Back to top
Publikacja: 27.11.2019
Czym jest Zachód? Szkic o wyklętej tożsamości cz II
Kultura


Drugi wielki filar Zachodu to chrześcijaństwo. O ile filozofia, a potem nauka, zaspokajały i nadal zaspokajają nasze potrzeby czysto intelektualne i poznawcze, czyli – jak wspomniałem - karmią nasz intelekt, o tyle chrześcijaństwo uformowało nasze serce i duszę, emocję i wyobraźnię, wolę i zmysł moralny. A więc nieomal wszystko, co w życiu, a zatem także i w kulturze, najważniejsze. Przyniosło nam ono wyobrażenia kosmologiczne, zbawcze i eschatologiczne, bez których człowiek obejść się nie może, dotyczą bowiem spraw ostatecznych. Znowuż bez odniesienia do tego, co ostateczne, fundamentalne i metafizyczne, życie człowieka staje się płaskie, jakby szare i papierowe, a wszystko wokół – stopniowo, acz nieuchronnie – traci znaczenie i sens. Czy mówimy o sztuce, literaturze, nauce, ekologii czy nawet polityce to wszystkie owe sfery, pozbawione odniesienia do tego, co absolutne ulegają nieuniknionej „redukcji naturalistycznej” do postaci: „to nic innego jak tylko…”. Drzewo jest tylko deską, człowiek tylko mięsem, miłość tylko hormonami i płynami ustrojowymi, pokarm tylko przyszłym kałem, religia jeno reakcją lękową, sztuka neurotyczną kompulsją etc., etc. Dopiero wymiar religijny, wertykalny, nadaje rzeczom i zjawiskom sens i głębię. Dopiero przyjmując i wierząc, iż wszystko tajemniczo zakorzenione jest w Absolucie, świat staje się godzien szacunku, a życie – warte przeżycia. Wkraczając w świat religii wkraczamy do baśni - ale baśni prawdziwej, jedynej takiej. A w niej – i tylko w niej - wszystko ma znaczenie, wartość, cel i zwieńczenie.

Chrześcijaństwo przynosi dobrą nowinę: z cierpienia i śmierci rodzi się nowe, nieskończone życie. Wszystko, co istniało, istnieje lub kiedykolwiek będzie istnieć jest święte, doskonałe i – zaistniawszy już - nieśmiertelne. Jednak w tym cudownym Projekcie nastąpił Błąd, wydarzył się Upadek, na skutek którego kosmos został poddany marności, cierpieniu i śmierci. Przestaliśmy widzieć nieskończoność w sobie i w otaczających nas rzeczach. Zaczęliśmy natomiast dostrzegać wszechobecny rozkład i entropię. Zaczęliśmy bać się umierania i nicości następującej po nim. Bojąc się nicości, poczęliśmy czynić zło, by zachować się w doczesnym istnieniu jak najdłużej i za wszelką cenę. Dlatego też Bóg przyjął ciało i ludzką naturę, by pokazać, że życie jest jednak mocniejsze niż śmierć, że istnieje wąska ścieżka wiodąca ku kosmicznej Renowacji, ku odtworzeniu zerwanych więzi między Nim, ludźmi i stworzeniem. Zadośćuczynił tedy pierworodnemu grzechowi ludzkiej woli separacji i egoizmu, który zniweczył i rozkruszył pierwotną pełnię. Pokazał ssącą pustkę grzechu i brak jego ustanowienia w bycie. Objawił nam jak należy pozbyć się własnej widmowej, przesłaniającej światło osobności, jak należy prze-cierpieć cierpienie, podjąć je i w sobie znieść. Chrystus jako człowiek wziął bowiem na siebie wszystkie nasze nędze i grzechy, a jako Bóg wszystkie je zgładził – i dlatego stał się Drogą. Wprawdzie „cierpienie świata nie zostało usunięte, lecz we współcierpieniu Boga osiągnęło najwyższy wymiar. Zbawienie cierpiącego jest najpierw współcierpieniem Boga, który zajął jego miejsce”[1].

Bóg stworzył świat, z czego wynika, iż wszystko – także to, czego używamy i co zużywamy – jest doskonałe i pełne, bo jest skutkiem jego myśli i odblaskiem Jego chwały. Oczekujemy przeto, iż świat będzie odnowiony - że zostanie naprawione nasze postrzeganie i to, co postrzegamy - bo cały zostanie na powrót wzięty do wieczności, do krainy oświetlonej niezmiennymi gwiazdami; że skoro nastąpił fatalny exitus, to nadejdzie w końcu błogosławiony reditus. Oczekujemy wiecznego dobra, piękna, życia i sprawiedliwości, wiedząc, że własnymi siłami ich nie osiągniemy. Przy czym, jak wskazuje Balthasar, chrześcijaństwo naucza, iż

„Do wieczności ma wejść także nie tylko jakaś kwintesencja, ekstrakt tego świata, którym mogłaby być, jako jego odbicie i ślad, na przykład ‘dusza nieśmiertelna’. Ma wejść do niej sam rzeczywisty świat, z całą różnorodnością swych treści, historii, stawania się i przemijania, ze swoją grandeur et misere, których nie da się odłączyć od siebie […]. Ta całość, taka, jaka za sprawą opatrzności Bożej i wprowadzanego przez ludzi zamętu naprawdę istnieje, dzięki łasce Chrystusa otrzymuje absolucję i ‘przystęp do Ojca’”[2]

Z tej Wielkiej Opowieści, którą jest chrześcijaństwo wypływa wyrazista nauka moralna. Znajdujemy ją w Kazaniu na Górze, w Listach Pawłowych, w nauczaniu Ojców Kościoła. Doskonale ujmuje ją Ratzinger:

„Błogosławieństwa wychodzą naprzeciw naszym spontanicznym odczuciom egzystencjalnym, naszemu głodowi i pragnieniu życia. Postulują one ‘nawrócenie się’ – wewnętrzny odwrót od spontanicznego kierunku, który chcielibyśmy obrać. W tym odwróceniu pojawia się jednak coś czystego i wyższego. W naszą egzystencję wkracza ład. Świat grecki, którego radość życia tak wspaniale przejawia się w epopei Homera, miał jednak głęboką świadomość tego, że właściwym grzechem człowieka, jego najpoważniejszym zagrożeniem, jest hybris – zarozumiała samowystarczalność człowieka przypisującego sobie boskie atrybuty i pragnącego być dla siebie bogiem po to, by stać się panem całego swego życia i wykorzystywać wszystkie możliwości, jakie ono może zaoferować. Ta świadomość, że realnego zagrożenia człowieka należy szukać w jego zadufanej samowystarczalności, która z początku wydaje się tak pociągająca, w kazaniu na Górze zostaje ukazana w całej swej głębi, przez odniesienie do postaci Jezusa Chrystusa. Widzieliśmy, że Kazanie na Górze jest zawoalowaną chrystologią. W jego tle ukazuje się postać Chrystusa, Człowieka, który jest Bogiem, ale właśnie dlatego uniża się i ogołaca, aż do śmierci na Krzyżu”[3].

I nieco dalej:

„autentyczna ‘moralność’ chrześcijaństwa sprowadza się do miłości. Ta zaś jest oczywiście zaprzeczeniem egoizmu, jest wychodzeniem z siebie. Jednak tak właśnie postępując człowiek odnajduje siebie. W porównaniu z kuszącym blaskiem obrazu człowieka u Nietzschego droga ta wydaje się zrazu uboga, wręcz zniechęcająca. Jest to jednak droga prowadząca szczytami życia. Tylko na drodze miłości, której szlaki opisane są w Kazaniu na Górze, ukazuje się życie w całym swym bogactwie i wielkość powołania człowieka”[4].

Oto więc chrześcijaństwo: opowieść o umierającym i zmartwychwstającym Bogu, który z miłości do ludzi przeszedł przez ból, zdradę i śmierć i pokonał je ku ratunkowi nas wszystkich, także – a nawet przede wszystkim – tych najsłabszych, chorych, zrozpaczonych, wewnętrznie upadłych, ubogich i osamotnionych. W imię miłości Bóg-Człowiek nakazał współczucie, łagodność i przebaczenie. Nakazał przyjęcie cierpienia jako drogi ku życiu, nie sprzeciwianie się mu inaczej niż wiarą i modlitwą. Rabbi z Nazaretu nie gardził materią – zresztą niczym chyba nie gardził prócz tchórzostwa i obłudy - nie tylko uzdrawiał dusze, ale też słabe, wynędzniałe i trapione chorobami ciała. Nakazał nam On bowiem szacunek dla każdej osoby jej integralności (także w jej cielesnej świętości) ale też nauczył wymagać – przede wszystkim od siebie samych - sprawiedliwości, roztropności, odwagi i wielkodusznej szlachetności.

Kim bylibyśmy bez tych ideałów? Skąd zaczerpniemy niedowolne normy moralne, jeśli odrzucimy chrześcijaństwo? Z rozumu? Ależ jego reguły także już odrzuciliśmy jako represywne, wąskie, ekskluzywne, zbyt sztywne z jednej strony, a z drugiej jakże łatwe do relatywizacji. Kim się zatem staniemy, gdy definitywnie postanowimy żyć bez wiecznotrwałych zasad etycznych? Wiele z nich oderwało się już od swych religijnych korzeni, zapomniano o tym, iż wypływają z określonego religijnego obrazu świata i z niego czerpią wiarygodność. Cnoty takie jak pokora, ofiarność, współczucie, łagodność, czystość, szczerość znajdują na Zachodzie swe źródło i umocowanie w religii chrześcijańskiej. I nawet jeśli mogą istnieć zupełnie niezależnie od niej, to przecież z niej się w znacznej mierze wywodzą i z niej czerpią swą prawomocność oraz moc przyciągania. Chrześcijaństwo ukształtowało w nas niezbywalne – choć nieraz głęboko ukryte – pragnienie oraz rozumienie Prawdy, Dobra i Piękna. Nawet negując istnienie owej triady wciąż grzejemy się w jej promieniach.

Bartosz Jastrzębski 

Autor jest doktorem habilitowanym kulturoznawstwa, filozofem, pisarzem i etykiem, wykłada na Uniwersytecie Wrocławskim.


[1] J. Ratzinger, Opera omnia. Jezus z Nazaretu, przeł. W. Szymona, Lublin 2015, s. 860.

[2] H. U. von Balthasar, Eschatologia w naszych czasach, przeł. W. Szymona OP, Kraków 2008, s. 72.

[3] J. Ratzinger, Jezus z Nazaretu, przeł. W. Szymona OP, Kraków 2007, s. 91-92.

[4] Tamże, 92.