Back to top
Publikacja: 20.02.2020
Co ma Viktor Orbán w głowie czyli jak widzą nas na Zachodzie
Polityka


„Co ma Viktor Orbán w głowie” francuskiej dziennikarki Amélie Poinssot to książka, której lektura przynosi ciekawe wnioski. Jednak wbrew założeniom autorki nie dotyczą one Viktora Orbána, a raczej niezrozumienia problemów Europy Środkowo-Wschodniej ze strony zachodnich elit intelektualnych.

Autorka w swojej książce stara się przedstawić sylwetkę wieloletniego premiera Węgier, a także rzekomy autorytaryzm, który rodzi się w tym państwie. Książka jest jednak czymś więcej niż pracą poświęconą jednemu politykowi – to krytyka konserwatywnej kontrrewolucji na Węgrzech i w Polsce, odnajdujemy w niej bowiem bardzo dużo nawiązań do rządów Prawa i Sprawiedliwości w Warszawie. Niestety Poinssot powtarza utarte slogany, ocenia wydarzenia polityczne ostatnich lat z perspektywy francuskiej, wyraźnie lewicującej intelektualistki, w ogóle nie próbuje pokusić się o perspektywę mieszkańca naszego regionu. Nie dostrzega więc powodów, dlaczego Polska i Węgry poszukują własnej drogi, nie chcąc powtórzyć błędów państw Europy Zachodniej. Autorka opiera swoją książkę na kilku kłamliwych tezach, którym warto przyjrzeć się z bliska.

Zrozumieć kryzys migracyjny

Pierwsza teza dotyczy kryzysu migracyjnego sprzed kilku lat. Autorka słusznie zauważa, że nieugięta postawa Viktora Orbána wobec decyzji Unii Europejskiej dotyczącej imigracji zapewniła mu wzrost popularności, podobnie jak koncyliacyjna postawa rządu Ewy Kopacz była kolejnym gwoździem do trumny Platformy Obywatelskiej. Temat imigrantów rozgrzewał polityczne emocje naszego regionu, jednak autorka interpretuje je w błędny sposób.

W książce zauważamy powtarzanie narracji lewicowo-liberalnej, mówiącej o złych państwach Europy Środkowo-Wschodniej, które nie chciały wpuścić pod swój dach zagrożonych wojną uchodźców. Jak pisze autorka: „to polityka zabezpieczeń, polegająca na zamknięciu granic i odrzucająca wszelkie przejawy solidarności”. Oczywiście nie jest to prawdą, a zarówno Polska, jak i Węgry trafnie diagnozowały fakt, że przybysze w większości nie są rzeczywistymi uchodźcami wojennymi, a migrantami zarobkowymi, często pochodzącymi z relatywnie bezpiecznej Afryki Północnej. Zresztą sama Angela Merkel, autorka polityki „herzlich willkommen” przyznała się do politycznego błędu. Jednak Poinssot w antyimigranckiej polityce Węgier widzi przede wszystkim marketing polityczny. „W całym kraju afisze straszyły niebezpieczeństwem nieistniejącej migracji, wskazując jako odpowiedzialnego za nią miliardera pochodzenia węgierskiego, George’a Sorosa”. Tak jakby problem nie był realny i nie odczuli go sami Węgrzy, których główny budapeszteński dworzec był miesiącami sparaliżowany przez podróżujących migrantów, czy nie istniały kłopoty Włoch i Hiszpanii, które do dzisiaj borykają się z niechcianymi gośćmi.

Jednak zarzuty stawiane Orbánowi przez francuską dziennikarkę nie dotyczą tylko tego jednego kryzysu rozpoczętego po wojnie w Syrii. Autorka wyznaje bowiem typową dla liberałów doktrynę multi-kulti. Zarzuca Orbánowi, że „w jego pojęciu ochrona węgierskiej populacji oznacza ochronę jednolitej, chrześcijańskiej, białej populacji węgierskiej. Oznacza to sprzeciw wobec kohabitacji różnych narodowości”. Autorka, hiperbolizując, stawia znak równości między sceptycyzmem wobec postawy multi-kulti przyjętej w państwach zachodnich (jak trafnie mówi autorce doradca premiera Géza Szőcs: „Jest rzeczą jasną, że Bruksela chce zmienić kompozycję etniczną Europy”) a „sprzeciwem kohabitacji między narodowościami”. Tak jakby nie istniały inne rozwiązania pomiędzy państwem ksenofobicznym a państwem z otwartymi rękoma witającym wszystkich, którzy chcą w nim zamieszkać.

Zresztą sama autorka przyznaje, że tak naprawdę nie chodzi jej wcale o żadną „kohabitację narodów”, a zmarginalizowanie narodów. Gdy węgierski europoseł József Szájer mówi jej: „Gdyby Polacy i Węgrzy nie pozostali Polakami i Węgrami, te kraje by znikły. Naszymi punktami odniesienia są narodowości”, ta ostro komentuje: „Dlaczego wobec tego Węgry weszły do Unii Europejskiej, jeśli w tak małym stopniu odpowiada ona idei, jaką ten kraj miał na jej temat?”. Autorka zapomina lub nie wie tego, że państwa Europy Środkowo-Wschodniej wchodziły do Unii Europejskiej, by wzmocnić, wzbogacić i zintegrować swoje państwa z innymi państwami narodowymi, a nie by narodowości się wyzbyć.

Pożyteczni idioci komunizmu

Kolejnym grzechem autorki „Co ma Viktor Orbán w głowie” jest to, że ta z naiwnością typową dla lewicujących elit zachodnich ocenia komunizm. Zarzuca Orbánowi, że „buduje swoją platformę polityczną od odrzucenia czterdziestu pięciu lat Węgierskiej Republiki Ludowej”. Na dodatek otwarte w 2002 r. Muzeum Terroru „jednakowo traktuje okupację nazistowską i sowiecką. Podkreśla też kryminalny charakter reżimu sowieckiego, nie dopuszczając do jakiejkolwiek odmiennej interpretacji tego, czym był komunizm na Węgrzech – w szczególności w tych trzydziestu ostatnich latach, kiedy system stał się łagodniejszy”. Jak autorka może pokusić się na refleksję na temat konserwatywnej kontrrewolucji w Polsce i na Węgrzech, jeśli nie potrafi zrozumieć źródła pogardy ze strony naszych narodów wobec systemu komunistycznego? Mało tego, komunizm dla pani Poinssot był pod pewnymi względami pozytywny, „podczas gdy za czasów komunizmu nastąpił znaczny postęp w zakresie praw kobiet, koncepcje Orbána potwierdzają ich odwrót”.

Uśmieją się również przeciwnicy zachodniej poprawności politycznej, francuskiej dziennikarce przeszkadza bowiem, że Orbán „zachęcał wyborców do głosowania na deputowanych europejskich służących krajowi w sposób uczciwy, męski, skromny”. Dla pani Poinssot bycie męskim jest bowiem archaicznym sformułowaniem, które nawiązuje do stereotypowego oceniania płci.

Francuzka nie rozumie również wagi nawiązywania przez Fidesz oraz Prawo i Sprawiedliwość do chwalebnej historii naszych narodów, przeszkadza jej również podkreślanie dziedzictwa chrześcijańskich korzeni Europy („Viktor Orbán reaktywuje kult świętego Stefana, uczestniczy w procesjach, broni chrześcijańskiego charakteru kraju”). Wszelkie nawiązania do historii, przypominanie o krzywdach wyrządzonych Węgrom, jak traktat w Trianon, to dla autorki oznaka ksenofobii i sprytnego marketingu politycznego. Obserwując postawę narodów zachodnich, które odrzuciły pamięć historyczną, nie dziwi wcale postawa pani Poinssot, dla której budowanie narracji historycznej jest kolejnym fragmentem budowania autorytaryzmu. Mało tego, autorka w brzydki sposób używa sformułowania, które stawia w jednym rzędzie Orbána z Adolfem Hitlerem, ponieważ pisząc o tym, że Orbán otworzył swój kraj na Węgrów, którzy zamieszkują państwa sąsiednie, używa sformułowania: „Od tej pory dla Orbána istnieje «jeden kraj i jeden naród»”, co jest wyraźnym nawiązaniem do nazistowskiego hasła: „Ein reich ein volk ein führer”. Używanie argumentum ad Hitlerum w mojej ocenie jest najwyższą formą szalbierstwa intelektualnego, które skreśla autorkę z uczestnictwa w poważnej dyskusji.

W książce oczywiście nie zabrakło trudnej tematyki postawy Węgier i Węgrów w trakcie II wojny światowej. To znowu warto oddać głos autorce. „W styczniu 2014 r. państwo węgierskie rzeczywiście uznaje, że Węgry ponoszą pewną odpowiedzialność za zabójstwo i deportację Żydów z kraju. Ta deklaracja jednak nie przekonuje” – pisze Francuzka. Jakże bliska to retoryka narracji niemieckiej, która od lat przekonuje, że nie można oceniać postaw poszczególnych narodów, bo Holocaust i inne ludobójstwa II wojny światowej zostały spowodowane przez całą ludzkość i wszyscy, solidarnie, powinniśmy uderzyć się w pierś. Polacy nie mogą więc uznać siebie za naród ofiar, a Węgrzy nie mogą przypomnieć, że to nie oni rozpętali piekło II wojny światowej, ponieważ wszyscy jesteśmy w ten sam sposób ofiarami i katami.

Bunt wobec elit

Poinssot nie rozumie również problemów transformacji państw Europy Środkowo-Wschodniej. Za jeden z przykładów populizmu uznaje atak Orbána na dotychczasowe elity. Pisze, że „jego pierwsze zwycięstwa wyborcze były związane z oskarżeniem o korupcję elit, które wykorzystały przełom gospodarczy po roku 1989 i wzbogaciły się dzięki prywatyzacji”. Czy miliony Węgrów i Polaków mogły ulec prostej narracji o zdeprawowanych, wywodzących się z komunizmu, elitach doby transformacji, jeśli nie byłaby ona prawdziwa? Autorka w żaden sposób nie zastanawia się nad najpoważniejszymi aferami korupcyjnymi Węgier lat 90., nie przedstawia ubożenia społeczeństwa, gospodarczych skutków błędów prywatyzacji. Czy Poinssot, pisząc o zmianie wieku emerytalnego wśród węgierskich sędziów, zaznacza, że ci, którzy przechodzą na emerytury, swoje kariery zaczynali w państwie komunistycznym? Czy pisząc o rozszerzających się wpływach mediów prawicowych, pisze o tym, jak wyglądał przez lata ład medialny, zdominowany przez kapitał zagraniczny i biznes postkomunistyczny, w państwach byłego bloku wschodniego?

Celem autorki jest wyraźne podkreślenie, że Węgry (jak i Polska) nie są już w demokracji, jednak argumentacja jest tutaj niezwykle rozmyta. Podkreśla nadmierną rolę jednego człowieka w polityce (jakby inaczej było w takich demokracjach jak USA czy Niemcy), nadmierne znaczenie polityki historycznej, budowanie polityki na walce z wyimaginowanym wrogiem (tu kłania się polityka Donalda Tuska, który rzekomo co kilka miesięcy kreował nowe, najczęściej wydumane problemy i wrogów wewnętrznych). Argumenty oczywiście są wybiórcze i nie przekonują i zdaje się, że autorka myśli w ten sam sposób, jak myślą światowe, lewicowe elity w ostatnich latach – demokracja (oczywiście „liberalna!”) panuje wtedy, kiedy wygrywają „postępowcy”, a jeśli u władzy zasiada prawica lub konserwatyści, wtedy należy podnosić larum i ogłaszać zagrożenie populizmem i autorytaryzmem.

Niestety, ale lektura książki przygotowane przez Poinssot udowadnia, że autorka niewiele rozumie z sytuacji politycznej Europy Środkowo-Wschodniej, a jedynie powtarza narrację wewnętrznych przeciwników politycznych rządu w Budapeszcie ( i niejako również w Warszawie). „Co ma Viktor Orbán w głowie” nie jest książką prezentującą sylwetkę węgierskiego premiera, a książką będącą pewną projekcją wyobrażeń na temat polityki państw naszego regionu z perspektywy elit zachodnich. Niestety lektura umacnia mnie w smutnej myśli – ciężko będzie znaleźć nić porozumienia między tymi oddalającymi się światami. 

 

„Co ma Viktor Orbán w głowie” Amélie Poinssot, Fundacja Oratio Recta, Warszawa 2019.

 

Mateusz Kosiński

autor jest dziennikarzem "Tygodnika Solidarność"