W tym roku oficjalne obchody Dnia Przyjaźni Polsko-Węgierskiej z udziałem najwyższych władz państwowych miały się odbyć na Węgrzech, w XXI. dzielnicy Budapesztu znanej jako Csepel. Z wiadomych powodów nie odbyły się. Zamiast tego przez cały dzień na Budapeszt spadały grube płatki śniegu, pokrywając białym całunem ślady jeszcze co nie pozostawione. W internecie trochę wiało, ale nie na tyle, by rozwiać moje wątpliwości, co do stanu gotowości naszego oręża w wirtualu.
I nie wiem, czy to o skok techniczny chodzi, czy bardziej sprawy ducha podupadły. Bo kto by pomyślał, że to wszystko aż tak szybko się zmieni. A poza tym:
Jak tu pracować z domu, gdy kiedy cisza, to ma się wyrzuty, że dziecko przez brak animacji dorosłego uzależnia się od wirtuala, a gdy chcesz je wyciągnąć, to praca odłogiem leży. Och, i gdyby tak naprawdę można było skorzystać z tych wszystkich darmowych ofert - te filmy, te wystawy, nauki tego i owego, ćwiczenia i prężenie ciała, i co jeszcze bym chciała, od rana do nocy, 24h/day. A tu:
Trójka dzieci na chacie, trzeba wyprać gacie, śniadanieobiadkolacja, pomiędzy posiłkami degustacja słodkiego lub słonego, praca domowa, serdeczna rozmowa, nakarmić kota, o taaaaaaaaa.
Czas wyjść z domu.
Zaprzęgamy rowery i wiśta wio!
Coraz mniej ludzi na ulicach. Coraz więcej w maskach i rękawicach.
Hala targowa pusta. Kierujemy się z biegiem Dunaju, a więc do Morza Czarnego. Jak ten korytarz humanitarny otwarty dla obywateli Rumunii powracających z pracy we Włoszech. Mijamy dawne spichlerze, kiedyś pełne ziarna, dziś przekształcone w centrum kulturalno-handlowe otwarte w 8 listopada 2013 r. i z racji swojego nowego wyglądu zwane Wielorybem (Bálna). (Czy Jonasz jeszcze tam siedzi?). Dalej symbolizujący piec krematoryjny pomnik ofiar Holokaustu romskiego pochodzenia ( zainstalowane w środku lampy tylko nocą imitują ogień). Przejeżdżamy pod mostem Petőfiego, przed nami w oddali Teatr Narodowy i budynek MÜPA.
Wieje niemiłosiernie, ale ciśniemy.
Za kolejnym mostem jakby wielkomiejski Budapeszt na chwilę się zatrzymał, my jednak po krótkim wahaniu, wjeżdżamy w industrialny krajobraz gdzieniegdzie otoczony kępką trawy, zagajnika i wody. Przejście na Csepel.
I tak sobie jadąc tym rowerem mogłabym - choć na chwilę - zapomnieć że koronawirus szaleję, ale porozrzucane na każdym kroku śmieci, butelki plastikowe, puszki po piwach, folie,folie, folie - Bóg jeden wie po czym - cały czas prosto w oczy rzucają mi pytanie, kiedy wreszcie damy naturze odpocząć.
Może czas ruszać do Niniwy?