Back to top
Publikacja: 22.03.2023
Profesor Arkadiusz Adamczyk: Utrzymanie obecnego poziomu więzi polsko-węgierskich będzie wyzwaniem

Rozmowa z prof. Arkadiuszem Adamczykiem, historykiem i politologiem, menadżerem, członkiem Rady Krajowej Instytutu Współpracy Polsko Węgierskiej im. Wacława Felczaka oraz zastępcą dyrektora ds. badawczych Łukasiewicz-Łódzkiego Instytutu Technologicznego.


Zdjęcie prof. Arkadiusza Adamczyka z wykładu w parlamencie w Budapeszcie z okazji rocznicy śmierci i urodzin Jánosa Esterházego.
Fot. archiwum prywatne


„Polsko-węgierska sielanka to mit. W tysiącletniej historii obu narodów wielokrotnie dochodziło do konfliktu interesów” – to słowa, które wypowiedział pan w ubiegłym roku podczas Uniwersytetu Letniego Instytutu Felczaka w Krasiczynie. Oczywiście trudno się z nimi nie zgodzić, ale czy różnice interesów i działania obu państw w obliczu bestialskiej napaści Rosji na Ukrainę nie zagrażają dziś współpracy polsko-węgierskiej? 

Wszystko zależy od podejścia elit politycznych, które powinny mieć świadomość, że są pola, w których mamy zbieżne interesy, ale są i pola, w których są rozbieżności. Nie ma w tym nic szczególnego i takie sytuacje, nawet w bieżącej polityce, się zdarzały. Z perspektywy tysiącletniej historii, szczególnie najnowszej historii Polski, więcej było wyrazów wzajemnej sympatii, które zbudowały odpowiedni kapitał w postaci czy to kodów kulturowych, czy to środowiskowych więzi. Przykładem tego może być słynna dostawa amunicji w 1920 roku. Jest to kapitał, który przetrwa niezależnie od tego, jakie politycy będą podejmowali decyzje. Nigdy nie było ani tak źle, ani tak dobrze, żeby nie mogło być lepiej czy gorzej. To jest stała sytuacja w polityce.

 

Przy czym zarówno różnica interesów i podejścia do wojny na Ukrainie, jak i takie czy inne zachowanie elit politycznych niekoniecznie mają przełożenie na sympatie Polaków do Węgrów i odwrotnie.

Myślę, że tutaj się niewiele zmieni. Dla Węgrów nadal atrakcyjne będą polskie morze czy Mazury, bo oni czegoś takiego nie mają. Nie sądzę też, żeby ci Polacy, którzy zasmakowali już kąpieli w gorących źródłach na Węgrzech, nagle zmienili zdanie i uznali, że tam jest niefajnie. Są raczej inne zagrożenia, które mogą wpływać na wybory Polaków czy Węgrów. Mam na myśli zagrożenia ekonomiczne, czyli wzrost cen, który mógłby sprawić, że inne kierunki będą bardziej atrakcyjne.

 

Niedawno odebrał pan nominację na członka rady Instytutu Współpracy Polsko Węgierskiej im. Wacława Felczaka na kadencję 2023–2027. Jakie są najpilniejsze i największe wyzwania, przed którymi staje dziś Instytut?

Wyzwania są wielorakie i one wynikają przede wszystkim z obecnej sytuacji. Powinniśmy wpływać na narrację, która może spowodować, że te bardzo dobre w przeszłości stosunki polsko-węgierski ulegną drastycznemu pogorszeniu nie z powodu rozbieżności interesów Polski i Węgier, bo tutaj to jest dopuszczalne, ale z powodu narracji, która jest tworzona wbrew ośrodkom w Warszawie i Budapeszcie. To jest chyba główne wyzwanie.

Wyzwaniem będzie utrzymanie obecnego poziomu relacji polsko-węgierskich. Widzimy bardzo wyraźne spowolnienie czy nawet osłabienie tych więzi na poziomie politycznym. Wyzwaniem, przed którym stajemy, jest niedopuszczenie do osłabienia więzi na innych polach, przede wszystkim na polu społecznym. Ale również w gremiach wielowektorowych, które jak chociażby Czworokąt Wyszehradzki są bardzo dogodnym instrumentem współpracy regionalnej. Ale również w szerszym kontekście, bo jak wiadomo Polacy i Węgrzy są partnerami w Bukareszteńskiej Dziewiątce, w Radzie Europy, więc tutaj służebna rola Instytutu w umacnianiu pól przyjaźni i przede wszystkim w pozyskiwaniu wiedzy o tym, co się dzieje w obu państwach, jest kluczowa dla prawidłowego procesu podejmowania decyzji politycznych.

Oprócz tego oczywiście wspieranie inicjatyw w postaci nauki języka węgierskiego w Polsce i języka polskiego na Węgrzech, kontakty kulturalne, kontakty społeczne, wzajemne upamiętnianie ważnych rocznic, czy wreszcie to, co się stało domeną Instytutu, czyli próba kreowania pewnych wydarzeń masowych, jak chociażby Wyścig Kurierów, który jest inicjatywą Instytutu dość widowiskową i spektakularną.

 

Czy dbając o utrzymanie więzi między Polakami i Węgrami, pomocne może okazać się odwoływanie się do postaci historycznych łączących oba narody? Takich jak na przykład János Esterházy?

Tak, przy czym przeszłość nie może przesłaniać nam przyszłości. János Esterházy dlatego jest wdzięcznym tematem, że jego funkcjonowanie w realiach państw opresyjnych wobec mniejszości węgierskiej pokazuje, że wartością samą w sobie jest wola współpracy. Badając źródła dotyczące jego życia, widzimy wyraźnie, że ręka wyciągana do współpracy była wielokrotnie odrzucana, a mimo to propozycje współpracy były ciągle ponawiane. Jego życie to lekcja odwagi politycznej, żeby potrafić podejmować inne decyzje niż takie, które, jak mówił klasyk, dają natychmiastowe „plusy dodatnie” w polityce, ale przesłaniają przy tym rzeczywistą misję, jaką tenże polityk sobie założył. W przypadku Esterházego misją tą była bezwzględna dbałość o – jak to on nazywał – swoją wielką rodzinę, czyli mniejszość węgierską żyjącą w granicach Słowacji. Bardzo wyraźnie chciałbym podkreślić kierowanie się przez Esterházego w polityce wartościami. Do pewnego momentu, a zwłaszcza do połowy XX wieku, po słynnym stwierdzeniu Piusa XII, że polityka oprócz kontemplacji jest najwyższą wartością służby bliźniemu czy służby Bożej, kwestia etyki w polityce była w orbicie zainteresowań Kościoła katolickiego, lecz później z nauczania ojców posoborowych zniknęła. Częściowo została przywrócona przez Jana Pawła II i Benedykta XVI, ale teraz znów obserwujemy regres form, które mówią o roli służby publicznej we współczesnym świecie i wartości w tejże służbie publicznej.

 

O Jánosu Esterházym mówi się „przyjaciel Polaków”. Został odznaczony przez prezydenta Lecha Kaczyńskiego Krzyżem Komandorskim Orderu Odrodzenia Polski. Czym sobie zasłużył?

Kilkoma rzeczami, pomijając pochodzenie oczywiście, bo pochodzenie nie jest wymiarem zasługi dla Polaków. Ale trzeba przypominać, że Esterhazy to nie tylko Węgier, ale też Polak, bo to przecież rodzony wnuk Stanisława Tarnowskiego. Czym sobie zasłużył? W sferze intelektualnej na pierwszy plan wysunąłbym zgodność co do koncepcyjności, że małe narody w Europie Środkowej zjednoczone stanowią nie tylko wartość, ale też siłę polityczną. To jest oczywiście zbieżne z koncepcjami polskimi – federacyjną Józefa Piłsudskiego, a po drugie – może niedoprecyzowaną, ale jednak nazwaną – koncepcją Trzeciej Europy Józefa Becka.

W wymiarze praktycznym jest to kwestia pomocy polskim uchodźcom podczas II wojny światowej, wśród których nie brakło osób pochodzenia żydowskiego, co przy absurdalnych słowackich oskarżeniach o udział hrabiego czy aprobowanie przez niego Holokaustu ma swoją wymowę. Z wojskowego punktu widzenia niebagatelną rolę odgrywała pomoc oddziałom przekraczającym granice. Najbardziej spektakularnym przykładem jest odebranie z granicy węgierskiej generała Kazimierza Sosnkowskiego, przywiezienie go prywatnym samochodem do Budapesztu i zorganizowanie mu możliwości dotarcia do Paryża. Można tylko ubolewać nad tym, że nastąpiło to stosunkowo późno, ale takie były realia wojenne. Gdyby Kazimierz Sosnkowski dotarł wcześniej do Paryża, to on, a nie Władysław Raczkiewicz byłby naturalnym kandydatem na prezydenta RP.

 

Esterházy to również kandydat na ołtarze. Z inicjatywy arcybiskupa Marka Jędraszewskiego rozpoczął się proces beatyfikacyjny. Przy czym na Słowacji nigdy nie został zrehabilitowany i wciąż nie wyjaśniono oskarżeń formułowanych pod jego adresem przez komunistów.

Ja bym tę sytuację porównał do naszej pamięci o Żołnierzach Wyklętych, gdy w czasach słusznie minionych obowiązywała jedna narracja i trzeba było całej masy opracowań, które sprawiły, że ta narracja się zmieniła. Moim zdaniem ta droga jest jeszcze przed historykami słowackimi. Proszę zwrócić uwagę, że Esterházy nie jest świętym dlatego, że był politykiem. Jest kandydatem na ołtarze w związku z sytuacją, w której poniósł śmierć jako męczennik, jako obrońca wiary, który nawet w najtragiczniejszych momentach uwięzienia w sowieckich łagrach czy czesko-słowackich kazamatach nigdy nie wyparł się wiary w Trójjedynego Boga, nigdy nie wyparł się swojego przywiązania do Matki Boskiej, nigdy nie wyparł się wyznawanych przez siebie wartości. Z dzisiejszego oglądu sprawy mogę powiedzieć, że kontrowersje wokół jego osoby wynikają w większości z braku wiedzy źródłowej. Jako komisja historyczna solidniej odrobiliśmy lekcję, jeśli chodzi o badania źródłowe nad tą postacią niż uczeni czescy i słowaccy. Z drugiej strony, Czesi i Słowacy przerzucają się pytaniem o to, kto ma rehabilitować Esterházego za bezpodstawny moim zdaniem wyrok, jaki został na niego wydany. A dość wspomnieć, że takiej rehabilitacji doczekał się choćby w Federacji Rosyjskiej.

Wróćmy do współczesności. Jest pan historykiem, ale współpracuje z Węgrami także na polu nowoczesnych technologii. Jak wygląda ta współpraca?

Łódzki Instytut Technologiczny współpracuje z Politechniką Budapeszteńską przy realizacji różnych projektów z zaawansowanych technologii polimerowych. Jak wszyscy dobrze wiemy, Unia Europejska wymusza na nas dostosowanie się w pewnych dziedzinach, chociażby w obszarze biodegradacji, czystości, zawracaniu zużytych źródeł wody, do rygorystycznych wymogów i w tym zakresie prowadzimy badania wspólnie z Politechniką Budapeszteńską. Mają one na celu wypracowanie przestrzeni biznesowej do wspólnego zarobienia na tych projektach. A być może uda się kiedyś wypracować taki projekt, który będzie charakterystyczny dla tej przestrzeni geograficznej. Wspólny produkt polsko-węgierski, który będzie gdzieś w świecie rozpoznawalny, tak jak na Węgrzech rozpoznawalna jest kostka Rubika, czy tak jak obecnie rozpoznawalny jest polski o oscypek.

To jest oczywiście trudne, to jest proces, który musi potrwać kilka lat. Jeśli dołączą do nas uczeni czescy i słowaccy, to być może uda się w przyszłości opracować taki projekt, który będzie wizytówką całego regionu. Temu należy kibicować, tego typu wspólne osiągnięcia, wspólny produkt lepiej przemówiłby do wyobraźni niż milion wykładów uczonych odwołujących się do mniej lub bardziej odległej przeszłości.

Ma pan na myśli jakiś konkretny produkt?

To może być cokolwiek. Podam prosty przykład. Kiedyś i my, i Węgrzy, i Czesi byliśmy dużymi producentami obuwia sportowego. Obecnie nasze dzieciaki nie grają w piłkę w produktach produkcji polskiej, węgierskiej, czeskiej czy słowackiej. Trzeba zadać pytanie, dlaczego tak się dzieje. No oczywiście został stworzony dla nich specjalny produkt, który firmują najlepsi piłkarze świata, w tym również Robert Lewandowski. W składach popularnych drużyn piłkarskich nie brakuje Czechów, Słowaków, Węgrów, nie brakuje gwiazd polskiej piłki. Mogliby oni być twarzami kampanii, aby polskie dzieci grały w polskich butach. Butach stawiających na bezpieczeństwo ich użytkowania i przyjaznych dla kieszeni ich rodziców. Rodzice dzieci, które uprawiają sport, wiedzą najlepiej, że inwestycja w pociechy, w ich zdrowie przede wszystkim, nie jest sprawą tanią.

Rozmawiał Radosław Wojtas