Back to top
Publikacja: 16.07.2023
NOWE PRZYGODY PROSTACZKA
Historia

Nasi Czytelnicy znają już doskonale przygody węgierskiego Simplicissimusa, czyli Prostaczka, które zostały zmyślone w XVII wieku, by był on niejako przewodnikiem po krajach naddunajskich. Niniejszy artykuł streszcza jego dzieje w wojnach z Turkami. Najpierw więc oddajmy głos podmiotowi lirycznemu.

 

Zamek w Egerze dzisiaj – źródło: Wikipedia

 

DZIELNIEJSZY NIŻ ZAGŁOBA

„Skoro tylko rozniosło się, że basza Egeru z wielkimi siłami wyruszył w pole, chcąc szczęścia popróbować, strona chrześcijańska poczyniła też wielkie przygotowania”. Służący w jednym z oddziałów Prostaczek musiał natychmiast wyruszyć przeciw wrogiej watasze, która zapędziła się na stronę chrześcijańską, by z zaskoczenia łupić wsie i porywać ludzi na sprzedaż. W sile ok. 160 konnych zmuszono zmęczony marszem pierwszy oddział Turków do walki i pokonawszy go, zwrócono się ku tym, którzy stali w pewnej odległości i nie kwapili się do starcia. Turcy, zobaczywszy łatwy sukces oddziału cesarskiego, zaczęli się rozpraszać. Simplicissimus pyszni się: „Teraz zaczęła się zabawa. Większość łachudrów poddawała się dobrowolnie, ale był to jeno fortel i co znamienitsi umykali chyżo. Chcieli oni, aby nasi przypuszczali, że wszyscy dadzą się pojmać, a tymczasem oni będą się salwować ucieczką. Nasz kapitan rozkazał tedy kundli siekać szablą, a znamienitszych ścigać. Nie posłuchali go wszyscy, a gdy popędził za jednymi, my wiązaliśmy poddających się po dwóch i po trzech”. Wtedy doniesiono chrześcijanom, że kapitan wpadł w zasadzkę. Niewielu kwapiło się iść mu z pomocą, a tylko niektórzy posiekali swych jeńców szablami, by ruszyć dowódcy w sukurs. Simlicissimus związanych po dwóch wsadził na konie i tak z nimi pojechał za kapitanem. Ale Turcy „skoro zobaczyli, że nie uda im się z jeńcem uciec, jeden z nich chciał mu głowę uciąć. Wypaliłem z krócicy, a Turek spadł z konia. Wtedy odwrócił się ten, co prowadził kapitana i chciał z nim facit [to samo] zrobić, lecz ja byłem znów szybszy z mymi towarzyszami, zdzieliłem go po karku i przeciąłem kapitanowi pęta na rękach i dałem mu swoją szablę”. Dzielny Prostaczek przypłacił to raną w podbródek, ale ocalił życie, bo towarzysz zwalił Turka z konia, a on jeszcze upadającemu wyrwał z ręki szablę. Sukces tak ośmielił Węgrów, że dzień zakończyli, unieruchamiając czterystu wrogów… Dopiero nadejście jeszcze liczniejszych wrogów kazało chrześcijanom wycofać się roztropnie. Do Ónodu wjeżdżali więc, dzierżąc nabite na szable głowy Turków, a tłum wiwatował na ich cześć. W mieście mogli wreszcie spokojnie podzielił łupy, a Simplicissimus został dodatkowo nagrodzony przez kapitana, któremu ocalił życie.

I wszystko zaczęło się dla niego układać jak najlepiej, bo jeszcze jego kapitan został komendantem Ónodu, ale oto złośliwy los popsuł wszystko jednym zdarzeniem.

…RAZ POD WOZEM

Znów nastała nuda, a jedyną pociechą dla Prostaczka było patrzenie w lustro jak mu rosną wąsy, które zapuścił na wzór węgierski i bicie swego niewolnika Turka. Gdy więc dowiedział się od pewnego uciekiniera spod tureckiego panowania, że może go przeprowadzić lasami na turecką stronę, a tam można się znacznie obłowić, napadając np. na biesiadników jakiegoś wesela, przystał na to, atoli już po pół godzinie marszu z przewodnikiem właśnie oni wpadli w zasadzkę i zostali zakneblowani i popędzeni do Egeru na rynek, gdzie ich obnażonych wystawiono na sprzedaż. Ludzie na ich widok spluwali, krzycząc „chrześcijańskie świnie”. Prostaczek został sprzedany na zamek za czterdzieści dukatów, a nogi zakuto mu w ciężkie kajdany. Teraz czekały go bolesne przesłuchania przez baszę, na których musiał wykazać wiele sprytu, bo przyznanie się do majątku bardzo śrubowało cenę wykupu, a znów udawanie biedaczyny mogło skończyć się przydzieleniem do najcięższej pracy i zaniechania targów. Co pewien czas był bity do krwi, a codziennie pracował jako kaletnik, będąc wynagradzany tak, by mógł sobie dokupić chleba i mięsa do głodowych porcji. Niespodziewanie został wymieniony przez swego kapitana na innego Turka i wrócił do Ónodu, choć musiał jeszcze sporo guldenów za uwolnienie wypłacić. Turek, za którego go wymieniono okazał się dobrym człowiekiem i nawet nieco zaprzyjaźnili się, widząc lustrzane podobieństwo swych losów.

 

Zamek w Ónod z lotu ptaka – źródło: wikipedia

 

ZWIEDZANIE WĘGIER W ROLI TRĘBACZA

Pamiętając, jak dobrze mu się wiodło, gdy był trębaczem lub doboszem, wystarał się Prostaczek o przyjęcie na służbę u pana Bocskaya i według tradycyjnej umowy miał dwa lata pobierać nauki a trzeciego odpracować zainwestowane w niego pieniądze. Służąc swemu panu, jeździł z nim często na różne uroczystości i temu zawdzięczamy świadectwo, jakie to wówczas imprezy węgierskie bywały. „Węgierskie szlacheckie wesela są bardziej wystawne i kosztowniejsze od hrabiowskich niemieckich. Przyjmuje się często od dwustu do trzystu gości razem z ich końmi przez cztery lub pięć dni. Hrabiowskie lub książęce wesela wyprawiane są niekiedy na świeżym powietrzu pod dachem szopy i przez kilka dni gromadzą do tysiąca uczestników. Zdarza się przy tym, że niektórzy znamienitsi goście prócz bogatego ślubnego daru na cześć pana młodego każą wynosić po sto potraw przez jeden lub więcej dni z własnej kuchni, przywożonej z sobą lub po kilka stągwi wina extra na wzniesienie toastu. Stawia się pół takiej stągwi lub całą (około 54 litry) wina na stole i póki z beczki cieknie póty spełnia się toasty na zdrowie, wznosząc je jeden za drugim przy wtórze klarnetów, trąbek i bębnów. Przy takich okazjach pija się też zdrowie trębaczy, doboszy, lepszej służby i pokojowców, bowiem magnaci węgierscy nie wznoszą tak wysoko głowy jak u innych narodów. W czasie tańców może jakiś tam katan jaśnie panu małżonkę wziąć i z nią w pierwszą parę w tany pójść; jaśnie pan na odwrót często bierze do tańca pokojówkę i puszcza się z nią w tany w ślad za swym sługą”.

Zachwycony weselną demokracją, nie żałuje jednak Prostaczek nagan niechlujnej zabudowie przydomowej i niedbałości o umocnienia miejskie, pisząc nawet, że za dobre zapory uważają Węgrzy takie oto, których byle koń przeskoczyć nie może. Wnioskuje zatem, że Węgrzy to ludzie leniwi, którzy wolą zabawy niż pracę. Zauważa, że w czasie żniw nad Cisę przybywa wielu gospodarzy z Polski i z Rusi, którym pracę Węgrzy wynagradzają co czwartym lub co siódmym snopkiem, a wymłóciwszy je sobie, pracownicy sezonowi wracają do swych domów z pełnymi wozami ziarna. Mimo lenistwa Węgrzy pozostają bogaci, bo mają okazalsze trzody niż w innych europejskich krajach, a samo owcze runo zdarza się tu dłuższe niż na pół łokcia. Bogatsze też mają w ryby stawy i jeziora niż gdziekolwiek w Europie, więc wiele nie pracując mają obfitość jedzenia. Jaśniepaństwo węgierscy jako smakosze a nie z oszczędności wykorzystują też suszone jesienią winogrona do produkcji wiosną nadzwyczajnego wina, bo zalewają rodzynki zwykłym winem, a gdy te napęcznieją, wyciskają je na nowo jak inni świeże winogrona. Simplicissimus zachwycił się szczególnie ich smakiem, stwierdzając, że są lepsze od najlepszych hiszpańskich.

 

W TRANSYLWANII I NA RUSI WĘGIERSKIEJ

Zmienne losy Prostaczka pchały go do różnych możnych panów, więc mógł zwiedzać wiele węgierskich dóbr, a nawet dopuszczany był do ich zarządzania. Bywało, że jadał z wielkimi panami przy jednym stole, choć częściej tylko podziwiano jego koncerty na trąbce. Tak dotarł w mniej ludne kraje, które wspominał tak: „Mój [nowy] pan był właścicielem wielu dóbr, zwłaszcza w kraju marmaroskim, a ponadto licznych stad wołów i bawołów oraz bogatych kopalń soli, dokąd ordinari raz w roku jeździliśmy. Pan mój posiadał też pokaźną stadninę. […] Panuje tu zwyczaj sprzedawania białych koni zawsze parami. Woły pozostają tak samo zimą i latem na polach czy pustkowiach, rozciągających się na sto mil pomiędzy Węgrami, Siedmiogrodem, Wołoszczyzną, Mołdawią, Ukrainą, Podolem i Polską. Wioski i sioła co to w nich po pięć i pół chałupy, oddalone są od sąsiednich o dzień drogi. Najlepsze swe rzeczy ludzie tam chowają w loszkach w ziemi. Są wyznawcami religii greckiej. Chodzą nędznie odziani, noszą mianowicie luźną zgrzebną koszulę do pępka i lniane portki, mają kawałki szorstkiej skóry do stóp przywiązane i zwą je kierpce”. Zachwyca się Transylwanią, nazywając ją uparcie z niemiecka Siedmiogrodem i pisze, że „to kraj wspaniałych ludzi, bydła, złota, srebra i innych metali, soli, ryb, dziczyzny i miodu. Ma piękne miasta, głównie saskie i luterańskie, a najpiękniejsze i największe to stolica Sybin, urodą i wielkością podobna do Wrocławia na Śląsku”. Podkreśla, że ludzie nazywają tu swego pana królem, a rezyduje on w Weissenburgu (węg. Gyulafehérvár, dziś rum. Alba Julia). Dziwi się życiu tutejszych Cyganów, którzy żenią się już w wieku dwunastu lat. I pewnie by Prostaczek nadziwić się mógł jeszcze wiele krajom węgierskim, ale wszedłszy na służbę księcia Rakoczego, udał się z jego zaufanymi do Stambułu, gnany potrzebą zwiedzania świata. Tak kończy się  XVII-wieczna opowieść niepewnego autorstwa, przypisywana niemieckiemu podróżnikowi z Wrocławia. Cytaty zaczerpnięto ze znakomicie wydanej książki „Węgierski bądź Dacki Simplicissimus” Kraków 1967 w tłumaczeniu Danuty Reychmanowej z przedmową i przypisami Jana Reychmana.

 

Piotr Boroń

 

Zdjęcie na okładce: Bayerische Staatsbibliothek