Back to top
Publikacja: 25.04.2022
Zsolt Barthel-Rúzsa: Węgry potępiają rosyjską agresję na Ukrainę tak samo, jak inne kraje Unii Europejskiej
Polityka

Rozmowa z Zsoltem Barthelem-Rúzsą, wiceprezesem Fundacji Századvég, największego i najstarszego thinku tanku na Węgrzech


Zsolt Barthel-Rúzsa. Źródło: Szazadveg


Węgrzy wiele wycierpieli od Rosjan. To przez rosyjskie wojska kapitulacją węgierskich wojsk dowodzonych przez Józefa Bema skończyło się powstanie podczas Wiosny Ludów. Węgrzy źle wspominają też „wyzwalanie” kraju przez sowieckie oddziały w 1945 roku oraz krwawe stłumienie powstania węgierskiego z roku 1956. Skąd więc tak łagodny stosunek – jak starają się to przedstawiać zachodnie, ale również polskie media – Węgrów do Rosji podczas trwającej wojny na Ukrainie?

Stosunek Węgrów i Polaków wcale tak bardzo się nie różni. Węgry podobnie jak Polska i wszystkie inne kraje Unii Europejskie oficjalnie potępiły rosyjską agresję na Ukrainę. I nie chodzi tylko o słowa. Rząd w Budapeszcie poparł wszystkie sankcje wobec Rosji, nałożone na ten kraj po inwazji na Ukrainę. Bardzo mocno widoczna jest również solidarność z Ukraińcami zwykłych Węgrów. Obserwujemy największą operację humanitarną w historii naszego państwa, zarówno gdy mówimy o oficjalnej pomocy ze strony węgierskich władz, jak i ze strony tysięcy mieszkańców Węgier, którzy robią, co mogą, aby wesprzeć osoby zmuszone do ucieczki przed wojną. Nie widzę więc istotnej różnicy w podejściu Węgrów i Polaków do Rosji, w przeciwieństwie na przykład do Niemców, których stosunek do Rosji jest rzeczywiście diametralnie różny.  

Z czego w takim razie wynika medialny przekaz, zgodnie z którym Viktor Orbán przedstawiany jest jako najlepszy europejski przyjaciel Władimira Putina, a węgierski rząd jako koń trojański Rosji w Unii Europejskiej?

Prawdopodobnie jego podstawą jest sprzeciw węgierskiego rządu wobec takich sankcji przeciwko Rosji, które ograniczyłaby import gazu lub ropy do Unii Europejskiej. Warto w tym miejscu zauważyć, że blokady importu rosyjskich surowców energetycznych nie chcą również między innymi Niemcy, Austriacy oraz Włosi. Węgrzy nie są więc w tej postawie osamotnieni. Najprawdopodobniej zachodnie media, które jeszcze przed wybuchem konfliktu na Ukrainie nie darzyły Węgier ani premiera Viktora Orbána szczególną przyjaźnią, po prostu wyolbrzymiają rolę Węgier w tej sprawie.

Dlaczego jednak Węgry tak uparcie bronią się przed kategorycznym odcięciem UE od rosyjskich surowców, wbrew na przykład stanowisku polskich władz?

Uważamy, że takie sankcje przyniosłyby więcej szkód niż pożytku nie tylko węgierskiej gospodarce, lecz także całej gospodarce unijnej.

Zachodnie media zwracają również uwagę na sprzeciw węgierskiego rządu wobec transportu broni, mającej pomóc Ukraińcom w walce z rosyjską inwazją. Jak go tłumaczyć?

W tej kwestii rzeczywiście Węgry mają konsekwentne stanowisko. Ale i tu stanowisko rządu w Budapeszcie jest wyolbrzymiane. Węgrzy mówią bowiem jasno, że nie przepuszczą przez swoje terytorium broni, która miałaby trafić bezpośrednio do Ukraińców poprzez granicę węgiersko-ukraińską. Przyczyną takiej postawy władz są kwestie bezpieczeństwa, zwłaszcza bezpieczeństwa liczącej ponad sto tysięcy osób mniejszości węgierskiej żyjącej na Podkarpaciu. Przez ostatnie tygodnie wielokrotnie obserwowaliśmy, że Rosjanie wystrzeliwują rakiety dalekiego zasięgu na cele służące do obsługi transportów broni dla ukraińskich wojsk. Węgry podkreślają więc, że opowiadają się za jak najszybszym zakończeniem konfliktu zbrojnego i doprowadzeniem do zawarcia pokoju. Szef węgierskiej dyplomacji Péter Szijjártó zaoferował pomoc Węgier w prowadzeniu rokowań pokojowych. Jednocześnie chciałbym podkreślić, że przez nasze terytorium przepuszczane są jednak wszystkie te transporty uzbrojenia dla Ukrainy, które są przekazywane poprzez granicę polsko-ukraińską czy rumuńsko-ukraińską. 

Wracając do kwestii rzetelności zachodnich mediów. Przed kwietniowymi wyborami wiele z nich miało nadzieję na porażkę Viktora Orbána, wskazując, że pojedynek ze zjednoczoną opozycją to najtrudniejszy test dla tego obozu od ponad dekady. Po wyraźnym zwycięstwie rządzącego Fideszu Orbán znów nazywany jest w wielu zachodnich mediach autokratą. Gdyby poważnie traktować obie narracje, Viktor Orbán byłby pierwszym w historii autokratą, który martwił się o wynik wyborów. Nie odczuwa pan z tego powodu dysonansu poznawczego?  

Jest taki kawał na Węgrzech o zajączku, który niezależnie od tego, czy ma na sobie czapeczkę czy też nie, i tak dostaje łomot od wilka. Podobnie jest w tym przypadku. Przez kilka ostatnich tygodni byliśmy świadkami tego, jak media zachodnie świętują rychłą porażkę Viktora Orbána. Podobnie było zresztą wcześniej w Stanach Zjednoczonych, gdzie wiele liberalnych stacji telewizyjnych i tygodników świętowało już wygraną Hillary Clinton, choć faktycznym zwycięzcą wyborów prezydenckich okazał się potem Donald Trump. Te materiały, choć dalekie od rzeczywistości, pokazywały prawdziwe chęci i marzenia liberalnej elity, zamkniętej w pewnej bańce informacyjnej. W tej bańce absolutnie nie było miejsca na opinię węgierskiego społeczeństwa i zapewne stąd wynikały prognozy tak bardzo różniące się od rzeczywistego wyniku wyborów. 

W sytuacji, w której Viktor Orbán już czwarty raz od 2010 roku w uczciwy sposób wygrał demokratyczne wybory – nieprawidłowości w procesie wyborczym nie zgłosili przecież nawet międzynarodowi obserwatorzy, których w tym roku było na Węgrzech rekordowo wielu – to liberalnym mediom nie pozostało nic innego, jak ogłosić, że na Węgrzech zwyciężył autokrata. I najwyraźniej nie przeszkadza im to, że na Węgrzech nie ma nawet najmniejszej próby zaprowadzenia autokratycznych rządów. Ponieważ Węgrzy to naród, który nie lubi dyktatury i jeśli ktokolwiek próbowałby ją w naszym kraju wprowadzić, to już dawno zostałby obalony. 

Nie tylko zachodnie media nie lubią Viktora Orbána. Szefowa Komisji Europejskiej Ursula von der Leyen zaledwie dwa dni po ogłoszeniu triumfu Fideszu w wyborach parlamentarnych oznajmiła, że Bruksela obejmuje Węgry procedurą mechanizmu warunkowości, który zakłada możliwość zamrożenia funduszy unijnych w przypadku łamania zasad praworządności. Czy spory na unijnym forum mogą doprowadzić do ponownej polsko-węgierskiej współpracy mimo politycznych rozbieżności dotyczących Rosji?

Procedurę badającą przestrzeganie tak zwanych zasad praworządności uważam za proces kompletnie sfingowany niezależnie od tego, czy ma ona dotyczyć panującej obecnie sytuacji na Węgrzech czy też w Polsce. W żadnych z tych przypadków Komisja Europejska nie ma rzeczywistych podstaw do wszczęcia takiej procedury. Jestem więc absolutnie przekonany co do tego, że nasze kraje są na siebie zdane i powiny móc na siebie liczyć. Jednocześnie jestem pewny, że Warszawa i Budapeszt będą współpracować w rozwiązywaniu tego typu sporów.

Rząd w Budapeszcie w najnowszych wyborach cieszył się poparciem aż dwóch trzecich głosujących. Z kolei w Polsce wybory odbędą się już w przyszłym roku i ich stawka na pewno jest bardzo wysoka. Węgierskie władze są gotowe wesprzeć polski rząd zarówno w kwestii starań o reelekcję, jak i w innych sprawach.  

We Francji Marine Le Pen osiągnęła najlepszy wynik w swojej politycznej historii. Czy sądzi pan, że jest to sygnał, iż w Europie coraz więcej wyborców wbrew nachalnej liberalnej propagandzie będzie opowiadać się za rządami konserwatywnych przywódców?

To złożona kwestia. Badania pokazują jednoznacznie, że wśród mieszkańców krajów zachodnich wielu wyznaje konserwatywne poglądy, jest też zwolennikami kultury i tradycji chrześcijańskiej. Jednocześnie tej tendencji nie widać w wyborach parlamentarnych czy prezydenckich. Prawdopodobnie wynika to z tego, że duża część ludności boi się etykietkowania ze strony bardzo głośnej na Zachodzie neomarksistowskiej mniejszości. Przedstawiciele lewicy dominują obecnie np. na francuskich uniwersytetach. Dla wielu wyborców o konserwatywnych poglądach taka postawa jest na tyle przerażająca, że wolą w ogóle nie mieszać się do polityki i obawiają się publicznego wyrażania swoich prawdziwych poglądów, żeby nie przyprawiono im gęby. Widzimy zresztą, co na Zachodzie dzieje się z osobami, które odważyły się przeciwstawić lewicowej ideologii. „Cancel culture” zgodnie z nazwą od razu wykasowują ich z życia publicznego.

Polska i Węgry mogą wspólnie położyć kres tej lewicowej „kulturze unieważniania”?

Tak. Na świecie już o tym wiadomo, że Polacy i Węgrzy mogą stanąć na czele swoistej konserwatywnej kontrrewolucji. Najważniejszym zadaniem, które teraz przed nami stoi, jest uatrakcyjnienie naszego przekazu tak, aby był on przekonujący również dla mieszkańców zachodniej części Europy. Musimy zaoferować społeczeństwom państw zachodnich na tyle atrakcyjny program, że będzie mógł on być realną alternatywą dla obozu lewicowego i neomarksistowskiego, który obecnie sprawuje tam władzę. Innymi słowy obserwujemy, jak wahadełko ideologii zaczyna powoli się wychylać w drugą stronę. My, konserwatyści, chcielibyśmy zatrzymać to wahadełko pośrodku, aby społeczeństwa nie przechodziły ze skrajności w skrajność. 

Czy sama Unia Europejska ma szansę przetrwać ten proces zmian? Badania przeprowadzane przez Fundację Századvég wskazują, że społeczeństwa państw zachodnich z coraz większym pesymizmem patrzą w przyszłość?

To tak złożona kwestia, że można by jej poświęcić osobny wywiad. W jednym z naszych badań zadaliśmy pytanie: Czy przyszłość pana/pani dziecka będzie lepsza czy gorsza niż pana/pani? Większość ankietowanych w Europie Środkowej i Wschodniej z optymizmem patrzy w przyszłość. Tymczasem na Zachodzie dominuje pesymistyczne podejście. W kwestii wizji przyszłości obserwujemy więc duży rozdźwięk w zależności od regionu Europy. 

Jednocześnie większość ankietowanych Europejczyków sądzi, że w przyszłości Unia Europejska będzie odgrywać mniejszą rolę niż Stany Zjednoczone, Chiny oraz Rosja. Chociaż muszę podkreślić, że ten sondaż robiliśmy jeszcze przed lutowym atakiem Rosji na Ukrainę. Podobne wyniki otrzymujemy jednak co roku i ta odpowiedź najlepiej pokazuje konieczność gruntownej reformy Unii Europejskiej, aby Europa nie została w tyle za wszystkimi innymi regionami świata, zwłaszcza w kwestii rozwoju gospodarczego. Zwłaszcza że jeśli chodzi o konkurencyjność gospodarczą, to wojna rosyjsko-ukraińska Unii Europejskiej nie pomaga. Sankcje największy wpływ będą bowiem miały na unijną gospodarkę. Konsekwentnie zachęcamy więc do reform politycznych i gospodarczych wewnątrz UE. I mamy nadzieję, że ich istotę uznają też w końcu liderzy samej Unii Europejskiej i zamiast zajmować się wyimaginowanymi problemami jak „łamanie praworządności” przez Polskę i Węgry zajmą się wreszcie poważnymi sprawami.