Back to top
Publikacja: 19.11.2023
„ODWAŻNIE SWĄ SAMOTNOŚĆ ZNOŚ, JA TWOJĄ WIARĘ CENIĘ”
Kultura

Dwa pierwsze wersy z wiersza pod znamiennym tytułem „Do samego siebie” (w znakomitym tłumaczeniu prof. Jerzego Snopka) mogą uchodzić za najkrótszy i najtrafniejszy manifest twórczy węgierskiego literata Jánosa Pilinszkyego.

POLAK Z POCHODZENIA, HITLEROWIEC Z PRZYDZIAŁU

Po linii męskiej jego przodkiem był niejaki Piliński, czyli Polak, z dużym prawdopodobieństwem emigrant popowstaniowy, który u węgierskich przyjaciół znalazł schronienie w Budapeszcie. Tam też urodził się w 1921 roku przyszły poeta herbu Bełty (na czerwonym polu trzy strzały: pionowa i dwie krzyżujące się ukośne). W Polsce mógłby się zaliczać do Pokolenia Kolumbów, ale Węgry wobec sojuszów przedwojennych ustawiły się inaczej niż II Rzeczpospolita i stał się z dramatycznego poboru w 1944 roku żołnierzem węgierskim, wtłoczonym w hitlerowską machinę wojenną. Czyż po to studiował literaturę węgierską, prawo i historię sztuki na katolickim i znakomitym Uniwersytecie Pétera Pázmánya, a potem podjął pracę w redakcji wysoko cenionego budapesztańskiego czasopisma literackiego, by – przypuszczalnie – na koniec życia stanąć w szeregu milionów ludzi w szynelach na wschodnim froncie, a potem trafić jako strażnik do obozu koncentracyjnego, gdzie w podziale na ofiary i oprawców zostać predystynowanym do tych drugich? Z rodziny inteligenckiej, wrażliwy i z natury zwyczajnie po ludzku dobry, stał się w oczach więźniów jednym ze złych, co oddał najkrócej w przejmującym dwuwersowym wierszu „Autoportret 1944” (węg. „Önarckép 1944-ből”) w tłumaczeniu prof. Jerzego Snopka, doskonale rozumiejącego węgierskie myślenie (więc zawarte w artykule wszystkie tłumaczenia będą pochodzić od niego) i samego Jánosa Pilinszkyego, o którym napisał książkę z licznymi przykładami jego twórczości pt. „Kamień i chleb” (Wydawnictwo „Biały Kruk”, Kraków 2021 w kapitalnej „Serii węgierskiej”):

„W zimnej orbicie swego czasu

Stoi chłopiec”

a szerzej i dosadniej w pierwszej strofie wiersza „Francuski więzień” (węg. „Francia fogoly”):

„O, gdybym mógł zapomnieć chociaż tego

Francuza, który przed świtaniem tuż

stał z łupem swym w zaroślach za barakiem,

a gdy mnie dostrzegł, jakby w ziemię wrósł.

I właśnie wtedy się odwrócił, patrzył.

czy nie tropi go już sfora głodna;

już tylko jego może być cała zdobycz!

Cokolwiek stanie się, już jej nie odda!”

A była to brukiew „przemycona jak skarb pod łachmanem”. I tego widoku głęboko religijny Pilinszky nie zapomniał do końca życia. Wychowywany przez rodziców do sławienia piękna, stał się postrachem więźniów KL Ravensbrȕck poprzez uniform, który wyfasował. Może inni przejmowali się mniej wtłoczeniem w machinę dziejów, może umieli się jakoś usprawiedliwić przydziałem losu (że nie było się z Hitlerem tylko przeciw Stalinowi), ale on do końca życia nosił rozdrapywane przez samego siebie piętno człowieka, który stał po złej stronie. Stefan kard. Wyszyński, indagowany kiedyś, cóż to za katolickość polska, która objawia się w pijaństwie i aborcji, odpowiedział, że katolickość objawia się w wyrzutach sumienia z tych powodów i spowiedzi. Takim też był János Pilinszky.

A herb? Nie ten prawdopodobny Bełty, ale ten, który sobie obrał na bazie życiowych doświadczeń. Opisał go w wierszu pod niepozostawiającym wątpliwości tytułem „Mój herb” (węg. „Cimeren”):

„Łaska i radość nawiedziły mnie równocześnie

z tym co na ogół

nazywamy nędzą.

Gwóźdź i olej mógłbym mieć w herbie

Jaką jednak inskrypcję?

Chyba tę, że wszystko zrozumiem

bieg obłoków i świński łeb

wbity na twardy, jak spod prasy, pal. 

Ale i to cóż znaczy?

Przecież my sami też w końcu musimy

pod prasę się położyć. Zdanie

dokończyć”.

CHRZEŚCIJAŃSTWEM PRZEPEŁNIONY

Był katolikiem, który zawdzięczał wykształcenie pijarskiemu gimnazjum i katolickiemu uniwersytetowi. Rodzinie i im zawdzięczał nie tylko wiarę i światopogląd, ale wręcz całą frazeologię. Wystarczy przytoczyć same tytuły jego wierszy, by uświadomić sobie jak bardzo wiara inspirowała go do twórczości i nadawała jej ton oraz interpretacje: „Stigma” (w tłum. Jerzego Snopka „Stygmat), „Bűn” (w tłum. JS „Grzech”), „Pieta” (w tłum. JS „Pieta”), „Agonia Christiana” (w tłum. JS „Agonia Christiana”), „Harmadnapom” (w tłum. JS Trzeciego dnia”), „Passió” (w tłum. JS „Pasja”), „A pokol hetedik köre” (w tłum. JS „Siódmy krąg piekła”), „A fényességes angyal is” (w tłum. JS „Świetlisty anioł”), „Zsoltár” (w tłum. JS „Psalm”) i wiele innych.

Jako katolik szukał zbliżenia do jakiegoś religijnego czasopisma budapesztańskiego, a gdy 1 listopada 1956 roku podjął pracę w redakcji tygodnika „Ùj Umber”, pozostał mu wierny do śmierci 27 maja 1981 roku.

 

„SAMOTNOŚĆ. CÓŻ PO LUDZIACH? CZYM ŚPIEWAK DLA LUDZI?”

Mickiewiczowski cytat z „Dziadów cz. III” chyba najlepiej charakteryzuje osobowość Jánosa Pilinszkyego. W siedzibie „Ùj Umber” i w swoim mieszkaniu przy ul. Molnár 17 miał charakterystyczny kącik twórczy, gdzie skupiał się w sobie i ze swego wnętrza napełnionego pamięcią doświadczeń życiowych czerpał natchnienia do twórczości.

Nie wiemy z pewnością, co sprawiło, że nie chciał się angażować w życie publiczne. Czy był to uraz wojenny do samego siebie – silna presja niezwykle wrażliwego sumienia, że nie może pouczać innych, skoro samemu pozostawało się w politycznym maglu? Czy raczej może izolacja od polityki, jaką reprezentują liczne osoby duchowne, żyjące na zupełnie innej płaszczyźnie? Faktem jest, że trudno znaleźć podpis Jánosa Pilinszkyego pod jakimkolwiek protestem antykomunistycznym, że nie zaangażował się w opozycję antykomunistyczną, że nie poprosił o azyl polityczny podczas licznych podróży po państwach Europy Zachodniej. Nie wykonał też żadnego gestu poparcia dla reżimu Jánosa Kádára. Żył we własnym świecie. Wśród jego znajomych krążył nawet żart, że jego krąg myślenia jest tak zamknięty, iż byłby ostatnim, którego by można podejrzewać o plagiat.

 

W KRAJU PRZODKÓW

Do Polski w celach głębszych niż turystyczne wybrał się dwukrotnie, w latach 1965 i 1969. Nie znał języka polskiego, ale w wielu środowiskach rozumiał się z Polakami bez słów, a nawet odwiedzając polskie teatry, wyczuwał doskonale klimaty i treści. Drukując na łamach „Ùj Umber” wrażenia z pobytów nad Wisłą i Odrą, pozostawił materiał wystarczający do wyrobienia sobie opinii na temat jego wyraźnych przeżyć. Podziwiał Warszawę za silną wolę jej odbudowy przez wszystkich Polaków po II wojnie światowej i nazywał stolicę „miastem zrodzonym z miłości’. Charakterystyczne były jego pierwsze słowa korespondencji z Krakowa: „Kraków jest piękny. Nie można go zgłębić i nie można w nim pobłądzić. Kapryśnie wijące się uliczki jednoczy ze spokojną i potężną siłą przyciągania Rynek Główny, który właśnie swoją zamkniętą formą przypomina otwarte morze w jego swobodnym pięknie. (…) Rynek Główny. Tutaj znajduje się słynny Kościół Mariacki, w którym można zobaczyć niezrównane arcydzieło Wita Stwosza, najpiękniejszy w drewnie rzeźbiony obraz świata. Rzeczywiście najpiękniejszy.” – można powiedzieć, że wyraził podstawowe prawdy o Grodzie Kraka, ale też, że trafił w sedno jego wartości i umiał to pięknie wyrazić. W Częstochowie, a dokładniej na Jasnej Górze doświadczył jak nigdzie indziej wspólnotowości Kościoła katolickiego. Tu jego siostra, z którą podróżował po polskich miastach, była najbardziej zachwycona dotknięciem prawdy o człowieku. Ale najcięższe moralnie spotkanie z rzeczywistością miało dopiero nastąpić w KL Auschwitz, gdzie Jánosa Pilinszkyego przygnębiło siedem ton włosów, których nie zdążono „przemysłowo zutylizować” oraz różańce skłębione z rzemieniami modlitewnymi i hebrajskie modlitewniki wymieszane z katolickimi brewiarzami. Nie były sobie przeciwstawione, ale dzieliły wspólnie ten sam los ofiar – jak to określił – „najbardziej wulgarnych zbrodniarzy”. Takie myślenie zaprowadziło Pilinszkyego najkrótszą drogą do Edyty Stein, która zrozumiała sens cierpienia, wypowiadając cicho lecz dobitnie „Ave Crux, spes unica!”. Kilka uwag poświęcił w korespondencji przy tej okazji narodowi polskiemu, podsumowując, że „Żyje tu naród o dramatycznym losie i kochający ryzyko, ale grający zawsze czystymi kartami. Zaprawdę, ile narodów może tak o sobie powiedzieć?” A może jeszcze silniejszym jego stwierdzeniem na łamach „Ùj Ember” 18 kwietnia 1965 roku o II wojnie światowej było zdanie, że „Polacy wyszli z tej katastrofy moralnie niepokalani”. A pisał to bez utożsamienia się z Polakami, nawet bez wspominania, że bratankowie itp. Pisał jako człowiek skrajnie niezależny od wszystkich współczesnych, a równocześnie jako poeta swoich czasów, w którego sumieniu i talencie dramat XX wieku przybrał formę poezji.

Piotr Boroń