Back to top
Publikacja: 08.11.2018
Wrogowie Wyszehradu są w Paryżu i Pradze

Stulecie Czechosłowacji ciekawie postrzega pierwsza dama węgierskiej prawicy, Maria Schmidt. W trakcie wywiadu, który będzie opublikowany w następnym numerze Echa, Schmidt wzdycha, że po roku 1918 ówczesne zachodnie mocarstwa stworzyły granice w naszej części Europy tak, by zakodować w nich konflikty transgraniczne, ażeby one, owe mocarstwa, mogły tam odgrywać rolę rozjemcy. To z podważanymi granicami oczywiście jest wątpliwe (podświadomie rewizjonistyczna jest prawica węgierska, choć to niewiarygodne, nie pokonała jeszcze traumy trianońskiej, związanej z utraceniem dzisiejszej południowej Słowacji), ale to o rozjemcach, którzy rezydują zupełnie gdzie indziej, a do których lokalni gracze mają zgłaszać swoje supliki, nie budzi wątpliwości. Kto nie wierzy, powinien spróbować spojrzeć na wizytę Emmanuela Macrona w Bratysławie i w Pradze oczyma Schmidt i umieścić to w kontekście wypowiedzi naszego nowego ministra spraw zagranicznych Tomasa Petříčka.

Prezydent Francji odwiedził dwa umiarkowane kraje Grupy Wyszehradzkiej: Słowację i Czechy. Staromodna, konserwatywna Polska i Węgry pozostają podczas jego wizyty ostentacyjnie niezauważone. Nie jest prawdopodobne, że stało się tak ze względu na obawy prezydenta odnośnie liberalnej demokracji we wschodniej UE. W odpowiedzi na raport Parlamentu Europejskiego dotyczący Węgier przyszła stamtąd konkretna i dość profesjonalna krytyka, ale nikt z europejskiego establishmentu nie zadał sobie trudu, by zareagować na nią poważnie. Ale Macron przeciwstawia się "nacjonalizmowi" –  a „wieśniacy” ze Wschodu dają się bez wysiłku skarykaturyzować.

Według pisma The Irish Times źródła z Pałacu Elizejskiego w sprawie podróży Macrona podają, że przymierze obu powstałych po Czechosłowacji państw z dwoma pozostałymi wichrzycielami „nie jest definitywne“. Wysoki czeski dyplomata nieoficjalnie i jakby odpłacając się za to stwierdza, że Warszawa i Budapeszt są „toksyczne“

Niemieccy i francuscy dyplomaci dają swoim czeskim odpowiednikom jasno do zrozumienia, że nie uważają nas za aż tak całkiem stracony przypadek, bo nie jesteśmy jeszcze węgiersko-polską toksycznością zainfekowani nieodwracalnie. A pałac w Czerninie przejmuje nowy minister spraw zagranicznych Petříček i w swoją pierwszą zagraniczną podróż jedzie do Niemiec zamiast na Słowację. Potem w wywiadzie dla Respekt Petříček określa Republikę Czeską jako siłę pokojową w Europie Środkowej. Na pytanie, jaką rolę winniśmy odgrywać w Europie Środkowej, odpowiada: Rozmawiać z Węgrami i Polską o tym, co nam przeszkadza, co jest złe. Kilka dni później przed korpusem dyplomatycznym Petříček w Pradze rozwija kwestię swojego dystansu do Wyszehradu: Mówi, że czwórka wyszehradzka z czeskiego punktu widzenia jest tylko jednym z kilku formatów, a zależy to również od tego, kiedy akurat niesie wartość dodaną. 

To prawda sama w sobie, ponieważ z każdym z pozostałych trzech rządów nie zawsze zgadzamy się wewnątrz UE. Ale przy obejmowaniu funkcji można by podkreślić, albo że czwórka wyszehradzka jest dla nas ważna, albo wręcz zaraz umniejszyć jej znaczenie tak, że Polacy i Węgrzy nawzajem się informują, jak to właściwie jest z Czechami, a Péter Szijjártó, odpowiednik Petříčka, ogłasza stanowisko, że do tej pory stosunki węgiersko-czeskie nie ograniczały się do wysyłania sobie informacji i ma nadzieję, że tak też pozostanie nadal.

Twardy trzon Wyszehradu obawia się, że macherzy z trójkąta Paryż–Berlin–Bruksela rozłożą całą naszą grupę na czynniki pierwsze. To straszne, ale będąc przeciwko starej partii demokratycznej ČSSD (Czeskiej Partii Socjaldemokratycznej) człowiek musi podpiąć się pod oligarchę Babiša, który sobie tymczasem wykalkulował, że solidarność z pozostałymi członkami Wyszehradu jest dla niego lepsza niż przyjaźń z Merkel i Macronem. Ci i bez tego są u siebie słabi, a może tylko nie przedstawili mu jeszcze interesującej oferty.

Daniel Kaiser

Echo24, 28 października 2018 r.