Back to top
Publikacja: 10.07.2022
Bobby Fischer. Legendarny szachowy arcymistrz o polsko-węgierskich korzeniach
Historia

Dokładnie 50 lat temu rozpoczął się szachowy turniej wszechczasów. W jego efekcie Robert Fischer (USA) – jego ojciec pochodził z Węgier, a matka z Polski – odebrał tytuł mistrza świata Borysowi Spasskiemu (ZSRR). Była to prawdziwa wojna na szachownicy


Bobby Fischer podczas turnieju szachowego. Zdjęcie z 15 lipca 1972 roku. © uppa.co.uk / PAP/Photoshot


Królewska gra podobno została wymyślona w Indiach, dojrzała w Persji, gdzie otrzymała nazwę, która była tytułem monarchy, rozpowszechniła się wśród Arabów, którzy przynieśli ją do Europy przez Półwysep Iberyjski oraz przez Sycylię, a wraz z Europejczykami podbiła cały świat. W klasycznej formie na 64 polach walczą dwa wojska: białe przeciw czarnym, a każde ma po osiem pionów i osiem figur. Przegrywa gracz, którego król dostaje mata, co możemy nazwać wzięciem go do niewoli. Mimo tej pozornej prostoty liczba wariantów gry wydaje się nieskończona. Ilustruje to – choć nie wprost – pewna chińska legenda o mędrcu, który za szczególnie cenne porady dla cesarza otrzymał od niego prawo zażądania czegokolwiek i zakpił sobie z niego, prosząc, by cesarz dał mu tyle ziaren zboża, ile uzyska się, podnosząc do kwadratu liczbę ziaren z poprzedniego pola, kładąc na pierwszym tylko dwa. Cesarz zbagatelizował szybkość przyrastania ziaren, ale gdy matematycy uświadomili mu wynik, okazało się, że objętość materiałów użytych do budowy Wielkiego Muru to po prostu nic w porównaniu z prośbą mędrca.

Szachy zafascynowały miliony graczy, a reszta ludzkości podziwiała ich finezję. Sławni szachiści byli goszczeni z honorami na dworach władców, wielu hazardzistów zarobiło na zakładach fortuny, od dawna próbowano też stworzyć maszynę do wygrywania.

WALKA O KORONĘ

Szachy uznano za sport, a najlepszych graczy tytułuje się arcymistrzami. Jest wreszcie walka o tytuł mistrza świata, a droga do niego prowadzi przez turniej, który wyłania gracza godnego pojedynku z obrońcą tytułu mistrza. Nazwiska mistrzów świata (np. François Philidor, Paul Morphy, Tigran Petrosian, Alexander Alekhine, Mikhail Tal, Emanuel Lasker, Jose Raul Capablanca) zawsze brzmiały wręcz magicznie, a oni traktowani byli jako najinteligentniejsi ludzie swoich czasów. Po drugiej wojnie światowej zdecydowaną przewagę w szachowym świecie zdobyli reprezentanci Związku Radzieckiego, co miało „określone” skutki dla politycznej propagandy, a był to czas zimnej wojny. Moskwa przedstawiała rywalizację ze „zgniłym Zachodem” jako dowód wyższości intelektualnej, a świat śledził z zapartym tchem kolejne walki o szachowy tron, ale sukcesy takich zachodnich geniuszów jak Duńczyka Larsena należały do rzadkości. Doszło nawet do tego, że urządzano pokazowe turnieje reprezentacji ZSRR przeciw reszcie świata i ta reszta przegrywała… I oto pojawił się w Stanach Zjednoczonych kapryśny i ekscentryczny geniusz żydowsko-węgiersko-polskiego pochodzenia, który miał skoncentrować na sobie większą uwagę niż prezydenci i pierwsi sekretarze. Nazywano go poufale Bobbym i wiązano z nim w USA nadzieję na obalenie „sowieckich królów szachowych”.

Urodził się w 1943 roku w Chicago. Jego matką była Regina przybyła ze Szwajcarii nonkonformistka, podejrzewana przez CIA o szpiegostwo na rzecz ZSRR. Studiowała na sześciu uniwersytetach, a ostatecznie pracowała a to jako pielęgniarka, a to znów jako scenograf teatralny. Była Żydówką polskiego pochodzenia. Jej mężem był Hans Gerard Fischer – skrajnie lewicowy działacz Komunistycznej Partii Chile, ale w 1945 roku ich związek się rozpadł. Badacze ustalili jednak, że biologicznym ojcem Bobbyego był wybitny węgierski fizyk i matematyk Paul Nemenyi, który po dojściu Hitlera do władzy emigrował przez Danię do USA i podczas wojny pracował w zespole tworzącym bombę atomową (z Albertem Einsteinem w programie „Manhattan”).

Pierwsze spotkanie Bobby’ego z szachami było tyleż legendarne co znamienne dla jego rodzinnego charakteru. Gdy miał sześć lat, jego starsza siostra zakupiła za dolara zestaw do gry w szachy i zaczęli grać. Z początku wygrywała, ale chłopiec się zawziął, wiele samotnych godzin rozmyślał nad ustawieniami i wreszcie ją pokonał. Wówczas siostra się obraziła i mały Bobby musiał szukać partnerów do gry w klubie szachowym, a mieszkali już wówczas na Brooklynie. Tam siedmiolatek miał okazję jako jeden z trzydziestu dwóch graczy zmierzyć się z jednym z arcymistrzów. Zagrał genialnie, ale przegrał, co go rozwścieczyło i wyszedł z sali bez pożegnania. Przyszedł i taki moment, gdy matkę przeraziła pasja chłopca, dla którego szachy stały się wszystkim. Zabrała go więc do psychologa i pacjent miał wyjątkowe szczęście, bo psycholog uspokoił matkę ciepłymi słowami: „Niech się pani nie martwi. Bywają gorsze zboczenia niż szachy”. Teraz matka, widząc niewątpliwy talent trzynastolatka, poprosiła znanego nowojorskiego mistrza szachowego Johna Collinsa (redaktora „Chess Review”) o zajęcie się chłopcem. Collins dojrzał w nim unikalny talent, pozwolił mu prawie zamieszkać w swym domu i stał się dla niego prawdziwym ojcem. Zadbał też, by umiejętności przekuć na sukcesy. Wkrótce Fischer został mistrzem USA juniorów, a w 1958 roku mistrzem USA w ogóle. Automatycznie trafił więc do tzw. turnieju międzystrefowego, czyli wszedł na drogę eliminacji mistrzostw świata. Stał się też prawdziwym celebrytą, doskonale czującym się w mediach. Jego sukces wynikał w znacznej mierze z tajemniczości i żądań, do których dostosowywali się chcący ogrzewać się w blasku piętnastoletniego mistrza. Z czasem Bobby już nawet nie dyskutował na temat warunków gry, ale formułował je na piśmie i nie grał bez spełnienia ich wszystkich.

PASMO SUKCESÓW

Szóste miejsce w turnieju międzystrefowym dało mu awans do tzw. turnieju pretendentów oraz tytuł najmłodszego arcymistrza w dziejach świata. W 1963 roku w mistrzostwach USA wygrał wszystkich jedenaście partii. Gdy inni koncentrowali się na doskonałych rozwinięciach opracowanych debiutów, a przede wszystkim patrzyli nieprzerwanie w szachownicę, on dostosowywał swoje ruchy do psychiki przeciwników. Szokował poświęceniami pionów i figur dla zdobycia przewagi sytuacyjnej i w atakach na przeciwnika osiągał przewagę ruchów. Szachy w jego wykonaniu nie były już logiką, ale bardziej sztuką. Ze wszystkich turniejów międzynarodowych wracał z trofeami i stawiał coraz dziwniejsze wymagania. A to przeszkadzał mu operator kamery, a to odległość stolika od publiczności, a to znów jakieś dźwięki. Na sławnym turnieju w Monte Carlo zgłosił w ostatniej chwili żądania specjalnej zapłaty za samo zasiadanie przy szachownicy. Organizatorzy spełnili warunek, ale w kolejnych latach już go nie zapraszali. Niektórzy kpili z fanaberii Fischera, a inni doszukiwali się w nich przemyślanej drogi do podniesienia tej dyscypliny sportu w hierarchii wszystkich sportowych zawodów. Trzeba bowiem przyznać, że do jego czasów prestiż szachów nie znajdywał odzwierciedlenia w zarobkach szachistów. To on miał zrównać żądania zapłaty z tymi kwotami, które dostawali od dawna bokserzy. I dopiął swego z korzyścią dla wszystkich kolegów po fachu, z których kpił dawniej, opowiadając o cenach swych garniturów. Najbliżsi prawdy są chyba ci, którzy widzą w Fischerze nade wszystko chęć dominacji nad napotkanymi ludźmi – czy to na szachownicy, czy w rozgrywkach portfelowych.

Turniej w 1971 roku w Buenos Aires miał wyłonić z ośmiu arcymistrzów (systemem drabinkowym) przeciwnika dla ówczesnego mistrza świata Borysa Spasskiego, który przyglądał się, kto dostąpi tego zaszczytu. Rywalizacja była bardzo zacięta, a media codziennie były pełne informacji, komentarzy i plotek o rywalizacji. Robert Fischer szedł jak burza. Wygrał 6:0 z wybitnym szachistą i pianistą Markiem Tajmanowem z Charkowa, któremu władze ZSRR odebrały za to wszystkie przywileje i stypendia, podejrzewając go o spisek. Duńczyk Bent Larsen, który upierał się, że będzie mistrzem świata, został zmieciony przez Fischera z drogi do pierwszego miejsca także wynikiem 6:0 (Tajmanow odetchnął z ulgą…). Po początkowo wyrównanym pojedynku w końcu Fischer pokonał Tigrana Petrosjana, którego zdominował psychicznie i w końcu znokautował.   


Źródło: YouTube


REYKIAVIK 1972

Na chłodnej wyspie jakby nagle wybuchły wszystkie gejzery. Gorąca atmosfera meczu Fischer–Spasski emocjonowała szachistów, ale i polityków całego świata. Fischer spóźnił się na mecz aż dziesięć dni. Pierwszą partię wygrał Borys, a na drugą Fischer w ogóle nie przyszedł i przegrał walkowerem. Dyktował warunki oświetlenia, żądał zamiany sali na mniejszą, oddalenia kamer itp., a Spasski twierdził spokojnie, że najważniejsze jest to co na planszy. Trzecia partia stanowiła przełom, bo Fischer wygrał przy remisowej tendencji. Kolejne partie były remisowe lub zwycięskie dla Fischera, a ich styl sprawił, że na koniec jednej z nich Spasski oklaskiwał jego geniusz. Tak oto został pierwszym nieradzieckim mistrzem świata po 1945 roku i aktywnie czekał na wyłonienie następnego partnera w walce o koronę. Triumfalny powrót do USA to m.in. wspólne wystąpienie z prezydentem Nixonem ze słowami do tłumów.

Z czasem jednak ekscentryzm Fischera zaczyna brać górę nad szachami. Odmawia gry z pretendentem Anatolijem Karpowem i ten wygrywa walkowerem. Bobby angażuje się w związki religijne. Oburza wielu swoim antysemityzmem (choć według tej religii sam był Żydem). Traci swój wielki majątek i trafia do aresztu. Jeszcze w 1992 roku rozgrywa po długiej przerwie szachowej pojedynek ze Spasskim, wygrywając z łatwością. Wreszcie przenosi się na Węgry, do zaprzyjaźnionej rodziny szachistów Polgar, ale i to mu nie wystarcza. Nie może wrócić do USA, bo tam już jest skazany zaocznie na dziesięć lat więzienia. Wreszcie przenosi się na Islandię, gdzie umiera w 2008 roku, przeżywszy tyle lat, ile pól ma szachownica. Borys Spasski, który przeprowadził się do Francji, którą reprezentuje od 1982 roku, odwiedza grób Fischera w Reykiaviku, odśnieża go i pyta, czy byłoby miejsce dla niego samego obok wielkiego antagonisty.

Piotr Boroń