Back to top
Publikacja: 23.08.2019
Mecz pod Bombami
Historia


moim trzem muzom (AMA) 

W ostatnią niedzielę sierpnia 1939 r. W Warszawie na stadionie Wojska Polskiego odbył się towarzyski mecz piłkarski między dwoma uczestnikami Mistrzostw Świata we Francji 1938 - reprezentacjami Polski i Węgier. Jak się wkrótce okazało był to ostatni mecz reprezentacji Polski przed wybuchem II wojny światowej.

Mecz zakończył się niespodziewanie zwycięstwem reprezentacji Polski 4:2 nad drużyną finalistów Mistrzostw Świata w 1938 r.; mimo, że drużyna Bratanków prowadziła już 2:0! Trzy bramki dla Polski zdobył Ernest Wilimowski.

Spotkanie oglądało 20 000 widzów. Sędziował fiński arbiter Esko K. Pekonen.

Być może gdyby na meczu był obecny Stefan Wiechecki[*] – Plaut Warszawy - opisałby go w następujący sposób:

 

„- „Trzymaj go, bo ci się urwie”!

-„Pilnuj go, rany gorzkie…!”

-„Pol-ska go-la! Pol-ska go-la”

- „Piątek strzelaj!”

- „No na czekasz pieska twoja niebieska?!”

 

Ostatnia niedziela sierpnia 1939.

Tłum na Stadionie Wojska Polska faluje, krzyczy, gwiżdże i klaszcze. Od razu wychwyci każde dobre zagranie i pochwali a na każde złe… to  ze względu na uczącą się młodzież, nie zacytuję.

„-Trzymaj go!”

„- Łapaj go!”

Bratankowie cisną nas niemożebnie…

- „O rany gorzkie!”

I w tym momencie zawodnik drużyny węgierskiej wbija nam drugą „siatkie”…

Siedzę jak struty, patrzę na boisko, po chwili kieruje na „lekramę” proszku „Radion” – tego co pierze wszystko… „Taaaa… Radion pierze wszystko a nasz prawie wszyscy” rozmyślam niewesoło. Siedzę zły jak wielkie nieszczęście na Andrzejeszczaka, że wyciągnął mnie ten mecz… Nie to, że wcześniej, moje Szczęście Ślubne kręciła nosem, kiedy zaanonsowałem jej, że wybieram się z koleżkami na mecz z Węgrami, to pewnie wieczorem znowu się nasłucham – „…a nie mówiłam. Znowu miałam rację!”. Dobra damy radę, do wieczora jeszcze kupa czasu. Może coś się jeszcze zmieni?

Ciężkie westchnienie… i nagle krzyk „Jest!”. Patrzę, nie widzę i oczu niedowierzam a tu bramkarz gości wyciąga piłkę z bramki i już zaczynam, w lepszem nastroju patrzeć na ten mecz.

W trakcie przerwy, jestem świadkiem zakładu Andrzejeszczaka z sąsiadem.

O co zakład? No proste, kto komu ile jeszcze „wtryni”. Andrzejszczak oczywiście, że my dokopiemy i dostaną od nas jeszcze „2-3 piguły” a jego sąsiad, Felutkoszczak rodem z Muranowa, że będzie - „Abarot. W końcu to „wicemajstry świata w futbolu”. Stawką był „ochlaj w jakiejś charakternej knajpie”. Zwycięzca wybiera lokal.

- „Grabulka”?

- „Grabulka!”

- „No to tnij!”, tu Andrzejeszczak zwrócił się do mnie.

Jako świadek zakładu, zostałem oczywiście z automatu dopuszczony do planowanej konsumpcji.

To co się działo, przez kolejne trzy kwadranse, to każdy „obznajomiony z historią” wie na pewno, że „nie byliśmy pośladki i wbiliśmy im trzy do siatki” jak wesoło podsumował mecz Andrzejeszczak.

Dalszy ciąg wieczoru upłynął jeszcze bardziej radośnie… Nawet moja Bogini udzieliła mi amnestii, kiedy wróciłem do domu w godzinach późnowieczornych lub wczesnoporannych.

Nikt z nas nie myślał o krążącej wokół wojnie. Knajpy pękały w szwach. Dobry humor, wzmacniany, wiadomo czym… dopisywał. Mimo, że nasz nowy znajomy prorokował wojnę, bo „cała Warszawa mocno w gaz uderza. Znakiem tego wojna murowana”, ale przypomnieliśmy mu jak trafnie obstawiał wynik meczu.

Zresztą temat wojny, warszawskim stylem, zamieniliśmy w żarty typu: „Słyszeliście? Wczoraj z Gdańska przybyło pięć pociągów rannych… i dwa wieczorne”. A sprawa niemieckich pretensji terytorialnych do Pomorza, jeden już mocno zagazowany gość podsumował: „Bałtyku się zachciewa tem łachudrom? Jednego wiadra wody nie dostaną!”.

Nikt z nas nie przypuszczał, że za niecały tydzień nasz świat odejdzie…”

 

 

Podczas  pomeczowego bankietu w Klubie Urzędników Ministerstwa Spraw Zagranicznych prezes PZPN pułkownik Kazimierz Glabisz powiedział:  „Piłkarstwo polskie zaczęło swą historię powojenną od meczu z Węgrami i kto wie, czy dzisiejszy mecz nie jest ostatni przed wojną.”

Niestety miał rację.

Następny mecz z Węgrami Polska zagrała w 1948 i Bratankowie zleli nas niemożebnie – 2:6; następne zwycięstwo (2:1) odniosła dopiero w 1972.

 

 

Michał Gruszczyński

Historyk, Rekonstruktor Historyczny, Varsavianista, Hungarofil.  

 

 

[*] Stefan Wiechecki „Wiech” (10.08.1896, warszawa – 26.07.1979, Warszawa) – Prozaik, Satyryk, Dziennikarz. Najbardziej znany ze swoich felietonów opisujących codzienne życie Warszawy i jej zwykłych mieszkańców pisanych stylizowaną gwarą warszawską. Po wojnie, przez pewien czas  obowiązywał zapis cenzorski na jego twórczość a wielu dziennikarzy i polonistów zarzucało mu zaśmiecanie języka polskiego. Mimo to jego felietony i książki cieszyły się niesłabnącą sympatią czytelników.