Back to top
Publikacja: 23.03.2021
Polsko-węgierski fenomen na skalę światową

– Nie ma dwóch takich narodów w Europie, a może i na świecie, które miałyby tak dobre relacje na przestrzeni aż tysiąca lat. To swoisty fenomen! – mówi portalowi Kurier.plus Grzegorz Łubczyk, były ambasador Polski w Budapeszcie, znawca relacji polsko-węgierskich.                                                                                                 


Fot. Marcin Obara / PAP


KURIER.PLUS: Od 2007 roku Warszawa i Budapeszt 23 marca obchodzą Dzień Przyjaźni Polsko-Węgierskiej. Ile w naszych świetnych relacjach jest legendy, a ile dowodów prawdziwego braterstwa?

Grzegorz Łubczyk: Często powtarzam, że nie ma dwóch takich narodów w Europie, a może i na świecie, które miałyby tak dobre relacje na przestrzeni aż tysiąca lat. To swoisty fenomen! Jego korzenie sięgają początków średniowiecza. Protoplastami naszych dobrosąsiedzkich stosunków są pierwsze dynastie rządzące nad Dunajem i Wisłą: Arpadowie i Piastowie, których królewskie córki i synowie przez kilka wieków wchodzili w związki małżeńskie.

Przypomnijmy, że na przykład Elżbieta, córka Władysława Łokietka, wyszła za króla Węgier Karola Roberta. Owocem tego małżeństwa był Ludwik Węgierski, który – po śmierci Kazimierza Wielkiego – został królem obu państw. Jego córką była Jadwiga, która poślubiła Władysława Jagiełłę. W ten sposób na tronie Polski pojawili się Jagiellonowie, którzy z kolei zasiadali też na tronie węgierskim.

Do naszego zbliżenia przyczynili się też czczeni przez Węgrów i Polaków święci i błogosławieni, co w narodach chrześcijańskich miało niemałe znaczenie. Zaczęło się od św. Wojciecha, co prawda Czecha, ale wspólnego patrona Polski i Węgier. Mniej dziś znany Andrzej Świerad, zwany Żurawkiem, św. Władysław o polskich korzeniach władca Węgier, węgierskie księżniczki – święte Jolanta i Kinga, czy Jadwiga, nasza najbardziej ukochana królowa.

Wspólną historię zapisało też braterstwo broni.

W sytuacjach trudnych nigdy nie odwracaliśmy się od siebie plecami, nie bacząc na konsekwencje. Czy trzeba szukać lepszego symbolu niż ofiara Władysława Warneńczyka, syna Władysława Jagiełły, który jako król Polski i Węgier zginął w bitwie pod Warną (1444), stojąc na czele armii polsko-węgierskiej walczącej z hordą turecką? Nic tak nie cementuje związków między narodami jak wspólnie przelana krew na polach bitew. Niecałe sto lat później król Węgier Ludwik II Jagiellończyk ginie pod Mohaczem (1526), również w starciu z armią osmańską. Konsekwencją tej przegranej była utrata przez Węgry niepodległości, ale pamięć, że i wtedy byliśmy razem, przetrwała.

W bitwie pod Mohaczem walczyło też ok. dwóch tysięcy polskich rycerzy, których wysłał Zygmunt Stary.

To prawda. Niestety, bardzo wielu z nich tam zginęło. Skoro jesteśmy w tym okresie dziejów, to nie można nie wspomnieć o księciu z Siedmiogrodu Istvánie Báthorym, który jako Stefan Batory w latach 1576–1586 był królem Polski i to jednym z najlepszych naszych władców. A że to również reformator polskiego rycerstwa, więc i do języka polskiego za jego panowania weszły takie słowa jak np. szereg, kołpak, szabla czy szyk – to typowo węgierskie słowa, z czego raczej nie zdajemy sobie sprawy.

Jakie wydarzenia z naszej historii w sposób szczególny przyczyniły się powstania popularnego powiedzenia „Polak, Węgier, dwa bratanki...”?

Jest ich wiele, ale wymieniłbym cztery. Jako pierwsze – węgierska Wiosna Ludów 1848–1849. Około pięciu tysięcy Polaków ramię w ramię z Węgrami walczyło o wolność przeciwko Habsburgom. Józef Bem to wielki bohater obu naszych narodów, ale dla Węgrów to „Ojczulek Bem”. Postawiono mu wiele pomników, rzadko gdzie nie ma ulicy lub placu jego imienia! Już 14 lat później Węgrzy się zrewanżowali i kilkuset z nich walczyło w oddziałach powstańców styczniowych. Około tysiąca bratanków znalazło się też w szeregach polskich Legionów Józefa Piłsudskiego.

Jako drugie z cementujących nasze braterstwo wydarzeń wymieniłbym pomoc, której Węgrzy udzielili Polsce podczas wojny z bolszewikami w 1920 r. Nie wiem, czy obecnie świętowalibyśmy Cud nad Wisłą, gdyby 12 sierpnia, a więc na kilka dni przed decydującymi starciami do Skierniewic nie dojechał pociąg z 22 mln sztuk amunicji z Węgier.

Generał Kazimierz Sosnkowski, wówczas członek Rady Obrony Państwa, szacował w lipcu 1920 r., że do połowy sierpnia Wojsku Polskiemu skończy się amunicja.

Wiele wskazuje, że bez tej pomocy nie bylibyśmy w stanie odeprzeć bolszewików spod Warszawy, bo nie było czym strzelać. Pamiętajmy, że nie wszyscy nasi sąsiedzi byli skłonni udzielić nam pomocy. Ten bezcenny transport musiał ominąć Czechosłowację, ponieważ Czesi postanowili zachować neutralność. Droga okrężna przez Rumunię bardzo wydłużyła czas przejazdu. Węgrzy dobrze nas rozumieli. Rok wcześniej u siebie mieli Węgierską Republikę Rad, zmagali się z nią, i bez wahania udzielili nam wielkiego wsparcia wojskowego, bo nie było to tylko 80 wagonów do Skierniewic z amunicją. 

Trzecim „cementującym” wydarzeniem w naszych relacjach bez wątpienia była wojenna epopeja polskich uchodźców na Węgrzech.

Spory kawałek swojego życia poświęcił pan nagłaśnianiu historii Henryka Sławika i Józsefa Antalla polsko-węgierskiego duetu, który zorganizował wielką akcję pomocową dla polskich i żydowskich uchodźców.

Istotnie, napisałem na ten temat dwie książki, zrobiłem trzy filmy, a pierwszy z Markiem Maldisem, który padł ofiarą wrednego wirusa, ale też wystawy, dwa pomniki, razem z Małżonką Krystyną i we współpracy z grafikiem Krzysztofem Duckim, napisaliśmy 4-tomową historię wojennego uchodźstwa pt. Pamięć. Polscy uchodźcy na Węgrzech 1939–1946”, w dwóch językach, ponad 2 tys. zdjęć, to wielki temat...

W 1939 r. po agresji na Polskę Hitlera i Stalina nikt inny nie zachował się wobec nas równie wspaniale jak Węgrzy. Najpierw premier Teleki i regent Horthy nie zezwolili armii niemieckiej na przejazd przez Węgry, by zaatakowały nasz kraj od południa. Po sowieckiej inwazji na wschodnią Rzeczpospolitą przyjęli ok. 120 tys. Polaków, wojskowych, cywilów, dzieci. Nie byli na to przygotowani, a tą odważną decyzję podjęli z dnia na dzień. 141 miejscowości udzieliło gościny wojskowym, a 114 – cywilnym uchodźcom. Trudno to sobie dziś wyobrazić, jak dali sobie z tym radę: zakwaterowanie, wyżywienie... Nieprzypadkowo po wojnie powstało w Polsce wiele towarzystw przyjaźni polsko-węgierskiej, które z wdzięczności zakładali i prowadzili właśnie byli uchodźcy. Te towarzystwa nie otrzymywały dotacji z budżetu na swą działalność, a mimo to prowadziły aktywną działalność i do zmian ustrojowych to one głównie pielęgnowały prawdziwą przyjaźń z Węgrami.

Skoro mówimy o fenomenie wojennego uchodźstwa, to pamiętajmy, że to wszystko działo się w kraju politycznego sojusznika Berlina.

To prawda. Po traktacie z Trianon Węgry utraciły dwie trzecie terytorium i tyleż samo ludności. Liczyli na pomoc Niemiec w rewizji granic, a mimo to nad dobre relacje z Berlinem przedłożyli wielowiekowe braterstwo z Polakami, za co w 1944 r. zapłacili niemiecką okupacją i przejęciem władzy przez rodzimych faszystów. Nim to się stało, stworzyli godne warunki do życia naszym rodakom, m.in. umożliwili przerzucenie z Węgier do armii gen. Sikorskiego we Francji ok. 30 tys. polskich żołnierzy, pomogli też w stworzeniu polskich szkół na Węgrzech w czasie wojny! Uratowanie zaś przez Sławika i jego „przyjaciela na śmierć i życie” Antalla ok. 5 tys. polskich Żydów to jedno z najbardziej niezwykłych wydarzeń wojny. Długo by jeszcze o fenomenie tego uchodźstwa można opowiadać.

Czwarte z kluczowych wydarzeń naszego braterstwa to rok 1956, najpierw Poznań, a wkrótce potem antykomunistyczna węgierska rewolucja. Wiele świat obiecywał Węgrom, ale to my, Polacy, udzieliliśmy walczącym z sowiecką agresją bratankom największej pomocy, leki, krew, wsparcie materialne… To był godny rewanż za ich postawę w czasie wojny.        

Czyli opowieść o tej przyjaźni ma naprawdę solidne podstawy.

Nasza wspólna, polsko-węgierska historia to opowieść o braterstwie, przyjaźni i wzajemnie udzielanej pomocy, gdy pojawia się taka potrzeba. Powiedzenie: „Polak, Węgier, dwa bratanki...” wypełnia bogata treść.

A przecież nasze, tak odmienne języki nie ułatwiają budowy mostów między Polakami i Węgrami...

Ta bariera językowa ma też swoje plusy: dzięki temu, że są tak różne, nie możemy się pokłócić (śmiech).