Back to top
Publikacja: 15.02.2021
Prof. Piotr BAJDA: Brak Grupy Wyszehradzkiej byłby wielką porażką naszego regionu
Polityka

– Pokazaliśmy, że zamiast do siebie strzelać czy się spierać, to jesteśmy w stanie ze sobą rozmawiać, a ten szczególny format współpracy proponować innym. Dla mnie, bez dwóch zdań, brak V4 to byłaby wielka porażka naszego regionu – mówi portalowi Kurier.plus dr hab. Piotr Bajda, prof. Uniwersytetu Kardynała Stefana Wyszyńskiego w Warszawie.                                                                                          



Grupa Wyszehradzka świętuje swoje 30-lecie. Jaki jest pana zdaniem jej bilans?

To zależy, czego będziemy oczekiwali od Grupy Wyszehradzkiej. Jeśli oczekiwalibyśmy od niej sojuszu na miarę NATO, to tego nie będziemy mieli. Natomiast, jeśli będziemy oczekiwali pewnej formy współpracy państw, którym w historii nie zawsze było ze sobą po drodze, to wówczas spojrzymy o wiele bardziej pozytywnie na ostatnie 30 lat i perspektywę tego, co przed nami.

Dla mnie Grupa Wyszehradzka, jako pewne forum współpracy między czterema państwami, stworzyła pewien wyłom w geopolityce. Na prostej mapie Wschód-Zachód wyodrębniła nową jednostkę – Europę Środkową. Nie tyle stworzyła ją na nowo, ile odbudowała, biorąc pod uwagę zaszłości historyczne, ale – co warte podkreślenia – w 1991 r. zrobiła to trochę wbrew potężnym tego świata ze Wschodu i Zachodu. Jeśli spojrzymy na V4 jako na coś, dzięki czemu możemy mówić o Europie Środkowej, to jest to pierwszy sukces.

Drugi sukces to fakt, że pokazaliśmy – co oddziałuje do dzisiaj – iż w konkretnej sytuacji jesteśmy w stanie wznieść się ponad dawne podziały. Może nie jest to doświadczeniem młodego pokolenia, ale gdy Grupa Wyszehradzka startowała, to często czytałem opinie ludzi Zachodu, że nie ma ona szansy, a nasz region musi spłynąć krwią ze względu na odmrożenie wszystkich konfliktów po upadku bloku wschodniego. Wskazywano na problem mniejszości węgierskiej na Słowacji czy na historię Zaolzia i inne polsko-czeskie spory. Pokazaliśmy jednak, że zamiast do siebie strzelać czy się spierać, to jesteśmy w stanie ze sobą rozmawiać, a ten szczególny format współpracy proponować innym. Wydaje mi się, że pod tym względem Grupa Wyszehradzka spełniła swoje zadanie. Dla mnie, bez dwóch zdań, brak V4 to byłaby wielka porażka naszego regionu.

To sukcesy Grupy Wyszehradzkiej, a czy są jakieś porażki?

To, co się nie udało, to swoisty brak ambicji przywódców. Dzisiaj Grupa Wyszehradzka jest koalicją państw, które poszukują najmniejszego wspólnego mianownika. Muszą się na coś zgodzić cztery państwa, często bez próby głębszej debaty, dlaczego poszczególne stolice mają określone stanowisko. To słabość, bo brakuje chęci rezygnacji z czegoś własnego, by poprzeć inne państwo w ramach V4. Było to bardzo widoczne choćby przy okazji pracowników delegowanych, gdy Polska została sama, a pozostałe państwa zgodziły się z propozycjami Komisji Europejskiej. Takich przykładów jest dużo. Nie mamy ambicji, by wykorzystać ten format do tego, by na spokojnie usiąść i zastanowić się, czy działania, które z dzisiejszej perspektywy wydają się nieskuteczne bądź mało użyteczne, w przyszłości nie okażą się wspólnym sukcesem.

Na przestrzeni lat poszczególne rządy różnie podchodziły do Grupy Wyszehradzkiej. Czy zgodzi się Pan z tezą, że dla rządu Zjednoczonej Prawicy ma ona duże znaczenie?

Traktowałbym to mimo wszystko w innych kategoriach. Polityka zagraniczna jest podporządkowana polityce wewnętrznej. To nie jest tak, że tylko w momencie rządów PiS współpraca wyszehradzka się układała, ale układała się bardziej wtedy, gdy przejmujące władze ugrupowanie nie chciało odwrócić o 180 stopni wszystkich wektór w polityce zagranicznej. Takim odejściem od tej współpracy wyszehradzkiej po latach 2005–2007 była polityka Radosława Sikorskiego, który koniecznie chciał się odróżnić od działań prezydenta Lecha Kaczyńskiego na arenie międzynarodowej.

Faktem jest jednak, że jednym z głównych kierunków polityki zagranicznej dzisiejszej ekipy politycznej jest pokazanie, że wektor współpracy Wschód-Zachód musi być bardzo dobrze zbilansowany przez wektor współpracy Północ-Południe. W efekcie, poza samą Grupą Wyszehradzką, mamy dobrze rozwijający się format Inicjatywy Trójmorza. Trzeba więc na to patrzeć w szerszych ramach niż tylko na konkretne partie polityczne.

Jak pan ocenia skuteczność V4 w kontekście Unii Europejskiej? Czy jest to istotne narzędzie do walki o interesy naszego regionu?

To niejako suma odpowiedzi na dwa pierwsze pytania. Jeśli chcielibyśmy mieć z Grupy Wyszehradzkiej pełnowartościowy sojusz na kształt NATO, to musielibyśmy uznać, że V4 spisuje się słabo na arenie unijnej. Jeżeli jednak spojrzymy na nią jak na forum konsultacyjne i zobaczymy, że przed każdym spotkaniem wszelakich ciał unijnych odbywają się rozmowy V4, a czasami V4+, to musimy uznać, że Grupa Wyszehradzka na arenie europejskiej odciska swoje piętno. W mojej ocenie cztery państwa Grupy Wyszehradzkiej znaczą więcej niż tylko ich prosta suma. Jednak brakuje nieco ambicji, by skuteczniej i przede wszystkim w sposób bardziej stały wpływać na procesy decyzyjne w Unii Europejskiej.

Czyli są jeszcze rezerwy i pewna niewykorzystana szansa?

Są rezerwy, ale one zależą od tego, z jakimi partnerami mamy do czynienia w poszczególnych stolicach i jakie są ich relacje z innymi najważniejszymi ośrodkami europejskimi. Grupa Wyszehradzka nie jest samotną wyspą. Są wokół inni gracze, którzy mają swoje interesy i instrumenty, których nie będą wahali się użyć, jeśli zobaczą, że V4 może stanowić pewną przeszkodę. Najlepszym przykładem był choćby bój o kwestię polityki migracyjnej. To gra na wielkiej szachownicy, w której czasami Grupa Wyszehradzka będzie tylko pionkiem, ale czasami może być silniejszą figurą.

A jak Grupę Wyszehradzką i rolę Polski postrzegają inne państwa V4?

Zależy to m.in. od spuścizny historycznej, bo przecież jednym z elementów konstruujących Grupę Wyszehradzką jest jej bardzo nieformalny charakter. Do dzisiaj nie mamy żadnego sekretariatu V4 czy budżetu. Wszystko jest realizowane za pośrednictwem MSZ-u państwa sprawującego prezydencję. Brak instytucjonalizacji był jednym z warunków Czechosłowacji, która obawiała się dominacji Polski nad małymi państwami.

Drugim elementem są kwestie ambicjonalne, czyli to, co poszczególne państwa chcą uzyskać dzięki V4. Słowacja będzie raczej organizatorem swojej prezydencji, ale nie będzie się angażowała w ten format, jeśli nie zobaczy swojego bezpośredniego interesu „tu i teraz”. Z drugiej strony jest pragmatyczny wymiar polityki zagranicznej Republiki Czeskiej. Z kolei Węgrzy próbują wykorzystywać V4, by wzmocnić swoją pozycję na arenie międzynarodowej i przedstawić się jako państwo, które ma większą siłę niż de facto posiada. Warto spojrzeć na V4 jako na instrument w polityce zagranicznej poszczególnych stolic i zobaczyć, że otrzymamy bardziej zniuansowane cele. To jest najbardziej interesujące w badaniu Grupy Wyszehradzkiej.

Gdyby miał pan wskazać, co teraz przyświeca poszczególnym krajom, to co by to było?

Obecnie podstawowym celem dla wszystkich jest wykorzystanie każdego instrumentu do złagodzenia kryzysu pandemicznego. Warto wspomnieć sytuację, w której Polska wysłała swoich lekarzy, by ci pomogli w procesie testowania Słowaków. Jeśli chodzi o dającą się przewidzieć przyszłość, to wydaje się, że w przypadku Polski i Węgier niewiele się zmieni, bo będziemy mieli do czynienia z tymi samymi ekipami rządzącymi. Bardziej aksjologiczne podejście do współpracy środkowoeuropejskiej może być podkreślane w przypadku Republiki Czeskiej, ponieważ jesienią planowane są tam wybory parlamentarne i wygląda na to, że obecnemu premierowi nie uda się utrzymać władzy. Obóz rządzący zostanie prawdopodobnie zbudowany wokół środowisk konserwatywnych i liberalnych i od tego, które z nich zdobędzie większość, będzie zależało podejście do współpracy regionalnej. Jeśli chodzi zaś o Słowację, to jest ona pogrążona w permanentnym kryzysie politycznym. Obecny rząd traci swoją popularność i zaplecze społeczne.

Większość celów Grupy Wyszehradzkiej zostało osiągniętych. Może to dobra okazja, by spróbować postawić nowe?

Jednym z tych celów, który po naszym wstąpieniu do Unii Europejskiej został zakreślony w tzw. deklaracji z Kromierzyża z 2004 r., mówiącej o tym, że chcemy współpracować, jest nadal aktualny. Mimo wszystko warunki życia czy funkcjonowanie gospodarek nie zostały wyrównane do tego, co jest na Zachodzie. Nie wszystko udało się więc osiągnąć.

Wydaje się też, że są pewne cele, które zostały ogłoszone i są realizowane, ale do ich zakończenia jest daleko. Warto zauważyć, że na tle bierności UE ws. rozszerzenia, V4 jest jedynym ośrodkiem, który opowiada się za tym, że bez przystąpienia państw Bałkanów Zachodnich do UE  proces budowania wspólnej Europy będzie niedokończony. Dla Polski to wsparcie, to furtka, by przypominać, że po Bałkanach Zachodnich czas na państwa Partnerstwa Wschodniego. Mamy do czynienia z elementami, które nie zostały zakończone, więc Grupa Wyszehradzka będzie nam jeszcze przez chwilę potrzebna.

Jaka przyszłość czeka pana zdaniem Grupę Wyszehradzką?

Pewne jest to, że V4 w jakiejś formie przetrwa. Nie dojdzie również do sytuacji, w której Grupa Wyszehradzka będzie miała się powiększyć o kolejne państwa. Nie będzie na to zgody ze strony mniejszych stolic, które czerpią dużo wizerunkowych korzyści z ekskluzywnego członkostwa. Jednocześnie będzie ona otwarta na współpracę w formacie V4+, czyli zapraszania poszczególnych państw. Jednak to, czy będzie ścisłym sojuszem, czy raczej klubem dyskusyjnym i konsultacyjnym, będzie uzależnione od działań Polski jako największego państwa V4, czyli dobrze skrojonej oferty dla poszczególnych stolic, ale również od elit politycznych pozostałych krajów.

rozmawiał KG