Back to top
Publikacja: 24.04.2022
Jaka będzie przyszłość Grupy Wyszehradzkiej?
Polityka

Dziś Grupa Wyszehradzka – złożona z Polski, Węgier, Słowacji i Czech – stanowi 5. co do wielkości gospodarkę w Europie i 12. na świecie oraz 3. co do wielkości rynek konsumencki w Unii Europejskiej. Odnotowuje znaczący wzrost atrakcyjności inwestycyjnej, dobre wyniki rozwoju gospodarczego, udziału przemysłu czy wymiany handlowej z krajami Unii Europejskiej.


Adrian Kowarzyk


Jest 15 lutego 1991 roku, późne popołudnie. Głowy trzech państw, tj. Węgier, Polski oraz Czechosłowacji, spoglądają z dziedzińca zamku na malowniczą panoramę Zakola Dunaju. Wieki wcześniej ten sam widok podziwiali królowie Węgier, a podczas zjazdów wyszehradzkich także w towarzystwie królów Polski i Czech.

Dziś jednak jest to nie tylko symboliczny gest. To ważny moment i doniosła chwila mające stworzyć dziejowy most pomiędzy XIV a XX wiekiem. Tak bowiem patrząc w dal i snując dalekosiężne plany, premier József Antall wraz z prezydentami Lechem Wałęsą i Václavem Havlem nawiązując do historycznej idei, tworzą podwaliny Grupy Wyszehradzkiej. Jej celem miało być między innymi koordynowanie i wzajemne wsparcie zmierzające do przeprowadzenia szeregu reform gospodarczych i ustrojowych. Trzydzieści lat później obchodzona jest okrągła rocznica powstania zrzeszenia państw, które pomogło nie tylko w wymienionych wcześniej celach, lecz także dało podwaliny pod transatlantycką integrację regionu, jednocześnie stając się gruntem wspólnej regionalnej współpracy w oparciu o łączące te kraje dziedzictwo historyczne i kulturowe.


Premier Czech Petr Fiala, premier Węgier Viktor Orbán, premier Wielkiej Brytanii Boris Johnson, premier Słowacji Eduard Heger i polski premier Mateusz Morawiecki pozują do rodzinnego zdjęcia grupowego po sesji plenarnej z V4 (Grupa Wyszehradzka przywódcy – Polska, Węgry, Czechy i Słowacja) w londyńskim Lancaster House. Fot. Leon Neal / PA Wire /  PAP/PA


Cenna współpraca

Oczywiście współpraca niezależnych państw narodowych w pełni zachowujących autonomię nie przebiega bezkonfliktowo, w ciągu 31 lat pojawiały się różnego rodzaju zgrzyty czy różnice zdań. Tak było choćby w przypadku sporu Polski i Węgier z instytucjami Unii Europejskiej w kontekście rozumienia tzw. praworządności. 

Pośród drobniejszych i większych antagonizmów, najmocniej dzielącym wydaje się być jednak polityka energetyczna, w dużej mierze dotycząca zakupu węglowodorów z Rosji, szczególnie w kontekście wojny na Ukrainie. Praktycznie od 20 lat Polska konsekwentnie zmniejszała udział Rosji w łącznym imporcie gazu do 45 proc., a na jesieni tego roku, po oddaniu do użytku gazociągu Baltic Pipe – jak wynika z zapowiedzi rządu – będzie mogła całkowicie zrezygnować z błękitnego paliwa pochodzącego z Rosji. W odmiennej sytuacji są Węgry, Czechy i Słowacja, które według danych Eurostatu kupują z Rosji ponad 90 proc. potrzebnego im gazu ziemnego. Nie ma sensu w tym miejscu przytaczać historii licznych prób uniezależnienia się tych krajów od importu z Federacji Rosyjskiej, faktem jest, że są one w tym momencie praktycznie skazane na ów zakup.

Początek kwietnia przyniósł już czwarte z kolei zwycięstwo Fideszu Viktora Orbána. Kontynuowanie poprzedniej linii rządowej powinno zapewnić spokój i dobre relacje w ramach współpracy Grupy Wyszehradzkiej. Co istotne, premier Mateusz Morawiecki był pierwszym przywódcą, który pogratulował premierowi Węgier zwycięstwa. Jednak nie da się nie zauważyć, że rosyjski atak na pełną skalę na niepodległą Ukrainę zaburzył dotychczasowe zasady gry oraz doprowadził do nowych, niewidzianych dawno podziałów. 

Retoryka polskiego rządu, konsekwentnie ukazująca Rosję jako państwo agresywne, a także zagrażające stabilności nie tylko naszego regionu, lecz także porządkowi Europy i świata, jedynie wzmogła się po tragicznych wydarzeniach z końca lutego. Już po pierwszych sankcjach wprowadzonych przez kraje Europy z ust premiera Mateusza Morawieckiego padły mocne słowa o tym, że „nie tylko gaz płynie gazociągiem Nord Stream. Płynie nim także krew”.

Wspólna wizja

Wygląda na to, że strona węgierska także widzi zagrożenia płynące z uzależnienia się od Rosji w kontekście zakupu węglowodorów. Dało się to wyczuć w mojej rozmowie z Zsoltem Némethem przewodniczącym Komisji Spraw Zagranicznych Sejmu i zastępcą przewodniczącego frakcji parlamentarnej FIDESZ. Dzień przed wyborami parlamentarnymi powiedział on:
„Sądzę, że Moskwa podjęła teraz strategię, aby osłabić zachodnie więzi oraz wzmocnić orientację krajów wschodniej Europy w kierunku Rosji. Unia Europejska wprowadziła bardzo mocne sankcje i decydujące będzie pytanie, w jaki sposób, na jakich warunkach będą one znoszone. Powinniśmy mieć wspólną europejską wizję i połączyć nasze systemy działania. [...] Będzie to jeden z najważniejszych tematów po wyborach. Trudno zacząć prowadzić dyskusję w gniewie. Myślę, że w ostatnim okresie stosunki Rosji z Zachodem zostały na tyle zniszczone, że ich przywrócenie zajmie dziesięciolecia. Prawdopodobnie nie stanie się to za mojego życia”.
W wypowiedziach szefów różnych węgierskich think tanków, również tych współpracujących blisko z rządem, przewijała się jedna myśl. Czas kampanii to specyficzny okres, w którym nie można wykonywać gwałtownych ruchów.

Jak mówił István Kiss, dyrektor wykonawczy z Instytutu Danube: „Viktor Orbán nie może obiecać, że z dnia na dzień przestaniemy kupować rosyjski gaz. Dla Węgier oznaczałoby to zamrożenie gospodarki i cofnięcie się w rozwoju. Węgry to nie Polska, nie mamy gazoportu, dostępu do morza, jesteśmy małym krajem. Mówienie takich rzeczy na ostatniej prostej kampanii oznaczałoby przegranie wyborów. To nie czas na takie deklaracje”. Trudno nie zgodzić się z tymi słowami i to nie tylko jeśli chodzi o produkcję, kiedy 85 proc. węgierskich domów ogrzewanych jest gazem (w Polsce rządzi węgiel kamienny, gaz stanowi stosunkowo niewielki procent w produkcji ciepła).

Czas próby

Bez wątpienia widać pierwsze rysy pojawiające się w relacjach polsko-węgierskich. Zasadne wydają się pytania o spójność i przyszłość grupy V4. Z jednej strony wicepremier Jarosław Kaczyński mówi o krytycznym spojrzeniu na postawę Węgier w obliczu wojny na Ukrainie i zachęca do większego zaangażowania. Z drugiej strony podkreśla, że nadal powinniśmy „współpracować w sferach, które są możliwe”. 

Wydaje się więc, że wbrew tezom niektórych komentatorów wieszczących rozpad grupy Wyszehradzkiej zrzeszone w niej kraje powinny, pomimo istotnych różnic, kontynuować swoją współpracę. Dziś pojedynczo jeszcze nie stanowią one odpowiedniej siły, aby móc w sposób realny liczyć się na arenie europejskiej. Najbliższe tygodnie i miesiące mogą okazać się kluczowe dla ustanowienia formuły dalszej współpracy, jeśli jednak wierzyć słowom polityków czy to z Polski, czy z Węgier –„proroctwa” dotyczące dezintegracji i ostatecznego upadku idei regionalnej współpracy państw w ramach grupy V4 okazują się być mocno na wyrost.