Back to top
Publikacja: 03.06.2019
Jaka Unia po wyborach?


Liberalna lewica wciąż ma większość w parlamencie europejskim. zmiana kursu możliwa będzie tylko przez działania państw członkowskich

 

W skali europejskiej wybory z 23– 26 maja z grubsza potwierdziły to, co prognozowały sondaże. Największym zwycięzcą wyborów do Parlamentu Europejskiego jest frakcja liberałów z ALDE, głównie dzięki pojawieniu się we Francji centrowej, liberalnej partii prezydenta Macrona oraz na skutek powrotu na brytyjską scenę polityczną brytyjskiej partii liberalno-demokratycznej w kontekście sporu o brexit. Grupa ALDE, przemianowana na ALDE&R przy okazji przyłączenia listy Renaissance (Odrodzenie) Macrona, będzie teraz liczyła 105, a nie jak dotychczas – 67 posłów na ogólną liczbę 751 eurodeputowanych. Jeśli faktycznie dojdzie do brexitu w nowym wyznaczonym terminie 31 października, to grupa ta straci za kilka miesięcy 16 brytyjskich posłów. Z brytyjskimi posłami lub bez frakcja ALDE&R, której przewodniczył do tej pory znany w Polsce były belgijski premier Guy Verhofstadt, będzie kluczowa w tworzeniu nowej wielkiej koalicji lewicowo-liberalnej, która niewątpliwie zdominuje Parlament Europejski przez najbliższe pięć lat. Obie frakcje dotychczasowej wielkiej koalicji – centroprawicowa Europejska Partia Ludowa (EPL) oraz socjaldemokratyczna S&D – straciły wielu posłów i nie mają już większości. Stan posiadania EPL został zredukowany z 221 posłów do 179. S&D liczy teraz 153 eurodeputowanych, w tym 10 brytyjskich laburzystów, a dotychczas było ich 191. Ponieważ najliczniejsi w kluczowej frakcji ALDE&R będą Francuzi (23 posłów), prezydent Macron uzyskał duże wpływy w Parlamencie Europejskim, choć jego lista Renaissance nieznacznie (o mniej niż jeden punkt procentowy) przegrała wybory ze Zjednoczeniem Narodowym (RN) Marine Le Pen. Nie ma co się zatem łudzić, że nowy Parlament Europejski będzie mniej eurofederalistyczny i lewicowo-liberalny niż poprzedni. Mocna pRawica Drugim wygranym tych wyborów jest obóz tzw. populistycznej prawicy. Zgodnie z terminologią używaną przez mainstreamowe (lewicowo-liberalne) media na Zachodzie chodzi o trzy frakcje na prawicy od EPL – czyli EKR, do której należy PiS; ENF, do której należą francuski RN, włoska Liga i austriackie FPÖ; oraz EFDD, do której należy Brexit Party Nigela Farage’a. Co prawda na papierze wzrost tego szeroko pojętego obozu „populistycznej” prawicy jest niezbyt wielki, gdyż wszystkie trzy frakcje razem mają teraz 175 posłów, a nie – tak jak do tej pory – 155. Aby prawidłowo analizować wyniki, należałoby jednak z grupy tej odliczyć brytyjskich torysów (jest ich teraz czterech we frakcji EKR w stosunku do 19 w poprzednim parlamencie) i doliczyć do niej węgierskich posłów z Fideszu (13 posłów po wyborach, czyli o jednego więcej), co daje „populistycznej” prawicy 184 posłów w nowym Parlamencie Europejskim wobec 148 przedstawicieli w poprzednim, a to już wówczas stanowiło historyczny rekord. Zatem tak, jak prognozowały sondaże („Unia od nowa” w „Do Rzeczy” nr 21/2019), szeroko pojęta „populistyczna” prawica zwiększyła swój stan posiadania do poziomu tuż poniżej jednej czwartej Parlamentu Europejskiego. Jednakże to ta grupa straci najwięcej posłów wraz z brexitem, gdyż wtedy odejdzie z niej 29 posłów Brexit Party (w poprzednim parlamencie razem z Farage’em weszło 24 posłów UKIP). Inną kwestią jest to, że jest to gremium bardzo różnorodne, w którym możliwe będą wspólne działanie i głosowanie tylko w niektórych sprawach, a zwłaszcza w kwestiach światopoglądowych i w sprawach liberalna lewica wciąż ma większość w parlamencie europejskim. zmiana kursu możliwa będzie tylko przez działania państw członkowskich dotyczących podziału kompetencji między Unią a państwami członkowskimi. Chociaż niektóre media głoszą nadejście „zielonej fali”, która „zalała” Europę w dniach 23–26 maja, Zieloni, którzy zwiększyli swój stan posiadania z 50 do 69 europosłów (w tym 11 Brytyjczyków), są dopiero trzecią zwycięską siłą po liberałach i prawicowych „populistach”. Sukces osiągnęli jednak tylko w Europie Północno-Zachodniej, głównie w Niemczech, gdzie stali się drugą polityczną frakcją po centroprawicowej CDU, odbierając głosy socjaldemokratycznej SPD i osiągając wynik na poziomie 20 proc. głosów. We Francji Zieloni zajęli trzecie miejsce (czego nie prognozowały żadne sondaże) z wynikiem 13 proc. Wynik ten nie jest jednak z historycznego punktu widzenia na szczególnie wysokim poziome, zwłaszcza że francuscy Zieloni tradycyjnie osiągają swoje najlepsze wyniki w wyborach europejskich. Po pierwszych deklaracjach obozu Mer-kel i Macrona należy jednak się spodziewać, że pod presją elektoratu Zielonych Niemcy i Francja jeszcze bardziej zintensyfikują po tych wyborach kurs proekologiczny w Brukseli, zwłaszcza w sferze walki ze zmianami klimatycznymi.

 Kto na stanowiskach?

Liderzy 28 państw Unii spotkali się już 28 maja na specjalnie zwołanym nieformalnym zgromadzeniu Rady Europejskiej, aby rozpocząć dyskusje na temat nowego obsadzenia kluczowych stanowisk unijnych, na czele ze stanowiskiem przewodniczącego Unii Europejskiej. Pierwsze pytanie, na które muszą odpowiedzieć szefowie rządów i państw Unii, dotyczy żądania Parlamentu Europejskiego, aby utrzymywać mechanizm tzw. spitzenkandydatów, który odnosi się do wyłaniana kandydata na przewodniczącego Komisji Europejskiej. „Spitzenkandydaci” to kandydaci frakcji zasiadających w Parlamencie Europejskim na to kluczowe stanowisko. Należy pamiętać, że zgodnie z Traktatem o Unii Europejskiej nowo wybrany przewodniczący Komisji Europejskiej ma wpływ na wybór poszczególnych członków komisji proponowanych przez państwa narodowe. Jeśli miałby zostać utrzymany mechanizm „spitzenkandydatów” wprowadzony po raz pierwszy w momencie wyboru Jeana-Claude’a Junckera w 2014 r., to główni kandydaci Parlamentu Europejskiego na stanowisko przewodniczącego Unii Europejskiej to: popierany przez Angelę Merkel Spitzenkandidat EPL Manfred Weber z niemieckiej CSU, Spitzenkandidat socjalistów Frans Timmermans z holenderskiej Partii Pracy oraz Spitzenkandidat frakcji ALDE Margrethe Vestager, obecnie duńska pani komisarz ds. konkurencji. Mechanizm ten nie jest jednak wpisany do Traktatu o Unii Europejskiej, który jasno stwierdza, że to Rada Europejska proponuje Parlamentowi Europejskiemu swojego kandydata, a Parlament go jedynie zatwierdza. Wielu przywódców, w tym Francuz Emmanuel Macron oraz szefowie krajów Grupy Wyszehradzkiej, nie zgadza się na zastosowanie tego mechanizmu, mają natomiast różne propozycje co do potencjalnego kandydata Rady Europejskiej. Francuski prezydent widziałby na tym stanowisku socjalistę Michela Barniera, który jako główny negocjator Unii w sprawie brexitu pokazał swoją nieugiętość, a zdaniem niektórych – skłonność do wykonywania poleceń z Paryża. Dla innych państw Unii Francuz może więc nie być najlepszym kandydatem na przewodniczącego KE. Wybór nowego przewodniczącego Komisji Europejskiej będzie kluczowy – bo albo pomoże w wyciszaniu konfliktów z niektórymi krajami członkowskimi – na czele z Polską, Węgrami, Rumunią i Włochami – wywołanych przez komisję Junckera oraz w ponownym zawężeniu zakresu działań komisji do sfer przewidzianych w traktacie lizbońskim, albo przeciwnie – nastąpi dalsze pozatraktatowe poszerzanie sfery działania komisji. Dzisiaj nie ma co liczyć na PE jako na gremium, które przyczyni się do zaniechania ingerencji w sfery teoretycznie zarezerwowane dla państw członkowskich. Co najwyżej prawicowi „populiści” będą w stanie trochę bardziej w tym procederze przeszkadzać. Jeśli chodzi o Radę Europejską, to wybory do Parlamentu Europejskiego pokazały, że Polska (gdzie PiS uzyskał ponad 45 proc. głosów) i Węgry (gdzie Fidesz Victora Orbána uzyskał ponad 52 proc. głosów) raczej utrzymają swój dotychczasowy kurs i przez najbliższe lata będą przeciwstawiać się planom francuskiego prezydenta w zakresie budowania Europy dwóch prędkości z twardym, quasi-federalnym jądrem. Bardzo dobry wynik Ligi Matteo Salviniego (ponad 34 proc. głosów) i dobry wynik narodowców (ponad 6 proc. głosów) we Włoszech wobec ostrego spadku popularności obecnego koalicjanta Ligi, lewicowego Ruchu Pięciu Gwiazd M5S (17 proc. wobec 32 proc. w wyborach parlamentarnych z 2018 r.), pokazuje, że w razie rozpadu coraz bardziej skłóconej koalicji rządowej i przyspieszonych wyborów, Włochy mogą być rządzone przez połączone siły prawicy z centroprawicą Berlusconiego lub nawet bez niej. W tym układzie Włochy będą w tym sporze raczej po stronie Polski i Węgier. Z kolei w krajach potencjalnego twardego jądra Unii dwóch prędkości, formacje rządowe uzyskały dużo słabsze wyniki: CDU-CSU Angeli Merkel wygrała wybory, ale z rekordowo niskim poparciem poniżej 29 proc., a LREM Emmanuela Macrona z wynikiem poniżej 23 proc. znalazła się tuż za partią Marine Le Pen. Najsolidniejszy sprzymierzeniec Macrona, hiszpański socjalistyczny premier Pedro Sánchez, może się pochwalić niezłym wynikiem (prawie 33 proc. głosów), ale jego główne zmartwienie w tej chwili to znalezienie większości parlamentarnej do utworzenia nowego koalicyjnego rządu po kwietniowych wyborach. Jedyny potencjalny sprzymierzeniec Warszawy i Budapesztu w Hiszpanii to partia Vox i jego lider Santiago Abascal. Choć Vox po raz pierwszy wszedł do hiszpańskiego parlamentu z wynikiem 10 proc. głosów, to z powodu słabego wyniku centroprawicy w kwietniowych wyborach krajowych, nie będzie miał wpływu na politykę Madrytu. A w wyborach europejskich, część zwolenników Vox odpłynęło z powrotem do centroprawicowej Partii Ludowej (PP) i formacja Abascala uzyskała już tylko 6 proc. głosów. Kolejny kraj należący do obozu zwolenników coraz ściślejszej integracji europejskiej – Belgia – będzie się teraz skupiał na utworzeniu rządu po wyborach z 26 maja, ponieważ Belgowie głosowali także w wyborach regionalnych i federalnych. We francuskojęzycznej części kraju wygrały partie lewicowe, podczas gdy Flandria poparła nacjonalistów z Vlaams Belang i twardą lewicę z N-VA, co stawia pod znakiem zapytania możliwość utworzenia wspólnego rządu, a może nawet i jedność kraju. Chociaż w skali europejskiej wybory z 23–26 maja znowu wygrali zwolennicy liberalnej lewicy (do których trzeba zaliczyć większość frakcji EPL, w tym i polską Platformę Obywatelską), to trudno w tej chwili powiedzieć, w którą stronę podąży teraz Unia Europejska. Natomiast jeśli nastąpi w niej zmiana kursu w kierunku postulowanym przez Warszawę i Budapeszt, to stanie się to w następstwie działań państw członkowskich a nie samego Parlamentu Europejskiego.

 

 

Olivier Bault 

 

Tekst ukazał się w DoRzeczy nr 23/325 2019