Back to top
Publikacja: 28.01.2020
PIERWSZE RZĄDY KOMUNISTYCZNE NA WĘGRZECH ROKU 1919
Historia

W Budapeszcie 21 marca 1919 roku wieczorem proklamowano Węgierską Republikę Rad. Jej przywódcy zaczęli swoje panowanie od utworzenia w miejsce rządu Rewolucyjnej Rady Rządowej oraz mianowania się komisarzami ludowymi zamiast ministrami. Następnie ogłosili dyktaturę proletariatu i wprowadzili stan wojenny. Naturalnie, przysięgali dochować wierności sojuszniczej bolszewickiemu państwu Lenina – Rosji Sowieckiej. Wówczas to po raz drugi na świecie przejmowano władzę państwową w imię bolszewickich idei.

Z więzienia za stery rządów

Okoliczności powstania Węgierskiej Republiki Rad przypominały nieco farsę. Kierownictwo Partii Socjaldemokratycznej odwiedziło w więzieniu przywódców podzielającej leninowskie ambicje wywołania światowej rewolucji Komunistycznej Partii Węgier, Bélę Kuna (1886-1938) i jego towarzyszy, którzy jesienią 1918 roku wrócili do kraju z rosyjskiego obozu jenieckiego. Wspomniana Partia Socjaldemokratyczna 21 marca 1919 roku została partią rządzącą. Komunistyczny zamach stanu nie odbywał się więc na barykadach, lecz w sali konferencyjnej Budapesztańskiego Więzienia Zbiorczego, pośród kłębów dymu papierosowego i uprzejmych rozmów. Béla Kun i inni komuniści trafili do więzienia za liczne agresywne prowokacje, mające na celu brutalne obalenie porządku państwowego; m.in. za organizację niosącego za sobą ofiary śmiertelne protestu przeciwko redakcji dziennika Partii Socjaldemokratycznej „Népszava” („Głos Ludu”). A teraz ci sami socjaldemokraci składali wizytę tym, których zaledwie miesiąc temu kazali aresztować.

Béla Kun przemawia na wiecu

Początek był groteskowy i nie towarzyszył mu w ogóle rewolucyjny patos, ale i same Węgry przechodziły wówczas groteskowy, tragikomiczny okres. Do komunistycznego zamachu stanu doszło w państwie pokonanym, w którym późną jesienią 1918 roku, zaraz po porażce monarchii habsburskiej, upadły granice państwowe. Hrabia Mihály Károlyi, przywódca nacjonalistycznej opozycji przejmującej władzę w rozparcelowanym kraju, daremnie ogłosił się przyjacielem Ententy, pacyfistą i demokratą. Na próżno też pozbawił tronu koronowanego w 1916 roku na króla Węgier ostatniego władcę z dynastii Habsburgów, Karola IV, i proklamował republikę – i tak nie udało mu się ustabilizować systemu. W państwach pokonanych koncepcja republiki służyła jedynie rozliczeniu się z przeszłością. Nie stwarzała tam nowej spójności narodowościowej, tak jak w Polsce czy Czechosłowacji, które kończyły wojnę po stronie zwycięzców i mogły się potem rozkoszować kształtowaniem nowego ładu. Absurd przejęcia władzy przez bolszewików oddaje fakt, że z powodu narodowego upokorzenia hrabia Károlyi, notabene jeden z najbogatszych węgierskich arystokratów, i jego socjaldemokratyczni sojusznicy, którzy jesienią 1918 roku z ulicy nagle trafili do rządu, przekazali władzę agentom z rewolucyjnej Moskwy.

Za owo narodowe upokorzenie uznano to, że za aprobatą zwycięskich mocarstw Ententy na teren Węgier, na które spadło odium wojennej porażki monarchii habsburskiej, wkroczyły wojska serbskie, rumuńskie i czeskie, a następnie – prawem zwycięzców – utworzono nowe państwa narodowe lub zasilono już istniejące. Uzasadniono to, twierdząc, że Austro-Węgry były „więzieniem narodów”, a sami Węgrzy – najokrutniejszymi strażnikami represyjnej feudalnej struktury. Naród węgierski uznał to oskarżenie za niesprawiedliwe. Wierzył bowiem, że amerykański prezydent Wilson poważnie traktuje swoją obietnicę o „pokoju bez zwycięstwa” („peace without victory”), a zasada samostanowienia narodowego dotyczy nie tylko zwycięzców, lecz również państw pokonanych. Węgrzy byli więc rozczarowani, a także przekonani, że mogą wybierać wyłącznie między Wilsonem a Leninem. 21 marca wieczorem Sándor Garbai, jeden z najbardziej wpływowych przywódców socjalistycznych, opowiadał się za sojuszem z traktowanymi do tej pory jako wrogowie bolszewickimi komunistami, argumentując to stwierdzeniem, że „to, czego nie dostaliśmy od demokratycznego Zachodu, może nam dać totalitarny Wschód”. Ówcześni zagraniczni obserwatorzy raportowali wtedy z Budapesztu: przewrót komunistyczny i dyktatura proletariatu były rezultatem tego, że narodowa frustracja z powodu rozbioru państwa, podzielana również przez klasę robotniczą, nie znalazła innej drogi ujścia.

 

Pamięć o Republice Rad

Węgierski eksperyment komunistyczny 1919 roku nie trwał długo. Załamał się w niesławie 1 sierpnia tamtego roku, po zaledwie 133 dniach. Dyktatura komunistyczna, która pod sowieckim naciskiem zadomawiała się na Węgrzech po 1945, początkowo nie mogła opierać się bez przeszkód na swoim wzorcu z roku 1919. Dopiero po 1956, kiedy ludziom Chruszczowa udało się jako tako zrehabilitować ofiary stalinowskiego komunizmu, a przede wszystkim po tym, jak z pomocą sowieckich czołgów stłumiono powstanie węgierskie 1956, Republika Rad oficjalnie stała się najważniejszym archetypem polityki pamięci uprawianej przez węgierskie państwo komunistyczne  Jánosa Kádára. W ten sposób fałszywie obwieszczano, że to internacjonalizm 1919 roku ucieleśniał rewolucyjne tradycje narodu węgierskiego, a nie zduszona w listopadzie 1956 „kontrrewolucja”. Te „133 dni chwały” przez ponad 30 lat stanowiły jednak starannie skonstruowany panteon pamięci, na który składały się zmieniające obraz przestrzeni publicznej monumentalne zabytki i gigantyczne pomniki z brązu. Po roku 1989 prawie każdy o nim zapomniał. I słusznie, po opadnięciu Żelaznej kurtyny uratowane zostało wszakże dziedzictwo rewolucji 1956.

Dyktatura proletariatu 1919 roku nie zatarła się jednak całkiem w pamięci. Pod wieloma względami były to dla Węgier wyjątkowe czasy. To drugi – po rewolucji 1956 – najkrótszy okres w węgierskiej historii, który do dziś mocno definiuje węgierską myśl polityczną i znacznie dzieli naród. Wyrachowane okrucieństwa komunistycznych oddziałów terrorystycznych z 1919 roku, tzw. Chłopców Lenina w skórzanych płaszczach, wielu Węgrów uważa dziś za uwerturę do totalitaryzmu na Węgrzech XX wieku.

 

Literacka zaduma i terror

Tej uwerturze towarzyszył entuzjastyczny aplauz wielu przedstawicieli węgierskiego życia artystycznego i intelektualnego. W 1919 roku komunizm był nowością, a po katastrofalnej klęsce pierwszej wojny światowej niewielu spodziewało się większej katastrofy, jaką niosła wówczas realizacja ideologii komunistycznej. Wiele wybitnych osobistości intelektualnych dołączyło więc do ruchu komunistycznego jako zwolennicy lub po prostu kibicowało jego sukcesom. Kompozytorzy Béla Bartók i Zoltán Kodály, ówczesny geniusz aeronautyki Theodore von Kármán czy młody pisarz Sándor Márai, a także mnóstwo innych twórców i naukowców przez pewien czas ekscytowało się – albo udawało ekscytację – władzą proletariatu.

Po części było to kwestią pokoleniową. Pięć minut skrajnej młodzieży mijało szybko, a przywódcy Węgierskiej Republiki Rad przeważnie byli młodzi. 27-letni Mátyás Rákosi, który później, w latach 50., był namiestnikiem Stalina na Węgrzech, od razu został członkiem Rewolucyjnej Rady Rządowej, a na siejącego postrach szefa węgierskiego odpowiednika Czeki, Oddziału Tajno-Politycznego Ludowego Komisariatu Spraw Wewnętrznych wybrano 25-letniego bankiera, Ottó Korvina. Co rano czytywał Nietzschego i Dostojewskiego, a wieczorami policzkował podejrzanych „kontrrewolucjonistów”, jeśli nie chcieli wyznać „prawdy”. Literacka zaduma i terror szły w parze. Napawającą smutkiem innowacją pierwszego węgierskiego systemu komunistycznego było traktowanie terroru jako legalnego środka politycznego w kraju, w którym w poprzednim półwieczu panowała liberalna i humanitarna polityka kryminalna. Terror Republiki Rad przerodził się właściwie w anarchię. Co prawda, krwawy komunistyczny karnawał przyniósł w sumie mniej niż pięćdziesiąt ofiar gwałtownej śmierci. Tamten okres zapisał się jednak szczególnie negatywnie w pamięci historycznej Węgrów również dlatego, że wszystko próbował wywrócić do góry nogami: historię, społeczeństwo, a nawet relacje rodzinne.

Komunizm a emancypacja

Republika Rad wspierała emancypację kobiet. Był to stary i podstawowy postulat socjalizmu. Książka „Kobieta i socjalizm” apostoła niemieckiej socjaldemokracji, Augusta Bebla, już przed 1919 rokiem pojawiła się na Węgrzech w wielu wydaniach, a w okresie dyktatury proletariatu opublikowano jej przedruk. Jeszcze ważniejsze były rosyjsko-bolszewickie wskazówki, wyrażane radykalnymi słowami, które niosły się z ojczyzny „Anny Kareniny”. „Nie może być demokratą ani socjalistą ten, kto nie domaga się nieograniczonej wolności rozwodów” – pisał Lenin jeszcze na wygnaniu w Zurychu, a począwszy od jesieni 1917 roku, kiedy to doszedł do władzy, jego myśli były realizowane przez bolszewickie ustawodawstwo. Węgierski komunizm roku 1919 również w tej kwestii podążał sowieckim śladem. „Kobiety powinny ze łzami szczęścia w oczach obwieszczać nową prawdę, że w nowym społeczeństwie nie będzie wyzysku” – głosił w tonie prawdziwie męskiego romantyzmu manifest propagandowy, rozpowszechniony w dziesiątkach tysięcy egzemplarzy. Poza zrównaniem płac obiecywano w nim także, że komunistyczne społeczeństwo przyszłości włączy kobietę, bez względu na jej „damskie predyspozycje” i „emocjonalne usposobienie”, do „wielkiej wspólnej pracy”. Stanowiska komisarzy ludowych bez wyjątku zajmowali jednak mężczyźni, a kiedy jeden z nich w Rewolucyjnej Radzie Rządowej zapytał bezradnie, co robić z tabunem kobiet zgłaszających się do Armii Czerwonej, dostał odpowiedź: wyprowadzić je w pole – czemu każdy przyklasnął.

Pierwszym przejawem równouprawnienia kobiet było przyznanie im powszechnego prawa wyborczego. Prawo głosu kobiety z całego kraju po raz pierwszy mogły wykorzystać na organizowanych na początku kwietnia 1919 tzw. wyborach rad. Mogły przynajmniej teoretycznie, bo na prowincji w wielu miejscach nie pozwolono im zagłosować. Budapesztańskie plakaty o sążnistych czarnych literach bezskutecznie wzywały, żeby każda pracująca kobieta poszła do urny – nie wszystkie prowincjonalne rady robotników w walonkach i uszankach to przekonało. Ważniejszym jednak przejawem było to, że w składzie ławniczym zreformowanego w połowie maja sądu rodzinnego musiała znaleźć się przynajmniej jedna kobieta. Wśród 137 członków krajowego trybunału rewolucyjnego zarządzającego sądownictwem karnym nie było natomiast ani jednej kobiety, a kiedy w Nagykanizsa oskarżonemu proletariuszowi chciano wyznaczyć nauczycielkę szkoły cywilnej, oskarżony z wyrzutem oznajmił, że niepotrzebny mu „obrońca w spódnicy”. 5 kwietnia „Vörös Újság” („Czerwona Gazeta”), oficjalny organ prasowy władzy głosił, że „prawo kobiety do samostanowienia jest święte” oraz że „kobieta jest wyzwolona tak ekonomicznie, jak i seksualnie”. Po raz pierwszy kierownictwo nad jedną z katedr budapesztańskiego uniwersytetu zostało powierzone kobiecie – chemiczce, uczennicy madame Curie, Irén Götz, mianowanej w towarzystwie dziesięciu profesorów płci męskiej. No, ale jedna jaskółka wiosny nie czyni. Ubogich robotnic nie ruszało nawet równouprawnienie. Mówiły głównie o chlebie, którego brakowało; komunizm bowiem nie potrafił rozwiązać kwestii zaopatrzenia publicznego. Zresztą, rewolucyjny feminizm był niekonsekwentny. Kiedy chodziło o złamanie zakonnic, także zaangażowana aktywistka komunistyczna radziła zastosować brutalną męską siłę. Szidónia Wilhem, znana feministyczna bojowniczka tamtego okresu, jako jedna z pierwszych dołączyła do partii komunistycznej, a po nastaniu dyktatury proletariatu wykonywała zadania powiernicze. 25 kwietnia 1919 roku Ludowy Komisariat Sprawiedliwości zlecił, żeby zorientowała się na miejscu w sprawie krajowego zakładu karnego dla kobiet w Márianosztra, a także „poleciła zaufanego towarzysza do sprawowania kierownictwa politycznego nad zakładem”. Wilhelm odwiedziła instytucję, odbyła rozmowy z zakonnicami, a w swoim raporcie napisała, że raczej polecałaby mężczyznę, ponieważ wśród zakonnic panują „skostniałe tendencje religijne”, a ponadto istnieje obawa, że zakonnice „nie podporządkowałyby swoich przekonań politycznych żadnej wybitnej, nietyranizującej ich kobiecie”. „Zastanawiam się dlatego nad robotnikiem fabrycznym” – stwierdziła, sugerując się realistycznym portretem wyidealizowanego „robotnika” przedstawianego na wielu plakatach tamtej epoki i własnym wyobrażeniem męskości. „Im bardziej szorstkimi manierami będzie się odznaczał, tym bardziej obce będą dla niego zakonnice, co ułatwi właściwie ukierunkowane działanie” – uzasadniła. W okresie tej połowicznej emancypacji zwolennikom starych mechanizmów nękania i przemocy zazwyczaj nie groziły kary. W Győr cczłonkowie trybunału rewolucyjnego, na czele z prokuratorem ludowym, w stanie nietrzeźwym złożyli nocną wizytę w kobiecym oddziale więzienia. „Bóg nie patrzy” – zapewniał młodocianych skazańcóww przy innej okazji ten sam prokurator ludowy. Panowie eksperci z Instytutu Kryminologii Eksperymentalnej odradzali karanie czerwonoarmisty, który przez lata gwałcił swoją pasierbicę, uzasadniając to tym, że po pierwsze, podsądny nie był wcześniej karany i należy do proletariatu, a po drugie, „aspekt wymierzenia kary […] nie jest tak ważny jak to, żeby upośledzonej i niezdolnej do pracy żony i reszty rodziny nie pozbawiać opieki podsądnego i dochodów z jego pracy”. W raporcie podsumowano: „Proletariacka idylla. Natura jego życia małżeńskiego nie odbiegała raczej od małżeństw ludzi na podobnym poziomie wykształcenia i statusu społecznego. Kiedy nie mógł się dogadać z żoną, rugał ją okrutnie, w ogóle nie przebierając w słowach, a czasem bił mniej lub bardziej brutalnie. Dzieci wychowywał wyłącznie poprzez bezlitosne łajanie i kary cielesne, ale według zeznań pasierbicy nie bił ich częściej i mocniej niż sąsiedzi swoje dzieci”. Nie było niczym niezwykłym, że Republice Rad przez 133 dni nie udało się wyeliminować ani znacząco ograniczyć znoszonych od wieków przemocy i gwałtów. Zdumiewało za to, że jej przywódcy gorliwie wierzyli, że szczęście czasów ostatecznych jest blisko, a tak jak formy ekonomicznego wyzysku zostaną zlikwidowane w wyjątkowo krótkim czasie, tak do „wyzwolenia” spod władzy mężczyzn dojdzie niemal jak za dotknięciem magicznej różdżki. Podczas przeprowadzania organizowanej przez Ludowy Komisariat Sprawiedliwości „ankiety małżeńskiej” wszystkie ławki były zajęte. Młody referent zwracał wówczas uwagę, że samo prawo małżeńskie Republiki Rad stanowi jedynie przejście do pełnego komunizmu, w którym nie będzie potrzeby prawnego regulowania małżeństw. „Wszystkie szczęśliwe rodziny są do siebie podobne, każda nieszczęśliwa rodzina jest nieszczęśliwa na swój sposób” – stwierdził Tołstoj w pierwszym zdaniu „Anny Kareniny”. Potwierdzało się to i wtedy. Jeden z przemawiających podczas przeprowadzania ankiety mężczyzn cieszył się, że dzięki komunizmowi może się rozwieść z żoną, a nawet zabrać jej dzieci, ponieważ kobieta go zdradziła, kiedy on przelewał krew na froncie bezsensownej wojny burżujskiego świata. Kobiet natomiast możliwość rozwodu wcale nie satysfakcjonowała. Jedna z przemawiających, kucharka stołecznej garkuchni, kochała swojego niewiernego męża do tego stopnia, że nie chciała odpuścić nawet, kiedy ten od dawna żył już z inną. Jeśli nie dało się inaczej, chciała, żeby pozostał jej mężem przynajmniej na papierze. Młoda pani doktor z kolei podczas improwizowanej publicznej sesji terapeutycznej radziła nieszczęśliwej proletariackiej żonie: „odrzuć ideologię burżuazji i pozwól odejść swojemu mężowi, a uwolnisz się od wielkiego ciężaru psychicznego”. Nie wiemy, czy ten wykład coś dał, a porzucona, niemłoda już proletariuszka mogła zrzucić ciężar psychiczny. Nie wiemy też, czy zuchwali prawodawcy czytali później bezwzględne zarzuty Freuda wobec „niemożliwych do utrzymania złudzeń” komunistycznej utopii: nie sposób wyobrazić sobie takiego społeczeństwa ani takiego rozwoju kulturowego, które mogłyby wyeliminować niezniszczalne instynkty rywalizacji seksualnej. W sprawie małżeństw koncentrowano się jednak nie tylko na górnolotnych utopiach i naiwnych złudzeniach; ważny element komunistycznych planów stanowiły również kwestie czystości gatunkowej i eugeniki. Ponadto podczas „ankiety małżeńskiej” zapowiedziano, że osoby chore umysłowo nie będą mogły mieć dzieci, a tym, u których wykryto choroby weneryczne, dodatkowo nie wolno będzie zawierać małżeństw.

Ogólnie rzecz biorąc, ułatwienie procedury rozwodowej ucieszyło przede wszystkim mężczyzn. I kelnerzy z Budapesztu, i właściciele niewielkich gospodarstw z Mezőtúr z entuzjazmem przyjęli opublikowane w prasie i niebawem wycofane rozporządzenie o związkach, na mocy którego związek pary mieszkającej ze sobą od roku uznawano za małżeństwo, a tym samym poprzednie związki małżeńskie takich osób – jeśli zostały zgłoszone sądowi – automatycznie wygasały. Euforia, której ulegli znający życie kelnerzy Grand Hotelu Ritza i rolnicy z Wielkiej Niziny Węgierskiej, sugeruje, że związki pozamałżeńskie były społecznie akceptowaną praktyką nawet w bardzo różnych warstwach społeczeństwa. Ostatecznie przesądził realizm. Poprzez uchwalenie w maju rozporządzenia małżeńskiego ze względów polityki realnej odrzucono pomysł rozwodów bez przyczyny, wyjaśniając, że „nie istnieją do tego przesłanki ekonomiczne”. Liczba rozwodów oczywiście wzrosła, ale jednocześnie podczas dyktatury proletariatu nastąpił małżeński „boom”. Ludzie co chwilę brali śluby, po gosposie przyjeżdżali czerwonoarmiści zarówno w Rákospalota, jak i oodzyskanych Koszycach, a pisarze i filozofowie wymieniali kobiety na młodsze.

Prohibicję, wprowadzoną jako jeden z pierwszych projektów po przejęciu władzy 21 marca, zniesiono kilka tygodni przed upadkiem dyktatury proletariatu. Kobietom jednak udostępniano i tak o połowę mniejszą ilość wina niż mężczyznom. Z naiwnego idealizmu i bezmyślnego oportunizmu zrodził się pomysł, który uderzał przede wszystkim w ubogich, pozbawionych zdrowej wody pitnej żniwiarzy z Wielkiej Niziny Węgierskiej – potencjalnych sympatyków rządu ludowego. Co więcej, nie był bynajmniej wyłącznie komunistyczną ideą czy wieloletnią socjaldemokratyczną koncepcją pedagogiczną; lata później z sympatią wspominali go też duchowni protestanccy, poważnie traktujący życie rodzinne swoich wiernych. Wczesny węgierski komunizm był antyklerykalny, a jego sekularyzacyjny terror dosięgał zarówno depozytów oszczędnościowych wspólnoty ortodoksyjnych Żydów, jak i olśniewających pałaców biskupów katolickich. Antyreligijna agresja przybierała jednak w pewien sposób również formy religijne. Nie tylko dlatego, że na czele różnie nazywanej instytucji – Urzędu/Komitetu/Komisji Likwidacyjnej Spraw Religijnych stali gniewni pijarscy apostaci, ale i dlatego, że korzenie bolszewickiego eksperymentu sięgały zazwyczaj głęboko ukrytej, ale czasem niepowstrzymanie wypływającej na wierzch eschatologicznej tradycji judeochrześcijańskiej. „W Rosji ludzie próbują stworzyć doskonale sprawiedliwy świat. To sprawa religii” – skomentował pisarz Franz Kafka krwawe wysiłki rewolucji bolszewickiej 1917 w Rosji. Jego stwierdzenie sprawdziło się również w przypadku pierwszej generacji węgierskich komunistów – od Györgya Lukácsa po późniejszego pisarza Ervina Šinkó. Nie ma wątpliwości co do początkowej siły religijnego przyciągania polityki bolszewickiej. Podobno György Lukács mówił swoim przyjaciołom: „nawet kamienie będą zbawione”. Nawet jeśli ta nieuznająca granic międzywyznaniowych siła religijnego przyciągania nie zniechęciła rzeszy duchownych do ich kościołów, to kilku – również spośród tych najlepszych – zwiodła na pokuszenie.

Precz z tyranią rodziców

Rewolucja edukacyjna rozpoczęła się od szokującej decyzji o wprowadzeniu obowiązkowych lekcji wychowania seksualnego, a także samorządów uczniowskich w szkołach średnich. Komunizm każde dziecko „wychowałby na małego buntownika”. Bunt skierowany był przeciwko starym wartościom, ich obrońcom i rodzicom. „Precz z kapitalistyczną tyranią rodziców!” – brzmiało hasło komunistycznej młodzieży z leninowskiej Rosji Sowieckiej, która w pierwszych trudnych latach rewolucji bolszewickiej czuła, że nadszedł czas na zabranie się do (re)edukacji rodziców. Na Węgrzech nie brakowało jej naśladowców. Jolán Kelen, 27-letnia szefowa Oddziału Spraw Socjalnych Dzieci Ludowego Komisariatu Oświaty, na posiedzeniu komitetu nauczycielskiego okręgowych rad robotniczych w Budapeszcie mówiła, że rodzice zostaną pozbawieni kontroli nad wychowaniem dzieci, ponieważ „nie dają wystarczającej gwarancji na właściwe wychowanie dzieci w nowym społeczeństwie”. Zmienił się stosunek nie tylko między rodzicem i dzieckiem, lecz także między nauczycielem i uczniem. Kursanci Instytutu Gimnastycznego skarżyli się, że ćwiczenia są nudne i mechaniczne, służą militarystycznym celom, a uczniowie ich nienawidzą, bo zamiast pruskiej dyscypliny woleliby efektywne gry sportowe Anglików i Amerykanów czy szwedzką gimnastykę. O tej ostatniej mieli niewielkie pojęcie. Wiedzieli jedynie, że to, co skandynawskie, jest dobre; sami Szwedzi zaś pokazali na olimpiadzie w Sztokholmie, że również w małym narodzie może drzemać wielki sportowy duch. Nowe pokolenie chciało być mistrzami świata i bić światowe rekordy, tak jak oglądane w kinach amerykańskie supergwiazdy. Odpowiedź nauczycieli była jednak rozczarowująca: „przy obecnych warunkach, sprzęcie i wyposażeniu i w tak krótkim czasie, jaki jest przeznaczony na gimnastykę, nikt wam nie zaoferuje nic lepszego”. Na początku stulecia kult ciała i wychowania fizycznego miał wyraźnie lewicowy charakter, a przywódcy komuny powtarzali, że kształtowanie sylwetki ciała jest tak samo ważne jak rozwój duchowy. Od każdej wypowiedzi wymowniejsze były jednak porozwieszane wszędzie plakaty przedstawiające prężących się supermanów i gloryfikujące siłę robotników czy po prostu siłę ich pięści.

Słynny „mężczyzna z młotem” z dziennika „Népszava” to Tibor Fischer, mistrz świata wagi ciężkiej w zapasach – tak jest, plakat powstał w 1911 roku, ale sławny model wygrał krajowe międzyklubowe zawody zapaśnicze w swojej grupie wagowej wiosną roku 1919. Autor ilustracji, Mihály Bíró, tworzył plakaty z atletami i „atletycznymi” przesłaniami, a jego brat, Dezső Bíró, jako przewodniczący Robotniczego Związku Gimnastycznego został prezesem Dyrektoriatu Wychowania Fizycznego. W instytucji tej nie zatrudniano kobiet i nikt się wtedy temu nie dziwił. Najwyraźniej wczesna komunistyczna polityka sportowa siłę postrzegała jako cechę męską, piękno zaś – jako atrybut kobiecy. „Funkcja kobiecego ciała jest inna niż ciała mężczyzny. Inna jest też jego uroda i nie chciałabym widzieć na przykład wielkich wytrenowanych bicepsów u kobiety” – pisała związana z komunizmem artystka Alice Jászi Madzsarné, która w Ludowym Komisariacie Oświaty razem z Clarisse Bierbauer i Valérią Dienes czuwała nad harmonijną choreografią kobiecego ciała i duszy. Z ich wypowiedzi wynika, że w 1919 jeszcze nie panował niezachwianie dogmatyzm marksistowsko-leninowski. Ich biblią były ezoteryczne nauki filozofii życia z przełomu wieków, a nie „Manifest komunistyczny”. Sztukę ruchu cechowały zarówno rytm i ekspresja reformy życia, mistyki i metafizyki, jak i kolorowe jedwabne chusty. Swoją drogą, również dziś wiele osób podpisałoby się pod zasadami wychowania fizycznego i sportu, które sformułowano w tamtej epoce. Wskazują na to hasła „mobilizujmy tłumy zamiast kształcić wybitne jednostki” czy „radość sprawia, że ćwiczenia fizyczne są ożywczą rozrywką”. I wreszcie: „Raz-dwa na dwór! Uprawiać sport, bawić się, tańczyć, a nie wykonywać ćwiczenia gimnastyczne! Spróbujmy zapewnić dziecku rozrywkę...”.

Komuniści przemianowali przedszkola na szkoły zabaw, ale w pewnym sensie to cały system oświaty był improwizowaną zabawą. Wycofano modlitwę początkującą i kończącą dzień zajęć; Ludowy Komisariat Oświaty organizował za to popołudnia z bajkami. Powstało rozporządzenie, które zabraniało dzieciom udziału w przedstawieniach teatralnych i kinowych dla dorosłych. Zalecało również pozbawienie ich dostępu do „ograniczających wyobraźnię i gorszących” filmów detektywistycznych i romansów, ponieważ przez nie dzieci nasiąkają burżuazyjnym zepsuciem dorosłych. Zapowiadano nawet naloty na kina, które miały zapobiegać naruszaniu zakazu przez nieletnich chuliganów. „W przypadku dzieci nie ma walki klas. Każde dziecko należy postrzegać jako początkującego członka nowego społeczeństwa pozbawionego różnic klasowych...” – obwieszczał wcielający się w rolę komisarza ludowego György Lukács, liczący, że kiedy nowe pokolenie dorośnie, będzie „moralną podstawą istnienia” nowego społeczeństwa. Za to jego przyjaciel i podwładny, wybitny filozof, estetyk i pisarz Béla Balázs wierzył, że komunistyczne będą nie tylko prawa stanowione przez nowe pokolenie, lecz także jego uczucia i instynkty. „My, dorośli, jesteśmy jak Mojżesze komunizmu, którzy doprowadzą swoje dzieci na skraj Ziemi Obiecanej”. Wyznawany przez Bélę Balázsa entuzjastyczny komunizm, wyraźnie gardzący nudną socjalistyczną poezją o walce klas, był być może niczym więcej jak hedonistyczną wizją dziecięcego „ogrodu uciech ziemskich”, opanowanego przez czarującą dobroć Królewny Śnieżki i Śpiącej Królewny oraz muzykę Mozarta. Balázs posunął się nawet do tego, żeby baśniowy świat wróżek i krasnoludków uznać za bardziej komunistyczny od komunizmu. Argumentował to tym, że „my wyeliminowaliśmy jedynie różnice między klasami społeczeństwa, a baśń dzięki czarom usunęła granice między zwierzęciem, rośliną, człowiekiem i każdą inną istotą”.

Wiosną 1919 roku wydawało się, że mogą się ziścić nawet te najskrytsze marzenia uczniów. W Budapesztańskim Gimnazjum Pijarskim przerobiono tekst oficjalnego hymnu epoki komunizmu tak, że „Uczniowską międzynarodówkę” śpiewano od tamtej pory z wersem: „nadchodzą dni wagarów / nauki nastał kres”. Dni wagarów rzeczywiście nadeszły. W maju zniesiono system oceniania uczniów, zlikwidowano też matury i egzaminy poprawkowe. W stolicy wydano ponadto specjalne rozporządzenie określające zakres zajęć uczniów w czasie „długiej przerwy”, zgodnie z którym w złą pogodę budapesztańskich uczniów miały czekać gry towarzyskie, robótki z gliny i papieru. Tak naprawdę czas wielkich reform sam w sobie był spełniającym się snem o „długiej przerwie”. Dyktatura proletariatu rozpoczęła się bowiem od dwutygodniowych ferii szkolnych; ogółem uczniowie podczas Republiki Rad chodzili do szkoły przez dwa miesiące, nie zostało im więc za wiele szkolnych wspomnień z tego okresu. 14-letni Arthur Koestler – późniejszy autor „Ciemności w południe”, światowej sławy dzieła stanowiącego rozliczenie z komunizmem – zapamiętał dostatek lodów. Propaganda systemowa natomiast wykorzystała jako autoreklamę poburżuazyjne parki udostępnione proletariatowi. Dzieci chętnie wałęsały się po skonfiskowanych ogrodach, a tymczasem bardziej odpowiedzialni przywódcy zastanawiali się: „z czego my to wszystko utrzymamy?”. Reforma programu nauczania polegała na wymazywaniu przeszłości lub przekonywaniu, że wydarzyła się ona jedynie w służbie czasów proletariackich. Nie był im obcy jednak estetyczny arystokratyzm. „W ręce dzieci powinny trafiać jedynie lektury o absolutnej wartości literackiej. Nie »zatruwajmy« umysłów »młodzieży nowej ery«, faszerując je »sztucznie wykreowaną moralnością«, »fałszywym patriotyzmem«, »dumą narodową« i normami religijnymi – posługiwano się takimi sformułowaniami, które i teraz zazwyczaj pojawiają się w niefortunnym kontekście. Wsie były notabene dalekie od wprowadzania reform i w wielu miejscach nauczanie biegło tam tym samym torem co wcześniej. „Gazeta Nauczycieli Ludowych” przedstawiła co prawda zachęcające modelowe programy nauczania i obietnice atrakcyjnych wynagrodzeń dla pedagogów, ale zanim stały się one prowincjonalną rzeczywistością, upadła dyktatura proletariatu. Swoją drogą, również opuszczający szkolne ławki więksi i bardziej samoświadomi absolwenci nie pozostali bez programu. Na Kursie Agitatorskim dla młodzieży robotniczej zorganizowanym na zlecenie Oddziału Młodzieży Robotniczej i Propagandy Ludowego Komisariatu Oświaty uczono chętnych nastolatków o zapaści pieniądza, a także o upadku gospodarstw domowych, społeczności kobiet i ideach anarchizmu. Granice zaczęto przekraczać również w kwestiach egzystencjalnych i światopoglądowych. W jednej z budapesztańskich szkół podstawowych nauczyciel – na publiczne żądanie – poddał pod głosowanie pytanie: czy Bóg istnieje? 8-letni Pista Vas – późniejszy sławny poeta i tłumacz literacki – udzielił przeczącej odpowiedzi, ale miał niejasne przeczucie, że „tej kwestii nie można poddawać głosowaniu”. W podeszłym wieku zaś pisał wspaniałe wiersze religijne, poza tym zbliżył się do katolicyzmu. Jego nauczyciel być może wcale nie był wielkim zwolennikiem systemu, a jedynie myślał, że w ten sposób uda mu się zapunktować i uniknąć werbunku do Armii Czerwonej. Zdanie anarchistów z Budapesztu w kwestii edukacji było takie: bolszewizm przeżywa poważny kryzys moralny, gdyż swoje cele realizował bez wykorzystania zdolności intelektualnych. Sami anarchiści natomiast istoty międzynarodowości upatrywali w ponanarodowym języku, dlatego proponowali, żeby każdy nauczyciel w ciągu trzech miesięcy nauczył się języka esperanto.

Epilog

Ostatecznie Republikę Rad, osłabioną wewnętrznymi sprzecznościami, obaliły wojska rumuńskie, nie zaś węgierski ruch narodowego oporu, który był słaby i niezorganizowany, a także pozbawiony zewnętrznego sojusznika. Paradoksalnie komunizm doprowadził przywódców węgierskiej dyktatury proletariatu do zguby; większość z nich dokonało żywota pod koniec lat 30. przed plutonami egzekucyjnymi Stalina.

W ciągu „133 dni chwały” młode pięknoduchy, artyści odurzeni burzliwym przebiegiem wydarzeń z zapałem starali się odegrać w nich jakąś rolę, podczas gdy milcząca większość czekała, aż obłąkany system dobiegnie końca. Przedstawiciele wszelkiego rodzaju „izmów” dostrzegali w komunizmie jaśniejące dla nich światło, licząc na realizację swoich pomysłów, przeważnie niezwiązanych z celem rewolucji proletariackiej, a nawet jemu przeczących. Esperantyści, gnostycy, aktywiści i anarchiści, którzy jedynie w obliczu wielkiego powszechnego przewrotu mogli mieć nadzieję na swój sukces, sądzili, że nadchodzi ich czas. Mylili się. „Byliśmy naiwni tak samo jak młodzież” – wspominał później zmęczony, postarzały Béla Kun, słuchając na cały regulator pesztańskiego radia wśród bałaganu swojego drobnomieszczańskiego domu w Moskwie. „Wszystkich nas, włącznie z Leninem, zwiodła wówczas czarująca młodość rewolucji”. Kilka lat później, podczas Wielkiej Czystki, Stalin z zimną krwią pozbył się również Béli Kuna, w cyniczny sposób ilustrując, gdzie kończą się – również dla towarzyszy – sny o komunizmie. Na szafocie.

 

Pál Hatos

historyk