Back to top
Publikacja: 04.11.2019
Nasza przeszłość łączy a nie dzieli
Kultura

 


Jak już informowaliśmy, nasz przyjaciel i współpracownik Attila Szalai znalazł się w gronie laureatów 5. edycji nagrody Świadek historii przyznawanej przez Instytut Pamięci Narodowej za promowanie polskiej historii poza granicami kraju. Uroczysta gala nagrody była świetną okazją do rozmowy z nagrodzonym, którą przeprowadził Artur Kolęda.

 

Artur Kolęda: Panie Attilo, znalazł się Pan w gronie tegorocznych laureatów nagrody Świadek Pamięci przyznawanej przez Instytut Pamięci Narodowej - Komisję Ścigania Zbrodni przeciwko Narodowi Polskiemu. Czym jest dla Pana ta nagroda?

Attila Szalai: Jest dla mnie wielkim zaszczytem. Nie wiem czy w pełni na to zasługuję. Te panie, wśród których się znalazłem, z pewnością dużo bardziej zasługują na tę nagrodę. Swietłana Fiłonowa i Olena Udowenko z Ukrainy, działają na rzecz upamiętniania Zbrodni Katyńskiej. Małgorzata Miedwiediewa niezłomnie walczy o odrodzenie języka, kultury i historii polskiej na Ukrainie. Szczególną uwagę poświęca pielęgnowaniu znajdujących się w Barze miejsc związanych z martyrologią narodu polskiego, m.in. poprzez upamiętnianie ofiar Operacji Polskiej NKWD, dbanie o miejsca pochówku Polaków. Wspaniała Maria Sulima z Białorusi aktywnie działa na rzecz nauczania języka polskiego, popularyzacji polskiej kultury i wiedzy o historii narodowej. Dzięki jej aktywności, na terenie obwodu brzeskiego postawiono liczne pomniki, tablice i krzyże upamiętniające polską historię. Pani Maria w dodatku pisze wzruszające wiersze patriotyczne, dwa recytowała po odebraniu nagrody – oczy wszystkim zaszły łzami... Trudno również zliczyć zasługi dla narodu polskiego Ogniska Polskiego w Turynie i pani profesor Aleksandry Ziółkowskiej - Boehm ze Stanów Zjednoczonych, która jest autorką poczytnych książek poświęconych postaciom z najnowszej historii Polski, w sposób przystępny zapoznającą amerykańskiego czytelnika z polską historią.

Dlatego wyliczam całe grono, żeby naświetlić, w jakim towarzystwie znalazłem się dzięki mojej książce Na Polskiej ziemi – zapiski z lat 1976-1990, która stanowi dokumentację mojego pobytu w Polsce w ostatniej półtora dekadzie komunizmu. Są to dzienniki opisujące życie codzienne, wydarzenia polityczne, zawierające refleksje oraz - można powiedzieć – reportaże z przeszłości. Na podstawie przełożonych już fragmentów Instytut Pamięci Narodowej uznał, że jest to cenna oral history i dostałem oprócz nagrody dla kronikarza także obietnicę, że całość będzie przełożona na język polski i wydana w przyszłym roku.

AK: Zajmuje się Pan polską historią i kulturą już od wielu lat, mówi Pan znakomicie po polsku. Proszę powiedzieć, czym polska historia Pana zafascynowała, wciągnęła?

AS: Po prostu całość - dlatego że prawie każdy jej aspekt, jeśli nie bezpośrednio, to pośrednio, w jakimś przełożeniu jest związany z naszą, węgierską historią. Co mnie zafascynowało od początku, to pamięć historyczna. To, że Polacy nie pozwalali na wymazanie przeszłości, mimo, że każda władza stara się na nowo napisać historię. Warto przyjrzeć się z bliska chociażby trzem zaborcom - jaką akrobatykę przekrętów wyprawiali żeby ze wszelkich sił wykorzenić naród, zniszczyć poczucie tożsamości - ograniczając na przykład edukację po polsku. Wielka tu zasługa polskiego kościoła, często tylko na plebaniach można było prawdziwie być Polakiem. Natomiast bezwzględnie najtrudniej było "za komuny", która przecież stawiała bez ogródek, że „przeszłości ślad dłoń nasza zmiata” - ale Polacy nie pozwolili ta to. Mam na myśli zarówno cenne działania emigracji jak też pielęgnowanie tradycji w uciskanym totalitaryzmem kraju, ostatecznie w gronie rodzinnym. Przecież w polskiej historii niestety nie brak tragicznych chwil i wydarzeń, jednak pamięć o nich pozostała żywa, niezależnie od ustroju. Pamiętano Katyń, bohaterskie czyny Armii Krajowej, Powstanie Warszawskie - pomimo zakazów i gróźb ze strony władzy. A u nas, na Węgrzech, na przykład po stłumieniu pięknego zrywu wolnościowego w 1956 roku Kádár zastosował niespotykany wcześniej w historii kraju odrażający terror, który między innymi skutkował tym, że zastraszone społeczeństwo nawet w gronie rodzinnym przemilczało wydarzenia historyczne.

W 1968 roku, po maturze, gdy po raz pierwszy przyjechałem do Polski, Polacy zaskoczyli mnie tym, że więcej wiedzą o Węgierskim Październiku, niż my sami. Komuna nie lubiła AK, ale polskie społeczeństwo wymusiło na władzy, żeby móc postawić, chociaż tablice pamiątkowe w miejscach naznaczonych polską krwią. System komunistyczny na Węgrzech nie pozwalał nawet na najskromniejsze wspomnienie tego, co było dobre w poprzednim ustroju, który został okrzyknięty, jako nacjonalistyczny, wręcz faszystowski.

I tu też lekcja historii z 1968 roku. Stoję z węgierskim kolegą przy szosie obok Ostródy, staramy się złapać stopa do Gdańska. Machamy węgierską flagą, zatrzymuje się Volkswagen "garbus". Wyskakuje z wozu mężczyzna - około pięćdziesiątki - podbiega do nas, ze łzami w oczach całuje naszą flagę. Okazuje się, że to były uchodźca, który znalazł azyl na Węgrzech podczas wojny. Zaprosił nas do swojej daczy, przez dwa dni mieliśmy dzięki niemu nadzwyczajną lekcję historii. Opowiadał nam o takich rzeczach, o których pojęcia nie mieliśmy. W nieskończoność mógłbym wyliczać podobne przypadki. Naturalną konsekwencją było, że zapisałem się na kurs języka polskiego do Polskiego Ośrodka Kultury i Informacji w Budapeszcie. Koniecznie chciałem poznać język, żebym mógł autentycznie zagłębić się w takich rzeczach, o których u nas mało albo wcale nie mówiono. No i w Polsce panowała większa swoboda intelektualna, artystyczna niż na Węgrzech. Dla wielu z nas Polska była oknem na świat.

AK: Z kolei dla Polaków Węgry były namiastką Zachodu - pełne sklepy, oświetlone ulice, zabytki, przepiękny Budapeszt. Na Węgry jechało się jak do Francji.

AS: System Kádára był istnie diabelski. Po 1956 roku przez parę lat trwał niebywały terror, następnie wprowadzono zasadę: Kto nie przeciwko nam, ten z nami. Oznaczało to, że obywatelu: "jeśli nie wtrącasz się do polityki, to damy ci względny spokój". Do tego dość sprawnie zorganizowano zaopatrzenie, ale wciąż powtarzano groźbę: wszelakie bunty, oznaki niezadowolenia mogą z dnia na dzień zrujnować ten względny dobrobyt. Społeczeństwo w końcu zgodziło się na to. Dopiero dużo później, blisko już zmiany ustroju, wyszło na jaw, że ceną tej małej stabilizacji było potworne zadłużenie państwa. Do dnia dzisiejszego spłacamy tamte kredyty, biorąc na ten cel nowe. Bardzo trudno jest wydostać się z tego diabelskiego kręgu, z tej spirali zadłużeń.

W Polsce, przez krótki czas, w pierwszej połowie lat siedemdziesiątych Gierek też spróbował coś podobnego wprowadzić, ale jemu nie udało się tak tego przeciągnąć, jak Kádárowi. Wtedy Węgrzy przyjeżdżali na zakupy w Polsce, gdzie tymczasowo było więcej zachodnich produktów, niż u nas.  

AK: Przejdźmy do współczesności. Polakom często stawia się zarzut w Europie, że są przesiąknięci historią, patrzą ciągle wstecz, rozdrapują stare rany, odnawiają stare konflikty. Czy zgadza się Pan z tą opinią?

AS: Ci, którzy stawiają takie zarzuty, są potomkami czy zwolennikami jakobinów lub wyznawców idei Międzynarodówki:  "Przeszłości ślad dłoń nasza zmiata, bój to będzie ostatni"…. Mógłbym tu cytować też Orwella: "Ten, co kontroluje przeszłość, kontroluje także i przyszłość". I o to im chodzi. Zapanować nad pamięcią, nawet nad słownictwem, ustawiać jedynie słuszną wersję dziejów, wymazać z pamięci wszystko, na czym może się oprzeć tożsamość narodowa. To nowe wydanie bolszewizmu, celem, którego jest stworzenie masy ludzkiej bez korzeni, gdyż takimi najłatwiej manipulować. Obecnie trend ten jest nazywany liberalizmem, a raczej libertynizmem. Tym siłom chodzi zniesienie państw narodowych, zgleiszachtowanie odrębnych kultur. Niestety to nie dotyczy tylko Polski, Polaków. My, Węgrzy także doświadczamy podobnej krytyki na własnej skórze. Mamy odbrązawiać piękne rozdziały naszej historii, bohaterów narodowych obrzucać błotem, żeby nikt się nie czuł mniej wart, niż inny. I to nie jest procesem, który pojawił się w ostatnich latach.

Pamiętam, że w 1978 roku, po raz pierwszy będąc na Zachodzie, akurat w Szwecji, zauważyłem, że w telewizji wszyscy spikerzy są brzydkimi ludźmi, podczas gdy na ulicach widzę dużo przystojnych mężczyzn i kobiet. Zapytałem znajomych, czy ja dobrze widzę. O tak, powiedzieli, to umyślnie: specjalnie dobierają niezbyt atrakcyjnych ludzi, żeby widz nie czuł się źle, że on jest mniej atrakcyjny od spikera... Obłęd, nieprawdaż? Tymi krytykami nie należy przejmować się, musimy dalej robić swoje. To jest ewidentnie chore. Przeciwstawiam temu słowa Piłsudskiego:  "Ten, kto nie szanuje i nie ceni swej przeszłości nie jest godzien szacunku teraźniejszości ani prawa do przyszłości". I tego się trzymać!

AK: Obecnie mamy do czynienia ze wzmagającą się ofensywą polityki historycznej. Zamiast historii - najsilniejsze kraje świata narzucają wszystkim swoją narrację, swoją opowieść o przeszłości. Polska i Węgry stały się wygodnymi chłopcami do bicia w polityce historycznej Rosji, Niemiec, Francji itd. Robią wszystko, aby przedstawić nas w czarnych kolorach, wytykają nam wszystkie możliwe grzechy - żeby odwrócić uwagę od swoich. Co powinniśmy robić? Jak się bronić?

AS: Nie powinniśmy żałować pieniędzy, starań i czynności. Owszem, nie mamy takich możliwości finansowych jak Hollywood, niemniej powinniśmy nakręcać możliwie dużo filmów historycznych. I to w tak atrakcyjny sposób, jak zrobił to Jerzy Hoffman przenosząc na ekrany Trylogię. Edukacja młodzieży też jest bardzo ważna, programy szkolne mamy przerabiać w odpowiedni sposób. Ale to wszystko nie może być nudne, należy bazować na obrazie, materiały te mają być łatwo dostępne w internecie, nawet na smartfonach, gdyż młode pokolenie jest mocno związane z elektroniką. Warto też zorganizować jak najwięcej festynów żywej archeologii, grup rekonstrukcyjnych, ponieważ to przyciąga uwagę młodych ludzi. A przy okazji zabawy uczą się własnej tożsamości. Powinniśmy też stworzyć anglojęzyczne portale, gdzie podejmujemy dyskusję ze stawianymi nam zarzutami. Niestety, to kosztuje, ale nie widzę innego wyjścia.

AK: W Europie Środkowej jest wiele krajów, ale tylko Polska i Węgry starają się bronić podmiotowości naszego regionu, pokazywać jego osobną historię, dorobek kulturowy. Dlaczego tak jest, dlaczego w tej kwestii Polacy i Węgrzy nie mają wsparcia innych państw i narodów regionu?

AS: To jest rzeczywiście wielki problem. W naszym regionie jest dużo małych państw, które w ostatnim stuleciu wybijają się na samodzielny byt, na suwerenność. W tej strefie Europy to Polska i Węgry były tymi wielkimi krajami, które w swoich granicach przez stulecia miały te mniejsze enklawy. Ale to już minęło, i chyba ani Polska, ani Węgry nie mają imperialistycznych marzeń, raczej na odwrót: w ramach takich inicjatyw jak współpraca wyszehradzka staramy się wspólnie dążyć do lepszej przyszłości. Nawet ślepy powinien widzieć, że pomysł stworzenia Trójmorza jest najlepszym rozwiązaniem dla naszego regionu. Pojedynczo zawsze będziemy wystawieni na groźby dziel i rządź ze strony Wschodu i Zachodu. Natomiast gdybyśmy związali się na wzór pewnego rodzaju unii, to stworzylibyśmy potężną siłę, blok liczący 100 - 120 milionów ludzi! Takim sojuszem już nie tylko Europa i Azja, ale i cały świat musiałby poważnie liczyć. Niestety spory, historyczne waśnie utrudniają drogę ku temu. Dlatego właśnie tak ważne jest dojście do porozumienia w kwestiach polityki historycznej. Jeśli uda nam się usunąć te przeszkody, to może nastąpić autentyczny renesans, niebywały rozwój regionu.

AK:, Co ze wspólnych doświadczeń historycznych Polaków i Węgrów jest rzeczą najbardziej wartościową, cenną, którą powinniśmy prezentować Europie Zachodniej?

AS: To jest chyba współpraca, współistnienie, sukcesywne uzgadnianie interesów przez ponad tysiąc lat. Mieliśmy ze sobą wspólną granicę długości ponad 500 km aż do 1920 roku. Była to jedna z najdłuższych wspólnych granic w Europie, a zarazem najmniej konfliktową. Waśnie zbrojne między nami możemy policzyć na palcach dwóch naszych rąk. Spokojnie możemy być wzorem dla Unii Europejskiej: ściśle współpracowaliśmy bez narzucania drugim jakiejkolwiek filozofii politycznej czy gospodarczej, wymienialiśmy się bogatymi dobrami kultury, dawaliśmy azyl prześladowanym bez uszczerbku dla szans dalszej współpracy.

Wracam do obrazów: maniakalnie powtarzam, że należy nakręcić wielki film historyczny o Stefanie Batorym. Byłaby to okazja na pokazanie tego, co nas, Polaków i Węgrów łączy i nie tylko. Oto książę Siedmiogrodu (obecnie Rumunia), zasiada na tronie Rzeczypospolitej, odpiera dążenia imperialne Moskwy, jego straż przyboczna jest złożona z Litwinów, a gdyby nie jego krótki żywot, to, kto wie, może udałoby mu się stworzyć wielką, skuteczną koalicję wobec islamu, Turków próbujących podbić całą Europę…. Mógłby to być film koprodukcji wszystkich państw leżących w strefie od Bałtyku do Morza Czarnego czy Adriatyku. Scenariusz do tego napisała historia - tylko sięgnąć do gotowca.

Ale najważniejsze, by pokazać światu, że nasza przeszłość łączy, a nie dzieli.

AK: Były ambasador Węgier w Polsce - Ákos Engelmayer, w wywiadzie udzielonym Grzegorzowi Górnemu oraz Pawłowi Cebuli i opublikowanym w książce Węgierski łącznik, powiedział m.in.: "Postawa propolska jest częścią węgierskiego patriotyzmu". Czy Pan również tak to widzi?  Czy rzeczywiście każdy węgierski patriota lubi i kocha Polskę?

AS: Rzeczywiście tak to jest. Jedynie boleję nad tym, że to bardzo pozytywne stereotypowe zachowanie rzadko, kiedy jest podparte odpowiednią wiedzą o Polsce.

I właśnie, dlatego uważam, że Viktor Orbán i Jarosław Kaczyński podjęli bardzo ważną decyzję, kiedy powołali do życia współpracujące ze sobą instytucje, czyli Fundację im. Wacława Felczaka na Węgrzech oraz Instytut Współpracy Polsko-Węgierskiej im. Wacława Felczaka w Polsce, wyznaczając im zadanie wzajemnego informowania, można powiedzieć „wychowania” naszych społeczeństw. Szczególnie ważne jest edukowanie młodzieży polskiej i węgierskiej o naszej wspólnej kulturze i historii.

AK: 80 lat temu miały miejsce tragiczne dla nas wydarzenia: agresja III Rzeszy oraz Związku Sowieckiego na Polskę. Okazało się też, że w tym nieszczęściu mamy również przyjaciół. Około 130 tysięcy Polaków znalazło na Węgrzech nie tylko schronienie, ale i ogromną, długotrwałą pomoc. Nie mam możliwości podziękować wszystkim Węgrom, ale przynajmniej na Pańskie ręce składam wyrazy wdzięczności.

Gratuluję nagrody i dziękuję za rozmowę.