Back to top
Publikacja: 27.06.2019
Polonia semper fidelis?
Polityka


Polska jest jeszcze krajem katolickim, czy krajem tradycji katolickiej? Są kraje zbudowane na katolicyzmie, jak Włochy czy Hiszpania, przesiąknięte symboliką, tradycją i historią Kościoła, które w warstwie społecznej nie mają już żywej wiary. Większość dzieci rodzi się tam już poza małżeństwami sakramentalnymi, wzrasta liczba aborcji, a dominującą postawą religijną, jeśli w ogóle jakaś jeszcze występuje, jest indyferentyzm religijny.

 

 

Polska znajduje się chyba na takim dziejowym zakręcie w swojej najnowszej historii, gdzie coraz mniejsza liczba Polaków to, co głosi Kościół traktuje jeszcze jako "święty przekaz". Wykładnia nauki Kościoła w coraz mniejszym stopniu stanowi dla nas centrum odniesienia i tłumaczenia świata. Wprawdzie w czerwcu tego roku notowania Kościoła wzrosły w stosunku do maja aż o 5 pkt. procentowych i 53 proc. Polaków pozytywnie ocenia działalność Kościoła, ale obok tych optymistycznych wydawałoby się danych istnieję inne statystyki i smutne wydarzenia bezpardonowego atakowania Kościoła i wiernych. Jedynie 15 proc. Polaków uczęszcza po bierzmowaniu na niedzielne Msze Święte. Z roku na rok rośnie liczba rozwodów, w niektórych rejonach to przyrost geometryczny. Wielu Polaków średniego pokolenia walczy ze swoimi dziećmi o ochrzczenie wnuków.

 

Światopogląd chrześcijański przestaje być kulturową oczywistością w Polsce, a staje się jednym z wielu partykularnych światopoglądów współistniejących w społeczeństwie w imię zasady tolerancji i wolności sumienia. Dziś ideologia liberalnej demokracji stoi wyżej niż nauka Kościoła, bo to ona ze swego dobrodziejstwa pozwala, by chrześcijaństwo mogło sobie skromnie funkcjonować, ale na równi z innymi „prawdami”. Dobrze ten stan duchowego rozstrojenia obrazują słowa rzeczniczki SLD Anny-Marii Żukowskiej, która w dzień Bożego Ciała napisała na Twitterze. „Bardzo ładne zgromadzenie publiczne. Ludzie wprawdzie trochę mniej kolorowo ubrani, niż na Paradzie Równości, ale na twarzach radość z możliwości obnoszenia się po mieście ze swoją prywatną sprawą, jaką jest wiara. Życzę wszystkim procesjowiczom - czkom udanego przemarszu!”.

 

Dokonuje się u nas cicha rewolucja obyczajowa, kto wie czy nie największa w ciągu ostatniego stulecia. Dzieje się z nami coś niesamowitego, z kraju katolickiego, któremu nie dały rady rozbiory, stalinizm i SB ze swoim departamentem IV powołanym ds. walki z Kościołem, z kraju Prymasa Stefana Wyszyńskiego, który w czasach PRL był faktycznym Interrexem i Jana Pawła II przechodzimy właśnie przyspieszony kurs sekularyzacji i co zdumiewające, ten walec sekularyzacji w ogóle nam nie przeszkadza.

 

Zacny i nieżyjący już ksiądz prof. Lucjan Balter silnie związany z pismem teologicznym „Communio” przytoczył w tymże piśmie w 2008 roku swoją rozmowę sprzed dekady z kustoszem sanktuarium Maryjnym z Kavelaer. „Ksiądz Kustosz mówił, że jeszcze 20 lat temu Niemcy były bardzo religijne: żywą wiarę w Boga odczuwało się niemal wszędzie. Nawet nie zauważono jak i kiedy pojawił się istny zalew laicyzacji, groźny zwłaszcza dlatego, że jest poniekąd anonimowy. Przesłanie Kustosza adresowane do Polaków brzmiało: Czuwajcie! Skoro myśmy nie spostrzegli kiedy ta fala do nas z Zachodu do nas przyszła, to uważajcie, bo za dwadzieścia lat może i do Was dojdzie i Was zaleje […] Już w 1989 roku upadł osławiony Mur Berliński, granice się otworzyły nie tylko dla nas, ale i dla »nich«”.

 

W czasie gdy myśmy wychodzili z komunizmu sowieckiego, w Europie w najlepsze trwał komunizm kulturowy, który w końcu nas „trafił”. Marksiści kulturowi spod znaku Gramsciego też czekali na otwarcie polskich granic. Czy dwadzieścia lat temu bluźniercza „procesja” homoseksualistów mogłaby bezpiecznie przejść w jakikolwiek mieście w Polsce? Nie, nawet komuniści, kiedy aresztowali obraz Matki Bożej nie poważyli się jej zbezcześcić. Teraz nie przeszkadzają nam, a jeśli już to w coraz mniejszym stopniu pojawiające się jak grzyby po deszczu bluźnierstwa dokonywane w najświętszych miejscach Polski, takich jak Jasna Góra, którą ostatnio szturmowały środowiska LGBT z hasłami  „nacjonalizm – precz z klasztoru” i „wpuścić gejów na Jasną Górę”. Na transparentach mieli jasnogórską ikonę NMP w tęczowej aureoli. Kilka tygodni wcześniej w Gdańsku uczestnicy homoparady zrobili bluźnierczą parodię procesji Bożego Ciała, a na sztandarach nieśli obrazek waginy. To wszystko się dzieje w kraju, w którym jeszcze kilka lat temu wielu poważnych obserwatorów życia publicznego, również tych dalekich od Kościoła, mówiło o fenomenie „pokolenia JPII”.

 

Młode pokolenie Anno Domini 2019 roku, ale i wiele opiniotwórczych środowisk zawodowych wykształciły sobie własne systemy znaczeń, które nie dadzą się już zintegrować z katolicyzmem, są wręcz na kursie kolizyjnym z wartościami propagowanymi przez Kościół. To nie tylko artyści i dziennikarze, to także prawnicy, a nawet sportowcy. Okazało się, że w momencie gdy Zofia Klepacka broniła tradycyjnej rodziny i walczyła z propaganda LGBT, Adam Małysz, Jolanta Ogar-Hill, Otylia Jędrzejczak, Radosław Majdan, mistrz Polski w Muay Thai Kamil Siemaszko i wicemistrz Europy Jiu-jitsu Ne Waza Tomasz Paszek przyłączyli się do kampanii Sport Przeciw Homofobii.

 

I nie widać za bardzo odwrócenia tych trendów w stronę konserwatywną, pro chrześcijańską.  Model awansu społecznego należy w Polsce, podobnie jak na świecie, do lewicy kulturowej, w której katolickie interpretacje rzeczywistości tracą na wiarygodność w zastraszającym tempie. Tak, „Jezus Chrystus dziś nie w modzie, bo rogaty jest na fali” śpiewał punk rockowy zespół Apteka jeszcze w czasach Jarocina. Dziś te słowa są jeszcze bardziej aktualne niż trzy dekady temu.

 

Dziś odpowiedź na pytanie czy nauka kościoła determinuje nasze osobiste wybory i czy jest dla nas jeszcze punktem odniesienia nikomu nie sprawia trudności, nauczanie Kościoła stanowi dla nas coraz częściej jedynie pusty frazes, a w kwestii np. etyki seksualnej i czystości przedmałżeńskiej nauka ta jest właściwie martwa. Młodzi, którzy przyznają się do dziewictwa aż do ślubu traktowani są przez swoich rówieśników jak kosmici.

 

W większości krajów Europy Zachodniej i Kanady polityk partii prawicowej nie biorący udziału w paradzie gejowskiej musi się publicznie tłumaczyć dlaczego tego nie zrobił i biada jego karierze czy pozycji w partii, jeśli się przyzna, że to wbrew jego sumieniu. Ci odważni, którym sumienie nie pozwala na takie imprezy chodzić tłumaczą się potem względami zdrowotnymi, pilnym wyjazdem itp. Tutaj kończy się dla nich tolerancja i sprzeciw sumienia też nie. Nawet prezydent Stanów Zjednoczonych Donald Trump znany ze swoich wojenek z lewicowym szaleństwem ugiął się ostatnio i wsparł „Miesiąc Dumy LGBT”, a w oknach ambasady USA w Warszawie zawisły tęczowe sztandary homoseksualistów.

 

W Polsce afirmowanie się z katolicyzmem nie jest jeszcze tak napiętnowane, ale wzbudza już napięcia i konsternację w niektórych sytuacjach i w coraz większej liczbie środowisk. Dziwiliśmy się piętnaście lat temu, gdy księża pracujący w Niemczech mówili, że tam w sutannie i koloratce się nie chodzi, ponieważ naraża to prezbitera na ataki słowne i fizyczne. Dziś w Polsce zaczyna być tak samo. Co jakiś czas słyszymy, że jakiś ksiądz został opluty czy pobity, jak pewien kleryk na klatce schodowej w bloku, gdy przyjechał odwiedzić rodziców. Jeszcze nie tak dawno prestiż duchownego był w Polsce widoczny nie tylko na płaszczyźnie religijnej i moralnej, ale i społeczno-kulturowej. Dziś ksiądz boi wyjść w sutannie na ulicę.

 

 

Katolicy w Polsce nie myślą już kategoriami Kościoła triumfującego, większością z nas autentycznie przejętych ewangelicznym przesłaniem coraz częściej targają niepokoje do kiedy będziemy mogli w pełni realizować swoje życie chrześcijańskie w środowisku społecznym? Ksiądz prof. Dariusz Oko zajmujący się naukowo teorią gender i jeżdżący po kraju z wykładami na temat szkodliwości tej ideologii przyznaje, że geje ciągle grożą mu śmiercią. 

 

Pewne postawy chrześcijańskie wykluczają już np. z życia publicznego. Taki los spotyka w Polsce od niedawna np., pro-liferów, którym „ludzie rozsądni nie podają ręki”. Mało kto z młodych aspirujących, ambitnych ludzi ma odwagę trwać przy Katolickiej Nauce Społecznej, gdy rysuje się przed nimi akces do jakiejś elity czy to towarzyskiej czy zawodowej. Większość wyrzeka się milcząco za ten akces.

 

W ten sposób zbliżamy się nieubłaganie do momentu, gdzie zaczyna się u nas powtarzać sytuacja chrześcijan na Zachodzie, gdzie udział katolików w życiu państwa jest coraz bardziej pozorny, obwarowany wieloma zastrzeżeniami. Za niedługi czas od katolików będzie się u nas wymagało więcej niż od niewierzących w debacie publicznej tylko dlatego, że jesteśmy wierzącymi. Ten „plus” legalności wymagany od katolików jest już jawną dyskryminacją, nierównym traktowaniem i wymaga pewnego rodzaju heroizmu.

 

„W kulturze współczesnej nie jest łatwo przestrzegać zasad chrześcijańskich w tych sferach życia, które uwolniły się spod normatywnego wpływu Kościoła. Maleje liczba tych, którzy z pobudek chrześcijańskich decydują się na etyczne postępowanie w sferze gospodarczej czy politycznej, ponieważ ci, którzy np. przestrzeganiu prawa przypisują znaczenie moralne i stanowi ono dla nich kwestię sumienia, doświadczają wrażenia, że postępując moralnie ponoszą koszty niewspółmierne do tych ponoszonych przez ludzi, w których życiu normy moralne nie odgrywają większej roli”- pisze Agnieszka Fedczak w pracy „Chrześcijaństwo a współczesne przemiany społeczno-kulturowe”.

 

Kraj tradycji katolickiej wyraża się w tym, że traktujemy Kościół jako trwały, ważny i pożyteczny, ale jednak obyczaj, za który nie bylibyśmy już gotowi dziś ponosić osobistej ofiary. Bierzemy ślub kościelny, bo to fajna oprawa, ale gdyby faktycznie krzyż współmałżonka był zbyt ciężki, to się po prostu rozstaniemy jak cywilizowani ludzie.

 

 

To nie pozostaje bez konsekwencji. Kogo ten stan najbardziej cieszy oprócz lewicy? Naszych sąsiadów Rosję i Niemcy. Car Aleksander II nakazując kasatę klasztorów w Królestwie Polskim dobrze wiedział skąd Polacy czerpią siłę moralną, która trzyma naród mimo nocy zaborów. Ponad siedemdziesiąt lat później inny okupant Hans Frank, Generalny Gubernator okupowanych ziem polskich tak mówił o Jasnej Górze, „Gdy wszystkie światła dla Polaków zgasną, zostaje jeszcze zawsze dla nich Święta z Częstochowy i Kościół".

 

Jakub Pacan 

 

autor jest publicystą Tygodnika Solidarność