Back to top
Publikacja: 21.03.2019
SZACHY I POKER

 


Od ponad trzech lat nasz kraj przeżywa trudny czas przeorientowania polityki gospodarczej, wewnętrznej i zagranicznej po zmianie elity rządzącej w wyniku wyborów 2015 r. W doniesieniach prasowych i publicystyce obecna sytuacja Polski jest często przyrównywana do sytuacji węgierskiej po zmianie władzy w 2010 roku. Dziś, w roku kolejnych decydujących wyborów, warto wrócić do wydanej 3 lata temu książki Helgi Wiederman "SZACHY I POKER, czyli kronika zwycięskich bitew, stoczonych o wolność węgierskiej gospodarki".

 

Pani Wiedermann pisze o tym, jak Węgrzy po 8 latach rządów jednej partii (socjalistów) odziedziczyli zrujnowaną gospodarkę, pusty skarb państwa i skłócone społeczeństwo. Szybko dowiedzieli się, że kapitał jednak ma narodowość, a niewidzialna ręka rynku jest sterowana przez międzynarodowe lobby finansowe, że agencje ratingowe wcale nie są niezależne i ich oceny nie są apolityczną analizą sytuacji finansowej kraju. Prawda, że znajome?

I właśnie dlatego warto przeczytać tę książkę. Tym bardziej, że jej autorka to nie tylko doświadczona dziennikarka ekonomiczna, ale była szefowa gabinetu ministra György Matolcsy'ego, głównego architekta suwerennej polityki gospodarczej Węgier. Dzięki temu patrzymy na wydarzenia od kuchni węgierskiego rządu, poznajemy procesy decyzji politycznych i gospodarczych, kulisy szachowo-pokerowych rozgrywek między Budapesztem a Brukselą, tajniki negocjacji z Międzynarodowym Funduszem Walutowym. Autorka, jako uczestnik opisywanych wydarzeń i członek drużyny Orbana, napisała tę książkę w pierwszej osobie liczby mnogiej, nadając jej osobisty, emocjonalny charakter.

„Szachy i poker” to opowieść o tym, jak konsekwentnie prowadzić własną narodową politykę, radzić sobie z nagonką liberalnych mediów Europy i odnosić sukces. I co prawda węgierskich doświadczeń nie możemy bezkrytycznie przekładać na warunki polskie, ale dzięki tej lekturze można łatwiej przewidywać wiele ruchów przeciwnika.

 

Ponownie u steru

 

W dzisiejszych czasach wolność państwa zależy głównie od suwerenności gospodarki. Aby podbić i uzależnić inny kraj, nie trzeba wysyłać zbrojnych zastępów. Wystarczy wpędzić go w długi, co pozwoli przejąć jego finanse oraz całą gospodarkę. Najbardziej jaskrawym przykładem takiego działania jest Grecja – państwo na wpół upadłe, co do którego najważniejsze decyzje zapadają nie w Atenach, ale w Brukseli i Berlinie. Taki sam los miał być także udziałem Węgier. Zabójcza dla państwa i jego gospodarki polityka socjalistycznych rządów w latach 2002 – 2010 "przygotowała" Węgry na taki rozwój sytuacji. Jednak liberalno-lewicowe elity "przeholowały", doprowadzając państwo i społeczeństwo do krytycznego stanu. Mimo przewagi medialnej i zagranicznego wsparcia, po 8 latach rządów socjaliści ponieśli druzgocącą klęskę – dwie trzecie wyborców oddało głosy na centroprawicową koalicję pod przywództwem Fideszu. Po 8 latach Viktor Orban po raz drugi został premierem.

Sytuacja nie skłaniała zwycięzców do świętowania. Już pierwszy tydzień po sformowaniu gabinetu pokazał, z jak wielkimi trudnościami i wymagającym przeciwnikami przyjdzie mu się zmierzyć.

 

Trupy w szafie

 

Stan budżetu, jaki zostawili po sobie socjaliści, był gorzej niż opłakany. Zawyżone wydatki i zaniżone dochody czyniły niemożliwym osiągnięcie zapisanych w nim celów, z utrzymaniem deficytu na poziomie 3,8 proc. PKB na czele. A takie było oczekiwanie Unii Europejskiej i Międzynarodowego Funduszu Walutowego, które w ramach pakietu ratunkowego dla poprzednich rządów udzieliły Węgrom pomocy finansowej.

Tajemnicą poliszynela stało się to, że socjalistyczny rząd Banjaniego miesiąc wcześniej przedstawił Unii program konwergencji, zawierający kłamliwe dane liczbowe. Deficyt w wysokości 3,8 proc. udało im się – przynajmniej na papierze – osiągnąć dzięki zaniżonym wydatkom i zaniżonym dochodom, także dzięki zastosowaniu wielu przeróżnych sztuczek, korygujących dane liczbowe. Unia Europejska przymknęła na te machinacje oko i w 2009 roku bez uwag zaakceptowała węgierski program konwergencji.

 Dopóki poprzedni rząd sprawował władzę, nie można było dotrzeć do informacji, jaki jest stan faktyczny finansów państwa. Specjalna komisja, powołana przez Orbana do zbadania rzeczywistego stanu budżetu orzekła, że deficyt przekroczy zaplanowaną wysokość o co najmniej 0,7 proc., a pod koniec roku może sięgnąć 7,5 proc. PKB.

W tej sytuacji, aby uzyskać zgodę Unii na zwiększenie deficytu budżetowego i danie czasu nowemu rządowi na uporanie się z finansowym bałaganem po poprzednikach, wiceprzewodniczący Fideszu Lajos Kosa wygłosił dramatyczne przemówienie, w którym porównał sytuację Węgier do Grecji:

- Na podstawie wiedzy, uzyskanej po przejęciu rządów wygląda na to, że obecnie priorytetem jest uniknięcie bankructwa. Są nikłe szanse na to, abyśmy nie powtórzyli greckiego scenariusza, albowiem sytuacja jest o wiele gorsza, niż myśleliśmy.

Jednak ani przywódcy Unii ani ówczesny szef MFW, jakby zapatrzeni w mityczny program konwergencji, nie dostrzegali niebezpieczeństwa. Unijny komisarz ds. finansowych Olli Rehn utrzymywał, że węgierski deficyt nie przekroczy 4 proc., zaś ówczesny szef euro-grupy, skupiającej ministrów finansów strefy euro, Jean-Claude Juncker, w charakterystyczny dla siebie arogancki sposób oświadczył, że jedyny problem, jaki widzi, jest taki, że węgierscy politycy za dużo mówią. Także ówczesny (wkrótce skompromitowany skandalem seksualnym) szef MFW Dominique Strauss-Khan nie widział powodów do obaw dla węgierskiej gospodarki.

 

Zmiany decyzji unijnych włodarzy nie udało się także uzyskać Viktorowi Orbanowi w trakcie wizyty w Brukseli. Ówczesny szef Komisji Europejskiej Jose Mauel Barroso w błyskach fleszy i pod obstrzałem kamer serdecznie przywitał węgierskiego premiera. Jednak już za zamkniętymi drzwiami atmosfera zrobiła się lodowata i Barroso stanowczo odrzucił prośbę o zgodę na zwiększenie deficytu budżetowego, co pomogłoby rozruszać węgierską gospodarkę. Unia twardo obstawała przy zdaniu, że z kryzysem finansowym państwa powinny walczyć poprzez zaciskanie pasa, cięcie wydatków, pensji i emerytur swoich obywateli, jak miało to miejsce w Grecji. Zresztą Węgry nie były jedynym problemem Brukseli. Kłopoty podobne do greckich groziły także Hiszpanii, Włochom i Portugalii.

- Komisja nie chce niczego nakazywać krajom członkowskim, jednak wspólnym interesem wszystkich państw jest uporządkowanie ich budżetów, ponieważ wszelkie przeciwne kroki zostaną ukarane przez rynki – oznajmił Barroso po spotkaniu z Orbanem.

 

W takiej sytuacji Orban zadeklarował, że na Węgrzech zostaną przeprowadzone gruntowne zmiany, w ciągu 72 godzin zostanie ogłoszony plan działania, którego jednym z głównych celów będzie utrzymanie zadeklarowanego przez rząd socjalistów deficytu na poziomie 3,8 proc. Świat zrozumiał, że Węgrzy ugną się pod presją i opracują restrykcyjny plan gospodarczy zgodny z oczekiwaniami rynków.

 

Przeciwne kroki

 

Ogłoszony w parlamencie przez Viktora Orbana plan gospodarczy był dla wszystkich kompletnym zaskoczeniem. Po pierwsze dlatego, że wcześniej nie było żadnego przecieku. Po drugie ani media, ani eksperci nie mieli pojęcia, co można zrobić w sytuacji, gdy rząd planuje utrzymanie deficytu na niskim poziomie i jednocześnie zapowiada obniżkę podatków. Wedle utartych schematów ekonomicznych i literaturze głównego nurtu takie rzeczy powinny się wzajemnie wykluczać.

 

Plan zawierał 29 punktów i zakładał oparcie na pracy i wzajemnej odpowiedzialności. Dlatego założono zbudowanie od podstaw nowego systemu podatkowego, który będzie pobudzał tworzenie nowych miejsc pracy poprzez obniżenie obciążeń dla wytwórców dóbr i uproszczenie struktury systemu. Co za tym idzie, obniżono podatki od zysku dla małych i średnich przedsiębiorstw do 10 proc. oraz zlikwidowano jedną trzecią zezwoleń i koncesji. Uproszczono warunki pracy okazjonalnej oraz wprowadzono stopniowe obniżanie PIT-u do poziomu 16 proc.

 

Samo przebudowanie systemu podatkowego i pobudzenie przedsiębiorczości oczywiście nie wystarczyło. Aby wyjść z kryzysu, potrzebne były pieniądze. Rząd Orbana zamierzał pozyskać te środki na zasadzie wzajemnej odpowiedzialności od tych podmiotów gospodarczych, które nie ucierpiały podczas kryzysu, a nawet osiągały zyski. 

Tak się złożyło, że tę ostatnią grupę tworzyły banki komercyjne oraz zagraniczne koncerny międzynarodowe. W imię ponoszenia wzajemnej odpowiedzialności wprowadziliśmy podatek bankowy.

Ten zabieg pozwolił zwiększyć planowane przez poprzedników dochody z 13 do 200 mld forintów. Przewidując reakcję UE, MFW i lobby finansowego premier Orban wysłał do nich odpowiedni sygnał:

Chcemy wprowadzić 3-letni podatek bankowy i po upływie 3 lat zamierzamy go znieść. Mamy nadzieję, że w ciągu tego czasu węgierska gospodarka zacznie się rozwijać i bez dodatkowego podatku osiągnie swoje cele.

 

Pierwsze reakcje zachodnich mediów na ten niekonwencjonalny plan naprawy gospodarki były niemal entuzjastyczne. Reuters donosił, że nowy węgierski rząd radykalną przebudową systemu podatkowego, obniżeniem płac w sektorze publicznym i opodatkowaniem banków nie tylko odszedł od restrykcyjnej polityki rządu Bajaniego, ale także uspokoił rynki finansowe, zaniepokojone możliwością wzrostu deficytu budżetowego. Jednak sielanka nie mogła trwać zbyt długo.

 

Międzynarodowy Fundusz Walutowy

 

Już czwartego dnia po zaprzysiężeniu rządu Orbana do Budapesztu przybyli przedstawiciele Międzynarodowego Funduszu Walutowego oraz Unii Europejskiej. Ich pośpiech był zrozumiały. MFW miał raczej "nie najlepsze" doświadczenia we współpracy z węgierskim premierem z lat ubiegłych, kiedy to jego pierwszy rząd spłacił zobowiązania socjalistów Gyuli Horna i pokazał im drzwi. Przedstawiciele Funduszu wrócili do Budapesztu w roku 2008 na prośbę rządzących ponownie socjalistów. Mimo, że w warstwie werbalnej i propagandzie rządy Guyrcsánya i Banjaniego twierdziły, że nie potrzebują pieniędzy z MFW, to w ciągu 2 lat wykorzystały 14 mld euro kredytu.

Niezadowolenie MFW wywołała samodzielność Węgrów w kreowaniu swojej polityki gospodarczej, a szczególnie brak konsultacji w kwestii podatku bankowego. Przedstawiciele UE w imię „obrony niezależności” Węgierskiego Banku Centralnego przeciwstawiali się obniżeniu pensji jego prezesa Andrasa Simora (nominata socjalistów) z niebotycznych 8 mln forintów do „zaledwie” 2. Jednak tę sprawę zamknięto, ustanawiając górną granice poborów w sektorze publicznym właśnie na poziomie 2 mln forintów.

 

Prawdziwa bitwa rozegrała się w kwestii podatku bankowego. Szefowie spółek-matek banków działających na Węgrzech szybko odebrali swoim podwładnym prawo negocjowania z rządem Viktora Orbana, z jednej strony obawiając się wewnątrzwęgierskiego dealu, z drugiej chcieli wykorzystać delegację MFW do wywarcia nacisku w celu odwołania 3-letniego okresu obowiązywania podatku bankowego. Jednak fakt, że rząd Węgier nie zamierzał kontynuować umowy kredytowej z MFW ani nawet podjąć ostatniej transzy pożyczki zaciągniętej przez poprzedników, pozbawił przedstawicieli Funduszu jakiejkolwiek możliwości nacisku. Orban i Matolcsy próbowali namówić MFW na udzielenie Węgrom elastycznej linii kredytowej, jaką miała wtedy Polska, jednak przedstawiciele Funduszu argumentowali, że warunkiem jej udzielenia jest odejście od „niekonwencjonalnej i szkodliwej” polityki gospodarczej, czyli taniec w rytm ich muzyki.

Na takie warunki Węgrzy nie mogli się zgodzić. W tej sytuacji negocjacje zostały zawieszone, a delegacja MFW wyjechała z Budapesztu z niczym na 2 dni przed planowanym powrotem.

 

Pobudzić wzrost

 

W latach rządów socjalistów dużą większość środków unijnych, jakoby przeznaczonych na inwestycje, zmarnowano na odnowę zabytkowych dróg i budowę fontann. Nie inwestowano w przedsięwzięcia produkcyjne, tworzące miejsca pracy i generujące zyski w dłuższym okresie czasu. Tak zmarnowano 5 bilionów forintów. Długo rząd Orbana nie miał ani czasu ani pieniędzy, a musiał pobudzić gospodarkę i stworzyć nowe miejsca pracy. W tej sytuacji sojusznikiem okazały się międzynarodowe (głównie niemieckie) koncerny, lokujące swoją produkcję na terenie Węgier: opel, audi i mercedes. Firmy te powiększyły swoje inwestycje, budując nowe fabryki, zwiększając produkcję i zatrudnienie. Przeszkodą nie było nawet to, że audi chciał budować swoją fabrykę częściowo na terenach Natura 2000. Po kilku miesiącach Bruksela wydała zgodę (retoryczne pytanie samo się narzuca: czyżby narodowość kapitału inwestora miała tu znaczenie?).

Dodatkowym zastrzykiem dla węgierskiego budżetu, który miał sprostać wyśrubowanym planom obniżenia deficytu i pobudzenia gospodarki, miały być dodatkowe podatki: obrotowy od handlu w hipermarketach, od prywatnych zakładów energetycznych i operatorów sieci komórkowych. Jednak minusem tego rozwiązania było poszerzenie obozu wrogiego rządowi.

 

Grillowanie

 

Ani dobre wyniki gospodarcze ani redukcja deficytu poniżej oczekiwanego przez UE progu 3 proc. ani konsekwentne wychodzenie z kryzysu nie zadowalały Brukseli. Atak nastąpił pod koniec listopada 2012, gdy agencja Standard & Poor’s ogłosiła obniżenie ratingu dla Węgier. Zagrożeniem dla stabilności finansowej państwa węgierskiego miała być niepewność, kto zastąpi na stanowisku szefa banku centralnego Andrasa Simora (tego samego, o którego pobory UE tak walczyła 2 lata wcześniej).

Prawdziwym powodem było wywarcie nacisku na premiera Orbana, aby na miejsce po Simonie nie nominował architekta węgierskich reform gospodarczych Gyorgya Matolcsy’ego.

Analityk londyńskiego banku Standard Bank Tymothy Ash, pisał wprost:

Rząd powinien mianować wiarygodnego następcę szefa banku centralnego Andrasa Simora, ponieważ rynkom finansowym prawdopodobnie „nie spodobałby się” kandydat, jakim na przykład jest minister gospodarki narodowej Gyorgy Matolcsy. (…) niekonwencjonalny kandydat mógłby denerwować uczestników rynków finansowych, którzy pragną ortodoksyjnego następcy.

Naciski nie ograniczyły się do obniżenia oceny gospodarki i werbalnych żądań. Za pomocą sprytnej operacji finansowej grupa banków inwestycyjnych przypuściła atak na węgierską walutę forint zaczął tracić na wartości, na pozór z powodu nieudolności rządu i słabości węgierskiej gospodarki. Celem było nie tylko wymuszenie „swojego” kandydata na szefa banku centralnego, ale przede wszystkim obalenie rządu Orbana poprzez doprowadzenie Węgier do bankructwa.

- Do tej pory udało się nam odeprzeć dwa duże ataki. (…) W pierwszym przypadku wydawało się, że walka dotyczy deficytu budżetowego, podatku bankowego oraz Funduszu Walutowego. Ale nie. Chodziło o to, czy węgierski rząd będzie mógł swobodnie decydować o sprawach kraju.

Z kolei w drugim przypadku miało się wrażenie, że walka toczy się o jednorazową spłatę długu, o niezależność banku centralnego oraz o demokrację. I znów nie. Chodziło o to, czy przez doprowadzenie do bankructwa, wywołanie paniki bankowej, wreszcie zamachu stanu, świat finansów zdoła usunąć ze swojego stanowiska węgierskiego premiera, który został wybrany w wolnych wyborach – jak to podsumował Gyorgy Matlocsy.

W tej sytuacji duet Orban – Matlocsy zagrał va banque. Węgierski rząd ogłosił powrót do negocjacji z Międzynarodowym Funduszem Walutowym i Unią Europejską. Pozwoliło to na zatrzymanie na rynkach finansowych wyprzedaży węgierskiej waluty oraz papierów wartościowych.

 

Rozgrywka

 

Asem w rękawie MFW, jak i Unii, miał być bank centralny Węgier. Pod koniec naznaczonego recesją roku 2012 kierownictwo Węgierskiego Banku Centralnego (jeszcze pod wodzą Simora) przekazało do Brukseli raport, z którego wynikało, że straty banku w roku następnym będą wynosiły 203 mld forintów. Miało to spowodować kłopoty węgierskiego budżetu i dać UE argumenty za utrzymaniem wobec Budapesztu procedury nadmiernego deficytu.

 

W marcu 2013 nowym szefem banku centralnego został …Gyorgy Matolcsy, który w ciągu zaledwie tygodnia opracował plan ratunkowy dla finansów państwa. Zespół byłego ministra gospodarki zredukował ryzyko straty banku z przewidywanego wcześniej poziomu 203 mld forintów do zera, wykazując tym samym, że poprzedni raport, tak ochoczo przyjęty przez unijnego komisarza Olli Rehna, został oparty na fałszywych wyliczeniach. Nowy raport został niezwłocznie wysłany do Brukseli. Tak UE wpadła we własne sidła, nie mogąc zanegować stanowiska niezależnego banku centralnego, skoro poprzedni raport przyjęła „bez mrugnięcia okiem”.

 

Poszczególne elementy nieortodoksyjnego modelu gospodarczego zaczęły przynosić efekty. Wskaźniki gospodarcze zaczęły rosnąć, dług w obcych walutach na cele mieszkaniowe spadł o ponad 1 mld forintów, rosły zatrudnienie oraz konsumpcja, a deficyt budżetowy nie przekroczył unijnej granicy 3 proc.

 

Poczynania węgierskiego rządu znalazły naśladowców pośród innych krajów Unii: Polska, ratując swój budżet, zlikwidowała otwarte fundusze emerytalne, Hiszpania i Francja wprowadziły podatek od usług telekomunikacyjnych, co zmusiło Brukselę do odstąpienia od procedury przeciwko Budapesztowi w sprawie uchybienia unijnym zobowiązaniom.

 

W maju 2013 r., po 9 latach, Unia Europejska zdjęła z Węgier procedurę nadmiernego deficytu. Po spłacie ostatniej transzy pożyczki z MFW przedstawiciele funduszu zamknęli biuro w Budapeszcie i wyjechali.

Jednak ukoronowaniem wysiłków rządu Orbana i jego ekipy był wynik wyborów wiosną 2014 roku.

- Cieszę się, że do końca trzymaliśmy się polityki gospodarczej zapoczątkowanej w 2010 roku. Na szczęście ani razu nie chciałem ani nie miałem czasu się zawahać – podsumował ponad 4 lata walki o węgierską gospodarkę Gyorgy Matolcsy.

 

Żelazna konsekwencja rządów Viktora Orbana w prowadzeniu polityki gospodarczej oraz taktyka „lwa i lisa” w rozgrywkach z Międzynarodowym Funduszem Walutowym i Unią Europejską przyniosły Węgrom nie tylko uzdrowienie gospodarki, ale także pozwoliły uchronić kraj przed uzależnieniem od międzynarodowej finansjery. Nieortodoksyjna, czyli niezgodna z zaleceniami „wiedzących lepiej” eurokratów koncepcja Gyorgy Matolcsy’ego udowodniła, że w relacjach z Zachodem nie istnieje konwencja „win win”, gdzie obie strony układu są wygrane. Przykład otwartych funduszy inwestycyjnych i kredytów mieszkaniowych we frankach pokazał, że owe „win” działa tylko w jedną stronę banków.

Dziś politycy węgierscy zbierają nagrodę za swoją asertywna politykę – w wyborach 2018 roku Fidesz wygrał po raz trzeci, i to z niesłabnącym poparciem wraz z koalicyjnym KDNP zdobyli ponad 70 proc. mandatów w węgierskim parlamencie. Warto o tym wszystkim pamiętać w roku podwójnych wyborów w naszym kraju.

 

 

Helga Wiedermann - "SZACHY I POKER czyli kronika zwycięskich bitew, stoczonych o wolność węgierskiej gospodarki" wyd. KAIROSZ/FRONDA 2016

 

 

 

Rafał Karpiński -  człowiek wielu zawodów, konserwatysta, miłośnik historii XX wieku, publikuje na portalu wrodzinie.pl