Back to top
Publikacja: 04.02.2019
1919 Pierwszy Rok Wolności (2 rozdział)

 

 

 

 

 


2. Dziedzictwo zaborów

 


Zdecydowana większość ludności trzech zaborów pracowała w rolnictwie i mieszkała na wsi. Społeczeństwo zachowało wyraźne cechy rustykalne. Poziom urbanizacji w Galicji wynosił około dwudziestu procent, w Królestwie Polskim około trzydziestu, na ziemiach zaboru pruskiego około trzydziestu pięciu, a na Ziemiach 
 Północno-Wschodnich (na wschód od Królestwa) około dwunastu procent. Jedynie w byłym Królestwie Polskim istniały silne ośrodki przemysłowe i ludne miasta, z Warszawą, jednym z największych miast Europy, oraz Łodzią na czele. Silnie uprzemysłowiony był Śląsk Cieszyński, który jednak w 1920 roku w większości został przez aliantów przyznany Czechosłowacji. Uprzemysłowiony i zurbanizowany był Górny Śląsk, ale jego wschodnia część przypadnie Polsce w 1921 roku, a  formalnie w polskich granicach znajdzie się w rok później. Po okresie zaborów Polska odziedziczyła odmienne pod każdym względem regiony i prowincje, zróżnicowane także pod względem poziomu wykształcenia, kultury, mentalności, jakości życia, zamożności obywateli. Odmienności i różnorodności tworzyły prawdziwe bogactwo, które jednak stało się utrapieniem i źródłem wielu napięć społecznych i politycznych oraz niełatwo rozwiązywalnych problemów. Żadne z nowo powstałych państw europejskich, a było ich kilkanaście, nie przejęło tak skomplikowanego i trudnego do zagospodarowania dziedzictwa. Tylko dwa kraje Europy musiały sklejać państwo z kilku odrębnych kawałków: Polska i Rumunia, aczkolwiek Rumunia miała tę przewagę, że istniała już jako państwo i dysponowała kadrami oraz doświadczeniem. Ale musiała zintegrować z resztą Besarabię, należącą dotąd do Rosji, Bukowinę, przynależną do Austrii, oraz Siedmiogród, który od wielu wieków stanowił część węgierskiej Korony Świętego Stefana. Polska otrzymała w spadku różne systemy prawne i administracyjne, odmienny system podatkowy, inną pocztę, monetę, koleje żelazne. Nawet w ramach zaboru rosyjskiego istniały różnice w prawie między ziemiami zabranymi (zaborem rosyjskim) a Królestwem. W Królestwie obowiązywał Kodeks Napoleona, istniała hipoteka, Prokuratoria Królestwa Polskiego, czego nie było na ziemiach zabranych. Większy był zakres swobód narodowych, w tym w dziedzinie szkolnictwa i kultury. Dobrze funkcjonowały między innymi polskie uczelnie prywatne. Z kolei na ziemiach zabranych istniał miejski samorząd, którego nie było w Królestwie. Odmienności prawne, obyczajowe, mentalne istniały także między Galicją i Śląskiem Cieszyńskim, które przynależały do Austrii, a Spiszem i Orawą, wchodzącymi w skład węgierskiej Korony Świętego Stefana. Mieszkańcy zaborów i regionów różnili się ze względu na posiadany kapitał społeczny, wielkość pracy obywatelskiej, stopień organizacji społecznej i aktywności kulturalnej. W poszczególnych zaborach i regionach ceniono i szanowano inne wartości. Odmienna w zależności od zaboru i terytorium była pozycja Kościoła katolickiego jako instytucji, nieco inna pobożność i religijność mieszkańców. Polaków trzech zaborów różniła mentalność, co również było dziedzictwem zaborów. Jan Baudouin de Courtenay, profesor i przyszły kandydat do urzędu prezydenta RP, pisał, że Polacy „rozpadli się powoli na trzy narody z rozmaitymi charakterami narodowymi, z rozmaitą tresurą polityczną i społeczną, a nawet z rozmaitym pojmowaniem 
zadań narodowych […] gdyby ta przynależność do trzech różnych państw potrwała […] jeszcze 100 lat, powstałyby trzy odrębne narody polskie […] masy ludu mówiącego po polsku kierowały się przede wszystkim poczuciem patriotyzmu państwowego”. Kiedy w jednym miejscu spotykali się Polacy pochodzący z tak zróżnicowanych regionów i ziem, to nie mogli się nadziwić, jak trudno im się rozmawia, jak niełatwo o porozumienie. Podczas spotkań i rozmów wyczuwalne było poczucie inności i obcości. Polacy z zaboru pruskiego, będący pod wpływem kultury zachodniej i niemieckiej, cenili wartości mieszczańskie oraz obywatelskie. Tamtejsze polskie społeczeństwo było wewnętrznie solidarne i wykształcone, mobilne, stosunkowo zamożne i zdyscyplinowane, cechujące się wysokim poziomem wzajemnego zaufania, kapitałem społecznym, duchem społecznikowskim, aczkolwiek było skoncentrowane głównie na problemach codzienności. Różnice społeczne nie były głębokie, dzięki czemu przedstawiciele wszystkich warstw bez większych problemów mogli ze sobą współpracować dla dobra wspólnego. W polskich organizacjach społecznych, oświatowych, kulturalnych, biznesowych odnajdujemy ziemian i chłopów, inteligentów, księży, rzemieślników, kupców, przemysłowców. Rywalizacja z Niemcami oraz germanizacyjna presja władz Rzeszy zmusiły polskie środowiska do zwarcia szeregów, do współdziałania, do tworzenia sieci instytucji, stowarzyszeń, organizacji. Hasło „W jedności siła” bynajmniej nie było pustym frazesem. Interes wspólnoty więcej znaczył niż jednostki. Ceniono zachowania racjonalne, przewidywalne. Szanowano prawo, a za cenne i przydatne wartości uważano sumienność, solidność, punktualność w życiu i w interesach, a w domu schludność, skromność i czystość. Sporadycznie zdarzały się przypadki przekupstwa urzędników. Uczciwość była podstawą relacji społecznych. Ceniono tych, którzy nie marnotrawili grosza prywatnego i publicznego, którzy potrafili oszczędzać, dobrze zarządzać i inwestować.
Zupełnie inni byli Polacy z ziem zabranych zwanych Kresami Wschodnimi, z okolic Wilna, Mińska, Kowna, Żytomierza, Kamieńca Podolskiego. Inna była ich polszczyzna. Język Polaków z zaboru pruskiego był twardy, z licznymi naleciałościami z języka niemieckiego, natomiast polszczyzna kresowa była miękka, śpiewna, melodyjna, uformowana pod wpływem dialektów białoruskich, ukraińskich i języka rosyjskiego. Ale nie to było najważniejsze. Poziom wykształcenia szerokich mas społecznych był bardzo niski. Poza elitami większość polskiej ludności nie potrafiła składać liter i liczyć do stu. Nawet w Wilnie ponad połowę mieszkańców stanowili analfabeci. Różnice społeczne były głębokie i stabilne. Do polskich organizacji społecznych, kulturalnych i oświatowych należeli ziemianie, arystokraci, księża i inteligencja świecka, lecz próżno w nich szukać przedstawicieli warstw ludowych, które były pasywne, słabo zdyscyplinowane, a ich skromna aktywność – najczęściej ograniczona do gminy i parafii. Proboszczowie w wiejskich parafiach z reguły nie skłaniali wiernych do działań w obszarze społecznym, nie zachęcali do podnoszenia poziomu życia, unowocześniania gospodarki, ograniczając się do tradycyjnej pracy duszpasterskiej, podobnie jak popi w parafiach prawosławnych. Księża wręcz obawiali się pobudzania ludu do twórczej pracy, a to z obawy przed anarchią społeczną i osłabieniem autorytetu kapłana. Elitarność i ekskluzywizm polskiej pracy społecznej, gospodarczej i narodowej stanowiły przeciwieństwo doświadczeń Polaków z zaboru pruskiego. Wrażliwość obywatelska była słaba, podobnie jak aktywność obywatelska. Niski był poziom społecznej mobilności. Nie rozumiano potrzeby pracy na rzecz wspólnoty polskiej, na rzecz innych. Dominowała solidarność stanowa i warstwowa. Swoi ze swoimi. Ludem pogardzano, a w najlepszym razie go lekceważono. Ceniono wartości tradycyjne, patriarchalne. „Dobrze urodzeni” najczęściej koncentrowali się na konsumpcji, 
rozrywkach, wygodzie życia, a nie na pomnożeniu wartości majątku. Walory mieszczańskie, typowe dla kultury zachodniej, nie miały łatwego dostępu. Stąd niski poziom innowacyjności w gospodarstwach rolnych, przemysłowych, usługowych i brak poczucia odpowiedzialności za innych, nikłe zaangażowanie społeczne, brak konsekwencji i systematyczności w działaniu. „Przeważa bierność, ospałość kresowa i sobkostwo” – czytamy w jednym ze źródeł z 1913 roku, a Jan Romer uzupełniał: oraz „niechęć do solidnej pracy”. Uchodzący za typowy dla polskiej mentalności słomiany ogień był dobrze reprezentowany na Kresach Wschodnich. Korupcja była powszechna, a przy tym akceptowana społecznie. Jej istnienie uważano nie tylko za zjawisko naturalne, ale i pożądane, gdyż dzięki niej łatwiej się żyło i można było osiągnąć to, czego inną drogą uzyskać się nie dało. Prawa nie ceniono i nie szanowano, gdyż głównym zadaniem, jakie sobie stawiano, było jego obchodzenie, między innymi dzięki łapówkarstwu i znajomościom. Zbliżone cechy wykształciły się wśród Polaków zamieszkałych ziemie Królestwa Polskiego, aczkolwiek aktywność tamtejszych warstw społecznych była zdecydowanie większa, a podziały słabsze i płytsze. Liczny był proletariat przemysłowy, aktywny i mający poczucie własnej odrębności, tożsamości oraz wartości. Nieco wyższy niż na Kresach Wschodnich był poziom wykształcenia, dostępność do polskiej książki i prasy, polskiej sztuki wysokiej, liczniejsza była inteligencja. Uderzające, a wręcz szokujące były różnice w gościnności rodzin ziemiańskich Kresów Wschodnich i Kresów Zachodnich. Na Kresach Wschodnich […] zasada „gość w dom, Bóg w dom” była oczywista i niepodważalna. Sąsiad mógł przyjechać w każdej chwili, bez zapowiedzi, i liczyć na radosne, gościnne przyjęcie; obfity poczęstunek, dłuższe pogawędki, partyjkę wista i w końcu na nocleg. Gospodarze porzucali codzienne zajęcia i zajmowali się gościem. Zupełnie inaczej było w Wielkopolsce, gdzie o podobnych zwyczajach opowiadano sobie ze zgrozą. Tam nikt nie wybierał się z wizytą bez uprzedzenia i potwierdzenia zaproszenia. Gospodarz mimo to nie poświęcał gościom całego swego czasu […]. Nie wypadało też wizyt przeciągać i bez wyraźnego powodu nikt nie nocował w nie swoim domu. Wspomnienia z tych dwóch krańców Polski brzmią tak, jakby dotyczyły zupełnie różnych krajów
 – pisała Irena Domańska-Kubiak. Jeszcze inne cechy wykształciły się w Galicji, w regionie, gdzie mobilność była niewielka, gdyż poza dwoma miastami stołecznymi, Lwowem i Krakowem, nie było większych skupisk miejskich, do których mogliby wędrować zbędni na wsi włościanie. Wskutek tego pozostały silne związki sąsiedzkie i rodzinne. Stabilne było poczucie wioskowej wspólnoty, niemniej różnice warstwowe były widoczne, zresztą podobnie jak na wsi w Królestwie. Mieszkańcy wsi dzielili się zasadniczo na trzy środowiska: „dworusy”, „wiejscy”, „pańscy”. „Dworusy”, czyli fornale pracujący na folwarku dziedzica, byli traktowani jako gorsza część wioskowej społeczności. Pogardzani i dyskryminowani. Nie mogli w kościele ani w karczmie siedzieć obok gospodarzy. Na czele „wiejskich” stali zamożniejsi włościanie. Wielkość gruntu i ich dochodowość określały miejsce w wiejskiej hierarchii. „Pańscy” to ci, którzy bezpośrednio pracowali na rzecz dworu lub byli z nim blisko związani, tak jak straż leśna, gajowi, rządca, młynarz, kowal, organista. „Pańscy” uważali się za najlepszą i najzamożniejszą społeczność wioskową. Dzięki liberalnym prawom politycznym i szkole wykształciła się w Galicji elita chłopska artykułująca własne interesy oraz interesy wsi i jej mieszkańców, nieufna wobec warstw posiadających. Również warstwy posiadające nie miały pełnego zaufania do chłopskich przywódców ludowych, tak jakby pogrzebany już po wielokroć Szela z rabacji 1846 roku dalej ożywiał polityczne i społeczne 
nastroje. Istotny wpływ na świat wyobrażeń i zachowania tysięcy miał Kościół rzymskokatolicki. W żadnym z zaborów nie miał tak znaczącej pozycji, ciesząc się zaufaniem i wsparciem władzy politycznej. Jednocześnie był to Kościół, który ochraniał tradycyjne zachowania i wartości, cenił i pogłębiał pobożność ludową. Dlatego też partie o programie radykalnym nie cieszyły się poparciem wioskowych i miasteczkowych wspólnot. Ceniono to, co było umiarkowane, przewidywalne, co – jak uważano – było miłe Bogu. W żadnym zaborze monarchia i monarcha nie zaskarbili sobie takiego zaufania i sympatii jak w Galicji, czego następstwem była skądinąd zbyt optymistyczna wiara w siłę sprawczą państwa, od którego oczekiwano rozwiązania problemów społecznych i ekonomicznych. Szanowano urzędników jako reprezentantów „naszego” państwa. Również prawo zasadniczo respektowano, gdyż uważano, że jest wydawane w imieniu kochanego cesarza, nawet jeśli uchwalał je austriacki parlament, to jest Rada Państwa. Wartość człowieka zależała od rangi, jaką urzędnik posiadał, i od pensji, jaką otrzymywał. Ceniono tytuły urzędnicze. Charakterystyczne było to, że w działaniach obywatelskich kierowano się nie tylko interesem prywatnym i lokalnej społeczności, ale i państwa. Tak różne tradycje i tak odmienna mentalność prowadziły do animozji międzydzielnicowych, co uzewnętrzniało się między innymi w języku. Galicjanie nazywali mieszkańców Królestwa Polskiego „Moskalami”, a zaboru pruskiego „Krzyżakami”. O polskich Galicjanach mieszkańcy zaboru rosyjskiego mówili „Austryjec”, „Centuś” czy „Trep” (aluzja do trzewików). Żartowano z ich skąpstwa, powiadając, że jajecznicę robią z połówki jajka, a okulary często zdejmują z nosa dla oszczędności materiału. Najlepiej było widać różnice tam, gdzie mieszkańcy trzech dzielnic, obywatele Rzeczypospolitej Polskiej, spotkali się obok siebie lub gdzie razem pracowali: w policji, wojsku, administracji. „Królewiaki śmiali się z Galicjaków, że my w żarnach ręcznych zboże na chleb mieliliśmy. My znów, Galicjaki, śmiali się z Królewiaków, że oni mogiły na liście wypłaty żołdu stawiają, bo gdy żołd wypłacano, to Królewiacy krzyżykami swój podpis składali” – wspominał Stanisław Sikoń.

 

Andrzej Chwalba - historyk i eseista, profesor nauk humanistycznych, kierownik Zakładu Antropologii Historycznej Uniwersytetu Jagiellońskiego

Książka ukazała się nakładem wydawnictwa Czarne sp. z o.o w roku 2019