Back to top
Publikacja: 24.12.2022
WĘGIERSKIE BOŻE NARODZENIE
Obyczaje

Na Węgrzech – jak i na całym świecie – zjawiskiem rzucającym się w oczy jest komercjalizacja i postawa konsumpcyjna podczas wszelkich obchodów świątecznych. Zakupy górują nad przeżyciami wewnętrznymi. Ludzie spędzają więcej czasu na przygotowaniach materialnych niż religijnych. Tradycjonalistów drażni, że w wielu miejscach publicznych na długo przed adwentem pojawiają się choinki, a ich uroczyste rozświetlenie, będące jak gdyby inauguracją okresu świątecznego, następuje na sam początek adwentu.


Piotr Boroń


Nowa – jak to określił w „Misiu” Bareja – „świecka tradycja” na węgierskich kiermaszach to popijanie z plastikowych kubków wina, zaprawionego przyprawami korzennymi i skórkami pomarańczy (węg. forralt bor). Kolędy, a właściwie – głównie amerykańskie – piosenki zimowe brzmią w przestrzeni publicznej kiermaszów i dużych sklepów od końca listopada do Wigilii, a potem nagle cichną. W ten sposób zakupy urastają do miary apogeum przeżywania bożonarodzeniowych świąt, a przesilenie następuje 25 grudnia i emocje upadają tak gwałtownie, że już nawet w drugi dzień świąt Bożego Narodzenia wielu Węgrów wyrzuca z domów choinki (chociaż kupują je za stosunkowo duże pieniądze). Przecież zdążyły już uschnąć i sypią się, ponieważ zbyt wcześnie je kupiono. Czyli powraca się do codzienności, gdy tradycyjnie rozpoczynano świętowanie...

Naturalna potrzeba świętowania zostaje więc zachowana, ale rozmija się w czasie z pamiątką historycznych faktów i przez to wypacza swój sens. Dawniej, na ludowo, po wsiach, obchodzono dzień św. Łucji (13 grudnia), gdy dziewczęta przebierały się na biało, a od tego dnia majsterkowano przy sporządzaniu krzesła (a właściwie zydelka), który miał być gotowy na Boże Narodzenie. Ponieważ na zrobienie go było dwanaście dni, więc powstało z tego na Węgrzech nawet powiedzenie, że „szykujemy coś, jak świąteczny zydel”, co rozumie się jako przygotowywanie się sumienne i planowe. Powiedzenie pozostało, a zydelków już prawie nikt nie robi. Wieńce adwentowe na Węgrzech przetrwały „komunę”, ale ich różnokolorowe świece dowodzą, że zapomina się o ich przesłaniu – przeżywaniu kolejnych niedziel jako przybliżenia do tajemnicy Bożego Narodzenia. W węgierskiej tradycji odżyło ustawianie tego, co w Polsce nazywamy szopkami, a na Węgrzech określa się jako Betlejem. Są to czasem bardzo duże i pracowicie wykonane makiety miasteczka, gdzie trudno odnaleźć scenkę ze Świętą Rodziną. I jest w tym słuszna myśl (jak na obrazie „Upadek Ikara” Breughla), że świat nie zainteresował się tak ważnym wydarzeniem… Smutne jednak, że nawet księża poddają się zmianom w terminarzu i „Betlehem” można zobaczyć – nawet przed słynną na całym świecie katedrą św. Stefana – z początkiem adwentu.

Z całej otoczki świątecznej najsilniej przetrwało obdarzanie się prezentami, a nawet – przy rosnącej komercjalizacji – wzrosło. Wielu Węgrów zapożycza się na święta, by sprawić rodzinie jak najlepsze prezenty. Ich wartość sięga czasem nawet połowy pensji. 

Coraz więcej ludzi rezygnuje w ogóle z przygotowań swych mieszkań do rodzinnego świętowania, a wspomagana przez rządy komunistyczne zmiana modelu świętowania na ateistyczny napędza wykupywanie w biurach podróży wyjazdów wczasowych, gdzie po uiszczeniu odpowiedniej kwoty można oddać się bezczynności. O ile jednak Polakom wyjazdy te kojarzą się ze śniegiem i nartami, o tyle Węgrzy, dla których sporty górskie nie są sportami tradycyjnymi, wybierają całoroczne kurorty, a ostatnio furorę robią źródła termalne.

Mieszkająca od trzydziestu lat w stolicy Węgier Jadwiga Városi (z pochodzenia Polka, działaczka katolicka) tak podsumowuje swoje spostrzeżenia: „To rządy komunistyczne planowo dążyły do ateizacji społeczeństwa, a jego skutkiem stało się zobojętnienie na wspaniałe przeżywanie świąt ze świadomością ich potęgi. Doszło nawet do tego, że wielu – z natury towarzyskich – ludzi nie znosi okresu świątecznego, bo zakład pracy jest dla nich miejscem ważnych relacji międzyludzkich. Nie mają zaś koncepcji zagospodarowania dni wolnych. Przekonałam się jednak, że przełamanie tej (chyba) bezradności za pomocą choćby świątecznych ciasteczek czy połamania się opłatkiem bardzo ich cieszy i sprawiają wrażenie, jakby chcieli na następny rok nieco bardziej zagłębić się w jakieś tradycje kulinarne, towarzyskie, a może nawet i merytoryczne”.

POWROTY TRADYCJI

W Polsce nigdy nie zanikła tradycja dzielenia się opłatkiem wigilijnym, a nawet na spotkaniach w szkołach, firmach czy biurach, gdzie postępuje sekularyzacja, opłatek się łamie i dzieli się życzeniami. Na Węgrzech przed wojną światową wypiekano regionalnie opłatki, ala za rządów Kadara właściwie przestały one występować. Pani Jadwiga przywoziła je z Polski i – o dziwo! – gdy już były w zasięgu, podobały się jej przyjaciołom. Stwierdza natomiast, że powraca tradycja Mszy świętych roratnich, które – lepiej niż w Polsce – są tylko wyjątkowo w godzinach popołudniowych. Gdy w Polsce rozleniwienie ogarnia również księży i planują „roraty” wieczorem, Węgrzy najczęściej uczestniczą w nich – jak to dawniej bez wyjątków bywało – bardzo wcześnie rano. Ma wrażenie, że uczestniczy w nich coraz więcej wiernych – choć nie znają polskich świec roratnich...

Msza święta. „pasterska” o północy cieszy się coraz większą popularnością i przychodzą na nią (podobnie jak w Polsce) nawet tacy, którzy w kościele bywają tylko raz do roku. Różni ją od polskich mszy zwyczaj przynoszenia do żłóbka kwiatów przez ludność romską (kultywującą na Węgrzech swe tradycje bardziej niż w Polsce).

DAWNE RÓŻNICE POLSKO-WĘGIERSKIE W ŚWIĘTOWANIU

Można uznać, że świętowanie polskie i węgierskie miało zawsze dużo podobieństw, dlatego, porównując je, najłatwiej zwrócić uwagę na różnice. Panią Városi zawsze uderzała odmienność wieczerzy wigilijnej (węg. szenteste). Uczciwszy pojedyncze przypadki, można stwierdzić, że na Węgrzech takiej Wigilii jak w polskim rozumieniu nie ma, bo polska tradycja trzymała się (i w wielu przypadkach, mimo kościelnych poluzowań, nadal trzyma się) wstrzemięźliwości od mięsa. To oczywiście dyskusyjne, bo z jednej strony coś trzeba i w tym dniu zjeść, więc kolacja na Węgrzech jest. (Czyż wieczerza wigilijna musi być na całym świecie jak w Polsce?) Ma też swoje tradycyjne potrawy: najczęściej typowa dla węgierskiej kuchni zupa rybna z dużą ilością papryki (węg. halászlé), ale po niej drugie danie to często kotlet schabowy, który w Polsce – jakże popularny – nigdy nie kojarzy się z Wigilią. Doprawdy, trzeba akademickiego rozważania, by rozstrzygnąć, czy potrawy, które w swej istocie przeczą naszym daniom, można uznać za tradycję, bo – z drugiej strony – powtarzają się z roku na rok. Do takich potraw należy coś, co niektórzy Polacy mogą kojarzyć z bigosem, bo składa się z kapusty, mięsa, ale i dużej ilości papryki. Węgrzy – jak Polacy – do niedawna jedli w Boże Narodzenie bardzo dużo makowców i to z większą proporcją maku niż Polacy, ale obostrzenia „antynarkotykowe” przytępiły nieco ten zwyczaj. Ambicją gospodyni w wielu węgierskich rodzinach jest ugościć wszystkich – nawet „z braku maku” – przynajmniej orzechową struclą. Polaków dziwić może jeden z coraz popularniejszych węgierskich przysmaków świątecznych: czosnek w miodzie.

LAICYZACJA RODEM Z KOMUNIZMU...

Należy podkreślić, że na Węgrzech – podobnie jak w Polsce i na całym świecie – postępuje laicyzacja, ponieważ najpierw komuna lansowała sowieckiego Dziadka Mroza, a teraz media propagują „Santa Klausa” z reniferem Rudolfem. Jednak Węgrzy mają tak silnie zakorzenione chrześcijańskie tradycje, że nawet dziś triumfuje przesłanie dla dzieci, że prezenty najmłodszym przynosi sam Jezusek. Tu splatają się święta 6 i 24 grudnia. 

Na ulicach mniejszych miast widuje się coraz więcej kolędników, którzy za swoje śpiewanie powinni dostać poczęstunek lub jakieś pieniążki – jak w Polsce. Trzeba jednak dodać, że Węgrzy nie znają dziś wielu kolęd, choć mieli ich dawniej dużo w swym repertuarze. I nie ma się co dziwić – żaden naród na świecie nie ma dziś tak wielu kolęd jak Polacy. Wiąże się z tym nawet pewna anegdota, którą opowiadał mi bp Albin Małysiak. Gdy z całym autokarem pielgrzymów z Polski do Rzymu był goszczony w przez jedną z austriackich parafii, zaproponowano, by grupy narodowe na zmianę śpiewały swoje piosenki, a wygrać mieli ci, którym zostanie coś w zapasie. Gdy Polacy poczuli, że kończy się ich repertuar, przeszli – choć to był sierpień – na kolędy i oczywiście wygrali ten swoisty konkurs. Tego życzymy i bratankom Węgrom!

Natomiast hucznie świętowany przez Węgrów Sylwester ma pewien – zupełnie nieznany w Polsce – zwyczaj śpiewania hymnu narodowego, by wśród ogólnej radości pamiętać też o ukochanej ojczyźnie. Tego życzmy i sobie!