Back to top
Publikacja: 29.11.2020
Judit Varga w wywiadzie dla "Do Rzeczy": Nie róbmy z Unii Związku Sowieckiego
Polityka

Kara oparta na ideologii przeczy traktatom i wartościom europejskim – mówi Judit Varga, minister sprawiedliwości Węgier, laureatka nagrody Strażnik Wartości, w rozmowie z Jackiem Przybylskim                                                                                                                                                                                                                                                                                                                                   



„Jeśli ten akt prawny, który wypracowały wspólnie PE i niemiecka prezydencja, rzeczywiście zostanie przyjęty, to zrobimy z UE Związek Sowiecki” – przekonuje premier Węgier. Przed tyranią UE, która może zastąpić dekady tyranii komunistycznej, ostrzega też eurodeputowany Tamás Deutsch. Pani również się boi, że Unia zmierza w kierunku Związku Sowieckiego?

Najpierw wyjaśnijmy, o czym dokładnie mówimy. Przywódcy europejscy usiedli przy jednym stole i podczas długiej, żarliwej narady doszli do porozumienia. Porozumienie to zostało zerwane 5 listopada w Brukseli przez przywódców, którzy wiedzieli, że jest ono jednoznaczne ze złamaniem danego słowa, i zdawali sobie sprawę z jego konsekwencji.

Nasze karty cały czas leżały na stole: teraz mówimy to samo, co mówiliśmy latem. Parlament wyznaczył ramy, zgodnie z którymi Węgry uznały budżet unijny i wymuszone pandemią zaciąganie kredytu za możliwe do zaakceptowania – i dotychczas ich przestrzegaliśmy. Jeśli przepis, który powiązałby wypłatę środków unijnych z praworządnością, rzeczywiście zostanie przyjęty większością dwóch trzecich głosów (podczas gdy tak istotne kwestie należy przegłosować jednogłośnie, a przecież przywódcy wszystkich 27 państw członkowskich już latem zawarli porozumienie), to w przyszłości może posłużyć on jako narzędzie szantażu politycznego. Naprawdę zrobimy z UE Związek Sowiecki, jeśli zgodzimy się na wprowadzenie kar za nieprzestrzeganie panującej ideologii. Taka zasada panowała w dobie komunizmu i także Polacy walczyli o to, żeby to już nigdy się nie powtórzyło. Ponadto kara oparta na ideologii przeczy traktatom i wartościom europejskim.

Nie ma ogólnie przyjętej definicji praworządności, która mogłaby stanowić podstawę jakiejkolwiek unijnej procedury, również dlatego, że struktura ustawy zasadniczej każdego państwa członkowskiego UE jest odmienna. Z punktu widzenia prawa nie da się tego zdefiniować, a czasy komunizmu dodatkowo przywołuje to, że „doświadczamy podstawowych nieścisłości” i że „niesie to ze sobą ryzyko”, jak określiły to na początku jesieni niektóre kraje Europy Zachodniej. Brakuje jasno określonych kryteriów, które mogłyby dostarczyć Komisji subiektywnej oceny – jak to było w przypadku raportu Komisji dotyczącego praworządności, który ukazał się we wrześniu.


Mówi pani o próbie unijnego szantażu Węgier i Polski. A jednocześnie ostatnie działania rządów Węgier i Polski nie są jeszcze formalnie wetem, bo podjęte zostały na poziomie Komitetu Stałych Przedstawicieli. Wierzy pani, że unijni przywódcy ostatecznie dadzą się przekonać i w ostatniej chwili uda się przyjąć budżet na lata 2021–2027?

Wierzymy, że problemy wywoływane przez ludzi zawsze można rozwiązywać za pomocą szczerego dialogu. Węgrzy popierają wzmocnienie ochrony finansowej budżetu unijnego, ale negocjacje w sprawie rzeczywistych warunków podziału powinny opierać się na porozumieniu Rady Europejskiej z lipca tego roku. Takie porozumienie mogłoby zostać zawarte już jutro, bez debaty, tak byśmy mogli dzięki niemu jak najszybciej pomóc krajom najbardziej potrzebującym.

Łatwo jest wskazywać na Węgry i Polskę, nawet bez jakiegoś ważnego powodu. Niestety przyzwyczailiśmy się do tego w ostatnich latach. Jednakże to nie my utrudniamy funkcjonowanie UE w zakresie ustanawiania budżetu czy planu odbudowy Next Generation EU. Czynią to ci, którzy dogadują się w kuluarach i zrywają pierwotne porozumienie w imię swoich politycznych interesów i ideologicznych intencji. Właśnie dlatego odpowiedzialność spoczywa na nich. To oni muszą spojrzeć w oczy liderom państw południowych i powiedzieć im, że walka ideologiczna jest ważniejsza niż niesienie pomocy.

Zdołamy się porozumieć, jeśli prawdą jest, że każdy chciałby pomóc krajom, które mają kłopoty. Jeśli to nie jest prawda, to czeka nas długa zima.

 

Budapeszt i Warszawa zostały jednak na placu boju praktycznie same. Czy nie łatwiej byłoby zrezygnować z oporu, przyjąć niewielkie grupy uchodźców i jak najszybciej dostać pieniądze z pakietu pomocowego bez tej całej awantury?

Zarówno Polska, jak i Węgry są stabilne gospodarczo, na co ciężko zapracowaliśmy. To nie my potrzebujemy pakietu pomocowego, bo jeśli gospodarka będzie tego potrzebowała, to jesteśmy w stanie zaciągnąć kredyt na rynku na korzystnych warunkach.

Naturalnie zawsze można pójść prostszą drogą. Znacznie łatwiej byłoby uprawiać politykę bez nieustannych ataków w globalnych mediach liberalnych, bez zatrzymywania się z powodu analiz, list czy klasyfikacji sporządzanych przez organizacje pozarządowe, kto wie przez kogo finansowane.

Polacy i Węgrzy wielokrotnie wypowiadali się już na temat nielegalnej migracji czy w kwestiach dotyczących wielokulturowości i otwartego społeczeństwa. Sami pragniemy decydować o tym, z kim chcemy żyć, i nie chcielibyśmy, by jakiś centralny mechanizm decydował o tym, kto zostanie przesiedlony do naszych krajów. Pragniemy chronić naszą kulturę, nasze tradycje, zwyczaje i naszą wiarę, a jednocześnie pomagać uchodźcom i osobom znajdującym się w potrzebie, wykorzystując do tego środki przewidziane w naszym ustawodawstwie. Co więcej, Węgry w ramach programu Hungary Helps pomagają ludziom w wielu krajach, z których ludzie masowo emigrują.

Podważanie kwestii określanych mianem praworządności jest dobrze skonstruowaną bronią polityczną, której można użyć w dowolnym momencie przeciwko któremukolwiek krajowi. O różnorodności mediów, skuteczności czy stopniu niezależności różnych instytucji prawnych można dyskutować kiedykolwiek i z każdym. Jeśli te debaty toczą się w drodze rozstrząsania kontrowersyjnych kwestii w globalnych mediach liberalnych i w organizacjach pozarządowych finansowanych z niejasnych źródeł, to przeciętny odbiorca może rzeczywiście pomyśleć, że prawdziwym problemem nie jest terroryzm, nielegalna imigracja czy ożywienie gospodarcze, lecz to, jak różnorodne są media węgierskie czy polskie.

 

Szwedzcy politycy poszli jeszcze dalej i ostro krytykując postawę Budapesztu oraz Warszawy, zagrozili, że w UE powinna rozpocząć się debata, czy Węgry i Polska powinny pozostać we Wspólnocie. Hunexit i polexit nagle stały się bardziej realne?

Co więcej, w niemieckiej telewizji publicznej wycięto z unijnej flagi gwiazdę symbolizującą Polskę oraz Węgry i nazwano nas głupcami. Niech to jednak nie zmyli nikogo, to też jest część procesu wywierania na nas presji. Zawsze bardziej agresywna jest ta strona, której brakuje już rozsądnych argumentów i atutów.

Szczęśliwym zwrotem akcji nazwałabym także to, że George Soros wydaje teraz swoje instrukcje otwarcie, nie zawracając sobie głowy tym, by o przyszłości Europy dyskutować osobiście z przywódcami Europy za zamkniętymi drzwiami. Dzięki temu wyraźnie widzimy, kto postępuje zgodnie z tymi instrukcjami.

Na szczęście w Unii Europejskiej rządzą na razie jasne reguły prawne wynikające z podpisanych przez nas traktatów. Naturalnie można fantazjować i wyobrażać sobie wszystko, ale prawo chroni nas wszystkich w tych procesach. Znalezienie rozwiązania sprzecznego z prawem europejskim i niezgodnego z traktatami stworzy nową sytuację w funkcjonowaniu Unii.

 

Politycy polscy i węgierscy, tacy jak Ryszard Czarnecki czy Tamás Deutsch, coraz częściej mówią jednak, że nie do takiej Unii wchodzili, i nie kryją rozczarowania niemiecką prezydencją. Chodzi o rozwiązania dotyczące nie tylko polityki imigracyjnej, lecz także lewicowych wartości kulturowych. Analitycy duńskiego Saxo Banku już w grudniu zeszłego roku przedstawili prognozy mówiące, że Unię Europejską mogą wkrótce opuścić także Węgry. Może więc warto rozważyć scenariusz, w którym Węgry i Polska wychodzą z UE lub np. w ramach UE zacieśniają sojusz z krajami Trójmorza?

Kiedy 16 lat temu przystąpiliśmy do Unii Europejskiej, przyjęliśmy wiążące dla nas ramy wskazane w traktatach, ramy, w których wyraźnie rozróżnia się kwestie wchodzące w zakres suwerenności wspólnotowej i narodowej. Na przykład polityka rodzinna i imigracyjna, nasz stosunek do wiary i religii nie należą do obszarów wspólnych, definiowanych w Brukseli. O tym mogą decydować tylko Węgrzy.

Teraz natomiast widzimy, że ponieważ nie możemy dojść do porozumienia w tych kwestiach (na przykład nie chcemy przyjąć imigrantów), próbują nas do tego zmusić wszelkimi sposobami, łamiąc traktaty. Przecież – jak podkreśliłam wcześniej – ten zestaw warunków, który w swym obecnym kształcie wiąże wypłatę pieniędzy unijnych z praworządnością, zapewnia możliwość zmuszania niektórych krajów do rezygnacji z ich stanowiska z powodów czysto ideologicznych i przy braku zasady pewności prawa. Dzisiaj nasza kolej, jutro może to dotyczyć innego kraju.

Mimo wszystko Węgry są krajem silnie proeuropejskim, od stuleci udowadniamy, że tu należymy. Chociaż widzimy także, że Europa Środkowo-Wschodnia i region bałtycki bardzo silnie się rozwijają, pod wieloma względami region ten zaczyna być motorem napędowym Europy, również dzięki wspomnianym sojuszom, dlatego kładziemy duży nacisk na utrzymywanie tych kontaktów – niezależnie od aktualnej polityki międzynarodowej.

 

Cały wywiad z najnowszym numerze tygodnika "Do Rzeczy" (49/2020)