Back to top
Publikacja: 20.11.2022
TRANSATLANTYK GODNY PATRONA
Historia

Mija właśnie pięćdziesiąta rocznica zezłomowania naszego kochanego transatlantyku MS Batory, zwanego nie bez kozery „Lucky Ship”, którego dzieje opisano w licznych książkach, a jego patrona wielu uznaje za najlepszego z polskich królów. Jego następcą został TSS Stefan Batory.


Piotr Boroń


Prezydent USA Woodrow Wilson, mówiąc w swym orędziu, że po wojnie światowej musi odrodzić się Polska, podkreślił, że musi mieć dostęp do morza. Wiedział, że drogę morską przebyły niezliczone rzesze Polaków, którzy odkryli za oceanem swą ziemię obiecaną. Polacy nie wyobrażali sobie, że mogą nie mieć dostępu do Bałtyku i już w początkach 1918 roku w Krakowie Bolesław Roja skupił wokół siebie grupę inżynierów, planujących rejsy transatlantyckie pod polską banderą. Żeglugę Polską obsługiwały więc do lat 30. (mające już po 15 lat) np. „Polonia” (wcześniej „Kursk”), „Kościuszko” (wcześniej „Caryca”) i „Pułaski” (wcześniej „Car”), a ich nowe nazwy miały duży prestiż, ale stare pokłady nie zapewniały najwyższego komfortu. W grudniu 1934 roku zwodowano w stoczni Monfalcone MS „Piłsudskiego”. Nazwano go wbrew przesądowi, by nie brać żyjących patronów i rzeczywiście, miał on pecha, bo wkrótce wyszły na jaw błędy konstrukcyjne słabej części dziobowej, a w pierwszym swym wojennym rejsie wszedł na minę i zatonął.

Jego bliźniaka (za oba Polska zapłaciła 5-letnim eksportem węgla) z półtorarocznym poślizgiem zbudowano, uwzględniając doświadczenia „Piłsudskiego”. Niespodziewanie wybuchł jednak konflikt o jego imię. Władze warszawskie widziały jako patrona Tadeusza Kościuszkę (w miejsce wycofanego statku), ale Polonia amerykańska uparła się na Ignacego Jana Paderewskiego, przeciw czemu oponowała Sanacja, bo wyczuła w tym przeciwstawienie endeka Piłsudskiemu. Salomonowym wyjściem było więc imię węgierskiego Batorego, który przybywszy z Transylwanii, docenił nie tylko potrzebę szerokiego dostępu Rzeczpospolitej Obojga Narodów do morza, ale i to, że Moskwa nie powinna takiego posiadać, a w najbardziej udanym dla nas pokoju po wojnie przeciw Iwanowi Groźnemu (Jam Zapolski 1582 r.), zajął Inflanty i wyeliminował naszą konkurencję w żywieniu Europy Zachodniej. Matką chrzestną „Batorego” została Jadwiga Barthel de Weydenthal – kombatantka z I Brygady Legionów. Butelka szampana roztrzaskała się poniżej wielkiego herbu Batorych (Kły), widniejącego na górze wyniosłego dziobu.


 MS Batory. Źródło: domena publiczna


DZIEWICZY REJS

Przy wodowaniu i podczas rejsu z Triestu przez Maderę do Gdyni obecni byli nie tylko liczni goście honorowi (jak Wojciech Kossak), ale i wielu reporterów, którzy upowszechniali wiadomości o wrażeniach i danych statku. Podkreślali więc, że po erze emigracyjnej nastała w naszej żegludze era turystyczna i znacznie podniesiono standardy wygody pasażerów. Melchior Wańkowicz zaś wybrzydzał: „sześćset dwudziestu burżujów, wyładowanych grubszą forsą, obżerało się, piło, werandowało, flirtowało, byczyło się za wszystkie czasy, kiedy co drugi z nich to był dygnitarz, jadący darmo, a tacy są najbardziej wymagający”.

Masa brutto „Batorego” przekraczała 14 tys. ton, a załadunek ludzi i towarów mógł sięgać nawet 8 tys. ton. Załoga liczyła ok. 300 ludzi, a pasażerów nawet 800 – przy zachowaniu ich wygody. Miał 160 metrów długości i niecałe 22 szerokości, a zanurzał się 7 i pół metra. Trzy górne z siedmiu eleganckich pokładów miało specjalne funkcje: pokład słoneczny (sundeck), łodziowy (boat-deck), spacerowy (promenada-deck). Miał kaplicę (z ołtarzem autorstwa wielkiego Antoniego Kenara), basen, kort i super ekskluzywny salonik brydżowy, szpital i własną drukarnię (głównie gazetek i jadłospisu) oraz blisko 400 kajut z różnym standardem. Miał nawet kilkanaście garaży! Rozwijał szybkość 20 węzłów (ok. 35 km/h). Jego wystrój projektowali nasi najwybitniejsi artyści międzywojenni.

Zanim „Batory” zawinął do Gdyni, na Węgrzech zorganizowano wielką akcję produkcji i rozreklamowania nowych papierosów o nazwie „Batory”, by podkreślić przyjazne związki z Polską i rozpropagować polski sukces oceaniczny. 17 maja f1936 roku Gdynia była pełna VIP-ów z prezydentem Ignacym Mościckim na czele, by uczestniczyć w uroczystości poświęcenia bandery, a podczas Mszy św. na „pokładzie słonecznym” wśród gości honorowych zasiedli liczni Węgrzy. Poseł węgierski Andreas de Hory wygłosił przemówienie, dał stosowny podarunek kpt. „Batorego” Eustazemu Borkowskiemu (legendarnemu Szamanowi Morskiemu, wg Karola Olgierda Borchardta „Uciszaczowi Sztormów”), odegrano hymn węgierski, a madziarska bandera załopotała obok polskiej, włoskiej i amerykańskiej. Nazajutrz „Batory” wyruszył po raz pierwszy do Ameryki, a na jego pokładzie obok Bolesława Wieniawy-Długoszowskiego ambasador węgierski. Na Atlantyku minęli się z „Piłsudskim” tak blisko, że pasażerowie rozmawiali przez tuby, a odtąd miały kursować ruchem wahadłowym na trasie Gdynia – Nowy Jork (z biletami po ok. 1000 złotych w jedną stronę). Spotkali też niemiecki zeppelin „Hindenburg”. „Queen Mary” właśnie wkrótce  zdobyła Błękitną Wstęgę Atlantyku, płynąc niecałe cztery dni. „Batory” dwa razy krótszy i węższy, a ponad pięć razy lżejszy przepływał Atlantyk w 10–11 dni. W 1937 roku otrzymał pułkowe odznaczenie od 27. Pułku Ułanów im. Stefana Batorego.

ZWIERCIADŁO DZIEJÓW

„Batory” przebywał trasę tam i z powrotem – w zależności od pogody – zazwyczaj w trzy i pół tygodnia. Bywały i przygody, bo 3 kwietnia 1937 roku wybuchł pożar w maszynowni i po nadaniu SOS, otrzymał pomoc z „Piłsudskiego”. Pożary powtarzały się jeszcze kilkakrotnie, radzono sobie z nimi łatwo, a śledztwa wskazywały, że były wynikiem hitlerowskich sabotaży. Plakaty, reklamujące jego rejsy projektował Włodzimierz Zakrzewski, który po wojnie niestety „zasłynął” propagandówką „Zapluty karzeł reakcji”. W 1939 roku coraz więcej pasażerów stanowili Czesi i Żydzi, uciekający do USA przed Niemcami. „Batory” odbył do wybuchu wojny 39 rejsów transatlantyckich, a wiadomość o agresji 1 września dotarła do kpt. Borkowskiego u wybrzeży Kanady podczas serwowania obiadu. Stewardzi podawali talerze ze łzami w oczach. 5 września zacumowali na rzece Hudson, przy znanym sobie doskonale nabrzeżu. Legendarny kpt. Borkowski, nie zważając na niebezpieczeństwo ze strony niemieckich korsarzy, zarządził kontynuację rejsu do Nowego Jorku przez Halifax. U celu spotkał się jednak z różnych przyczyn ze sprzeciwem załogi, w efekcie czego został odwołany. (Grzegorz Rogowski odnotował, że Kapitan miał się w porywie wyrazić jak sienkiewiczowski Azja: „Polski nie ma, ambasadora i konsula nie ma. Ja tu teraz pan!”). Konsul Sylwester Gruszka powierzył dowództwo kpt. Edwardowi Pacewiczowi (do X 1940 r.). Załoga i pasażerowie z Brygady Strzelców Podhalańskich, miała nadzieję, że przyjdzie z pomocą Finom w wojnie przeciw ZSRR, ale Anglicy opóźniali desant, aż stał się nieaktualny. Po jego pokładzie stąpali prezydent Raczkiewicz i premier Sikorski. „Batory” słynął z pysznego jedzenia, ale właśnie w 1940 roku doznał największej porażki, na którą nie miał w ogóle wpływu. Otóż, brytyjskie dowództwo desantowe na Skandynawię miało skorzystać z „Batorego”, ale najpierw spróbowało „Chrobrego” z jego jedzeniem i już nie dało sobie wytłumaczyć, że może istnieć lepsze, więc zrezygnowało z „Batorego”.

Podczas II wojny światowej „Batory” służył Aliantom jako transportowiec na Morzu Północnym, Atlantyku, Kanale La Manche, Morzu Śródziemnym (przechodząc w styczniu 1940 r. po raz pierwszy przez Kanał Sueski), a dalej nawet na Morzu Czerwonym i Oceanie Indyjskim. Pod dowództwem Zygmunta Deyczakowskiego zdobył sobie w tym czasie miano „Szczęśliwy Statek”. Ewakuowani lub desantowi żołnierze, a nawet małe dzieci nie bały się nim pływać, bo miał opinię, że wybrnie szczęśliwie ze wszystkich perypetii. Kapitan ze wzruszeniem wspominał w pamiętnikach np. uchodźców z Jugosławii, którzy zabrali ze sobą tylko to, co mogli sami unieść, a więc dzieci. Na widok przestraszonych wydał rozkaz, by kucharze osłodzili im podróż każdą ilością jedzenia, jakiej tylko zechcą, a oni w oczach zapominali o strasznej przeszłości. Dla dzieci ledwo wystarczyło lodów… Nazywano go też „Rozśpiewanym Statkiem”, bo panowała na nim wesoła atmosfera. Podczas wojny przetransportował ponad 120 tys. pasażerów – w tym żołnierza Wojtka z II Korpusu Polskiego.

W latach 1946–1947 w Antwerpii rekonwertowano go na statek pasażerski i po roku zawinął do Gdyni. W 1951 roku stał się własnością Polskich Linii Oceanicznych. Podejrzewano nawet, że na nim przemycono niezbędne elementy do zbudowania bomby atomowej przez ZSRR. Tymczasem kapitan z lat 1946–53 poprosił z przyczyn politycznych o azyl w Anglii. Ponieważ do USA przedostał się ważny szpieg, więc statek ukarano zakazem wpływania do amerykańskich portów. Po raz trzeci pod dowództwem kpt. Franciszka Szudzińskiego „Batory” pływał (przemalowany na biało) do Indii, a w 1957 roku powrócił na Płn. Atlantyk i pływał głównie do Montrealu, a zimą do Quebecu. Zabierał wtedy w podróż ok. 70 tys. jaj, 9 ton mięsa, 6 tys. sztuk drobiu, półtorej tony wędlin, 7 ton kompotów, 6 ton owoców, 3 tony cukru i dużo, dużo alkoholu. Posiłki serwowano pięć razy dziennie.

Rejsy nigdy nie były nudne, bo samo wypatrywanie przez pasażerów innych jednostek morskich przez lornetki udostępniane przez członków załogi dostarczały sporych emocji, nie brakowało wielkich sercowych uniesień, emocji dostarczały eleganckie bale i zabawy (jak ta z przecinaniem wzdłuż całych rolek papieru toaletowego nożyczkami). Bywało i groźnie, jak w 1954 roku, gdy kilku marynarzy wypadło za burtę, a jeden zginął. Częściej to „Batory” udzielał innym pomocy, ratując kilkudziesięciu rozbitkom życie i zdrowie. Na „Batorym” przyszło na świat wiele dzieci, a w kwietniu 1964 roku nawet bliźniaczki.

Wreszcie bodaj najważniejsza funkcja „Batorego”: od swych początków miał być ambasadorem kultury polskiej, miał pokazywać high life w polskim wydaniu. I – rzecz charakterystyczna – przed wojną sprostał zadaniu, ale w latach 60. może jeszcze bardziej, bo na tle „przaśnego” PRL-u. „Batory” transportował do USA, pachniał dolarami i dla wielu oznaczał zapowiedź spełnienia marzeń o emigracji. Gdy nad Wisłą panował cwaniak salceson, a koktajlem zwano wódkę „żytnią” z „colą”, na „Batorym” podawano raki i cytrusy, melby i koniaczki. Tu śmiano się do rozpuku z lewicowych uniseksów. Tu kojarzyły się małżeństwa. Na „Batorym” Stanisław Bareja kręcił sceny do filmu „Żona dla Australijczyka” z zespołem „Mazowsze” rozkochującym nie tylko starszych panów. Tu występowały najjaśniejsze gwiazdy ówczesnych scen naszych festiwali: Kasia Sobczyk, Alina Janowska, Kalina Jędrusik, Anna German, Elżbieta Czyżewska itp.  Kapitan Tadeusz Meissner, oblegany przez piękne damy, wymawiał się obowiązkami służbowymi, by odetchnąć z rozluźnionym krawatem. A któregoś wieczoru najwięksi „jajcarze” tamtych czasów, Wiesław Gołas i Jan Kobuszewski, pojawili się w strojach kelnerów i zaczęli serwować kolację, a znów któregoś ranka przemaszerowali po pokładzie w paradnych stetsonach. Jak zaś doszło do powstania piosenki Młynarskiego „Tupot białych mew” – a było to na „Batorym” – historycy wciąż dyskutują…

Łączna liczba jego pasażerów przez 33 lata przekroczyła znacznie 400 tysięcy. Od 1 lipca 1969 roku służył już tylko jako zacumowany w Gdyni przy Skwerze Kościuszki hotel. 3 XI 1970 roku wicepremier Stanisław Kociołek złożył podpis pod decyzją o złomowaniu „Batorego”, co trwało dwa lata. Symbolicznym aktem przeniesienia tradycji z „Batorego” na „Stefana Batorego” było przekazanie pięknego portretu królewskiego, monarchy z kraju, który nie miał dostępu do morza.