Back to top
Publikacja: 05.11.2019
REFORMY „DOBREJ ZMIANY” W POLSCE WSTĘP
Ekonomia


 

 

WSTĘP

 

Dobra zmiana”, „koniec imposybilizmu”, „zerwanie z polityką TINA” (od angielskiego powiedzenia „there is no alternative”), „kres państwa z dykty”, „odejście od neokolonializmu”, „wstawanie z kolan”, „sprzeciw wobec ideologii multi-kulti”, „powrót do korzeni chrześcijańskich”. Pojęcia, które od kilku lat nie schodzą z pierwszych stron gazet i portali internetowych pod różnymi szerokościami geograficznymi. Używane od Warszawy, Budapesztu, Pragi i Bratysławy po Bukareszt, Sofię, Wiedeń i Rzym, nie wspominając o drugiej stronie Atlantyku. Słowa-klucze, tworzone już nie tylko przez publicystów, autorów niszowych opracowań lub znanych w wąskich kręgach specjalistów z dziedziny badań społecznych, ale pojęcia które weszły do realnej polityki i realnie toczącej się debaty publicznej. Dyskusji, w której padają najbardziej fundamentalne pytania o przyszłość Polski, Węgier, Czech i Słowacji, Austrii, Włoch i całej Europy.

 

Jakie są idee przyświecające ekipom rządzącym w coraz większej liczbie krajów Starego Kontynentu, wyniesionych do władzy na fali sprzeciwu społeczeństw doświadczonych przez wielki kryzys przełomu pierwszych dekad XXI wieku? A raczej całą sekwencję kryzysów: od kryzysu wartości, przez finansowo-gospodarcze, po migracyjny? Czym chcą trafić do narodów przeoranych lękami przed terroryzmem i niekontrolowaną migracją, niestabilnością instytucji państwowych, nieprzewidywalnością rynku pracy i coraz bardziej zanikającą sferą publiczną, zastępowaną przez wirtualny świat bez jasnych reguł i punktów oparcia? Co oferują  wspólnotom coraz mocniej odczuwającym na własnej skórze podcinanie własnych korzeni, wierzeń i tradycji, zanikającą obecność kultury chrześcijańskiej i skutki niezrozumiałej i aberracyjnej niekiedy niechęci przed akcentowaniem tożsamości oraz poczuciem związków z ojczystą historią?

 

***

Amerykański ekonomista John Williamson na progu wielkich zmian 1989 roku prezentujący w Waszyngtonie swój słynny „dekalog” nowego, post-zimnowojennego porządku globalnego systemu gospodarczego i finansowego, nie przewidział zapewne, że po blisko 30 latach tzw. Konsensus Waszyngtoński zostanie uznany za szkodliwy anachronizm. Postulaty szybkiej prywatyzacji nie robią dzisiaj na nikim wrażenia, zwłaszcza w naszej części Europy, gdzie funkcjonujące przez lata przedsiębiorstwa z oryginalną myślą techniczną, własnymi rynkami zbytu i stałym kręgiem konsumentów zostały nieomal z dnia na dzień sprzedane w obce ręce i często doprowadzone do upadku. Czym może być likwidacja barier dla agresywnie działającego kapitału zagranicznego - przekonali się właściciele małych sklepów w Białymstoku, Katowicach czy Przemyślu, których małe, rodzinne biznesy upadły pod naporem centrów handlowych. Przez lata zwalnianych z podatków, transferujących swoje zyski poza granice, a dla swoich pracowników mających tak „atrakcyjne” propozycje, jak praca w niedziele i święta.

 

Janusowe oblicze deregulacji rynków i konkurencji poznali szeregowi odbiorcy mediów, przez długi czas karmieni, niezależnie od poszczególnych tytułów, identyczną narracją miłą uszom wielkich, zagranicznych konsorcjów wydawniczych. Tak zwane reformy podatkowe, skoncentrowane na obniżaniu stóp i tworzeniu nieprzejrzystego systemu, w którym wyłudzenia podatku VAT stały się normą działania dla wielu firm i całych branż, są odczuwalne w krajowych budżetach po dziś dzień. Cięcia wydatków publicznych i świadczeń socjalnych, mające rzekomo doprowadzić do bardziej efektywnego i sprawnego państwa, wyrzuciły poza jego nawias tysiące słabszych, mniej radzących sobie w dynamicznej współczesnej rzeczywistości. Finalnie zresztą zupełnie podważając zaufanie do tego, że współczesne państwo, obok wymagań, jest im również w stanie coś zaoferować. Gwarancja praw własności szybko przerodziła się we własną karykaturę, pozwalającą działającym poza wszelką kontrolą kastom prawników powoływać dla ponad stuletnich - ponoć wciąż żyjących – właścicieli kuratorów dla kamienic wykupowanych masowo przez handlarzy roszczeń w Warszawie. Uelastycznienie prawa i warunków pracy szybko zaowocowało największą ilością umów śmieciowych i brakiem perspektyw emerytalnych dla młodego pokolenia. Skomercjalizowanie sfery usług publicznych, w tym edukacji, służby zdrowia i komunikacji, nie stały się cudownym wynalazkiem poprawiającym dobrostan społeczny. Ludzie nie stali się od nich bardziej zdrowi, a poziom wiedzy o świecie nie uległ w latach 90. i dwutysięcznych wielkiej zmianie na lepsze. Paradoksalnie, prywatyzacja tych dziedzin doprowadziła wręcz do uwstecznienia wielu obszarów życia. Dobitnym tego przykładem stało się odcięcie komunikacyjne małych miejscowości od metropolii i w konsekwencji - wykluczenie kulturowe i obywatelskie mieszkańców wielu gmin i powiatów w całej Polsce.

 

Jakże fatalnie pomylił się Francis Fukuyama w ogłoszonej w 1992 roku pracy Koniec historii i ostatni człowiek. Liberalna demokracja - traktowana jako niepodważalna, zdogmatyzowana religia, której szczytem i źródłem jest integracja dotychczasowych państw narodowych, wolny handel, walka z protekcjonizmem gospodarczym i globalizacja, która jak przypływ podnosi wszystkie łodzie, w Polsce - podobnie jak na Węgrzech i innych państwach, którym udało się zrzucić jarzmo komunizmu w 1989 roku - nie okazała się zadziałać niczym magiczne zaklęcie z bajki.

 

W Polsce coraz mniej pociągającym okazał się plan transferowania środków i inwestycji jedynie do wielkich metropolii i tworzenie obszernych strategii o „polaryzacyjno-dyfuzyjnym” rozwoju społeczeństw i krajów. Pomysły te nie polepszyły życia milionów zwykłych ludzi, a przez swoją sztuczność, pompatyczność i źle rozumianą elitarność pokazały, że polityki i wizje rozwoju mogą i muszą być inne - uwzględniające trendy demograficzne i stratyfikację społeczną, odmienne kultury i prawa życia zbiorowego oraz różnorakie wzory tworzenia i działania instytucji, tradycje duchowe i - last but not least - aspiracje obywateli. Podobnie jak ma to dzisiaj miejsce w wielu innych państwach, coraz mocniejszym okazywało się w Polsce pęknięcie pomiędzy mającymi nierzadko swoje korzenie jeszcze w komunizmie, powstałymi  po 1989 roku elitami, doskonale czującymi się i poruszającymi w złożonej, sieciowej konstrukcji życia społeczno-gospodarczego, a zwykłymi obywatelami.

 

 

***

Znani politolodzy i historycy idei, jak chociażby polski odpowiednik Iwana Krastewa -  Marcin Król mówią po latach i z perspektywy czasu, że ich własna, liberalna i oświecona formacja była po prostu „głupia”. Z perspektywy okien luksusowych hoteli i sal konferencyjnych nie była w stanie dostrzec, iż znaczna część obywateli została w rzeczywistości po 1989 roku zostawiona sama sobie, dostrzec, że potraktowano ją z wyższością  przez namaszczoną kastę europejskich mędrców, zwalczających zaściankowość i nacjonalizm oraz szukających na siłę uśpionych „demonów”, drzemiących w „roszczeniowej masie”.

 

Prawo i Sprawiedliwość, które skupiając wokół siebie szeroki prawicowy obóz doszło w Polsce do władzy w 2015 roku w wyniku odniesienia podwójnego zwycięstwa - w wyborach prezydenckich, a następnie parlamentarnych -  odniosło sukces dlatego, że zaprezentowało obywatelom pewien całościowy projekt naprawy i przebudowy państwa. Projekt, który stanowi próbę zerwania z dotychczasowymi ograniczeniami, słabościami i patologiami epoki transformacji. Próbą ambitną i napotykającą na opór, a nawet atak różnych wpływowych środowisk i  grup nacisku, funkcjonujących nierzadko w nieformalnej sieci powiązań pomiędzy polityką, biznesem, światem mediów .

 

Jakie są główne cele polskiej „dobrej zmiany”? Określenia nawiązującego do hasła wyborczego Prawa i Sprawiedliwości i obozu Zjednoczonej Prawicy z 2015 roku?

Wbrew opiniom formułowanym przez przeciwników politycznych i ideowych PiS wspomniane zmiany nie są wcale tworzone w paradygmacie jakiejś radykalnej rewolucji i kompletnego odrzucenia wszystkich pozytywnych osiągnięć, wypracowanych przed 2015 rokiem. Nie są budowane od zera, ale raczej służą solidnemu przewietrzeniu zatarasowanej do tej pory przestrzeni wielu obszarów życia państwa oraz uwolnienie uśpionych do tej pory pokładów aktywności i energii społecznej. Dalej, to odwrócenie wielu dotychczasowych reguł gry. Zerwanie z minimalistyczną koncepcją „państwa - nocnego stróża”, przysypiającego wciąż i spod ciężkich powiek próbującego nieudolnie objąć wzrokiem mały wycinek strzeżonego terytorium. Zaprzeczenie filozofii pod tytułem „nie da się”, biernego dryfowania na falach wielkich posunięć ogłaszanych w stolicach dużych, globalnych graczy. Próba odbudowy sfery publicznej i przeciwstawienie się tendencji do jej zawłaszczania przez różnorakie kasty: korporacyjno-zawodowe i kapitałowe. Ochrona wolności wolnego rynku przed patologiami powiązań pomiędzy gospodarką i polityką, niesprawnie działającymi urzędami centralnymi i samorządowymi. Powrotem do tego, co w czasach Arystotelesa nazwano „dobrem wspólnym”, do społecznego solidaryzmu, gwarancji wsparcia najbardziej potrzebujących: dzieci, emerytów i ubogich. Impulsem do tego, by Polacy ponownie uwierzyli w swoją piękną i bogatą historię; by nie wstydzili się tego, że przez wieki stanowili ważny naród, dokładający istotne elementy do bogatej i różnorodnej historii Europy, ale tworzący także własną, niepowtarzalną i swoistą jakość; mający oczywiście swoje sukcesy i porażki (nie myli się tylko ten, kto nic nie robi, jak mawia nasze narodowe przysłowie), ale nie zasługujący na zapomnienie lub roztopienie się w globalnej, ponowoczesnej magmie - tak, jak inne narody naszego regionu, przez wieki tłamszony, poddawany obcemu panowaniu i ideologicznym eksperymentom. W końcu, budowa uczciwego, sprawiedliwego i nowoczesnego państwa, wiernego swojej ponad tysiącletniej tradycji, ale również w sposób zdroworozsądkowy i krytycznie otwartego na świat nie obawiającego się zabierać głosu w ogólnoeuropejskiej, a nawet globalnej debacie na temat przyszłości; państwa nie żerującego na obywatelach i zabierającego im to, co służy ich rozwojowi, ale potrafiącego także coś dać od siebie – zapewnić bezpieczeństwo, infrastrukturę i instytucje działające na podstawie klasycznej i znanej także ojcom-założycielom Europy zasadą pomocniczości.

 

***

Jak to się dzieje? O tym właśnie wspomina ta książka. Wspomina, ponieważ ta krótka publikacja nie jest urzędowym raportem ani obszerną monografią naukową. Jej treść ma jedynie pomóc lepiej zorientować się czytelnikom na Węgrzech i w innych ewentualnie krajach, w punktach milowych rozgrywających się od jesieni 2015 roku przemian w Polsce. Opowiedzieć o nich tyleż w sposób przystępny i nieskomplikowany (co przy tak poważnej materii jak przebudowa państwa nie jest rzeczą łatwą), co merytoryczny i użyteczny dla zdobycia obiektywnej wiedzy z „pierwszej ręki”.

Kolejne rozdziały książki dotyczą najbardziej charakterystycznych obszarów zmian proponowanych i wdrażanych w życie w ciągu ostatnich lat w Polsce. Publikacja celowo unika też podejścia chronologicznego – nie jest to więc podręcznik czy kronika wydarzeń. Proponuje mocno skrótowe, ale jednak nieco bliższe przyjrzenie się wybranym polskim reformom, przeprowadzonym w polityce społecznej, gospodarce, finansach państwa, wymiarze sprawiedliwości, bezpieczeństwie, polityce zagranicznej czy kulturze – w tym ostatnim miejscu z dużym naciskiem położonym na politykę historyczną i tożsamościową.

Z życzeniami miłej i owocnej lektury, 

 

Łukasz Kobeszko, Maciej Szymanowski

Warszawa, 15 marca 2019 r.

 

 

kolejny fragmenty książki Łukasza Kobeszki będą sukcesywnie publikowane na portalu Instytutu im Wacława Felczaka