Back to top
Publikacja: 18.11.2019
Polacy w postbrexitowym (Zjednoczonym) Królestwie
Ekonomia


Postępujący brexit generuje pytania o przyszłość polskiej diaspory na angielskiej ziemi. Do tej pory jedna z najliczniejszych, dziś zauważalnie się kurczy. Jakie decyzje podejmą nasi rodacy zamieszkujący Wielka Brytanię? Czy należy spodziewać się masowych powrotów, czy też polscy emigranci odnajdą się w postbrexitowej rzeczywistości?

To, że Brytyjczycy opuszczą wspólnotę europejską jest już właściwie przesądzone. Jednak proces wychodzenia ani nie idzie gładko, ani też nie jest przeprowadzany elegancko. Nie dość, że Unia Europejska, której uosobieniem jest w tym przypadku negocjator Michael Baranier, nie idzie wyspiarzom na rękę, to jeszcze oni sami nie potrafią się między sobą dogadać. Szkoci znów grożą referendum niepodległościowym. Na brexitowym froncie poległa brytyjska premier Theresa May. Nowy szef rządu Boris Johnson ambitnie przyrzekł opuszczenie Unii do końca października 2019 roku. Już złamał swoją obietnicę – niedawno termin brexitu przesunięto na koniec stycznia przyszłego roku. Tym razem już ostatecznie. Biorąc pod uwagę dotychczasowe perturbacje trudno nie być sceptykiem, przyjmijmy jednak, że strony już więcej nie będą przesuwać wyznaczonej daty, a Johnson i Tusk podadzą sobie dłonie i powiedzą „au revoir”. Jednak na wyspach pozostanie wielu obywateli wspólnoty, w tym prawie milion naszych rodaków. Co brexit oznacza dla nich? Jakie maja plany i pomysły na przyszłość?

Rafał

- Wiesz, gdybym posiadał jakieś większe oszczędności i nie miał zobowiązań, jak choćby studia syna, to nawet bym się nie zastanawiał. Spakowałbym rodzinę i „cześć” - wrócił do Polski – mówi Rafał.

Rafał mieszka w Londynie już kilkanaście lat. Od zawsze siedzi w budowlance. Prowadzi własną firmę, dobrze sobie radzi. Żona pracuje w szkole. Oczywiście zdarzają się słabsze momenty, ale w Zjednoczonym Królestwie praca jest.

- Wiesz, że pomimo brexitu i niepewności, którą ze sobą niesie, Londyn to dalej jeden wielki plac budowy? Za Windsorem budują osiedla na ponad trzy tysiące domów. Najwyraźniej brytyjski deweloper nie boi się kryzysu – dodaje.

Polacy? Wyjeżdżają i to widać. Szczególnie w zmniejszającej się liczbie polskich dzieci w szkole. Ostatnio do kraju wyjechali rodzice trójki dzieci z placówki, w której uczy się młodszy syn Rafała. Sprzedają nieruchomości i wyjeżdżają, głównie do Polski. Chyba mają już dość tułaczki.

Zgodnie z dostępnymi powszechnie danymi, w ciągu ostatniego roku Wyspy Brytyjskie opuściło około 116 tysięcy naszych rodaków. Większość z nich wróciła do Polski. Dlaczego wracają? Czy straszy ich widmo brexitu i osłabienia kursu funta, czy może uznają, że po kilkunastu latach pobytu za granicą czas już wrócić do kraju?
Słaby kurs funta Rafała nie przeraża, bo to, co zarabia, wydaje głównie na miejscu. W Polsce nie ma żadnych inwestycji, które mogłyby ucierpieć w wyniku spadku kursu waluty. Czy czegoś się boi? Owszem. Powtórzenia sytuacji z roku 2011, gdy w Londynie i innych miastach Wielkiej Brytanii wybuchły rozruchy. Jeśli zabrakłoby towarów na półkach (czym straszono na wypadek tzw. „twardego brexitu”, czyli wyjścia ze struktur Unii Europejskiej bez żadnych umów), tłum mógłby wyjść znowu na ulice.

Mateusz

By pozostać w Wielkiej Brytanii po brexicie, należy uzyskać status osoby „osiedlonej” lub „tymczasowo osiedlonej”. Obywatele państw unijnych, którzy do końca 2020 r. nie uzyskają tego statusu, stracą prawo do pracy czy świadczeń socjalnych. Jednak do tej pory zaledwie niewielka część, 38 %  z miliona mieszkających w Wielkiej Brytanii Polaków zdecydowało się wypełnić i wysłać formularz. I to po apelu polskiego ambasadora Arkadego Rzegockiego, który wezwał rodaków do skutecznego działania.

- To proste jak drut. Wypełniasz formularz on-line, podajesz numer ubezpieczenia, by udowodnić, że przez ostatnie pięć lat pracowałeś legalnie – mówi Mateusz. - Czasem jakieś papiery trzeba dosłać. Proces jest darmowy. Zaniechano pobierania opłaty, która początkowo wynosiła ponad 60 funtów. Gorzej, jeśli pracowałeś „na czarno”, albo byłeś karany. Wtedy prawa do pobytu nie dostaniesz. Odsiewają ziarno od plew – żartuje.

Mateusz mieszka w Londynie prawie 17 lat. W Polsce ukończył politologię i prawo. Tu – po latach biegania z tacą w restauracjach – postanowił wykorzystać swoje możliwości i ukończył kursy z zakresu księgowości. Z rodakami ma ciągły kontakt. A to trzeba wypełnić druczek do banku, a to rozliczyć podatek. Wielu Polaków mimo lat spędzonych w przybranej ojczyźnie słabo lub wcale nie mówi po angielsku.

- Nie wiem, dlaczego tak mało ludzi zaaplikowało o osiedlenie. Znając naszych, pewnie czekają na ostatnią chwilę- dodaje. Jakiś procent zmęczył się emigracją i chce wrócić. Może doszli do wniosku, że już wystarczy im tego zachodniego „dobrobytu”. Inni, wysyłający pieniądze do Polski, boją się słabego kursu funta. Przy dużych kosztach życia w Wielkiej Brytanii praca za 1000 – 1300 funtów miesięcznie może nie okazać się warta rozłąki z pozostawioną w Polsce rodziną i trudnym życiem emigranta. Czy na decyzję o wyjeździe może wpłynąć niechęć Brytyjczyków do imigrantów? Mateusz jej nie odczuwa. Fakt, że chwilę po referendum, które wyrwało Wielką Brytanię ze wspólnoty, atmosfera była „gęsta”. Na ścianie Polskiego Ośrodka Społeczno Kulturalnego w londyńskiej dzielnicy Hammersmith jakiś bojownik o „angielski Londyn” namazał sprayem napis „Go Home” (Do domu!). Ale teraz? Spokój, cisza. Niektórzy brytyjscy politycy przebąkują coś o polsko – angielskim sojuszu, który wykuł się w ogniu drugiej wojny światowej i w którego piękną historię wpisało się bohaterstwo pilotów Dywizjonu 303. Czyżby obawiali się odpływu Polaków z wysp?

Mateusza brexitowe problemy nie dotyczą. Dwa lata temu dostał brytyjski paszport. Czy wraca? Wraca, oczywiście. Co prawda przekłada ostateczną decyzję z roku na rok, ale nie widzi dla siebie przyszłości w Wielkiej Brytanii.

- Kiedy wyjeżdżałem w 2002 roku, premierem był Leszek Miller, a bezrobocie hulało. Teraz jest koniunktura, kraj się zmienił... Poza tym mam dość emigracji- przyznaje.

Marek

Marek wraca. Ma 45 lat, mieszka w Anglii od 2002 roku. Przyjechał „na roczek”, doszlifować angielski, a został siedemnaście lat. Wykonywał rozmaite prace. Był szefem kuchni, kierowcą, barmanem, pracownikiem magazynu i biura.

- Nigdy nie wiązałem swojej przyszłości z Wielką Brytanią. Wiem, że biorąc pod uwagę to, ile lat spędziłem na wyspach, to brzmi śmiesznie, ale tutaj czas biegnie zaskakująco szybko -mówi.

Co go wygania z Londynu do Polski? Chyba zmęczenie emigracją, mimo, że -jak podkreśla - na wyspach żyje się po prostu łatwiej. Nie przejmuje się niestabilnym kursem funta, nie spotkał się też nigdy z wrogością ze strony Brytyjczyków.

- Podczas mojego pobytu tutaj przeprowadzałem się pewnie około piętnaście razy. Nie miałem miejsca, które mógłbym nazwać „domem”. A w Polsce rodzice się zestarzeli, małe dzieci podorastały. A ja wciąż „z doskoku”: na święta, czasem na wakacje… 

Kiedy pojawiła się wizja bretixu, Marek pomyślał, że to może jakiś znak. Że już czas wracać, że być może to ostatni moment, by osiąść w Polsce i jeszcze coś zrobić ze swoim życiem.

- Znam wielu Polaków, którzy pomimo wielu lat spędzonych na obczyźnie nie odnaleźli się tutaj. Ci, tak jak ja, mają już dość i będą wracać.

Joanna

W nowej ojczyźnie zaadaptowała się Joanna. Żyje w niewielkiej miejscowości w hrabstwie Suffolk. Na wyspach mieszka już od jedenastu lat wraz ze swoim angielskim mężem i synem. Do Polski nie wraca, już otrzymała status osiedleńca. Brexit nie jest jej straszny, bo pracuje od lat w lokalnej szkole ucząc biologii i chemii.

- Nie odczułam żadnej niechęci ze strony miejscowych. Ale mieszkam w małym miasteczku (Framlingham liczy sobie trochę ponad 3000 mieszkańców) i nie wiem, jak było w większych skupiskach.

Czego obawia się w związku z brexitem? Na pewno tąpnięcia ekonomicznego. Szkoła, w której uczy, jest swojego rodzaju mikrokosmosem. Prywatna placówka gromadzi uczniów z Wielkiej Brytanii oraz innych części świata. Jeśli rodzice zaczną gorzej zarabiać, nie będzie ich stać na czesne. Część z nich, szczególnie obcokrajowców, nie zdecyduje się zostać w Wielkiej Brytanii po brexicie i wraz z dziećmi wróci do siebie. Taki odpływ klientów nie wróży dobrze biznesowi, ale Joanna wracać do Polski i tak nie zamierza. Mąż jest u siebie, a syn niedawno dostał stabilną pracę w komunikacji miejskiej.

- Nie mieszkam tu dlatego, że mi się opłaca. Wybrałam to miejsce, bo tutaj lepiej, wygodniej się żyje – podkreśla Joanna

Epilog

Część Polaków mieszkających w Wielkiej Brytanii od kilkunastu lat osiągnęła zamierzone cele finansowe. Urodziły im się dzieci, zestarzeli pozostawieni w Polsce rodzice. A o tym, że emigracyjny chleb potrafi być gorzki, wielu już zdołało się przekonać. Starsi tęsknią za domem, młodsi, którzy dzięki systemowi grantów wykształcili się na brytyjskich uczelniach, widzą możliwość zrobienia lub kontynuowania kariery w Polsce. Wielu jednak po prostu musiało się skonfrontować z gorzką rzeczywistością. Inną perspektywę ma przecież pełen nadziei, beztroski dwudziestolatek w pełnym pokus Londynie, a inną ten sam człowiek, po latach gnieżdżący się wciąż w wieloosobowym lokum z podobnymi sobie, bez perspektyw na własny dom. Wciąż jednak – nawet w targanej niepewnością Anglii – łatwiej jest żyć i zarabiać. Pytanie jak długo.

 

Tomasz F. Dzbeński, z wykształcenia prawnik (Wydział Prawa i Administracji UW), pasjonat historii konfliktów zbrojnych i strzelectwa sportowego. Przez kilkanaście lat mieszkał poza Polską, m. in.  w Wielkiej Brytanii i RPA. Obecnie zawodowo  związany z Instytutem Studiów Wschodnich, gdzie pracuje jako Coordinator for United Kingdom, Ireland and Commonwealth of Nations. Jego analizy dotyczące tematyki międzynarodowej ukazują się na łamach ogólnopolskich portali.