Back to top
Publikacja: 31.10.2019
Pospieszny z Warszawy znów w Budapeszcie
Polityka

​​​​​​Wynik wyborów samorządowych z 13 października był ostrzeżeniem dla partii rządzącej. Fidesz utracił kontrolę nad stolicą i 7 większymi miastami. Zjednoczona w wyniku nieoczekiwanego zwycięstwa opozycja złamała trzynastoletnie pasmo sukcesów Fideszu i pokazała, że rząd da się zmienić. Nowe władze miast będą mogły pokazać, że ich partie są zdolne rządzić w miejscowościach, których łączny budżet wynosi 2 miliardy euro rocznie. Z tego powodu wynik wyborów parlamentarnych w 2022 roku wcale nie może być uznany za przesądzony.

W latach 90. dużo mówiono o „pospiesznym z Warszawy”. Zjawiska w polskiej polityce (powrót postkomunistów do władzy, a potem zwycięstwo prawicy) z pewnym opóźnieniem występowały również na Węgrzech. Teraz paralelą są zeszłoroczne polskie wybory samorządowe, w których opozycja odniosła sukces w wielu dużych miastach, ale strona rządowa wygrała w majowych wyborach europejskich i w październikowych parlamentarnych. Na Węgrzech wybory parlamentarne odbędą się dopiero wiosną 2022 roku, ale partia rządząca już teraz ma nadzieję na powtórzenie polskiego scenariusza, podczas gdy opozycja swej szansy upatruje  w nowo zdobytych stanowiskach i w przyjęciu ideologii klimatycznej zachodniego mainstreamu. Zanim omówimy wyniki i konsekwencje wyborów, przyjrzyjmy się wydarzeniom, które wpłynęły na ostatnie dni kampanii.

Dwa tygodnie przed głosowaniem wszystkie badania wskazywały na przewagę partii rządzącej. Od wyborów samorządowych w październiku 2006 roku Fidesz wygrywał wszystkie krajowe starcia i wydawało się, że również te wybory pójdą mu jak z płatka. Analitycy mówili o czterech wyścigach i panował konsens, że wszystkie cztery wygra partia rządząca. Od 2010 roku prezydentem stolicy był niezależny István Tarlós, wspierany przez Fidesz. W 2014 r. w stołecznej radzie miejskiej Fidesz uzyskał 17 mandatów, w przeciwieństwie do 16 mandatów podzielonej opozycji. Spośród 23 gmin miejskich po poprzednich wyborach tylko trzy były w rękach opozycji, podczas gdy każdy z 19 samorządów wojewódzkich był kierowany przez większość z ramienia partii rządzącej.

Zgodnie z oczekiwaniami prezydentem Budapesztu miał pozostać István Tarlós, a opozycja mogła zdobyć tylko niektóre dzielnice i gminy miejskie. Perspektywę tę nadwyrężyły jednak  skandale, które wybuchły na finiszu kampanii, a ostatnie badania opinii wykazały, że zmniejszyła się różnica pomiędzy dwoma kandydatami na prezydenta stolicy.

Partie rządowe prowadziły „zimną” kampanię. W wyścigu o fotel prezydenta stolicy ich kandydat był przedstawiany jako doświadczony lider, przeciwko któremu w ringu stawał niezdatny do tej funkcji kandydat opozycji. Strategia Fideszu była oparta na wykorzystaniu efektu przewagi aktualnie urzędującego kandydata, gdy skuteczny (lub niezamieszany w afery) burmistrz może liczyć nie tylko na poparcie ze strony wyborców własnej partii, ale także na dodatkowe 5–10–15 procent głosów. Jest to ważne, ponieważ w dużych miastach prawica może liczyć na 30–40% poparcia i większość może uzyskać tam tylko dzięki nowym głosom. Do tej pory efekt ten działał, tak więc zwycięstwa opozycji obawiano się co najwyżej w miastach, gdzie partia rządząca wystawiła nowego kandydata (Miszkolc, Pecz, Szombathely).

W strategii tej kampania negatywna miałaby na celu pozyskanie wyborców niezdecydowanych i zażegnanie protestów, podczas gdy własny elektorat w znacznej mierze mobilizują prorządowe media i posługiwanie się bazami danych w dotarciu do wyborców. Viktor Orbán prawie nie brał udziału w kampanii, a podczas jednego z nielicznych kampanijnych wystąpień w Miszkolcu wsparł nowego kandydata. W zdecentralizowanej kampanii istotną rolę powierzono burmistrzom. Były miejscowości, w których burmistrz z partii rządzącej startował w barwach organizacji lokalnych patriotów, podczas gdy w innych miejscach wierzono raczej w siłę partyjnego szyldu.

Partia rządząca mocno liczyła, że zjednoczona opozycja utraci głosy na rzecz innych kandydatów, co jednak nie nastąpiło. W Budapeszcie uważany za najważniejszego z nich, prowadzący kampanię przeciwko wszystkim partiom, niezależny Róbert Puzsér otrzymał tylko 4,46 procent głosów, podczas gdy celebryta medialny Krisztián Berki zaledwie 0,58 procent. Lokalni działacze i organizacje pozarządowe osiągali dobre wyniki tylko w tych dużych miastach, gdzie na podstawie wcześniejszych umów opozycyjnych partie nie wystawiały własnych kandydatów.

Przez dłuższy czas opozycja była podzielona. Postkomunistyczni socjaliści (MSZP) i wyodrębniona z nich Koalicja Demokratyczna (DK) rywalizowały ze sobą, podobnie jak wielkomiejskie partie Zielonych, wśród których Momentum zyskało na sile kosztem partii Polityka Może być Inna (LMP). Osłabła również pozycja Jobbiku – kierownictwo partii, które doszło do władzy po zeszłorocznym podziale w tym ugrupowaniu, jest ledwo widoczne publicznie, a poparcie dla tej niegdyś radykalnej partii zmniejszyło się o połowę.

Po tym, jak w zeszłorocznych wyborach parlamentarnych partie opozycyjne zdecydowały się na współpracę przy wystawianiu kandydatów, ich władze dążyły teraz do ścisłego przymierza. Środkiem do tego celu były prawybory według modelu francuskiego, dostępne dla każdego lokalnego wyborcy. Partie Zielonych i Liberałów chciały głosowania online, aby poruszający się swobodnie w wirtualnym świecie młodzi wyborcy wzmocnili ich pozycję. W końcu wybrali głosowanie tradycyjne ze wskazaniem konkretnych osób, zaproponowane przez MSZP i DK, dzięki czemu można było głosować w namiotach ustawionych w ruchliwych punktach stolicy. Oprócz kandydata na prezydenta miasta stołecznego w ten sposób wyłoniono też opozycyjnego rywala w IX dzielnicy Budapesztu.

Największą niewiadomą dla partii opozycyjnych było to, czy ich wyborcy dostosują się  do układu elit partyjnych i zagłosują na mającego największe szanse kandydata opozycji. Jeszcze w ubiegłym roku to nie nastąpiło, ale teraz po wielu porażkach wyborcy opozycji byli skłonni głosować w podobny sposób. Dzięki temu zamiast plebiscytu skupionego na politycznych osobowościach i premii dla kandydatów obecnie piastujących urzędy, na jaki liczył Fidesz, mieliśmy do czynienia z głosowaniem czysto partyjnym, gdy w dużych miastach doszła do głosu opozycyjna większość.

Na półtora tygodnia przed wyborami światło dzienne ujrzało wiele skandali. Zadziałał mechanizm jak w przypadku austriackiego nagrania wideo z Ibizy. W przedwyborczy weekend na jednym z blogów pojawiły się obsceniczne zdjęcia, a potem nagrania wideo z orgii urządzonej na Adriatyku na jachcie wywodzącego z partii rządzącej burmistrza Győru. W ciągu kilku dni wideo miało milion kliknięć, a zdjęcia — osiemset tysięcy. Tuż przed wyborami autor określający się jako „advocatus diaboli” na finiszu kampanii szczegółowo opisał sprawę, która stała się znana za sprawą bulwarowych zdjęć. Według sugestii, otoczenie burmistrza osiągnęło 15 mln euro zysku z pośrednictwa gruntów pod rozbudowę fabryki Audi w roku 2011, z czego finansowało swój luksusowy styl życia i ekspansję gospodarczą w mieście. Nie wszystkie dawkowane codziennie przecieki były nowe, ale wystarczyły, aby utrzymać tę historię w centrum zainteresowania w skali całego kraju i odwrócić uwagę od kampanii partii rządzących, opartej na ukazywaniu nieodpowiednich kandydatach opozycji.

Oprócz przypadku burmistrza Győru większym echem odbił się skandal, jaki dotyczył władz XIX dzielnicy Budapesztu, wywodzących się z partii socjalistycznej. Na nagraniu wideo zarejestrowano, jak ich radny porcjował na talerzu biały proszek i w trakcie mówił, że polityk, który nie zdobędzie 300 000 euro rocznie to „głupek”. Przechwalał się także, że zarabia 2–3 razy więcej niż jego oficjalny miesięczny dochód w wysokości 3 000 euro. Mówił także o podziale pieniędzy pochodzących z zamówień publicznych, gdy burmistrz otrzymał podobno tylko 130 000 euro, a należący do kręgów partyjnych przedsiębiorca – trzykrotność tej sumy. Afera ta pozostała jednak na poziomie lokalnym, a partii rządzącej nie udało się obarczyć odpowiedzialnością za nią opozycyjnego kandydata na burmistrza, Gergelya Karácsonya. Interesujące w tych skandalach jest to, że wszyscy ich bohaterowie zostali wybrani ponownie, choć osoby zamieszane musiały opuścić swoją partię.

Wynik wyborów był niespodzianką zarówno dla opinii publicznej, jak i dla opozycji. Uzyskała ona większość w stolicy, w wielu jej dzielnicach i w dużych miastach, dzięki czemu dysponuje narzędziami politycznymi i ekonomicznymi do realizacji swojego programu. Po 2010 roku rząd Fideszu uregulował zadłużenie samorządów, co umożliwiło opozycji udowodnienie, że zdolna jest do rządzenia i realizowania obietnic wyborczych w samorządach o łącznym budżecie w wysokości 2 miliardów euro rocznie.

Do pierwszych działań opozycyjnych samorządów należeć będzie zakaz dystrybucji w miejscach publicznych bezpłatnej prorządowej gazety „Lokál”, a lokalna telewizja i prasa samorządowa otrzymają nowe wytyczne, zgodne z linią opozycji. Stolica ma uruchomić własną darmową gazetę „Pesti Hírlap” (Gazeta Budapeszteńska).

Wśród pierwszych obietnic nowych władz znalazło się postulat wstrzymania budowy dzielnicy muzeów w Parku Miejskim. Pomysł został potem zmieniony i postanowiono, aby dokończyć rozpoczęte już budynki, ale nie budować nowych. Opozycyjne dzielnice, których sprawa dotyczy, nie chcą rezygnować z finansowanych przez rząd nowych stadionów, mimo że ostatnio prowadziły kampanię na rzecz „powstrzymania budowy stadionów”.

W świetle wyników wyborów pojawia się pytanie o losy politycznego centrum. W modelu z latach 2010–2019 Fidesz był w centrum, a podzielona, niezdolna do utworzenia koalicji opozycja znajdowała się po obu skrajnych stronach sceny politycznej. Za sprawą polityki poprzedniego lidera Jobbiku, Gábora Vony, która zbliżała to ugrupowanie do partii ludowych, a więc do lewicy, na modelu tym w 2018 roku pojawiły się pęknięcia, a w tegorocznych wyborach samorządowych stał się nieaktualny. Obecny wynik w przełożeniu na wybory parlamentarne dałby rządzącym 120 mandatów — większość wygodną, ale nie sięgającą dwóch trzecich głosów. Partia Orbána nie może jednak spocząć na laurach. Wobec opozycyjnej ideologii klimatycznej Fidesz będzie musiał znaleźć nowy metatemat, który zapewni mu przewagę, podobnie jak to było w przypadku obniżki opłat komunalnych (2014) lub migracji (2018).

Zoltán Kiszelly

politolog