Back to top
Publikacja: 28.08.2022
Bohater tragiczny: DÓZSA GYŐRGY (czyli Jerzy Doża)
Historia

Postać tego seklerskiego bohatera z początków XVI wieku jest tragiczna z różnych względów, ale chyba najbardziej martwi, że był wykorzystywany zarówno za życia, jak i po śmierci przez każdego, kto chciał podeprzeć swoje dziejowe wizje.


Źródło: domena publiczna


Na wschodnich terenach Transylwanii ważną historycznie grupą są do dziś węgierscy tzw. seklerzy, zachowujący tożsamość i dumni ze swych odrębności. Nazwę wywodzą od starowęgierskiego wyrazu „szegel”, co oznaczało „strażnik granic” i znakomicie objaśniało ich misję obrońców kresowych ziem. Byli to chłopi, ale z dużym poczuciem swobody i skłonni do walki zbrojnej.

Dózsa György, czyli po polsku Jerzy Doża, a po rumuńsku Gheorghe Doja, to sekler, urodzony w małej miejscowości Dálnok (obecnie rum. Dalnic), który zasłynął jako człowiek waleczny i przywódca ludowy. Urodził się w 1470 roku i dość młodo całkiem porzucił uprawę ziemi, a stał się żołnierzem, bo taka była potrzeba czasów, w których zagony tureckie i tatarskie zapędzały się corocznie na ziemie chrześcijańskie. Szybko robił karierę wojskową, bo mając dwadzieścia kilka lat był już dowódcą roty w stołecznym Białogrodzie (węg. Székesfehérvár), a za wybitne osiągnięcia na polu chwały został w 1513 roku wyniesiony przez nobilitację do rzędu szlachty węgierskiej. Szczególną sławą okrył się podczas obrony Białogrodu, gdy Turcy z Alim paszą z Szendrö podeszli na kwieciste pola pod stolicą, a ich dowódca wyzwał najdzielniejszego z obrońców do osobistego pojedynku. Było to w czasach, gdy nawet śmiertelnie zwaśnione strony umiały zdobyć się na honorowe gesty. Wojownicy przywitali się z daleka i natarli na siebie. W pierwszym zwarciu skruszyli kopie, w drugim Dózsa potężnym uderzeniem zwalił z konia Alego, mimo iż ten zasłonił się szablą, a w trzecim akcie dramatu ściął głowę zamroczonemu upadkiem przeciwnikowi. Następnie, zabrawszy – jak przystało według kodeksu honorowego – cały wojenny dobytek pokonanego (z cudownie zdobionym uzbrojeniem i ciężką od złota sakwą), powrócił do twierdzy wśród wiwatów tłumu.   

KRUCJATA, KTÓREJ NIE BYŁO

Za epokę krucjat zwykło się uznawać lata 1095–1291, gdy wielowiekowe zmagania pomiędzy cywilizacjami – europejskim chrześcijaństwem a azjatyckim islamem – toczyły się głównie na Bliskim Wschodzie. Jednakże gdy tylko krzyżowcy utracili z końcem XIII wieku twierdze w Ziemi Świętej, działania wojenne przeniosły się do Europy, bo Turcy Osmańscy wytyczyli sobie zachodni kierunek podbojów i tylko siłą można było ich powstrzymać. Nastały czasy „węgierskiego przedmurza chrześcijaństwa” (misję tę przejęła po upadku Węgier Rzeczpospolita Obojga Narodów). Ważną rolę w obronie Europy pełnili seklerzy, którzy mieli w swej tradycji udział w wyprawach krzyżowych (potwierdzony w przedsięwzięciu króla Andrzeja (węg. II. András) w latach 1217–1221, zwanym V krucjatą).

Wojna króla Władysława Warneńczyka (węg. I. Ulászló) z Turkami w 1444 roku zakończyła się sromotna porażką, upadek Konstantynopola w 1453 roku nie przebudził Europy, a pomysł krucjaty, planowanej przez słynnego kaznodzieję Jana Kapistrana (węg. Kapisztrán Szent János), spalił na panewce w Krakowie. Napór turecki trwał nadal, więc wybitny humanista, arcybiskup ostrzyhomski i prymas Węgier Tomasz Bakócz (węg. Bakócz Tamás) udał się do papieża Leona X, by przedstawić trudną sytuację i projekt krucjaty, w której kluczową rolę mieli odegrać seklerzy z Györgym Dózsą na czele. Za zgodą Rzymu to jemu w 1514 roku powierzono misję werbowania ochotników i formowania oddziałów, a on zaczął wywiązywać się z zadania znakomicie, ćwicząc wojsko do działań zespołowych. Sława Dózsy działała jak magnes, a współcześni historycy szacują liczbę ochotników w jego armii nawet na sto tysięcy.

Tu jednak pojawił się problem, bo z różnych względów (przede wszystkim finansowych) udział rycerstwa w krucjacie stanął pod znakiem zapytania. Równocześnie posiadacze ziemscy zaniepokoili się brakiem rąk do pracy w swoich dobrach, a w szeregach chłopskiej armii zaczęły radykalizować się nastroje antyfeudalne. Do chłopów dotarły też nowinki religijne, których nigdy nie brakowało w Europie. Gdy jeszcze dowiedzieli się, że krucjatą przestały być zainteresowane władze kościelne i państwowe, zgromadzeni chłopi postanowili, że nie rozejdą się do prac na polach, ale niedoszła krucjata zamieni się w powstanie przeciw możnym.

BUNT CHŁOPSKI

Sam Dózsa György, który obrał sobie za obóz wojskowy miejscowość Cegléd, dla przypodobania się podwładnym i by związać ich silniej z powstaniem ludowym ogłosił, że każdy chłopski krzyżowiec stał się wolnym człowiekiem, a nawet dał się przekonać wędrownym agitatorom do poglądów, że należy odebrać ziemie duchowieństwu, a w całym państwie powinien być tylko jeden biskup. Bunt przyciągnął teraz wielu niezadowolonych z całych Węgier, w tym także mieszkańców miast. Ofiarami agresji buntowników padło ok. pół tysiąca dworów szlacheckich i siedzib duchowieństwa. Zaniepokojony rozwojem sytuacji król Czech i Węgier Władysław II Jagiellończyk (węg. II. Ulászló) wydał rozporządzenie, że kto natychmiast nie opuści szeregów wojsk Dózsy ten zostanie ukarany śmiercią, ale przeszedł on bez echa, bo powstańcy odnosili właśnie jeden sukces za drugim, a nawet, zdobywszy kilka miast (Csanád, Arad i Világos), dozbroili się w artylerię. Śmiało ruszyli na Temesvár (obecnie rum. Timiszoara) w zachodniej Transylwanii (węg. Erdély) i po krótkim oblężeniu ruszyli do decydującego szturmu. Obroną miasta dowodził Stefan Batory z Ecsed (węg. Ecsedi Báthori VII. István), żonaty z piastowską księżną Zofią z Mazowsza (węg. Zsófia mazóviai hercegnő) i daleki krewny późniejszego króla Polski. Udało mu się powstrzymać szturm, a wówczas z odsieczą przybył niespodziewanie dla buntowników Jan Zápolya (węg. Szapolyai János) z rycerską armią, która zadała chłopom straszliwą klęskę, a przywódcę powstania György Dózsę wzięto do niewoli. Tak upadł wybitny żołnierz, który został wyniesiony na szczyty kariery, by prowadzić krucjatę, a skończył jako wróg swoich rodaków.

Ludowe powiastki, przechowane do dziś, tłumaczą klęskę wielkiego bohatera podstępami wrogów i jego szczerym a naiwnym podejściem do ludzi. Jan Zápolya miał ponoć wysłać – jako niedawny sojusznik w planowanej krucjacie – poselstwo do Dózsy, a ono dobrze przyjęte w szeregach chłopskich zaczęło rozpowiadać, że powstanie się zakończyło i można rozjechać się do domów. Ponadto przekupiło oddziały serbskie pod dowództwem Radosława, który oddalił się z obozu. Gdy rycerze Zápolyi stanęli na audiencji u Dózsy w namiocie, oświadczyli, że ich pan chce przybyć osobiście, by przypieczętować zgodę. Jan Zápolya rzeczywiście przybył do jeszcze niedawno wrogiego obozu i ucztował z Dózsą, a na koniec zaprosił go do siebie. Temu nie wypadało odmówić, skoro Zápolya zdobył się na taki gest. Gdy jednak Dózsa przybył do niego z rewizytą, został pojmany. Jak widać, legenda rozchodzi się bardzo z wersją, ustaloną przez historyków, ale świadczy o dużej sympatii, jaką Dózsa nadal cieszy się wśród prostych ludzi.

ODSTRASZAJĄCA KAŹŃ

Możnowładztwo postanowiło ukarać przywódców powstania tak okrutnie, aby na przyszłość chłopi obawiali się już samej myśli o buncie przeciw niemu. Zápolya czuł się skrępowany obietnicą, którą uczynił wobec wielu powstańców, że daruje im życie, jeżeli się poddadzą, a w ostatniej swojej mowie Dózsa przypomniał mu to publicznie słowami:

– Walczyłem do końca, więc zrób ze mną, co chcesz, ale zaklinam cię, wojewodo, abyś dotrzymał słowa, danego tym oto jeńcom, że nie umrą w twych rękach.

Zápolya, mimo nacisków swoich dowódców, uparł się, że mogą zabić Dózsę, jak chcą, ale inni muszą przeżyć. Na oczach wziętych do niewoli powstańców Dózsa György został zatem obnażony i posadzony na żelaznym tronie, który podgrzewano tak długo, aż się na nim upiekł w mękach. Na głowę wciśnięto mu także gorącą koronę, a w rękę wciśnięto rozgrzane żelazne berło, które spaliło mu prawą dłoń. Tak obmyślana zemsta nawiązywała do śmiałych planów Dózsy – gdy był u szczytu powodzenia – by ogłosić się węgierskim królem krzyżowców. Ale zemsty nie było dość na tym. Spośród przywódców powstańczych zwycięzcy wybrali sześciu znaczniejszych rangą i obiecali darować im życie pod warunkiem, że każdy z nich zje po okazałym kawałku upieczonego Dózsy.

DÓZSA W PROPAGANDZIE LEWICOWEJ

Pamięć o powstaniu antyfeudalnym odżyła szczególnie w czasach komunistycznych. Zarówno propaganda węgierska jak i rumuńska, a nawet polska korzystała pełnymi garściami z usług historyków, którzy naciągali interpretacje faktów do obowiązującej w bloku wschodnim wersji walki klasowej, której przykładów szukano jak najgłębiej w historii, by poprzeć teorie marksistowskie. Dózsa znalazł się nie tylko w licznych publikacjach akademickich, ale i w poezji, malarstwie, na znaczkach i w mediach. W Rumunii stał się patronem wielu placów i ulic. Do dziś widnieje na tabliczkach, budząc przede wszystkim współczucie, jako postać zmanipulowana tak za życia jak i po śmierci.