Węgierska gwiazda filmowa: Tony Curtis
2024-09-23
Świetny aktor hollywoodzki, bożyszcze kobiet, Węgier z pochodzenia… a dla niektórych przede wszystkim ojciec Jamie Lee Curtis oraz Kelly Lee Curtis.
Tony Curtis - Wikipedia
BERNARD SCHWARTZ
Po pierwsze nie Tony Curtis, ale Bernard Schwartz, bo tak nazywał się chłopiec urodzony 3 czerwca 1925 roku w Nowym Jorku na Manhattanie w żydowskiej rodzinie węgierskich imigrantów. Jego ojciec był z zawodu krawcem (pochodził z Ópályi – obecnie Mátészalka – we wschodnich Węgrzech, a matka z miejscowości Nagymihály – obecnie Michalovce w Słowacji). Rodzina żyła na granicy nędzy, a sam Curtis wspominał, że jego dzieciństwo było wielkim koszmarem, bo bieda w domu była tak wielka, że rodzice nie płacili po kilka miesięcy czynszu, a potem przenosili się po kryjomu w inne miejsce (sporo krążyli po Bronksie), by uniknąć spłacania długów. Ponadto matka chorowała psychicznie, być może poprzez wrodzoną schizofrenię, a być może w wyniku trudnych warunków życia. Mimo ubóstwa ojciec był wielkim pasjonatem kina, zwłaszcza Rudolfa Valentino, a największą satysfakcję można mu było sprawić, przyrównując jego żonę pod względem urody do Poli Negri (Polki, Apolonii Chałupiec). W szkole nie radził sobie dobrze, bo słabo mówił po angielsku. Wspominał, że do szóstego roku życia w ogóle mówił tylko po węgiersku… Bernard wyrastał na pięknego chłopca, ale wśród materialnych uwarunkowań przeznaczenie pchało go w kierunku przestępczego światka (sytuacja może kojarzyć się z filmem „Dawno temu w Ameryce”). Na szczęście sam nie posunął się do ciężkich przestępstw, a i te w rodzaju stania na czatach nie zaprowadziły przed oblicze sądu. Być może o wyprowadzeniu go na dobrą drogę przesądził sąsiad, który postarał się o przyjęcie go (jako jedenastolatka) na obóz harcerski, gdzie chłopak zetknął się z innym wartościami. Uczęszczając do Seward Park High School, debiutował jako szesnastolatek w teatrze szkolnym. Miał w sobie jakąś wrodzoną szlachetność, bo starał się być coraz lepszym człowiekiem, a gdy dowiedział się o zdradzieckim ataku japońskim na Pearl Harbor 7 grudnia 1941 roku, zgłosił się jako szesnastolatek ochotniczo do służby w marynarce (United States Navy). Z wdzięczności za dobrą służbę dla ojczyzny dowództwo Marynarki Wojennej Stanów Zjednoczonych zaproponowało mu możliwość dalszego kształcenia z państwowym stypendium, a on zdecydował, że będzie to New School of Social Research. Studiował tam również Marlon Brando.
SERIA DEBIUTÓW
Podobno pierwszym spektaklem, w którym zagrał, był „Wieczór Trzech Króli” (stały repertuar teatrów szkolnych, dający uczniom i studentom wielkie możliwości pokazania swych talentów). W 1948 roku podpisał siedmioletni kontrakt z Universal Studios i w następnym roku przeniósł się do „fabryki snów”, czyli Hollywood. Początkowo otrzymywał tam siedemdziesiąt pięć dolarów na tydzień. Już w 1949 roku debiutował małą rólką w filmie „Cross Cross” (pol. „W pułapce miłości”). Tańczył w tle rumbę, a główną rolę grał Burt Lancaster. Bernard Schwartz pojawił się jako Anthony Curtis w napisach na końcu filmu (zwanych żartobliwie „listą płac”). W 1951 roku zagrał już główną rolę w filmie „Książę, który był złodziejem” („The Prince Who Was a Thief”). W 1953 roku zagrał tytułową rolę (innego Węgra) Houdiniego. Za rolę Johna „Jockera” Johnsona w antyrasistowskim dramacie kryminalnym „The Dewiant Ones” (pol. „Ucieczka w kajdanach”) z 1958 roku został nominowany do Oscara. I tu trzeba dodać, że na tym skończyły się jego formalne sukcesy i największe wyróżnienia… A przecież jego największe hity miały dopiero nadejść!
Houdini (plakat filmu z 1953 r.) - Wikipedia
KINOMANI NA KOLANACH
Wśród ponad stu ról Tony’ego Curtisa na szczególne wyróżnienia zasługuje co najmniej kilka, a ten z 1959 roku uwiecznił go nie tylko w rankingach stu najlepszych filmów, ale przede wszystkim w sercach kinomanów. Mowa oczywiście o „Some like it hot” ze scenariuszem i w reżyserii Billy’ego Wildera, znanym w Polsce jako „Pół żartem, pół serio”, choć tłumaczenie powinno właściwie brzmieć „Niektórzy lubią na ostro”. Opowiadanie filmu byłoby niepotrzebne, bo przecież znają go prawie wszyscy, ale pobuszujmy nieco za plecami kamerzysty, by dowiedzieć się o kulisach kręcenia tego arcydzieła. Od dawna żartowało się w Hollywood, że receptą na komediowy sukces jest przebranie (najlepiej znanych) aktorów za kobiety, a przedsięwzięcie stanie się automatycznie takim samograjem, że dowiezie producentów do sukcesu. Ale może właśnie przez łatwość tego przepisu tak trudno było wybić się w tym swoistym gatunku. Wilder poszedł na całość i wynajął do głównej roli kobiecej ikonę urody damskiej trzydziestotrzyletnią naówczas Marilyn Monroe, opromienioną od kilku lat takimi kasowymi hitami jak „Słomiany wdowiec”, „Mężczyźni wolą blondynki”, „Niagara” czy „Rzeka bez powrotu”. W tym przypadku samo jej zaangażowanie było ogromnym sukcesem producentów „Pół żartem, pół serio”. Partnerowali jej Tony Curtis i Jack Lemmon, rok starszy od Monroe i rówieśnik Curtisa, mający już Oscara za rolę drugoplanową. To on wygłupiał się najbardziej przed kamerami i na zapleczu, w ogóle wszyscy świetnie się bawili, a podobno najbardziej Tony z Marilyn, o których plotkowano, że romansują… Z drugiej strony, podobno gwiazda była już wówczas w ciąży ze swym mężem Arthurem Millerem, a całujący ja na ekranie Curtis, zdradził później, że bał się do niej podejść, bo terroryzowała partnerów na planie.
Curtis z Marilyn Monroe w filmie "Pół żartem, pół serio" (1959) - Wikipedia
Nie tylko ta trójka „zrobiła sukces”. Kapitalną kreację stworzył np. Joe E. Brown jako Osgoot Fielding III. Są takie filmy, w których aktorzy po prostu grają jak z nut i tak było tu, a nie tracono wiele taśmy na powtórki ujęć. Ale to tylko w przypadku panów, bo Marilyn sprawiała swym perfekcjonizmem i kompleksami ciągłe problemy, a scenę z szukaniem bourbona kazała powtarzać osiemdziesiąt trzy razy…
Co prawda znany producent David O. Selznick twierdził od początku, że łączenie wątku hardkryminalnego z przebieranką w damskie ciuszki wzbudzi u widzów niesmak, a tysiąc dwieście poważanych osób z amerykańskich elit na premierowym pokazie filmu w sali Pacific Palisades w Los Angeles uparcie milczało przez sto dwadzieścia minut, ale na kolejnym pokazie dla studentów kalifornijskich już pokładano się ze śmiechu. I tak zostało do dziś…
NIE TYLKO „SOME LIKE IT HOT”
Niektórzy od „Pół żartem, pół serio” wolą nawet „Wielki wyścig” (oryg. „The Great Race”) z 1965 roku (nakręcony bardzo szybko, bo w cztery miesiące), w którym Curtis z Lemmonem kontynuowali rywalizację o najlepsze aktorstwo, Natalie Wood czarowała pięknością sufrażystki, a Peter Falk zabłysnął ogromnym talentem. Kapitalną komedię o wyścigu samochodowym dookoła świata, przeplataną piosenkami, można z czystym sumieniem polecić wszystkim, którzy chcą się rozluźnić, nie tylko jako fani Curtisa. A co do niego, to reżyser Blade Edwards (ten od „Różowej Pantery”) stworzył mu wszelkie warunki do ukazania sprawności fizycznej, urody twarzy i torsu…
Plakat filmu "Wielki wyścig" (1965) - Wikipedia
Akcja filmu dzieje się w roku 1908, czyli na pograniczu arystokratycznego świata i modernistycznych ruchów społecznych, gdy na drogach konie rywalizują z samochodami i jeszcze nie wiadomo, kto zwycięży. To daje autorom filmu szanse ukazania wielu kontrastów, a zarówno rekwizyty, jak i zachowania mogą mieć miana „pierwszych”. Fani samochodu Curtisa (w filmie Wielkiego Lesliego) do dziś pielęgnują go i można nim jeździć. Dla niektórych film pozostaje jednak najbardziej znany z największej w dziejach kinematografii sceny bitwy na torty. Burleskowe „rozplaskanie” tortu na czyjejś twarzy osiągnęło tu rekord trzystu tortów, którymi rzucają główni bohaterowie i w których się nurzają.
Niejako z rozpędu po sukcesie „Wielkiego wyścigu” nakręcono „Monte Carlo or Bust!”, znany również jako „Those Daring Young Men in Their Jaunty Jalopies” i w związku z tym tłumaczony na język polski jako „Ci wspaniali młodzieńcy w swych szalejących gruchotach” z Bourvilem i Curtisem, gdzie znów Curtis mógł zagrać tryskającego sprawnością śmiałka, porywającego się na bicie rekordów samochodowych.
Jako wielka gwiazda kina Tony Curtis żył w czasach złotej ery telewizji, a tam wielką popularnością zaczęły cieszyć się od około 1960 roku seriale. I znów mieliśmy do czynienia ze zgrabnym zabiegiem producenckim, do którego zaproszono Curtisa, a było to zestawienie dwóch aktorów z dwóch państw, przodujących pod względem produkcji filmów. Brytyjski gwiazdor Roger Moore nadawał się znakomicie do filmu detektywistycznego (czego dowiódł jako Simon Templer), a razem z Curtisem w dwudziestoczteroodcinkowym serialu „The Persuaders” (od 1971 roku) stworzyli bardzo udany duet. Tu już, nota bene, widzowie nie oceniali srogo gry aktorskiej, ale przede wszystkim chcieli oglądać jak najwięcej dwóch wspaniałych, sławnych z urody mężczyzn, którzy gościli w ich domach co tydzień o wyczekiwanej porze. Koło pięćdziesiątki Curtis musiał jednak powoli żegnać się z rolami amanta i udowadniać kunszt aktorski, co zrobił całkiem nieźle w kolejnym remake’u „Hrabiego Monte Christo”. W 1975 roku z powodzeniem partnerował jako Fernand Mondego Richardowi Chamberlainowi, który grał Dantesa.
W jego karierze uderza nie tylko duża ilość zagranych ról (z których sporo okazało się niewypałem), ale też pokaźny zbiór ofert, których nie przyjął. Na ich czele można postawić Jamesa Bonda. Dobiegał swoich lat w wielkiej sławie, ale nie bez trosk w życiu prywatnym. Jego małżeństwa sypały się po kolei, a kłopoty z rodziną nie dawały mu spokoju nawet przy ulubionym hobby, jakim było ręczne malowanie drewnianych szkatułek. Tony Curtis zmarł na zawał serca w wieku osiemdziesięciu pięciu lat.
Grób Tony'ego Curtisa - Wikipedia
Piotr Boroń