Back to top
Publikacja: 29.01.2019
Wspomnienie o Janosu Keveyu, współtwórcy potęgi powojennej szabli sportowej w Polsce

 

 

 

 

 

 


Polacy zawsze mieli predylekcję do sportów walki, kochali szablę, będącą ich bronią narodową. Jednym z pierwszych medali olimpijskich zdobytych przez sportowców odrodzonego państwa polskiego był brąz w szabli w 1928 roku. Po wojnie szabla polska wróciła na plansze światowe i przez długie lata święciła triumfy. Współtwórcą sukcesów polskich szablistów był pochodzący z Węgier Janos Kevey.

 

Szabla sportowa różni się od swojego bojowego pierwowzoru tak jak szermierka nią różni się od walki na śmierć i życie. Różnice są dwojakiej natury. Broń sportowa jest znacznie lżejsza od bojowej, posiada cienką, prostą klingę i nie jest zaostrzona.  Współczesna szabla sportowa wykształciła się z szabli pojedynkowej używanej w XIX wieku – lekkiej, prostej lub tylko minimalnie zakrzywionej. Druga różnica polega na celu prowadzonej walki oraz związanych z tym celem przepisach. Zamiarem szermierza sportowego nie jest zranienie przeciwnika, lecz przepisowe zdobycie punktu, w związku z tym nie jest ważna siła, z jaką zadaje się cięcie. Trzeba jednak pamiętać, że szermierka sportowa wywodzi się z szermierki bojowej i wiele akcji miało swoje zastosowanie na polach bitew czy pojedynków. Te narody, w których sztuka szermierki bojowej była dobrze rozwinięta, jak Francuzi czy Włosi, stworzyły też własne style szkolenia szermierzy sportowych. Polacy pod tym względem znaleźli się w bardzo niekorzystnym położeniu, zaborcy niszczyli pomięć o polskiej tradycji militarnej i słynna niegdyś „sztuka krzyżowa” poszła w zapomnienie. Inaczej potoczyły się losy szkoły węgierskiej, dzięki znacznemu udziałowi węgierskich formacji kawaleryjskich w armii Habsburgów również styl walki szablą mógł się swobodnie rozwijać. Węgierscy fechmistrze włożyli ogromny wkład w rozwój szermierki sportowej a zawodnicy z kraju „trzech rzek” znajdowali się od początku historii nowożytnych olimpiad w światowej czołówce.

W Polsce, podnoszącej się z ruin po 1920 roku, zainteresowanie szermierką było duże. Znaczna część trenerów i sportowców wywodziło się z szeregów Wojska Polskiego. Żywe były wciąż jeszcze tradycję bojowego użycia szabli, która rozstrzygała nieraz starcia z czerwoną konnicą podczas wojny 1920 roku. Nie zaniknął także obyczaj pojedynkowy, każący dżentelmenom stawać na ubitej ziemi w sprawach honorowych. Polski sport szermierczy zaowocował przed wojną dwoma brązowymi medalami olimpijskimi w szabli na igrzyskach w 1928 i 1932 roku. Konkurencja światowa była ostra, potrzebowano nowych trenerów i sparingpartnerów dla naszych zawodników. I tu na scenę wkracza Janosz Kevey.

Naprawdę urodził się jako Richter, jego rodzice utożsamiali się z kulturą i językiem niemieckim. Węgrem został trochę z wyboru, przybierając nazwisko od miejsca urodzenia – Kevevar.  Studiował prawo, ukończył Wojskowy Instytut Kształcenia Nauczycieli Szermierki i Gimnastyki w Wiener – Neustadt oraz Akademią Wojskową Cesarzowej Ludwiki w Budapeszcie. Od młodości uprawiał wyczynowo szermierkę, zdobywając w 1930 roku wraz z drużyną tytuł akademickiego mistrza świata w szabli. Była to jego ulubiona broń, choć wzorem współczesnych mu fechmistrzów starał się być wszechstronny. Startował z sukcesami w innych konkurencjach, władał szpadą i floretem, podobno miał na swoim koncie również pojedynki na broń ostrą. Oficer Armii Węgierskiej, szkolił zawodników zarówno wojska jak i cywilów. W 1938 roku zaproponowano mu przyjazd do Polski w charakterze trenera kadry narodowej. Ten pierwszy pobyt nad Wisłą został przez władze Polskie doceniony i w 1939 roku Kevey otrzymał Order Polonia Restituta. W tym samym jednak roku powrócił na Węgry, gdzie służył w węgierskich siłach zbrojnych jako oficer. Nie zaprzestawał jednak szkolenia, treningów własnych a nawet startów w zawodach i w 1940 roku udało mu się wywalczyć mistrzostwo Węgier w szpadzie. Jak już wspomnieliśmy, był bardzo wszechstronnym zawodnikiem. Po 1945 roku Węgry znalazły się w komunistycznej strefie wpływów, co dla majora Janosa Keveya oznaczało roczny pobyt w więzieniu.  Po wyjściu z niego nadarzyła się okazja ponownego wyjazdu trenerskiego do Polski.

Naród Polski poniósł podczas II Wojny ogromne straty ludzkie. Nie ominęły one również polskich sportowców, zawodników i trenerów, którzy ginęli w niemieckich obozach, egzekucjach czy na polach bitew. Duże straty poniósł polski sport szermierczy, którego kadra tradycyjnie związana była ze służbą w wojsku. Część szermierzy udała się wraz z armią na tułaczkę po świecie i pozostała na emigracji, część znajdowała żołnierską śmierć na polu bitwy tak jak major Leszek Lubicz-Nycz,  brązowy medalista w szabli z Los Angeles, poległy w 1939 roku w bitwie pod Łomiankami.

Kadrę szermierczą należało odbudować. Janos Kevey otrzymał propozycję objęcia stanowiska trenera kadry narodowej i w 1947 rozpoczął swoją pracę.  Od samego początku postanowił całkowicie odmłodzić drużynę i zainwestować kilka lat pracy w wychowanie sobie nowych zawodników wedle swojego planu. Pod skrzydła Keveya trafili bardzo wtedy młodzi Jerzy Pawłowski, Wojciech Zabłocki, Jerzy Twardokęs, Mariusz Kuszewski i Leszek Suski. Grupa została poddana sumiennym i długotrwałym treningom, które w ciągu kilku lat zrobiły z nich szermierzy na światowym poziomie.  

Pierwsze sukcesy zaczęły się w roku 1951. W roku 1953 Wojciech Zabłocki zdobył indywidualne mistrzostwo świata juniorów.  W tym samym roku drużyna szablistów zdobyła brązowy medal. Kolejny rok to walka drużynowa o mistrzostwa świata z aktualnymi obrońcami tytułu – Węgrami. Trener Kevey stawia przeciwko swym utytułowanym, doświadczonym  rodakom polskich wychowanków. Ostatecznie Polacy muszą zadowolić się wicemistrzostwem ale pokazują, że należą do ścisłej, światowej czołówki szablistów. Rok 1956 był rokiem Olimpiady w Melbourne. Drużyna trenowana przez Keveya walczyła jak równy z równym z elitą światową w turnieju szablowym. Ostatecznie udało się wywalczyć srebrny medal w konkurencji drużynowej a wicemistrzem olimpijskim został Jerzy Pawłowski, przegrywając w finale tylko z węgierskim mistrzem, Rudolfem Karpatim. Rok później, na mistrzostwach świata Pawłowski, okrzyknięty później szablistą wszech czasów, zrewanżował się Karpatiemu pokonując go w finale i zdobywając tytuł mistrza świata w szabli.  W konkurencji drużynowej Polacy wywalczyli trzecie miejsce.  Był to okres ogromnej popularności szabli w Polsce,  nazwiska czołowych zawodników znane były chyba każdemu. Pod wpływem światowych sukcesów do klubów i sekcji szermierczych zaczynała się coraz chętniej garnąć młodzież.  Oczekiwania były duże, rosły wraz z nimi nadzieje na kolejne, jeszcze większe sukcesy na następnych mistrzostwach. 

Kolejne mistrzostwa świata w roku 1958 okazały się jednak ostatnimi zawodami, na których kadrę prowadził trener Janos Kevey. Przed mistrzostwami nastawił zawodników i działaczy bardzo optymistycznie, obiecywał, że tym razem na pewno zdobędą złoto drużynowe i pod takim hasłem prowadził długi, morderczy obóz w Cetniewie. Polacy zdobyli jednak „tylko” dwa medale brązowe – drużynowy i indywidualny Jerzego Twardokęsa. Chociaż udowodnili, że nadal należą do ścisłej światowej czołówki szabli, to jednak poczucie rozczarowania było dużo. Być może zbyt silnie zostały rozbudzone przed zawodami apetyty, być może grały tu swoją rolę inne względy dość, że Janos Kevey rozstał się z posadą głównego szkoleniowca kadry narodowej. Co ciekawe, zarówno on, jak i jego byli zawodnicy odnosili następnie sukcesy na swoich drogach. Kevey został szkoleniowcem we Włoszech i z powodzeniem trenował przez dziesięć lat tamtejszych szablistów. Po powrocie na Węgry i przejściu na emeryturę pracował nadal, jako szermierczy mentor i udzielał się w teorii sportu. Polacy przez niego wyszkoleni odnosili liczne sukcesy na planszach mistrzostw olimpijskich i mistrzostw świata. Między innymi Jerzy Pawłowski w 1968 roku zdobył w Meksyku indywidualne mistrzostwo olimpijskie w szabli.

Koncepcja nauczania Janosa Keveya była w jakimś sensie nawiązaniem do rewolucji w szermierce jakiej dokonali na przełomie XVII i XVIII wieku francuscy nauczyciele szpady. Wcześniejsza, starsza koncepcja walki zakładała nauczanie dużej ilości skomplikowanych technik oraz arcytrudnych „sekretnych pchnięć”, które miały dać przewagę nad zaskoczonym przeciwnikiem. Francuzi postawili na ograniczenie liczby nauczanych ataków i obron dodatkowo eliminując te najbardziej złożone i najtrudniejsze do nauczania. Postawili za to na szybkość, precyzję i techniczną dokładność wykonania. Podobną koncepcję przygotował dla młodych, polskich kandydatów na mistrzów szabli Janos Kevey, gdy pod koniec 1947 roku obejmował posadę trenera. Stawiał na szybkość, dobrą motorykę i rozwój kondycyjny. Młodzi zawodnicy nadawali się do tej koncepcji idealnie. Kevey nie starał się nauczać licznych technik, lecz opierał całą taktykę walki na mistrzowskim opanowaniu kilku najbardziej podstawowych, najskuteczniejszych natarć. Zawodnicy przez niego wyszkoleni poruszali się w charakterystycznej dla szkoły węgierskiej postawie z szablą trzymana nisko przy boku. Cały system defensywny składał się praktycznie z trzech zasłon – piątej, trzeciej i czwartej. W natarciu należało skupiać się na najszybszym możliwym cięciu. Kevey nie pobłażał swoim podopiecznym, lecz zmuszał ich do wytężonych treningów dbając nie tylko o wyszkolenie czysto szermiercze, ale i o przygotowanie lekkoatletyczne oraz wydolnościowe. Sam dawał zresztą najlepszy przykład – wysoki, atletycznie zbudowany, potrafił niestrudzenie biegać, gimnastykować się czy pływać w lodowatej wodzie. Nie uznawał czegoś takiego jak choroba, zgodnie ze słowami Wojciecha Zabłockiego, jeśli któryś z zawodników wykazywał objawy przeziębienia, Kevey aplikował mu dodatkowy, wyczerpujący trening w grubszym niż standardowo stroju i silne wypocenie organizmu.

Dla Polski zachował wielki sentyment. Przez całą II wojnę światową nosił na mundurze węgierskiego oficera Order Polonia Restituta, przyznany mu przez Rzeczpospolitą.  Przebywając na emeryturze na Węgrzech prowadził korespondencję ze swoimi polskimi przyjaciółmi i byłymi wychowankami. Pisał w niej wprost o Polsce, jako o swojej „drugiej ojczyźnie”.

Marcin Bąk