Back to top
Publikacja: 13.02.2019
Rozmowa z dr Adamem Szabelskim z Rady Krajowej Instytutu im Wacława Felczak

 


 

 


Dr Adam Szabelski


Panie Doktorze, historia w mocno „technicznym” XXI wieku wydaje się nauką mało praktyczną. Co w Pana przypadku zadecydowało o wyborze takiego właśnie kierunku drogi zawodowej?

Gdyby greccy filozofowie nie wymyślili teorii o kulistości ziemi, nie byłoby chłopaka, który któregoś dnia powiedział: „- Popłynę statkiem za morzę i zobaczę, czy mędrcy mieli rację”. Historycy, a szerzej humaniści, w tym technicznym XXI wieku będą jeszcze potrzebni. Ludzkość wciąż szuka odpowiedzi na „wielkie pytanie o życie, wszechświat i całą resztę”.

Szukając swojej odpowiedzi po klasie biologiczno-chemicznej w liceum zawędrowałem na wydział historyczny UAM w Poznaniu. Uznałem, że gdybym studiował biologię byłbym tylko biologiem. Po historii zaś mogę być każdym. Ostatecznie zostałem specjalistą od Węgier.

 

Dlaczego Węgry, niewielki kraj w Europie Środkowej wzbudziły Pańskie zainteresowanie?

Będąc na studiach postanowiłem na walentynki zrobić dla każdej koleżanki z grupy papierowe serduszko. Jako przezorny Poznaniak zrobiłem jeszcze jedno na „wszelki wypadek”. Był to początek semestru i pod salą stała jeszcze jedna dziewczyna. Okazało się, że jest studentką z Węgier i przyjechała na Erazmusa. Dałem jej więc, po 30 sekundach znajomości, to zapasowe serduszko.

Przez następny miesiąc uciekała przede mną na korytarzach uznając mnie za wariata. Tymczasem ja postanowiłem się uczyć węgierskiego za pomocą translatora. Nie był to dobry pomysł i wyszło dużo wstydu.

Postanowiłem więc zabrać się do sprawy poważnie i wypożyczyłem Historię Węgier Wacława Felczaka, a potem następne książki o Węgrzech.

Na szczęście ów Węgierska się do mnie w końcu przekonała i nawet po latach została moją żoną.

 

Czy sądzi Pan, że dawny sentyment żywiony przez oba narody, polski i węgierski do siebie ma jeszcze swoje znaczenie w dzisiejszych czasach?

Gábor Bethlen, książę Siedmiogrodzki, napisał na początku XVII wieku do króla Szwecji Gustawa Adolfa:

„Węgry nie mogą rozpocząć wojny przeciwko Polsce, ponieważ pomiędzy dwoma narodami istnieją dawne, ścisłe więzy przyjaźni i jeśli nawet król polski wysłał ostatnio cesarzowi z pomocą oddziały kozackie, uczynił to król, nie zaś naród polski, który nie może za to odpowiadać”. 

Trzysta lat później, we wrześniu 1939 roku, Pál Teleki zasadniczo odpisał to samo Hitlerowi, tylko innymi słowami, na propozycję ataku Węgier na Polskę.

W naszym interesie więc jest, aby tą przyjaźń pielęgnować. Nigdy nie wiemy, kiedy możemy potrzebować jeszcze naszych bratanków. Mam nadzieję, że do rozwoju tego pozytywnego uczucia przyczyni się też Instytut Współpracy Polsko-Węgierskiej.

 

Jak Pańskim zdaniem wygląda obecnie stan naszej wzajemnej wiedzy o sobie – czy Polacy i Węgrzy mają świadomość wspólnych interesów i wspólnych epizodów z historii, czy też żyją obok siebie?

Jedno pytanie, a tak naprawdę temat rzeka na osobny wywiad. Oczywiście na Węgrzech jest pozytywny stereotyp Polaka. Na słowo „Lengyel” (Polak) otwierają się wszystkie serca nad Dunajem. Myślę, że Węgrzy często wiedzą o Polsce więcej, niż my o Węgrzech.

Węgrzy zdecydowanie chcą więc z nami współpracować i mają świadomość wspólnej historii oraz wzajemnych powiązań. My musimy jednak dać najpierw dużo od siebie, bo wiele spraw jest zaniedbanych. 

 

Czy ma Pan jakieś ulubione miejsca na Węgrzech?

Prowincja! Budapeszt jest piękny, ale jest dobry dla tych co jadą na Węgry pierwszy raz. Polecam Kiskőrös. Nic tam nie ma, tylko domek wieszcza Sándora Petőfiego na rynku. Tam są jednak prawdziwe Węgry, tam jest Puszta płaska jak stół, na której pasą się szare krowy na tle zachodzącego słońca. Tam można znaleźć spokój, ale i poczuć węgierską melancholię.  

Każdy Polak jadący autostradą z lub do Budapesztu musi zjechać do Tata i tam poprosić Polkę Natalię o oprowadzanie. To miasto nad urokliwym jeziorem jest niesamowite.

Szanujący się hungarofil w moim odczuciu musi też zobaczyć Sárvár wraz z jego zamkiem, którym opiekują się Zoltán i Gabriella.

 

Co ceni Pan najbardziej z kuchni węgierskiej a co z polskiej?

Uwielbiam smaki i zapachy Węgier. Kocham przede wszystkim słodycze: Túró Rudi, ciasta, torty, piure kasztanowe… Uwielbiam też gulyásleves (zupę gulaszową). Niestety z każdej wyprawy z Węgier wracam o kilogram grubszy.

Jednak po dłuższym czasie na Węgrzech marzę o surówce albo normalnej sałatce. Sałatka dla Węgrów, to jednego rodzaju pokrojone warzywo, bez dodatków, polane octem. Na obiad, zwłaszcza na prowincji, dostaniesz mięso i ziemniaki, ale o zieleninie nie ma co marzyć. A jak już znajdziesz warzywo, do jest ono ze zasmażką lub w bułce tartej.      

  Rozmawiał Marcin Bąk