Back to top
Publikacja: 30.01.2020
Wybory prezydenckie w Polsce - nieoficjalna kampania
Polityka


 

 

W Polsce trwa prekampania wyborcza na najwyższy urząd w państwie. Wybory prezydenckie odbędą się w maju tego roku. Sytuacja polityczna nad Wisłą wygląda obecnie w ten sposób, że we wszelkich zachowaniach wyborczych najważniejsza jest identyfikacja partyjna i głosowanie tożsamościowe.

Widzieliśmy to podczas wyborów do PE i do Sejmu. Dobrze znany Węgrom bipolarny spór polityczny dzielący społeczeństwo na dwa antagonistyczne obozy powoduje, że każda ze stron na długo przed aktem wyborczym z góry wie na kogo odda głos. Możnaby powiedzieć, że taka tożsamościowa identyfikacja partyjna nie jest niczym nowym, już Dan Nimmo, amerykański nestor politologii twierdził, że identyfikacja partyjna wyborcy oraz status socjalno-ekonomiczny traktuje się jako czynniki długoterminowe i pozaelekcyjne. Sytuacja w Polsce jest o tyle jednak szczególna, że my zaczynamy trochę żyć jak katolicy i protestanci w Ulsterze, którzy mieszkając dwie ulice od siebie często spotykają się ze soba dopiero w dorosłym życiu, bo chodzą do innych szkół, kościołów, obracają się w swoich środowiskach, chodzą na inne koncerty i kibicują innym drużynom sportowym. W Polsce zaczyna być dokładnie tak samo.

"Wielu wyborców oddaje głos na kandydata bez wiedzy o poszczególnych sprawach, których on jest adwokatem, a tylko na bazie uczestnictwa kandydata w jakiejś grupie. Zawsze znajdą się wyborcy, którzy oddadzą swój głos na bazie afiliacji partyjnej. Partie funkcjonują czasami jak zbiorowości lojalnych wyborców, czasami ludzie popierający jedna partię w trakcie kampanii wyborczej blokują się przed przyjęciem jakiejkolwiek informacji sprzecznej z ich pozytywnymi przekonaniami względem tej partii" – pisze w "Marketingu politycznym" dr Marek Mazur. I to jest chyba clou głosowania tożsamościowego w Polsce. I to jest klucz do zrozumienia nadchodzących  wyborów prezydenckich.

Mimo, że oficjalnych kandydatów jest kilku, główna gra toczy się między przedstawicielami dwóch wrogich obozów, czyli między urzędującym prezydentem Andrzejem Dudą, a kandydatką Platformy Obywatelskiej Małgorzatą Kidawą-Błońską.

Na kampanii prezydenckiej tej drugiej kandydatki, cieniem kładą się dwa wydarzenia, pierwsze to prawybory w PO, drugie wybory przewodniczącego wewnątrz samej partii. Prawybory osłabiły Platformę zamiast ją wzmocnić. Sposób prowadzenia prawyborów obnażył słabość organizacyjną ugrupowania, pokazał walki różnych koterii wewnątrz partii i brak strategicznego myślenia. Od ogłoszenia prawyborów długi czas nic się właściwie nie działo. Niby ogłoszono prawybory, a i tak wszyscy czekali na ostateczną decyzję co do kandydowania Donalda Tuska, byłego szefa KE. Kidawa-Błońska deklarowała, że jeśli Tusk zdecyduje się ubiegać o urząd prezydenta, to ona zrezygnuje z rywalizacji. Tusk się nie zdecydował i na placu boju została sama Kidawa-Błońska. By uniknąć sytuacji, gdzie w prawyborach jest tylko jeden kandydat jako drugi pojawił się prezydent Poznania Jacek Jaśkowiak. Człowiek, który według opinii publicystów miał być „zającem” Kidawy-Błońskiej okazał się być od niej lepszy. Dlatego zamiast planowanych kilku debat między nimi, odbyła się jedna, ponieważ Kidawa-Błońska była ewidentnie słabsza, a to ona miała być kandydatką PO. Postawienie na kobietę przez Platformę ma, według sztabowców partii ten walor, że bardzo duży segment jej elektoratu stanowią kobiety, poza tym posłowie tego ugrupowania przyznają w nieoficjalnych rozmowach, że prezydentowi Andrzejowi Dudzie trudniej będzie atakować kobietę.

Elementem osłabiającym pozycję Kidawy-Błońskiej były też wewnętrzne spory w Platformie i walka o przywództwo, które ostatecznie zakończyło się wyborem Borysa Budki na nowego przewodniczącego partii. Widać wyraźnie, że pani wicemarszałek Sejmu nie miała na tyle silnej osobowości i charyzmy, by wyróść ponad te frakcyjne walki o przywództwo. Złe emocje, niepewność co do przyszłości partii i atmosfera wyczekiwania na nowego lidera kładła się cieniem na jej kandydaturze. W efekcie do teraz nikt w opozycji nie wie, czy liderem jest już Borys Budka, czy Małgorzata Kidawa-Błońska, a może ustępujący ze stanowiska szefa partii Grzegorz Schetyna? Konsekwencje są takie, iż wyborca PO nie wie czy prawdą jest to, co mówi pani Błońska czy Borys Budka? Te wątpliwości wskazują, że pani Kidawa-Błońska jest osobą niesamodzielną, uzależnioną od wewnętrznych fluktuacji własnego ugrupowania.

Problemem Małgorzaty Kidawy-Błońskiej mogą być także niedostatki w komunikowaniu się z wyborcami i brak spójności między tym co deklaruje a tym jak reaguje na wydarzenia polityczne. Dla przykładu, goszcząc w Radiu ZET kandydatka na prezydenta powiedziała, „Jak wiemy, Jarosławowi Kaczyńskiemu nie zależy na świecie, na Europie. Jemu zależy tylko na Polsce”. Prezes PiS jak i cała partia podziękowali jej za ten mimowolny komplement. W Radiowej Jedynce pani wicemarszałek powiedziała, „Polacy bardzo głośno i mocno mówią, że nie chcą imigrantów, nie chcą obcokrajowców. A mówimy o milionie Polaków, który osiedlił się i pracuje w Wielkiej Brytanii. I nie zakłamujmy - przyczyną Brexitu było także to, że Polacy tak masowo zaczęli pracować w Wielkiej Brytanii”. Co autor miał na myśli?

Reasumując, główną siłą Małgorzaty Kidawy-Błońskiej jest marka partii, która za nią stoi, a najważniejszym zasobem tej marki jest anty-PiS, odwoływanie się do “europejskich wartości” i  straszenie polexitem. I w tym arsenale środków porusza się również kandydatka największej partii opozycyjnej.

Inaczej wygląda sytuacja urzędującego prezydenta Andrzeja Dudy. Według różnych sondaży pojawiających się co kilka dni prezydent może liczyć na poparcie osculujące w granicach 44 – 47 proc., przy 22 – 25 proc. dla Małgorzaty Kidawy-Błońskiej. Każdy prezydent w Polsce ma wysokie notowania podczas sprawowania urzędu. Andrzej Duda postawił jednak jak sam mówił na prezydenturę aktywną i słowa dotrzymał. W ciągu minionej kadencji odwiedził wszystkie 314 powiatów w Polsce. Wraz z małżonką patronował niezliczonej ilości imprez, od narodowego czytania po bardzo aktywną i skuteczną politykę w relacjach ze Stanami Zjednoczonymi. Prezydent bardzo mocno wpisuje się też w różnego rodzaju obchody upamiętniające kombatantów II wojny światowej i bohaterów walki z komunistycznym totalitaryzmem. W odróżnieniu od swojego poprzednika Bronisława Komorowskiego, prezydent Duda swobodnie porusza się po salonach Unii Europejskiej, media go nie peszą, zna świetnie angielski i jest doktorem prawa. Podkreślanie takich kompetencji “miękkich” jest ważne, ponieważ wybory prezydenckie to nade wszystko walka na wizerunki, “zarządzanie reputacją” i podnoszenie prestiżu kandydata.

 

Główną osią kampanii Andrzeja Dudy będzie aktywizowanie i mobilizacja własnego elektoratu, w którym są również wyborcy PiS. Jako urzędująca głowa państwa jest już rozpoznawalny, nie ciągną się za nim żadne skandale obyczajowe czy polityczne, dlatego najprawdopodobniej postawi na reklamę podtrzymującą i przypominającą.

Bardzo ciekawie wygląda kampania wyborcza kandydata PSL – Koalicji Polskiej Władysława Kosiniaka-Kamysza. Ten młody lider Ludowców jako pierwszy ogłosił swój start w wyborach prezydenckich i odebrał za to swoistą premię w postaci zainteresowanie i skupienie na sobie uwagi mediów przez dobre kilka tygodni.

Władysław Kosiniak-Kamysz w imieniu PSL zawiązał z Pawłem Kukizem koalicję i jako wspólny kandydat postawił na zgodę narodową, wspólnotę, braterstwo i koncyliacyjność. “Misją prezydenta musi być przywrócenie w Polsce braterstwa. Inni przed wyborami wiele mówią o zakończeniu wojny polsko- polskiej, jednocześnie podsycając ją na co dzień. Wierzę, że wspólnie zbudujemy mosty porozumienia nad murami nienawiści” - mówił kandydat PSL na prezydenta w Mińsku Mazowieckim.

Deklaracje o zgodzie narodowej u lidera partii, która jeszcze do niedawna ostro walczyła z rządem brzmią średnio przekonująco, ale siła strategii Kosiniaka-Kamysza tkwi gdzie indziej. Ten polityk w odróżnieniu od PO jako główny cel kampanii prezydenckiej nie stawia sobie wygranej z urzędującym prezydentem. On jako szef partii małej, która w ostatnich latach odwracała się od swoich wyborców, start w wyborach prezydenckich traktuje jako świetny pretekst do odbudowywania siły partii w terenie i to zarówno wśród wyborców jak i działaczy PSL. Sondaże dają mu w tej chwili od ośmiu do dziesięciu procent poparcia. Kosiniak-Kamysz zapowiedział, że w kampanii prezydenckiej będzie „bardzo aktywny” i słowa dotrzymuje. Od miesięcy jeździ po najodleglejszych zakątkach Polski i spotyka się z wyborcami tradycyjnie przypisanymi do PSL, którzy jednak odwrócili się od tej partii i zaczęli głosować na PiS. Przeglądając media społecznościowe PSL i jego lidera można co dzień oglądać relacje ze spotkań ze strażakami, gospodyniami wiejskimi, drobnymi przedsiębiorcami, seniorami, mieszkańcami wsi i mniejszych miejscowości. To typowo kampania przypominająca i informująca obliczona na wzmocnienie partii i aktywizację własnych działaczy lokalnych obliczona na długi marsz.

Także kandydat Konfederacji Krzysztof Bosak z Ruchu Narodowego traktuje nadchodzące wybory prezydenckie jako doskonałą okazję do uwiarygodnienia się na scenie politycznej i własnego ugrupowania. Konfederacja zrobiła prawybory na wzór amerykański, gdzie elektorzy wybierali spośród dziewięciu kandydatów tego jedynego. Wśród wielu komentatorów wywoływało to śmiech, ponieważ na jedenastu posłów w Sejmie, aż dziewięciu startowało w prawyborach. Efekt marketingowy tego przedsięwzięcia przyznaje jednak rację Konfederacji. Po pierwsze prawybory scaliły tę młodą partię złożoną z różnych prawicowych ugrupowań wewnętrznie, pozwoliły stworzyć mechanizmy wzajemnych negocjacji i dojrzeć organizacyjnie, co dla jest dla nich niezwykle ważne. Udało się, kandydat został wybrany, a Konfederacja się nie rozleciała. Po drugie kolejne konwencje partii w poszczególnych regionach były nieocenioną promocją partii wśród wyborców. Krzysztof Bosak w kolejnych badaniach ma poparcie od czterech do sześciu pięciu i pół procent.

Kandydatem Lewicy, w której skład wchodzą Wiosna, SLD i partia Razem został europoseł Robert Biedroń. To znany działacz LGBT i były prezydent Słupska. Biedroń jest przede wszystkim kandydatem ideologicznym, jego partner Krzysztof Śmiszek zasiada w ławach poselskich. Kandydaturę Roberta Biedronia wskazał Włodzimierz Czarzasty, szef SLD postkomunistycznej i największej partii lewicowej zasiadającej w Sejmie. Wśród dziennikarzy panuje opinia, że wystawienie Biedronia przez Czarzastego ma tak naprawdę na celu zneutralizowanie lidera Wiosny i wchłonięcie jego partii przez Sojusz. Coś jest na rzeczy, Biedroń znany ze swoich ostrych ideologicznych wypowiedzi i głosowania w PE przeciw Polsce ma ogromny elektorat negatywny. Wśród wyborców lewicy jego kandydatura też wzbudza sporo kontrowersji. Biedroń wśród różnych sondaży może liczyć na dziesięć proc. głosów.

 

Kandydatem, który wzbudził największe zaskoczenie jest dziennikarz i celebryta Szymon Hołownia. Człowiek, który określający się jako „katolik otwarty” i obracający się w liberalnych kręgach postanowił zawalczyć o najwyższy urząd w państwie. Hołownia liczy na zaktywizowanie biernych do tej pory wyborców. Mimo, iż ten kandydat w kolejnych sondażach może liczyć na około sześć proc. poparcia, to w jego kampanię zaangażowali się wpływowi luminarze życia publicznego w Polsce. Szefem sztabu wyborczego Szymona Hołowni ma być były redaktor naczelny Newsweek Polska Michał Kobosko, a doradcami ds. gospodarki Piotr Kuczyński, były główny analityk Domu Inwestycyjnego Xelion oraz gen. Mirosław Różańsk ds. bezpieczeństwa narodowego. To znaczące nazwiska

Choć nadchodzące wybory prezydenckie nie powinny przynieść zaskakujących niespodzianek i prezydentem prawdopodobnie ponownie zostanie Andrzej Duda, to na opozycji zacznie się czas przetasowań i zmiany pozycji. Dla kandydatów mających nikłe szanse na zwycięstwo ważniejsze od wyścigu o najwyższy urząd w państwie są cele cząstkowe, czyli wzmacnianie partii, przypominanie o sobie Polakom, upowszechnianie swojego programu i wizji Polski. Dla wszystkich komitetów biorących udział w obecnych wyborach równie ważny co tocząca się kampania będzie marketing powyborczy, czyli strategia co ze sobą zrobić, gdy opadnie już kurz bitewny i pojawi się nowa perspektywa działania.

 

 

 

Jakub Pacan

 

Autor jest dziennikarzem Tygodnika Solidarność