Back to top
Publikacja: 05.07.2023
FANTASTYCZNE SZENTENDRE
Turystyka

Fantastyczne, bo pełne fantazji, mieszkających w tym miasteczku artystów, ale jego nazwa nie jest wynikiem fantazji, a realnym zaufaniem do św. Andrzeja, którego imię nosi.

 

REFLEKSJE NA MALOWNICZYCH ULICZKACH

Kilkanaście kilometrów na północ od Budapesztu, również jak stolica nad malowniczym Dunajem leży ok. 26-tysięczne miasteczko z Wielkanocnym Barankiem w herbie, które ma równie ciekawą historię jak i współczesną ofertę dla turystów. Pierwsze pisemne wzmianki o nim mają ponad tysiąc lat, ale jego dzieje są o wiele starsze, bo osady tworzyli tu już Celtowie a nawet wcześniejsi przybysze. W pierwszym wieku po Chrystusie Rzymianie stworzyli na Dunaju tzw. Limes Pannoniae, czyli granicę imperium. Niedaleko stanął wielki obóz warowny Aquincum (dziś dzielnica Óbuda w Budapeszcie), a tutaj była warownia zwana Ulcisia Castra (Wilczy zamek). W II wieku stanął jeszcze w pobliżu większy obóz (dla kohorty), a w IV wieku na cześć cesarza otrzymał nazwę Castra Constantia. Po odejściu Rzymian osada podupadła, a madziarscy rzemieślnicy przywrócili jej żywotność w średniowieczu.

 

Na najwyższym wzgórzu miasteczka stanął kościół św. Andrzeja (węg. Szent Andrási templon), wokół którego rozkwitło życie. Duże znaczenie dla rozwoju miasta miało sukcesywne osiedlanie się tutaj Serbów po 1389 roku, którzy doznawszy klęski na Kosowym Polu, uciekali spod tureckiej okupacji. Oni przynieśli tu ze sobą prawosławie, które w różnych czasach lepiej lub gorzej koegzystowało na niewielkiej przestrzeni z katolicyzmem i kalwinizmem a nawet judaizmem. Po bitwie pod Mohaczem kraj ten zagarnęli Turcy i dopiero po półtora wieku został wyzwolony w wyniku wiktorii wiedeńskiej i do pierwszej wojny światowej mieszkańcy Szentendre pozostawali poddanymi Habsburgów. Według spisu ludności z 1720 roku naliczono aż 88% Słowian (głównie Serbów, Chorwatów i Słowaków) a byli też Niemcy, Grecy i – oczywiście – Węgrzy. Być może to właśnie ta mieszanka kultur dała znakomite efekty, bo najciekawsze zjawiska powstają na stuku kultur (np. Alhambra lub Taj Mahal). A może jednak dzisiejszy fenomen miasteczko zawdzięcza dopiero osiedleniu się tu węgierskich artystów, którzy zaczęli przybywać w drugiej połowie XIX wieku, a Słowianie Południowi odpływali do swej ojczyzny, bo okupacja turecka cofała się z Bałkanów…

 

Zanurzywszy się w rzeczywistość Szentendre, zauważamy, że to miasteczko nie tylko na pokaz dla turystów, ale jest przecież wypełnione zwykłą codziennością jego mieszkańców. I od razu pojawia się pytanie, co sprawia, że życie właśnie w tym miasteczku jest inne niż gonitwa za sukcesem finansowym czy karierą w metropoliach. Czy to genius loci? Czy jakaś dobra tradycja, która w dłuższym trwaniu przyciąga ludzi, chcących żyć w sympatycznej atmosferze, rzemiosła na styku ze sztuką, na wolniejszych obrotach, w kontrze do wyścigu szczurów, ale przecież i codziennej pracowitości, której skutkiem jest dobrobyt na miarę potrzeb małej stabilizacji z przyjemnościami w rodzaju spotkań z przyjaciółmi przy dobrze zastawionym stole? Szentendre inspiruje do refleksji nad miarą ludzkiego szczęścia, które nie musi polegać na brutalnym wybijaniu się w wyimaginowanej hierarchii, ale wystarcza mu kontentowanie się tak zwanym małym ludzkim szczęściem, które jest przecież podobne u milionera i biedaka, bo spełnia się w małych radościach codzienności.

 

KIEDY I CO ZWIEDZAĆ W SZENTENDRE?

Dla miłośników małej stabilizacji w jej najlepszym znaczeniu Szentendre wydawać się może zatem rajem. Labirynt małych domków przy wąskich uliczkach, z malowanymi na przeróżne kolory fasadami, zdobione kwiatami, szyldami „cechowymi” i zatopione wśród zieleni stosunkowo wysokich i rozłożystych drzew pozwala spacerować różnymi trasami. Mnogość świątyń, z których część przekształcono z cerkwi na kościoły katolickie pozwala kontemplować kwestie eschatologiczne, a jeszcze liczniejsze kawiarnie i bary, aby dzielić się przemyśleniami z przyjaciółmi. Wśród zieleni góruje nad miastem kościół św. Andrzeja i prowadzą do niego uliczki, sprawiające wrażenie licznych obwodnic, pomiędzy którymi przejść można na skróty nawet schodkami. Wśród cerkwi najważniejszą jest katedra eparchii budzińskiej Serbskiego Kościoła Prawosławnego, tzw. Cerkiew Belgradzka (węg. Belgrádi templom) z końca XVII wieku z pięknym ikonostasem z końca XVIII wieku. Tu uchodzący przed Turkami Serbowie pod przywództwem patriarchy Arsenija Čarnojevića w cerkwi pod wezwaniem św. Łukasza Ewangelisty złożyli relikwie swego cara i wodza św. Łazarza – którego martwe ciało unieśli z placu boju – i czcili go tu wraz ze św. Svetosavą, czym dali świadectwo zachowania tradycji nie tylko religijnej, ale i państwowej na emigracji. Do dziś ten akcent serbskiego wychodźstwa, zwanego „wielkim”, traktuje się jako akt o najwyższym znaczeniu symbolicznym. Przy niej 18 sierpnia organizowany jest serbski odpust z tańcem „kolo” (zwanym też „choro”) – jednym z najstarszych tańców słowiańskich, wykonywanym w kole. Rokokowa z połowy XVIII wieku greckokatolicka Cerkiew Zwiastowania (węg. Blagovestenszka görögkeleti templom), należąca dawniej do eparchii budzińskiej Serbskiego Kościoła Prawosławnego z wystrojem licznych ikon ma dziś niewielu parafian, ale ogrom turystów. Cerkiew Przemienienia Pańskiego, wzniesioną w połowie XVIII wieku staraniem cechu grabarzy, warto odwiedzić w święto poświęcenia winogron, które obchodzone jest tu corocznie późnym latem. Inna XVIII-wieczna, barokowa Cerkiew Opovacska służy obecnie jako zbór ewangelicki. W Muzeum Prawosławnej Sztuki Sakralnej (przy Patriarka utca) można oglądać przeniesione tu ikony z cerkwi, które zmieniły przeznaczenie. Najstarszą świątynią Szentendre jest XIII-wieczny kościół katolicki pod wezwaniem świętych Piotra i Pawła.

 

Wystawy stałe i czasowe oferuje Galeria Miejska (węg. Szentendrei Képtár). Ponieważ w latach 1889–1893 mieszkał i tworzył w Szentendre wybitny węgierski impresjonista Károly Ferenczy, więc ma on tu swoje specjalne muzeum (przy Görög utca). Miłośnicy współczesnej rzeźby z całego świata przybywają tu do Muzeum Margit Kovács. Nie bez racji mieszkańcy Szentendre nazywają swoje miasto „stolicą win węgierskich”, gdyż ich muzeum, właśnie tu zlokalizowane (przy Bogdányi utca) opowiada historię wszystkich ważniejszych win węgierskich jako jedyne w kraju. Tutaj też znajduje się (przy Dumtsa Jenő utca 12), bodaj najsłynniejsze na świecie w swej kategorii, Muzeum Marcepanu (węg. Marcipán Múzeum). Na środku głównego placu (Fő tér) stoi okazały późnobarokowy krucyfiks z 1763 roku, upamiętniający wdzięczność za wygaśnięcie groźnej epidemii, a kelnerka informuje nas, że właśnie wczoraj sami Polacy zakupili tu ponad 120 kociołków gulaszu w restauracji „Korona”.

 

Poza centrum Szentendre (dojazd ok. 4 km) znajduje się – założony w 1967 roku – jeden z największych w Europie skansenów budownictwa ludowego (węg. Szabadtéri Néprajzi Múzeum), który ma w ofercie dla zwiedzających nie tylko ponad 270 obiektów (3 kościoły, 80 domów i ok. 200 budynków gospodarczych), przetransportowanych tu z różnych stron XIX-wiecznych Węgier, ale także pokazy rzemiosł, m.in. z efektownymi piecami do wypieków tradycyjnych smakołyków, które można nabywać i kosztować na miejscu. Artyści-rzemieślnicy pracują w tradycyjnych strojach i używają dawnych narzędzi. Wnikliwym turystom może nie wystarczyć tu całodzienny pobyt…

 

OPINIE Z SONDY ULICZNEJ

Wykorzystując pobyt w Szentendre kilka dni temu, zapytaliśmy mieszkańców i turystów o kilka kwestii, związanych z tym pięknym miasteczkiem. Miła kelnerka przeprowadziła się tu z Budapesztu i twierdzi, że miała dość wielkiego miasta i wrażeń, sprowadzających się do śledzenia Internetu. Z uśmiechem wyznaje: „Tutaj spotykam turystów z całego świata, a ich opowieści są ciekawsze niż artykuły dziennikarzy”.

Para wschodnioazjatyckich turystów, zatrzymawszy się przy sklepie z ceramiką, fotografuje się z biało-niebieskimi talerzami w tle, a na pytanie, co ich przywiodło do Szentendre, wyznają: „To już chyba dziesięć lat, jak trafiliśmy przypadkiem na fotografie tego miasta w Internecie i ze względu na nie postanowiliśmy wybrać się do Europy. Nie żałujemy. A przy okazji zobaczymy jeszcze kilka stolic”. Starszy, krzepki cyklista coś majstrujący przy swym rowerze to Węgier z Budapesztu, który tak układa trasy wycieczek, aby choć na chwilę zaglądnąć do Szentendre. Pytamy po angielsku, co go tu przyciąga i dowiadujemy się, że „Dawniej jeździłem na wycieczki z żoną i to ona zawsze chciała wstąpić tu, bo uwielbiała marcepan. Od kilku lat jestem wdowcem, ale tradycja pozostała”. Nie dopytujemy, bo wzruszony pan odwraca głowę i udaje, że musi jeszcze coś sprawdzić przy łańcuchu.

Spotykamy wreszcie turystę, który niesie pod pachą zapakowany w papier obraz. To niemiecki uczestnik jakiejś grupy wycieczkowej, za którą próbuje nadążyć, a na nasze pytanie, co właśnie zakupiony obraz przedstawia, odpowiada, że „Nie wiem, co to. Spodobał mi się pewien dom i zobaczyłem go na obrazie, więc kupiłem, a będę się przyglądał, jak zawiśnie u mnie w domu na ścianie”. I nasz przewodnik zwołuje grupę, więc kończymy sondę uliczną i zwiedzanie z postanowieniem, że wrócimy na dłużej, to znaczy na dłużej chociaż o tyle, by zasiedzieć się gdzieś do nocy przy muzyce i przenocowawszy, jeszcze wczesnym rankiem przespacerować się pustymi uliczkami do kościoła św. Andrzeja, a może i skorzystać z oferty długiego rejsu statkiem po Dunaju… 

 

Piotr Boroń

 

Zdjęcia:

jhj881 z Pixabay

Wikimedia Commons

Peakpx