Back to top
Publikacja: 05.08.2020
Siwiuteńki pan. Rozmowa z Arturem Janickim cz. II
Historia

Jak doszło do tego, że Wacław Felczak w czasie wojny został kurierem?

Po układzie monachijskim z 1938 roku Ruś Zakarpacka wróciła do Węgier i w ten sposób Polska uzyskała wspólną granicę z Węgrami. Miało  to olbrzymie znaczenie dla dalszej historii, po pierwsze dlatego, że po wybuchu wojny kilkadziesiąt tysięcy Polaków przeszło granicę węgierską. Byli co prawda internowani, ale przy przychylności władz węgierskich uciekali do Francji przez Jugosławię i Włochy, dzięki czemu mogła tam powstać armia polska. Po drugie - o czym wiedziało tylko parę osób - cała poczta kurierska z Polski przechodziła przez Węgry i była wysyłana węgierską pocztą dyplomatyczną z Budapesztu do Lizbony. Kiedy powstawało Państwo Podziemne, a rząd działał we Francji, postanowiono stworzyć na Węgrzech placówkę łączności. Obok placówki łączności wojskowej Ministerstwo Spraw Wewnętrznych powołało własną cywilną placówkę. Do niej w 1940 roku został delegowany Felczak jako znający węgierski i stosunki węgierskie. Miał parę legitymacji, między innymi węgierską legitymację studencką, więc poruszał się tam swobodnie. To on stworzył służbę kurierską przez Tatry. Pozostaje tajemnicą, jak dwudziestoparolatek z nizin dogadał się z góralami. Wśród kurierów był Józef Krzeptowski - przewodnik tatrzański.  Kiedy się zdeklarował do współpracy z Felczakiem, pociągnął za sobą innych. Nie wiadomo, ile razy Felczak osobiście pokonał trasę z Budapesztu do Krakowa lub Zakopanego i z powrotem, ale Krzeptowski szedł nią osiemdziesiąt razy. Przenoszono pocztę, korespondencję międzyrządową, przeprowadzano ludzi. W drugą stronę szły pieniądze, zalecenia dla Delegatury Rządu na Kraj, dla której była to podstawowa sieć łączności.

 

Rząd emigracyjny i Delegaturę w kraju tworzyły cztery partie polityczne (Stronnictwo Ludowe, Stronnictwo Pracy, Stronnictwo Narodowe i Polska Partia Socjalistyczna). Szefem Placówki „W” był ludowiec. Stronnictwo Ludowe w czasie wojny wykazywało nadgorliwość partyjną, czasami ze szkodą dla interesów Polski. Szef placówki, w zależności od partyjnych potrzeb, jednych kurierów przepuszczał dalej, a drugich nie, jedną korespondencję przesyłał szybciej, a drugą wolniej. Przez Felczaka przechodziła wówczas cała poczta, bo on ją kodował i odkodowywał, więc zorientował się, że pewne rzeczy dochodzą, a inne nie. Na tym tle powstał konflikt i w 1943 roku Felczak został z Placówki „W” wykluczony. Poniekąd to całe szczęście, dlatego że w 1944 roku Niemcy miały dosyć węgierskiej nielojalności i w marcu 1944 odbyła się inwazja niemiecka na Węgry. Niemcy wszystkich podejrzanych o różne działania aresztowali. Felczak opowiadał o tym, znowu z humorem, w kontekście pochwały picia wina. Siedział w kawiarni, pijąc wino z oficerem armii węgierskiej, gdy o drugiej, trzeciej nad ranem na ulicach Budapesztu zobaczyli niemieckie czołgi. Felczak spakował się jak najszybciej i przeniósł do mieszkania konspiracyjnego, potem do jeszcze innego i dzięki temu ocalał, bo już parę godzin później gestapo było w mieszkaniu, w którym był oficjalnie zameldowany. Cała placówka trafiła do aresztu, a on ocalał. W tej sytuacji, jak to opowiadał, „Wszystko sypali na mnie”. Cokolwiek by się nie działo, mówili, że to nie oni tylko Felczak. Tak urósł w oczach gestapo do niesamowicie ważnej postaci, co w dużym stopniu było prawdą, ale przecież nie w stu procentach. Felczak postanowił przenieść się na Słowację. W pociągu aresztowano go. Kiedy odkryto w jego walizce kilka paszportów, pieniądze w różnych walutach i inne materiały, węgierscy żandarmi doszli do wniosku, że to bardzo gruba sprawa, a nie zwykły przemyt. Postanowiono rano przekazać go gestapo. W związku z tym Felczak, korzystając ze swojej mikrej postury (zawsze był szczupły i delikatny), przecisnął się przez kraty i wyskoczył z okna, przy czym złamał nogę. Więzienny plac był otoczony wysokim ogrodzeniem. Niedaleko płotu rosło drzewo, więc z tą złamaną nogą dostał się w jego koronę, rozhuśtał ją i przeskoczył ponad płotem i drutami na drugą stronę. Jak opowiadał, dwa dni czołgał się z Węgier na Słowację trasą, którą zwykle przechodził w ciągu pięciu godzin. Po wyleczeniu reaktywował swoją działalność łącznościową w Bratysławie, tym bardziej, że wobec spodziewanej klęski Niemiec ksiądz Tiso, dyktator Słowacji, miał pomysł doprowadzenia do unii z Polską. Zaczęto sądować przez Felczaka możliwość sfederowania się z Polską. Oczywiście nie było mowy, żeby Polska poszła na taki układ z faszystowskim tworem, ale Felczak nie mógł odmówić, bo zamknąłby sobie drogę do działania. Znowu, z cichym przyzwoleniem księdza Tiso, wszystkie meldunki, które przywoził bądź dostawał w Bratysławie od kurierów z Polski, szły słowacką pocztą dyplomatyczną do Lizbony i dalej do Londynu. W każdym razie, kiedy się dowiedziano, że Felczak coś kombinuje w sprawie federacji polsko-słowackiej, wezwano go do Warszawy. Dotarł do Krakowa w momencie, w którym z jednej strony wybuchło antyniemieckie powstanie słowackie, a z drugiej strony polskie władze zostały zablokowane w powstańczej Warszawie. Wtedy na sześć tygodni stał się żołnierzem i walczył w Gorcach.

Czy to był koniec jego kurierskiej aktywności?

Po paru tygodniach w oddziale partyzanckim odwołano go celem odnowienia łączności kraju z Londynem.  Tak stał się emisariuszem, już nie kurierem, który przewozi dokumenty, ale rzeczywistym, merytorycznym przekaźnikiem poglądów, treści, zamiarów, planów rządu i władz krajowych. W lipcu 1945 roku w Krakowie rozwiązała się Rada Jedności Narodowej, czyli konspiracyjny sejm Rzeczpospolitej, i przekazano Felczakowi dokumenty urzędowe, analizy, ale również misję wytłumaczenia rządowi w Londynie, dlaczego zapadła taka decyzja. Tak odbył pięć podróży w kluczowych dla historii Polski momentach. W międzyczasie rozpoczął drugie studia doktoranckie na Sorbonie. Charakterystyczne jest to, że chciał robić doktorat z wpływu polskich demokratów na demokratyczne prądy we Francji, szczególnie w latach 1846-48. Rozpoczął te studia, ale doszły go słuchy, że pewne elementy, szczególnie wojskowe, w Londynie rozpoczęły wspomaganie podziemia zbrojnego w kraju. Wobec tego, że zaczęły płynąć pieniądze i zachęty do podziemia w Polsce, Felczak w porozumieniu z najwyższymi czynnikami, czyli prezydentem i innymi cywilnymi ośrodkami emigracyjnymi, udał się do kraju, żeby to działanie spróbować stopować. Kolejny raz został wysłany z misją obserwowania wyborów w 1947 roku, bo tu ważyło się, czy podziemie ma poprzeć Stanisława Mikołajczyka, czy też go przelicytować, tzn. postawić żądania wyższe niż Mikołajczyk z PSL-em. Z kolei PSL nie wiedział, czy wspierać się na zbrojnym podziemiu, czy też się izolować, żeby nie dawać komunistom pożywki, że bierze udział w nielegalnych działaniach. Po wyborach Mikołajczyk uciekł, przewieziony w kufrze na statek przy pomocy Amerykanów. Potem, przeprosiwszy Felczaka za kłopoty, jakie sprawiali mu ludowcy przed laty, poprosił go, żeby wyprowadził z kraju kilku zagrożonych polityków. Ponieważ Felczak był już poszukiwany przez bezpiekę, więc podjął się tej misji w taki sposób, że przygotował trasę od Cieszyna na Zachód, a w Polsce zorganizował ludzi, którzy mieli doprowadzić uciekinierów do Cieszyna. Został przypadkowo aresztowany w Morawskiej Ostrawie. Poszedł na melinę, gdzie był człowiek opłacany za usługi przetrzymywania i obsługi kurierów. Ten meliniarz handlował dolarami. Kiedy zjawił się tam Felczak,  bezpieka czeska potraktowała go jak kolejnego waluciarza. Felczak miał w bagażu różne materiały i dokumenty, więc bojąc się dekonspiracji, znowu wyskoczył przez okno. Udało mu się wyskoczyć nawet z walizką, ale ponownie złamał nogę. Zainteresowano się, dlaczego ucieka ktoś, któremu mogą grozić co najwyżej trzy miesiące aresztu. Kiedy zorientowano się, że jest poszukiwanym przez polską bezpiekę Felczakiem, powiadomiono UB i przekazano go władzom polskim. Tak się zaczęła jego 8-letnia gehenna.

Czy opowiadał o tym, co przeżył w więzieniu?

Kiedyś wracaliśmy z profesorem Felczakiem nocą przez Kraków z jakiegoś towarzyskiego spotkania. Opowiadał, jak nie mógł przeboleć tego, co zdarzyło się podczas wojny, gdy przyjechał do Krakowa z plecakiem dolarów. Kraków był wówczas przesycony Niemcami - na 150 tys. krakowian stacjonowało tu 40 tys. Niemców. Spotkał na którejś z ulic Niemca i nie ustąpił mu z drogi, w związku z tym ten wyrżnął go w twarz, a on nie mógł mu oddać, mając przy sobie tajne papiery i dużą sumę dolarów. Nie mógł tego ścierpieć. Dla człowieka honoru, dla mężczyzny, fakt, że ktoś może mu dać w pysk, a on nie może mu oddać, jest po prostu haniebny. To zresztą rzutuje na całe pokolenie, które wtedy żyło. Kiedy mówimy o Powstaniu Warszawskim, nie zapominajmy, że ludzie przeżyli przez pięć lat tysiące takich upokarzających incydentów, w związku z tym żądza zemsty i konieczność odreagowania była w nich przemożna. Fakt, że jakiś ubek bije w taki czy inny sposób, wyrywa paznokcie, jest martyrologią, ale dla człowieka, który to osobiście przeżywał, jest poniżeniem. Felczak zawsze skrywał swoje paznokcie, bo odrosły mu, ale w sposób dziwaczny. Jedyne, co opowiadał, to o tak zwanym „zakopanym”, albo „plaży”. Ta tortura polegała na tym, że stał nagusieńki przy otwartym oknie i nie wolno mu było nawet drgnąć czy się podrapać, bo po każdym ruchu był bity. Tak stał cztery doby, miał już halucynacje wzrokowe i słuchowe, bliski był utraty zmysłów, a kiedy padał, to polewali go wodą. Mówił, że tutaj metoda NKWD zawiodła, bo zimna woda go ożywiała, więc kolejną dobę mógł jeszcze wytrzymać. O tym opowiadał, bo to było najmniej upokarzające. I jeszcze, że gdy kiedyś był prowadzony na śledztwo, w szybie zobaczył odbicie siwego faceta - zorientował się, że to on, bo posiwiał w ciągu jednej nocy. Jak się przeżyje coś takiego, to wszystkie trudności dnia codziennego mają małe znaczenie. Felczak zawsze żył skromnie, poza pensyjką nie miał dochodów. Dla niego to wszystko było mało ważne. Natomiast mając takie wyrobienie polityczne, jakie on miał, i przekonanie, że komuna musi upaść,  pozostało tylko czekać i robić co można, żeby padła.

Czy wiadomo dlaczego nie założył rodziny?

Miał narzeczoną w Londynie, od której dostał krzyżyk. Przy którymś widzeniu w więzieniu oddał go swojej siostrze, no bo ta panna - jak przypuszczał i chyba tak się stało - nie czekała już na niego. Tak sądziła też siostra Profesora. Po więzieniu długo dochodził do siebie. Żona Józka Krzeptowskiego opowiadała, że kroił się mariaż z jakąś góralką, ale Felczak się rozmyślił. Nie był młody, narastały choroby, które go dopadły wskutek przeżyć więziennych, więc w końcu zrezygnował z ożenku.

Zmarł kilka dni po otrzymaniu profesury

W 1975 komuniści zablokowali wniosek o nadanie mu tytułu profesora. Po 1990 roku był już od paru lat na emeryturze i uniwersytet o nim zapomniał. Tu trzeba się cofnąć do lat 70-tych, kiedy odbył się pierwszy po wojnie Zjazd Kurierów Tatrzańskich w Zakopanem. Mój kolega Zbigniew Święch zrobił z tego dokument. Na tym zjeździe pojawił się Felczak i zaprzyjaźnili się. Kiedy po 1990 roku Felczak nadal nie miał profesury, Zbyszek opublikował w „Dzienniku Polskim” duży artykuł, opisujący, jak to w czasie wojny i po wojnie Felczak przywoził pieniądze dla ratowania profesorów, którzy mieli kłopoty z władzą, a teraz, kiedy komuna już upadła, nie może się doczekać profesury. Po tym artykule uniwersytet wznowił wniosek i w listopadzie 1993 roku w Belwederze miało miejsce nadanie Felczakowi tytułu profesora. Ambasador Węgier - Ákos Engelmayer - wysłał do Krakowa samochód po Profesora. Po uroczystości w ambasadzie węgierskiej odbył się bankiet na jego cześć. To wtedy sekretarz prasowy Atilla Salaj uruchomił kamerę VHS i tak powstało jedyne nagranie z Profesorem, który opowiada historie ze swojego życia. Po bankiecie Profesor Felczak zatrzymał się na noc u swoich przyjaciół Kovacsów, źle się poczuł, trafił do szpitala i po kilku dniach zmarł.

 

Gdzie Profesora pochowano – w rodzinnych stronach, w Krakowie?

Zgodnie z życzeniem Profesor Felczak został pochowany obok swojej siostry Anny na Pęksowym Brzysku w Zakopanem, tam gdzie spoczywają też jego kurierzy. Na pogrzeb przyjechały delegacje rządowe polskie i węgierskie. Przedstawiciel Lecha Wałęsy odznaczył Felczaka pośmiertnie za zasługi dla …PRL-u. Tak się przejęzyczył. Jechałem na ten pogrzeb autobusem i spotkałem w nim człowieka w Battle Dress’ie[1]. To był ostatni przedstawiciel komendy głównej AK. Jechał z Warszawy. Zgadaliśmy się i postanowiliśmy sprawdzić, czy środowisko AK-owskie wie o śmierci Felczaka i pogrzebie. Poszliśmy do korespondenta TV Kraków. Zaczęliśmy wraz z nim telefonować do urzędu miasta, do koła AK. W swojej karierze telewizyjnej byłem kierownikiem produkcji i specjalizowałem się w transmisjach ze skoków narciarskich. W związku z tym znałem środowisko narciarskie, w tym Stanisława Marusarza, który był jednym z kurierów Felczaka. Zadzwoniłem. Ode mnie dowiedział się o pogrzebie i przyszedł. Wystąpił nad grobem i opowiadał o wyprawach kurierskich, o tym, jak to kiedyś zobaczył, że ktoś jest w szałasie - wysokie Tatry – w punkcie, gdzie się przeczekiwało zadymki, noce. Powiada Marusarz – „wskoczyłem  do tego szałasu z pistoletem i omal żeśmy się z panem komendantem nie postrzelali.” Patrzę, a on niknie, chwieje się. Padł i umarł na grobie swojego komendanta. Tak było.

rozmawiała Marta Dzbeńska-Karpińska

zdjecia: Marta Dzbeńska-Karpińska 

 

Pierwsza część rozmowy 


[1] Battle Dress - historyczny wojskowy mundur brytyjski, używany w latach 1930 - 1960