Back to top
Publikacja: 11.12.2019
Proste skomplikowania wyborów prezydenckich w Polsce
Polityka


W Polsce w zasadzie mamy system dwupartyjny choć formacji politycznych jest wiele. Uwidocznił się ten duopol szczególnie ostro po dojściu do władzy Zjednoczonej Prawicy, na czele z Prawem i Sprawiedliwością w 2015 roku. Partie opozycyjne, od Platformy Obywatelskiej poprzez PSL i SLD, a po ostatnich wyborach także Konfederację, otóż wszystkie te ugrupowania tworzą blok nazywany popularnie antypisem. Niezależnie od tego jaka jest proweniencja tych partii wszystkie deklarują jeden cel: odsunąć PiS od władzy, by było tak jak było.

A było dotychczas w Polsce tak, że w III RP rządziła na przemian ta sama formacja zrodzona przy Okrągłym Stole, udająca a to liberałów (PO), a to socjaldemokratów (SLD), wspieranych zawsze przez PSL, czyli partię postępowych chadeków ze wsi. Krótko mówiąc były to i są formacje establishmentu III RP z mniej lub bardziej widocznymi korzeniami postkomunistycznymi. Jako żywo przypominali oni dawnych właścicieli PRL, którzy w III RP przyznali sobie wyłączność na sprawowanie władzy, nie tylko politycznej. Potwierdzeniem tej maskarady postkomunistycznej były w Polsce ostatnie wybory do Parlamentu Europejskiego. Na listach Koalicji Europejskiej zarządzanych przez szefa PO Grzegorza Schetynę znaleźli się starzy postkomuniści, których kariery zaczęły się w czasach PRL. W SLD i PSL zachodziły z kolei podobne procesy przejmowania polityków z PO lub z postępowej tęczowej partii „Wiosna”. Można powiedzieć, że przyświecało im wspólne hasło: nie ważna jest partia, ważny jest wspólny cel, czyli odsunięcie od władzy największego zagrożenia układu postkomunistycznego w Polsce jakim jest Prawo i Sprawiedliwość.

Trzeba o tym pamiętać analizując przygotowanie do kampanii wyborczej prezydenta RP. Po jednej stronie jest walczący o reelekcję prezydent Andrzej Duda popierany przez Prawo i Sprawiedliwość i całą Zjednoczoną Prawicę. A po stronie przeciwników mamy kolekcję kandydatów opozycji totalnej wobec rządzących. Do wyborów prezydenckich pozostało jeszcze pół roku, ale stan wzmożenia po stronie opozycji jest taki, że na usta ciśnie się refren Międzynarodówki:

„Bój to będzie ostatni,

Krwawy skończy się trud,

Gdy związek nasz bratni

Ogranie ludzki ród!”

Otóż w opozycji wybory prezydenckie przedstawiane są jako ostatnia szansa na przełamanie dominacji rządzącej drugą kadencję Zjednoczonej Prawicy. Nadzieje te zostały wzmocnione po przejęciu Senatu, czyli ustanowieniu marszałkiem senatora z PO. Daje to możliwość spowolnienia procesu legislacyjnego w parlamencie, tyle i tylko tyle. Tak zwane weta senackie można odrzucić zwykłą większością w Sejmie, którą dysponuje Prawo i Sprawiedliwość. W przypadku zwycięstwa totalnej opozycji w wyborach prezydenckich mogłaby nastąpić dekompozycja władzy Zjednoczonej Prawicy. Prezydent ma możliwość wetowania ustaw przyjętych przez większość sejmową. Do odrzucenia owego weta potrzeba 3/5 głosów w parlamencie, a takiej większości nie ma rządząca Zjednoczona Prawica. W tej sytuacji trzeba by się dogadywać przynajmniej z częścią opozycji chcąc przeforsować zawetowaną ustawę. Jest to trudny proces stawiający rządzących w oczach wyborców jako zakładników totalnej opozycji. Summa summarum zwycięstwo jakiegokolwiek opozycyjnego kandydata na prezydenta zapowiadałoby paraliż władzy. A w tej sytuacji najlepszym rozwiązaniem byłyby przyspieszone wybory parlamentarne. Czy jednak opozycyjny prezydent wspierany przez opozycję parlamentarną poszedłby na takie rozwiązanie w sytuacji, gdy PiS i cała Zjednoczona Prawica mają ciągle wysokie, ponad czterdziestoprocentowe poparcie w społeczeństwie? Moim zdaniem totalna opozycja wraz ze swoim prezydentem zastosowałaby proces grillowania PiS wykazując niemożność sprawowania władzy przez rządzących aż do czasu spadku poparcia dla obozu dobrej zmiany. Jest więc o co walczyć w najbliższych wyborach prezydenckich, by „związek nasz bratni ogarnął ludzki ród”.

Wracam do refrenu komunistycznego hymnu nie po to by wzruszyć starych towarzyszy, a także nowych, przebranych za liberalno-lewicowych Europejczyków. Powtarzam refren Międzynarodówki by przypomnieć, że za pięknymi słowami kryły się okrutne zbrodnie komunistyczne, głód i wyniszczenie tak zwanych wrogów klasowych. Komuniści jak wiadomo mordowali dla dobra ludzkości, a tylko naziści dokonywali zbrodni w imię opętańczej ideologii. Przypominam te fundamentalne prawdy o zbrodniczych systemach totalitarnych Europy, bo totalna opozycja w Polsce pełnymi garściami czerpie ze skarbca języka propagandy komunistycznej. Ludzki ród ma przywrócić w Polsce demokrację, praworządność, prawa człowieka, wolne sądy, wolność słowa, etc. I z takim bagażem wzniosłych, acz pustych frazesów, przystępuje do wyborów opozycyjna Polska Zjednoczona Partia Restytucji III PR. Jest tylko jeden problem po stronie opozycyjnej; nie ma silnego kontrkandydata wobec ubiegającego się o reelekcję prezydenta Dudy. Potencjalna kandydatka PO, Małgorzata Kidawa-Błońska, to taki nowy Bronisław Komorowski w spódnicy. Jej kontrkandydatem jest, nie wyróżniający się potencjałem intelektualnym, prezydent Poznania Jacek Jaśkowiak. . I to cały zasób kandydatów największej partii opozycyjnej. Prezes PSL Władysław Kosiniak- Kamysz, który jako pierwszy ogłosił swoje kandydowanie w wyborach prezydenckich, cierpi na syndrom ambitnego prymusa klasowego nieustannie wypowiadającego komunały o zgodzie narodowej i pojednaniu. Trzyskładnikowa lewica złożona z SLD, Wiosny i Razem, zapowiada, że szef tego trzeciego komponentu Adrian Zandberg będzie ich kandydatem na prezydenta. Pieniądze na kampanię ma SLD, czyli towarzysz Czarzasty. Nie sądzę, by starzy postkomuniści z SLD hojnie sfinansowali kampanię Zandberga, by ten zyskał jakiś znaczący wynik. Nie jest to w interesie starych towarzyszy z SLD. W razie czego w blokach startowych jest nieustannie Barbara Nowacka, czyli tak zwane lewicowe sumienie PO, która jest gotowa zostać kandydatką na prezydentkę RP. Konfederacja, czyli prawica spoglądająca łaskawym okiem na Rosję, dotknięta amerykanofobią i natowstrętem zapowiada, wysunięcie kilku kandydatów na prezydenta. Do tego barwnego zestawu może dołączyć prezenter celebryta, a zarazem kandydat tzw „Kościoła Otwartego”, czyli Szymon Hołownia. Jeśli tak się stanie, to będzie to kolejna próba realizacji w praktyce doktryny marksistowskiej dialektyki o przechodzeniu ilości w jakość. Otóż totalna opozycja chce wystawić w pierwszej turze jak najwięcej kontrkandydatów reprezentujących wszelkie opcje, od skrajnej lewicy po dogmatyczną prawicę. Chodzi o to, by tak rozdrobnić elektorat, aby Andrzej Duda wszedł do drugiej tury z niewielką przewagą nad kontrkandydatami. Zwycięży, na co wskazują sondaże, lecz skomasowane głosy kandydatów opozycyjnych będą niemal równe wynikowi Dudy. Zrealizowany będzie główny cel, by Andrzej Duda nie wygrał wyborów w pierwszej turze. Pojawi się nadzieja, zgodnie z doktryną o ilości przechodzącej w jakość, że zebrane głosy poparcia kandydatów opozycji przepłyną w drugiej turze na totalnego kontrkandydata Dudy. Tylko kto nim będzie? Małgorzata Kidawa-Błońska, Włodzimierz Kosiniak-Kamysz, Szymon Hołownia a może Adrian Zandberg? Wszyscy oni gwarantują powrót do systemu III RP, bezpieczeństwo dla postkomunistów i zachowanie ich wpływów w gospodarce, a nade wszystko w wymiarze sprawiedliwości. Zdegenerowany i zdeprawowany układ III RP żywi się nadzieją klęski Andrzeja Dudy w najbliższych wyborach, bo jest to ostatnia szansa odsunięcia od władzy PiS. To złudne nadzieje, bo nawet największa i najróżnorodniejsza wataha kandydatów na prezydenta nie przejdzie w jakość, która kontrkandydatowi Andrzeja Dudy da szansę na zwycięstwo. Wieszczę zatem, że sprawdzi się postkomunistom totalnej opozycji tylko pierwszy dwuwiersz Międzynarodówki:

„Bój to będzie ostatni,

Krwawy skończy się trud.”

I oby tak się stało w najbliższych wyborach. Czekają nas zatem proste skomplikowania wyborów prezydenckich.

Marek Król