany w Unii Europejskiej premier Viktor Orbán oraz Peter Szijjártó, minister współpracy gospodarczej z zagranicą i spraw zagranicznych. Obaj są raczej niechętnie widziani na salonach w Brukseli przynajmniej od ośmiu lat, kiedy Węgry pracowały nad budżetem na 2013 rok zakładając przekroczenie nadmiernego deficytu budżetowego, czego państwom członkowskim Unii Europejskiej robić nie wolno. Na nic zdały się tłumaczenia Viktora Orbána, że gospodarka Węgier jest w kryzysie i wymaga natychmiastowych działań, nawet jeżeli będą to działania na granicy unijnego prawa gospodarczego. Bruksela domagała się cięć i oszczędności, zaś Węgrom coraz bardziej doskwierała bieda. To właśnie ta bieda związała obywateli naddunajskiej republiki ze Zjednoczonym Królestwem, które od 2004 roku trzymało otwarte granice i rynek pracy dla mieszkańców krajów przyjętych do Unii Europejskiej w drugim etapie rozszerzenia Wspólnoty – oprócz Węgrów rynek ten otworzył się także dla Polaków, obywateli republik bałtyckich, Czechów i Słowaków, którzy jeszcze wtedy powoli zaczęli wyjeżdżać do pracy w brytyjskich firmach. Prawdziwy boom na brytyjski rynek pracy nastąpił dopiero po 2010 roku, kiedy kraje byłego Bloku Wschodniego próbowały lizać rany po globalnej recesji z lat 2008-2009.

Węgierska diaspora

Budapesztańskie lotnisko Ferenca Liszta informowało, że zdarzały się dni, kiedy na Wyspy Brytyjskie wylatywało nawet kilkudziesięciu obywateli Węgier. Wszyscy oni deklarowali wylot na kilka lat, a jeżeli będzie możliwość to nawet na zawsze. Schemat tej migracji był podobny do polskiej – lecieli przede wszystkim mężczyźni, którzy przysyłali na Węgry ciężko zarobione pieniądze, z czasem sprowadzając na miejsce swoje rodziny. Podobnie, jak Polacy korzystali z bogatego brytyjskiego systemu zasiłkowego nastawionego na wspieranie rodzin jednak – w przeciwieństwie do naszych rodaków – starali się nie brać pieniędzy, na dzieci które zostały w miastach i miasteczkach Kotliny Panońskiej (gdzie, leży większa część tego kraju). To oraz ich wiara we własne siły kazały im negocjować możliwie najwyższe stawki u szkockich, angielskich i północnoirlandzkich pracodawców. Polacy brali to, co im proponowano, niemal od razu psując brytyjski rynek pracy, w którym stawki godzinowe zostały przez to zamrożone na wiele lat.

Nigel Farage, na początku drugiej dekady lider brytyjskiej Partii Niepodległościowej, który o tanich pracownikach z Europy Środkowej i Wschodniej mówił „małpy” (później tłumacząc, że źle zrozumiano jego powiedzenie „płacisz grosze, zatrudniasz małpy”) miał na myśli przede wszystkim Polaków, których w połowie drugiej dekady było na Wyspach Brytyjskich ponad milion. Węgrzy nigdy nie zdecydowali się na tak masową emigrację. Według danych Narodowego Biura Statystyki w Londynie, największa liczba pracujących i mieszkających w domenie królowej Elżbiety II Węgrów to 101 tysięcy ogłoszone w 2018 roku przez brytyjski Narodowy Ośrodek Statystyki.  Przy czym z perspektywy węgierskiej taka grupa jest naprawdę nielicznym ułamkiem w węgierskiej diasporze liczącej obecnie 2,5 mln obywateli. Większość z nich mieszka w Siedmiogrodzie (1,4 mln osób), Słowacji (500 tys.), Serbii (300 tys.), czy na Ukrainie (156 tys.) i w Niemczech (120 tys.). W Stanach Zjednoczonych do węgierskiego pochodzenia i związków z węgierską kulturą i tradycjami przyznaje się 1,5 mln osób.

Kiedy trwała dyskusja o konieczności wyjścia Wielkiej Brytanii z Unii Europejskiej i referendum w w tej sprawie, w Albionie nie było ich nie więcej, niż 80 tysięcy, co dawało im szóstą pozycję na liście największych mniejszości narodowych. Dzisiaj pozostają daleko w tyle za rekordzistami – Hindusami, Polakami, Pakistańczykami, Rumunami i Irlandczykami.

I nigdy nie przeskoczyli wyżej – nawet, kiedy nieoficjalne źródła węgierskie, takie jak formalne i nieformalne stowarzyszenia węgierskie informowały o tym, że znad Balatonu dojechało do Królestwa 200 tysięcy obywateli węgierskich.

Bardziej lubiani, niż Polacy lepiej asymilowali się z lokalną społecznością, Węgrzy nie zdobyli się na zbudowanie silnej mniejszości, która mogłaby zawalczyć o miejsce na listach wyborczych w wyborach lokalnych. I chyba niespecjalnie im na tym zależy – czują się Węgrami i to nad Dunajem widzą swoją ojczyznę i swoje wybory, przynajmniej w większości.

Dość szybko znaleźli swoją pozycję na Wyspach Brytyjskich w dużej części trafiając do rolnictwa, które cierpiało i cierpi na brak siły roboczej. Było ich mniej, więc nigdy nie pojawiali się na tablicach poglądowych brytyjskiego biura statystycznego pokazujących, jaki język opanował którą dzielnicę Londynu. Polski we wschodniej i północnej części miasta zdecydowanie raził Brytyjczyków – szczególnie, że większość Polaków ciągnęła na Wyspy nie znając angielskiego i nie ucząc się go za specjalnie już na miejscu. Ta dominacja obcego języka nigdy się Brytyjczykom nie podobała i to m.in. dlatego polscy gastarbeiterzy nie byli i nie są na Wyspach lubiani.

Z Węgrami było inaczej – przyjeżdżali znając już język przynajmniej na takim poziomie, który umożliwiał mniej więcej swobodną komunikację. Dzięki temu udawało im się zdobywać pozycje nieco lepsze, niż np. Polacy. Ich awans zawodowy również wynikał często z determinacji i skupieniu się na karierze zawodowej, mniej na życiu towarzyskim.

Węgrzy, jako pierwszy europejski naród doczekali się gwarancji zachowania swoich praw w Zjednoczonym Królestwie już po brexicie. Podczas spotkania Viktora Orbána z ówczesną premier Zjenoczonego Królestwa Theresą May szef węgierskiego rządu otrzymał to, o co prosił rząd w Londynie.

- Węgrzy z UK nie ucierpią z powodu Brexitu. Mamy to zagwarantowane – mówi Orbán po spotkaniu.

Brytyjski paszport, do niedawna, nie był ich marzeniem. Obecnie coraz częściej jest – to ma oczywisty związek z brexitem. Prawo do pozostania na Wyspach, pracy tam, oraz korzystania z publicznej służby zdrowia będzie przysługiwać jedynie posiadaczom statusu osiedleńczego, lub obywatelom brytyjskim. Przy czym obywatelstwo (lub przynajmniej pięcioletni status osoby osiedlonej) gwarantuje również możliwość korzystania z zasiłków na dzieci i zasiłków dla bezrobotnych, jeżeli imigrantowi podwinie się noga.

Węgrzy, którzy również podlegają nowej, związanej z wyjściem z Unii Europejskiej, procedurze status osiedleńców otrzymują od ręki, zaraz po wysłaniu do Home Office (brytyjskiego ministerstwa spraw wewnętrznych) wymaganych przez nowe prawo dokumentów – wynika z danych ONS.

Węgrzy lubią studia na Wyspach

Gwarancje rządu brytyjskiego mają ogromne znaczenie dla niemałej rzeszy młodych Węgrów, którzy chcą studiować lub studiują już w Zjednoczonym Królestwie. Rozwód z Unią Europejską nie wpłynie na możliwości studiowania, pracy studenckiej oraz kredytowania czy finansowania nauki przez instytucje publiczne w Wielkiej Brytanii, z których Węgrzy coraz chętniej korzystali.

Statystyki mówią, że w ubiegłym roku na brytyjskich uczelniach uczyło się łącznie 2210 studentów z Węgier, dla których Wyspy są trzecią, obok Niemiec i Austrii, destynacją jeżeli chodzi o kontynuowanie nauki.

Wzrastająca liczba studentów pochodzenia węgierskiego jest w trendzie wzrostowym przynajmniej od 2014 roku, kiedy po brytyjskie indeksy zgłosiło się 1685 osób z paszportem wydanym w Budapeszcie. Tak duża zmiana (31 p. proc.) wymusiła na uczelniach w Anglii, Szkocji i Irlandii Północnej deklarację gotowości do przyjęcia jeszcze większej liczby studentów znad Balatonu.

Także już pracujący Węgrzy chętniej od innych europejskich nacji sięgają po możliwości edukacyjne na Wyspach. Chodzi o wszelkiego rodzaju kursy, również uniwersyteckie i w trybie e-learningowym, zwiększające kwalifikacje wymagane przy niektórych zawodach. Warto pamiętać, że znaczna ich część jest osiągalna za darmo (choć generalnie edukacja w Wielkiej Brytanii należy do najdroższych w Europie) pod warunkiem dokończenia kursów w terminie i bez potknięć. Warunek jak najbardziej do osiągnięcia.

 

Paweł Pietkun

 

Dziennikarz, pracował między innymi dla radia WNET, Tygodnika Solidarność, Gazeta Obywatelska. Autor książek "Ze sztambucha emigranta" i "Tu Radio Solidarność. Historia podziemnego Radia Solidarność"