Back to top
Publikacja: 14.02.2019
Węgry tysiąc lat samotności (Sprzymierzeńcy Ducha)

 

 

 

 

 


 

 

SPRZYMIERZEŃCY Z DUCHA

 

(fragment książki Grzegorza Górnego Węgry Tysiąc Lat Samotności

 

Koniec I wojny światowej Polacy i Węgrzy powitali w krańcowo odmiennych nastrojach. Polacy upojeni byli radością, ponieważ po 123 latach niewoli mogli świętować odzyskanie niepodległości. Węgrzy natomiast przygnieceni byli smutkiem. I to nie tylko dlatego, że przegrali wojnę, ale przede wszystkim dlatego, że na mocy traktatu w Trianon terytorium Korony św. Stefana zostało zredukowane do jednej ósmej dawnego obszaru, a poza nowo wytyczonymi granicami państwa pozostawiono jedną trzecią Węgrów.

Ta różnica doświadczenia historycznego powodowa- ła, że w okresie międzywojennym bardzo trudno było polskim i węgierskim elitom politycznym znaleźć płaszczyznę porozumienia dla realizacji wspólnych projektów międzynarodowych. O ile polską racją stanu była obrona ustaleń konferencji pokojowej w Wersalu, o tyle dla Węgier jednym z podstawowych celów stała się re- wizja postanowień wersalskich, których elementem był krzywdzący dla nich traktat w Trianon. Wśród polskich działaczy i myślicieli politycznych mało było więc postaci, które w Węgrach widziałyby strategicznego sojusz- nika Polski. Na tym tle najbardziej konsekwentnymi hungarofilami w II Rzeczpospolitej byli Władysław Studnicki i Marian Zdziechowski.

 

Krytyka ładu wersalskiego

 

Profesor Marian Zdziechowski, wybitny filozof, rek- tor Uniwersytetu Stefana Batorego w Wilnie, być może dlatego tak dobrze rozumiał Węgrów, że sam bardzo ostro krytykował ustalenia konferencji wersalskiej. Cieszył się co prawda z odzyskania przez Rzeczpospolitą niepodległości, ale jego radość zmącona była rezultatami traktatu wersalskiego i pokoju ryskiego. Zwłaszcza Wersal oceniany był przez niego niezwykle surowo. Konferencja ta będzie, jego zdaniem, „zdumiewać pokolenia przyszłe nie potęgą genialnego pomysłu, lecz odwrotnie – ubóstwem myśli i nieuleczalną krótkowzrocznością jego twórców, niebędących w stanie wznieść się ponad chwilę i sięgnąć w przyszłość, nawet bardzo niedaleką”. W innym zaś miejscu zauważał na temat Wersalu: „dzielono się tam krajami i prowincjami mniej więcej tak, jak podchmieleni włamywacze dzielą się łupami”, pisząc tak o działalności wielkiej czwórki”, która decydowała wówczas o losach świata. Stanowili ją – jak pisze w swych wspomnieniach Hipolit Korwin Milewski – „antyklerykał i półkomunista z 1871 r., Clemenceau, wolnomularz Orlando, niby purytanin i pogromca Izby Lordów, Lloyd George i prezbiterianin, osobisty wróg zasady monarchistycznej, Wilson”. Najwięcej do powiedzenia miał prezydent USA Woodrow Wilson, o którym Lloyd George napisał w swoich pamiętnikach, że wyobrażał on sobie, iż jest Jezusem Chrystusem, pouczającym z wysokości ludy Europy niczym nauczyciel i zbawca. W rzeczywistości – jak stwierdza wielu świadków konferencji wersalskiej, m.in. francuski dyplomata Henri Pozzi – Wilson był kompletnym ignorantem w sprawach polity- ki europejskiej, pełnym wzniosłych i mglistych frazew o pokoju, lecz nieorientującym się w realnej sytuacji na kontynencie.

Wkrótce po zakończeniu I wojny światowej Zdziechowski przewidywał wybuch nowego konfliktu zbrojnego, który ogarnie całą Europę. Był przekonany, że źróa przyszłej wojny tkwić będą w rozstrzygnięciach konferencji wersalskiej, która – zamiast zagasić – roznieciła na kontynencie nowe zarzewia konfliktów. Po- dobnie uważał zresztą marszałek Francji Ferdynand Foch, który już w 1919 roku profetycznie powiedział o układzie wersalskim: To nie jest traktat pokojowy, to zawieszenie broni na dwadzieścia lat”.

Sprzeciw Zdziechowskiego budziło zwłaszcza uczynienie Austro-Węgier największym przegranym I wojny światowej oraz wymazanie tej starej katolickiej monarchii z mapy Europy. Polski myśliciel bolał też nad upadkiem zasady monarchicznej, którą przyniosła Staremu Kontynentowi wojna światowa i powojenna zawierucha. Upadły bowiem trzy europejskie cesarstwa, a na ich miejscu do roli hegemona aspirować zaczęły agresywne totalitaryzmy: czerwony i brunatny.

 

Dwa przedmurza chrześcijaństwa

 

 

Marian Zdziechowski uważał, że w obliczu narastającego niebezpieczeństwa narodowosocjalistycznego z Zachodu i komunistycznego ze Wschodu jedyną siłą w Europie Środkowej, która zdolna jest oprzeć się tym dwóm brutalnym potęgom, może być tylko sojusz polsko-węgierski.

Dlaczego właśnie Węgry, zdaniem rektora wileńskiego uniwersytetu, nadawały się najlepiej do roli sojusznika Polski w starciu z dwoma totalitaryzmami? Po pierwsze, zachowały one u siebie zasadę monarchiczną, czego wy- mownym świadectwem był dla profesora żywy kult korony św. Stefana oraz system regencki na Węgrzech

przywódca państwa, admirał Miklós Horthy, nosił przecież tytuł regenta, a więc kogoś występującego w zastępstwie króla. Zdaniem Zdziechowskiego monarchia była ustrojem, który najlepiej wcielał wartości absolutne w życie publiczne. Największym przekleństwem współczesności była zaś, według niego, separacja polityki i moralności, której najstraszliwszym wyrazem jawił się system komunistyczny.

Myśliciel był przekonany, że w latach 1919-1920 jedynymi narodami w Europie, które trafnie rozpoznały, że największe zagrożenie dla cywilizacji zachodniej sta- nowi system komunistyczny, byli Polacy i Węgrzy. Oba te narody zatrzymały pochód czerwonego terroru.

Węgrzy stłumili rewolucję bolszewicką Béli Kuna, zaś Polacy rozbili maszerujące na zachód pułki Armii Czerwonej. „Naród Madziarów – pisał Zdziechowski – wrócił do swego posłannictwa dziejowego jako przedmurze chrześcijaństwa i w 1919 roku obronił strupieszałą Europę – i powiedzmy – obronił wbrew jej woli – od nawały bolszewickiego barbarzyństwa. I my ją obroniliśmy w 1920 roku”.

Dlaczego Zdziechowski pisał, że Węgry obroniły Europę wbrew niej samej? On sam, kiedy słyszał takie pytanie, przywodził następujący przykład: W chwili naj- krytyczniejszej dla Węgier, gdy utworzony w Arad rząd narodowy dla stłumienia bolszewizmu przenosił się do Szegedu, tamtejszy komendant francuski, pułkownik Bétrice, zarządził rekwizycję armat, ażeby przeszkodzić powodzeniu antyrewolucyjnego, narodowego ruchu”.

Zachowanie francuskiego komendanta nie było wyjątkowe. Europa Zachodnia, widząc na Węgrzech starcie komunizmu z koalicją sił narodowych, konserwatywnych i chrześcijańskich, wcale nie stanęła po stronie tych drugich. Według Zdziechowskiego zadecydowały o tym antykatolickie uprzedzenia politycznych elit Ententy: wolnomularskiej i antyklerykalnej Francji, laickiej i anglikańskiej Wielkiej Brytanii oraz protestanckich i antymonarchistycznych Stanów Zjednoczonych. Te same uprzedzenia żywione przez Clemenceau, Lloyd George’a i Wilsona dały o sobie znać podczas konferencji wersalskiej, gdy decydowano o przyszłości Węgier.

Zdziechowski pamiętał doskonale także postawę Eu- ropy Zachodniej w czasie, gdy bolszewicka nawała zbliżała się do Warszawy. Brytyjscy i francuscy dokerzy oraz niemieccy kolejarze rozpoczęli strajki, aby broń i amunicja z Zachodu nie dotarły do walczącej z Sowietami Polski. Jedynym krajem w Europie, który zaoferował Polakom realną pomoc, proponując wysłanie swoich żołnierzy do walki z bolszewikami, były Węgry. Nie do- szło do tego na skutek protestu Czechosłowacji, która nie zgodziła się tranzyt obcych wojsk przez swoje terytorium. Władze w Pradze nie wydały też zgody na trans- port węgierskiej amunicji dla walczącej Warszawy. W końcu, okrężną drogą, przez Rumunię, udało się wy- ekspediować do Polski kilkadziesiąt wagonów wypełnionych amunicją z budapeszteńskiej fabryki Csepel.

Zdziechowski zestawiał ze sobą postawę Węgrów i Czechów podczas wojny polsko-bolszewickiej. O ile Węgrzy oferowali Warszawie pomoc, o tyle Czesi, wykorzystując sowieckie zwycięstwa na froncie wschodnim, uderzyli od południa na Polskę i rozpoczęli marsz na Kraków. Mimo tych doświadczeń rządy II Rzeczpospolitej traktowały Budapeszt o wiele chłodniej niż Pragę. Budziło to zdumienie oraz irytację Zdziechowskiego, który uważał, że polska polityka zagraniczna w zbyt wielkim stopniu uzależniona jest od Francji. Dla Paryża bowiem głównym sojusznikiem w Europie Środkowej pozostawała Czechosłowacja, zaś Węgry traktowane były nieprzychylnie jako potencjalny sprzymierzeniec

Niemiec. Ten punkt widzenia tak mocno utrwalił się w polskiej dyplomacji, że nawet Roman Dmowski pisał, iż wszelkie zjawiające się u nas próby wywołania zbliżenia do Węgier (…) nie są niczym innym, jak robotą dla Niemiec, robotą przeciwną najwyraźniej interesom naszego narodu”.


Dwa filary Europy Środkowej

 

Zdziechowski zdecydowanie sprzeciwiał się takiemu stanowisku. Dowodził, że między Polską a Węgrami istnieje nie tylko „absolutna zbieżność interesów, ale że Węgrzy także „są jedynym sprzymierzeńcem naszym z ducha”. Uważał, że narody nasze łączy wspólny etos rycerski, tradycja szlachecka, kultura katolicka i rola przedmurza chrześcijaństwa w dziejach Europy. Takim antemurale Christianitatis przed komunizmem i narodowym socjalizmem powinien się stać sojusz polsko-węgierski także w XX wieku. Alians taki był, jego zdaniem, możliwy także dlatego, że oba narody łączyła niemal tysiącletnia historia sąsiedztwa, pozbawiona prawie wojen i zatargów, pełna zaś przykładów współpracy i zrozumienia. Świadczą o tym przykłady choćby takich postaci, jak: św. Władysław, św. Kinga, św. Jadwiga, Stefan Batory, Józef Bem czy József Antall.

Nieprzypadkowe jest określenie „bratankowie”, ja- kim wzajemnie obdarzają się przedstawiciele obu narow. Nazwa wzięła się stąd, że polskie i węgierskie rody królewskie oraz szlacheckie często wchodziły ze sobą w związki krwi. Najlepszym miejscem cementowania przyjaźni polsko-węgierskiej było przez wieki łoże małżeńskie. Łączyła je także wspólnie przelewana krew na polach bitewnych. Gdy oba narody straciły niepodległość, mogły liczyć na wzajemną pomoc. Często po stłumionych powstaniach węgierscy patrioci uciekali do Polski, a polscy chronili się na Węgrzech.

Historyk Jacek Borkowicz, pisząc o głębszej przyczynie tradycyjnej sympatii polsko-węgierskiej, będącej czymś więcej niż sumą międzyludzkich relacji, wskazy- wał na „pochodną podobnych ustrojowych rozwiązań, jakie przez stulecia kształtowały zbiorowe życie mieszkańców węgierskiego i polskiego obszaru historycznego. Na tym obszarze mieściły się dwa wielkie państwa i dwie kultury polityczne – obok kilkunastu kultur etnicznych, z których większość z czasem dorobiła się własnych państw narodowych. Zanim jednak to się stało, zdecydowaną większość obywateli węgierskiej monarchii i Rzeczypospolitej łączyło poczucie ponadetnicznej wspólnoty, wspólny styl życia i podobny temperament polityczny. (…) Zarówno węgierska Korona, jak i obszar Rzeczypospolitej leżały poza granicami cesarstwa. Z drugiej, południowej i wschodniej strony ich granice sta- wiały tamę imperialnym dążeniom osmańskiej Turcji i carskiej Moskwy. Uformowany pomiędzy «cesarstwami Zachodu i Wschodu» ustrój społeczny, z którego dobrodziejstw korzystało – choć nie zawsze jednocześnie u Węgrów i Polaków – kilkanaście milionów ludzi, był przykładem odmiennego od reszty Europy modelu zbiorowego życia”.

Zdziechowski doceniał też ogromną rolę, jaką w kraju naszych bratanków odgrywało chrześcijaństwo. Pisał, że „głęboko uświadomiły sobie Węgry znaczenie religii, jako potęgi duchowej i niewzruszonej ostoi przeciw inwazji nihilizmu politycznego i moralnego. Bolszewizm rozbił się o twardy mur katolicyzmu; nigdy nie otaczano kapłanów taką czcią, jak w czasie rewolucji, nigdy lud nie wykazywał w sposób tak serdeczny przywiązania do Kościoła. Krew męczenników stała się nasieniem, które obecnie wydaje plon (...) W trudach zmagania się z naj- zacieklejszym wrogiem duchowej kultury człowieka Węgrzy zrozumieli, że chcąc istnieć, muszą stać się państwem chrześcijańskim nie z imienia tylko, lecz i z zasady.

Zdziechowski uważał, że jedynym ratunkiem w obliczu wzrastających potęg nihilizmu bolszewickiego i nazistowskiego może być odbudowa cywilizacji na fundamencie chrześcijańskim. Ludzi podobnie myślących znajdował na Węgrzech. Tamtejszy minister wyznań i oświaty w latach 20. Istvan Haller mówił: „ze Wschodu przyszło niebezpieczeństwo bolszewizmu i na Wschodzie powstać powinna myśl zbawcza, która Europę uzdrowi i wzajemne stosunki narodów ułoży na nowej podstawie. Tą myślą – powszechna chrześcijańska solidarność narodów, ich wyzwolenie wewnętrzne, łączność i przymierze”. Znakomicie korespondowało to z mesjanistycznymi koncepcjami Zdziechowskiego, który był w tym względzie godnym spadkobiercą Zygmunta Krasińskiego, uważając, że każdy naród ma swoje niepowtarzalne miejsce w Bożym planie zbawienia, a poszczególne narody i kultury są niczym nuty i akordy w wielkiej ogólnoludzkiej symfonii. W podobnym duchu wypowiadał się węgierski filozof, piastujący w latach trzydziestych XX wieku godność marszałka sejmu, Gyula Kornis: „zgodnie z Boskim planem sprawie ludzkości służą najlepiej poszczególne narody przez indywidualny wysiłek, zmierzający do jak najpełniejszego rozwoju własnych cech charakterystycznych”.

 

Wielki samotnik

 

W ówczesnym układzie stosunków międzynarodowym sojusz polsko-węgierski okazał się jednak niemożliwy. Zbyt wiele sprzecznych interesów dzieliło kraje Europy Środkowej. W okresie międzywojennym pojawiały się koncepcje tzw. Międzymorza, czyli stworzenia koalicji państw regionu jako przeciwwagi dla Niemiec i Rosji. Żadna z nich nie przewidywała jednak dominującej roli Warszawy i Budapesztu. Co więcej, jedyna realna międzynarodowa struktura tego typu – czyli Mała Ententa, obejmująca Czechosłowację, Rumunię i Jugo- sławię – wymierzona była przeciwko Węgrom.

W tej sytuacji głos Zdziechowskiego był głosem wołającego na puszczy. Nie znajdował on niemal żadnego odzewu w polskiej klasie politycznej, która traktowała Węgry albo z nieufnością – jako kraj dążący do rewizji ładu wersalskiego, albo z obojętnością – jako państwo zbyt słabe, by mogło odgrywać jakąkolwiek istotną rolę na arenie europejskiej.

Poza tym Zdziechowski nie był działaczem partyjnym, nie miał żadnego zaplecza politycznego, które mógłby przekonać do swoich idei. Był myślicielem, typem raczej samotnika. Jedyne, co mógł robić, to wydawać książki, pisać artykuły do gazet, wygłaszać odczyty, nawiązywać osobiste kontakty. I to robił.Nie zawsze jednak to mu się udawało. Kiedy w listo- padzie 1921 roku Zdziechowski napisał tekst pt. „Nie- moc polska”, krytykujący zbytnią uległość naszej dyplomacji wobec Francji, czego następstwem było popieranie Czechosłowacji w jej sporach z Węgrami – okazało się, że żadne z polskich czasopism nie odważyło się tego artykułu wydrukować. Ukazał on się dopiero w przekładzie węgierskim w gazecie „Magyarság”.W okresie międzywojennym Zdziechowski wydał trzy książki poświęcone problematyce węgierskiej. W 1920 roku, gdy bolszewicy zbliżali się do Warszawy, ukazała się w Krakowie jego niewielka książeczka pt. Tragedia Węgier a polityka polska. Był to tekst publicznego wykładu, jaki profesor wygłosił w Wilnie 1 lipca 1920 roku – niedługo przed zdobyciem tego miasta przez bolszewików. Już wówczas postulował zawarcie przymierza i unii między Polską a Węgrami, krytykował warunki traktatu w Trianon i wskazywał komunizm jako największe zagrożenie dla Europy.

Te same wątki pojawią się w zbiorze szkiców poli- tyczno-literackich z 1933 roku pt. Węgry i dookoła Węgier. W tej książce Zdziechowski zawarł również swoje eseje na temat wybitnych węgierskich postaci np. wieszcza narodowego Sándora Petöfiego, męża stanu Istvána Széchenyiego czy biskupa Ottokára Prohászka. Zamieścił w niej także swoje osobiste wspomnienia o węgierskich politykach: hrabim Juliusu Andrássym oraz hra- bim Albercie Apponyim. Polski filozof wielokrotnie bowiem podróżował na Węgry, gdzie nawiązał wiele cennych znajomości – spotykał się m.in. z regentem gier, admirałem Miklósem Horthym. Jego działalność na rzecz porozumienia między naszymi narodami była tam zresztą doceniana, czego przykładem może być przyznanie Zdziechowskiemu tytułu doktora honoris causa przez uniwersytet w Szeged.

Ostatnia ze wspomnianych książek, zatytułowana Węgry i Polska na przełomie historii, ukazała się w 1937 roku, niedługo przed śmiercią profesora. Myśliciel przewidywał wówczas rychłe uderzenie na Europę dwóch totalitaryzmów – narodowo-socjalistycznego i komunistycznego, niemieckiego i rosyjskiego. Alarmował, że to ostatni moment, by się im przeciwstawić. Uczynić to zaś może, jego zdaniem, tylko wspólny sojusz Polski, Węgier i Austrii, najlepiej połączonych wspólnym węzłem dynastycznym.

Czy sojusz taki był możliwy? Sam Zdziechowski pod koniec swej książki pisał: „ Jest to oczywiście fantazja, która ma za sobą logikę, nie ma pod sobą podstawy real- nej; nie dość tego, jest ona – użyję tu słów Apostoła Pawła

scandalum Iudaeis, stultitia Graecis; zgorszy ona jednych, innym wyda się głupstwem. I gdybym zajmował obecnie jakieś wysokie stanowisko, nie wątpię, że po wygłoszeniu podobnej fantazji, i lewi, i prawi złączyliby się, aby wspólnymi siłami rozprawić się z publicznym gorszycielem”.

 

Pesymizm heroiczny

 

Zdziechowski zdawał więc sobie sprawę, że idee, które uważał za słuszne, nie mają szans na realizację. Z tym wiąże się pewna cecha umysłowości polskiego myśliciela, która zbliżała go niesłychanie do Węgrów. Otóż dostrzegał on w węgierskiej mentalności narodowej pewien rys charakterystyczny także dla jego postawy wobec świata. Biografowie Zdziechowskiego używają na określenie tego stanowi- ska pojęcia „pesymizm heroiczny. Oznacza on wierność idei i gotowość oddania za nią życia, nawet kiedy wszyscy wokół zdradzili, a sprawa wydaje się przegrana.

Ów pesymizm heroiczny odnajdował on w pismach wielu wybitnych Węgrów. Endre Ady, zwany „najbardziej węgierskim z węgierskich poetów, porównuje swój naród do łodzi miotanej przez rozszalałe morze: W tej mgle wśród burz i udręczeń, ach, co się z nami stanie! Brzegu nie wid, ani istoty ludzkiej! Ale płyniemy, płyniemy...Znany historyk Aleksander Eckhardt w swej książce Podwójne oblicze Węgrów pisze: U zbiegu rozstajnych dróg narodów Europy zamknęliśmy się w smutku naszym. Przekleństwo ciąży nad nami. Pomimo to nie schodzimy z drogi powinności i, nie myśląc o wypoczynku, toczymy swoją skałę Syzyfową, bo tak zawyrokowały owe moce najwyższe, które stanowią o losach narodów. Wybitny polityk węgierski Ferenc Deák w liście do przyjaciela pisał: Walczę bez nadziei przy was i z wami – i gotów jestem walczyć dalej, nie licząc na powodzenie – bo tak mi każą honor i powinność”.

Taką samą postawę, zdaniem Zdziechowskiego, zaprezentowali Węgrzy, gdy bronili przed bolszewizmem strupieszałą Europę, bronili ją wbrew niej samej, a następnie zo- stali przez tę Europę zdradzeni.

W tym kontekście Zdziechowski przypominał przywoływany przez Oswalda Spenglera obraz rzymskiego strażnika z Pompejów, który widząc zalewającą wszystko lawę, nie uciekł z posterunku, lecz pozostał na warcie i zastygł na wieki, pełniąc swą służbę do końca. Dla Zdziechowskiego najważniejsze nie było to, żeby zwyciężyć, ale żeby stać po właściwej stronie – nawet jeśli z góry wiadomo, że będzie to strona przegrana. Umierac i spodziewając się nadchodzącej katastrofy dziejowej, Zdziechowski miał nadzieję, że Polacy i Węgrzy staną po właściwej stronie. Życie postawiło jednak oba narody w dwóch różnych obozach.

 

 

Sprawa honoru

 

Rok po jego śmierci wybuchła II wojna światowa. Węgry, chociaż były sojusznikiem państw Osi, nie przy- łączyły się do żadnych działań wrogich wobec Polski. Jeszcze w kwietniu 1939 roku szef węgierskiej dyplomacji István Csáky w liście do posła Villányiego pisał:

„nie jesteśmy skłonni brać udziału ani pośrednio, ani bezpośrednio w zbrojnej akcji przeciw Polsce. Przez ‘po- średniorozumiem tu, że odrzucimy każde żądanie, które prowadziłoby do umożliwienia transportu wojsk niemieckich pieszo, pojazdami mechanicznymi czy koleją

przez węgierskie terytorium dla napaści przeciw Polsce. Jeżeli Niemcy zagrożą użyciem siły, oświadczę kategorycznie, że na oręż odpowiemy orężem”. Minister Csáky motywował to następująco: „nie pozwalają nam na to nasze przekonania moralne”, gdyby natomiast Węgry w jakikolwiek sposób pomogły Niemcom w agresji na Polskę, wówczas wybuchłaby tu rewolucja”, ponieważ nastroje w całym społeczeństwie węgierskim były zdecydowanie propolskie.

W podobnym tonie utrzymana była depesza premiera Pála Telekiego do Adolfa Hitlera z 24 lipca 1939 roku, w której szef węgierskiego rządu pisał, iż jego kraj „nie może przedsięwziąć żadnej akcji militarnej przeciw Polsce ze względów moralnych”. List ten wywołał wściekłość kanclerza Trzeciej Rzeszy.

Za słowami poszły czyny. Na początku kampanii wrześniowej szef hitlerowskiej dyplomacji Ribbentrop zaproponował Węgrom udział w rozbiorze Polski, oferując im tereny „historycznej Rusi Halickiej” w okolicach Sambora oraz Turki. Budapeszt stanowczo odrzucił te propozycje. Następnie Ribbentrop chciał wymusić na Węgrach zgodę na transport wojsk przez ich terytorium. 36 pociągów wojskowych czekało gotowych na rozkaz pod granicą słowacko-węgierską. Chodziło o udostępnienie im zaledwie 12 kilometrów linii kolejowej tranzytu przez Węgry. Dzięki temu Niemcy już 6 września wzięliby Polaków w dwa ognie” i odcięli ich od przejść granicznych z Rumunią i grami. Również tym razem Budapeszt stanowczo odmówił.

Zupełnie inaczej postąpił inny sojusznik Berlina w tym rejonie Europy, czyli Słowacja. Słowacy już latem 1939 roku udostępnili Niemcom swoje terytorium do przeprowadzenia ataku na Polskę – powstały tam hitlerowskie bazy, lotniska i magazyny. 1 września słowacka armia polowa „Bernolok” uderzyła wraz z oddziałami niemieckimi na Polskę i w następnych dniach w Pieni- nach oraz na Podhalu stoczyła szereg krwawych starć z jednostkami należącymi do armii „Kraków” i armii „Karpaty. Słowacy stali się w 1939 roku nie tylko trzecim – obok Trzeciej Rzeszy i Związku Sowieckiego – najeźdźcą na Polskę, lecz również trzecim okupantem: dokonali bowiem aneksji części Spisza i Orawy, gdzie prowadzili brutalną politykę depolonizacji.

Tymczasem Węgrzy otoczyli opieką 150 tysięcy wychodźców z Polski. Gdyby nie ich pomoc, polska armia na Zachodzie nie zdołałaby się odtworzyć w takiej liczebności, jak to miało miejsce w 1940 roku. Na grzech działała wówczas – w Balatonboglár – jedyna na kontynencie europejskim polska szkoła średnia. Jednym z uchodźców był wtedy pisarz Stanisław Vincenz, którego znajomi wyrażali wątpliwości, czy Węgrzy przyjmą uciekinierów z Polski. „Na takie wątpliwości – pisał Vincenz – odpowiadałem, że Węgrów znam od dawna, przy- mierze przymierzem (a byli już zbliżeni do Niemców), ale uczucia ich dla Polaków, oparte na dawniejszych niż obecne koniunktury tradycjach, są i zostaną wyraźne”.

 

 

 

 

Grzegorz Górny

 

 

Książka ukazała się nakładem wydawnictwa AA s.c. w roku 2018