Back to top
Publikacja: 17.10.2021
Polska Węgierka czy węgierska Polka?

Piotr Boroń rozmawia z Jadwigą Városi – Polką z Warszawy, która po wyjściu za mąż za Węgra z Budapesztu, mieszka tam od 30 lat, współtworzy znakomitą rodzinę dwujęzyczną i ogarnia sympatią szerokie kręgi międzynarodowych przyjaciół, jest też znaną organizatorką wspólnych polsko-węgierskich przedsięwzięć. 


Fot. archiwum autora


Piotr Boroń: Jak się zaczęła Pani przygoda z Węgrami?

Jadwiga Városi: Latem 1983 roku wyjechałam ze znajomymi na 25. Jubileuszowy Spływ Kajakowy im. króla Jana III Sobieskiego na Węgry. Spływ był bardzo uroczysty. Zaczęliśmy od Mosonmagyaróvár i zakończyliśmy go w Estergomie pod pomnikiem króla Sobieskiego. Była to też rocznica bitwy pod Wiedniem (300-lecie). Pod Parkanami, po drugiej stronie Dunaju armia Sobieskiego, wracając spod Wiednia, stoczyła zwycięską bitwę z Turkami. Król nie miał wielkich szans na zwycięstwo, ale z pomocą Bożą po nabożeństwie i odśpiewaniu „Te Deum” pokonaliśmy liczniejszą armię turecką.

A my już na początku spływu wpadliśmy sobie w oko i tak to się zaczęło. Później zaprosiłam Jánosa do Polski na spływ Złote Liście na Kaszuby. On wziął to dosłownie i wiele czasu spędził nad mapą, szukając rzeki Kaszuby. Składał reklamacje po przybyciu do Warszawy, że nie ma w Polsce takiej rzeki. Na spływie mieliśmy trochę śmiesznych zdarzeń, bo rzeka Radunia jest bardzo rwąca, a płynąc przez rezerwat, napotyka się wiele przeszkód. Na szczęście mieliśmy płynącego przed nami przewodnika, który bezpiecznie przeprowadził nas przez wszystkie pułapki.

Święta Bożego Narodzenia spędziliśmy razem w Budapeszcie, a na Trzech Króli przyjechaliśmy do Warszawy i János mi się oświadczył. Poprosił moich rodziców o zgodę, korzystając ze słowników. Planowaliśmy ślub w Polsce, ale wówczas były w kraju duże trudności ze wszystkim, więc uroczystości odbyły się w Budapeszcie. Z językiem nie było wielkich perypetii, ponieważ János już wcześniej założył sobie, że chce mieć żonę Polkę. W nauce języka trochę pomogli mu Polacy pracujący na kontrakcie w Węgierskich Zakładach Optycznych, gdzie także on był zatrudniony.

Zamieszkanie na Węgrzech nie było choć trochę traumatyczne? Zmiana środowiska, obcy język, inne realia…

Znajomi uważali mnie za odważną kobietę, która wyjeżdża do obcego kraju, nie obawiając się trudności. Z pewnością obawy jakieś były, ale gdy się jest zakochanym, to problemy gdzieś znikają. W kwestii osiedlenia się na Węgrzech zaważyło to, że mąż miał swoje mieszkanie i nie musieliśmy zabiegać o dach nad głową. Później przyszły na świat dzieci. Od początku miałam kontakt z Polonią i nie czułam się osamotniona. Dzieci ze mną rozmawiały po polsku, a z tatą po węgiersku. Później woziłam je do polskiej szkoły przy ambasadzie RP raz w tygodniu. Jestem dumna z tego, że nawet między sobą mówią po polsku, chociaż w ich życiu przeważa język węgierski. Nie jest on dla każdego łatwy… Dla mnie nie był. Jan Paweł II stwierdził, że jest tak trudny jak droga do nieba, a papież Franciszek podczas Kongresu Eucharystycznego w Budapeszcie zażartował, że w niebie będziemy mówić po węgiersku, bo nauka tego języka trwa całą wieczność. Podstawy zdobywałam jeszcze w Warszawie w Instytucie Węgierskim, zanim na stałe wyjechałam z Polski, a później przy dwójce małych dzieci nie było kiedy biegać na kursy. Były różne śmieszne sytuacje. Pewnego razu sąsiadce w grudniu powiedziałam, że mąż pierze komara zamiast powiedzieć, że dywan. Dziwiła się, że w zimie mamy komary.

Z jakim środowiskiem polskim w Budapeszcie ma Pani najbliższy kontakt?

W Budapeszcie działa od 1958 roku Stowarzyszenie Kulturalne im. Józefa Bema, które organizuje nam życie kulturalne. Gdy dzieci trochę podrosły, zapragnęłam zarazić przyjaciół polskim folklorem. Założyłam zespół Dwa Bratanki i prawie każde wakacje spędzaliśmy w kraju, biorąc udział w różnych warsztatach i festiwalach folklorystycznych (Ochla k. Zielonej Góry, Iwonicz Zdrój, Elbląg, Koszalin, Kraków, Stary Sącz…).

W latach 90. uznano Polaków żyjących na Węgrzech za mniejszość narodową i powstał Ogólnokrajowy Samorząd Mniejszości Polskiej i szereg mniejszych samorządów dzielnicowych w Budapeszcie i w różnych innych miastach na Węgrzech. Rząd węgierski zapewniał i zapewnia środki na polonijną działalność i dzięki tej pomocy możemy krzewić tam polską kulturę. Dzięki temu, że nasi przodkowie zbudowali w 1920 roku w X dzielnicy Budapesztu Kościół Polski pod wezwaniem Matki Bożej Wspomożycielki Wiernych, mamy komfort uczestniczenia w życiu religijnym w ojczystym języku. W tym kościele braliśmy ślub, dzieci przystępowały do pierwszej komunii św. i bierzmowania. Syn Tomek brał ślub w tym kościele z Węgierką i czwórka z piątki wnuków przyjęła tu chrzest. W kościele posługują księża chrystusowcy z Poznania. Są oni przygotowani do posługiwania Polonii na całym świecie. Mamy też z tego zgromadzenia siostry z odłamu żeńskiego Misjonarek Chrystusa Króla. Parafia organizuje wyjazdy pielgrzymkowe i czuwania. Od 2000 roku działa również kółko różańcowe założone przeze mnie.

Bardzo pięknie działa również Stowarzyszenie Katolików Polskich pw. Świętego Wojciecha. Właśnie niedawno organizowaliśmy Dni Kultury Chrześcijańskiej już po raz dwudziesty siódmy. Gościliśmy teatr niepełnosprawnych EXIT z Krakowa i Magdę Anioł. Sylwetkę błogosławionego kard. Stefana Wyszyńskiego przybliżyła nam dr Ewa K. Czaczkowska. Można było też zobaczyć film „Położna” i posłuchać koncertu Chopina.

Polacy kojarzą Węgry bardzo często z kulinariami. Która kuchnia przeważa w Państwa rodzinie?

Kuchnia węgierska jest rzeczywiście bardzo bogata. Mąż lubi gotować i robi to naprawdę dobrze. Niestety, trwa to u niego bardzo długo i jak po prawie każdym męskim kucharzu trzeba „odgruzowywać kuchnię”. Kobiety nie mają na ogół tyle czasu, żeby jeden posiłek robić cały dzień, więc robią obiad w kilka minut i sałatkę z niczego. U nas udało się połączyć obie kuchnie. Na wigilijnym stole musi być obowiązkowo węgierska zupa rybna i polskie tradycyjne potrawy. Przygotowując zupę rybną, trzeba pamiętać o usunięciu trującego zęba, który pozostawiony powoduje gorzki smak zupy. Życie w rodzinie mieszanej owocuje w różne śmieszne sytuacje. Nigdy nie jest nudno, ale nie zawsze różowo. Trudności trzeba pokonywać, najlepiej razem, ale jak się nie udaje, to nie tragizujmy i wszystko róbmy z miłością, bo wszak ona jest najważniejsza.

A jak organizuje Pani kontakty z Polską?

Co do podróżowania między Polską a Węgrami – odkąd pamiętam – były problemy. Nie jest to wielka odległość, ale pociąg od ponad 30 lat nie przyspieszył i pokonuje ją w ponad 12 godzin. W dzisiejszych czasach taka odległość nie powinna być problemem. W latach 80. trudno było kupić bilet, bo wszyscy jeździli na handel wymienny, był koszmarny tłok i podwójnie sprzedawane bilety. Po latach pociągi zaczęły jeździć na pusto, woziły – jak to mówią – powietrze. Ceny biletów wzrosły, ale komfort jazdy nie uległ zmianie. Jakiś czas latały tanie linie lotnicze, później ich nie było, a teraz w czasach covidowych loty są często odwoływane. Można też lecieć Lotem. Najlepiej jednak podrowa samochodem, ale to też męczące i długo trwa. Są też połączenia autobusowe, ale często odwoływane. Na szczęście teraz przy e-mailach i telefonach nie ma problemu…

Jacy są Węgrzy w ogóle, a w szczególności, jakie ma Pani wrażenia z kontaktów z nimi?

Żyjąc tu od ponad 30 lat, nie doznałam od bratanków przykrości. Węgrzy do Polaków są dobrze usposobieni, a wielu z tych, których znam osobiście, ma polskie korzenie. Lubią jeździć do Polski – nie tylko turystycznie. Najwięcej moich doświadczeń dotyczy zjawiska pielgrzymowania. W latach 80. liczna grupa Węgrów przyjeżdżała na Warszawską Pieszą Pielgrzymkę do Częstochowy z ks. Lajosem Bajcsym. Podpatrywali, jak Polacy to organizują (trochę z zazdrością), bo u nich tego nie było. Po latach przenieśli pielgrzymowanie na swój grunt i muszę przyznać, że robią to teraz bardzo dobrze. Może nawet lepiej niż my. Z młodych ludzi, biorących udział w tych pielgrzymkach, wyrośli liczni duchowni. Ostatnio rozmawiałam z biskupem Jánosem Székelym i dowiedziałam się, że to właśnie pielgrzymowanie do Częstochowy zaowocowało jego powołaniem. Po latach sam biskup był inicjatorem wielkich narodowych wyjazdów pielgrzymkowych do Częstochowy, Krakowa i Starego Sącza. Ja osobiście pielgrzymowaniu zawdzięczam bardzo wiele. Zaczęłam dość wcześnie, bo jeszcze w liceum i każdego roku starałam się wygospodarować część urlopu, żeby się wzmocnić, idąc do Czarnej Madonny ze swoimi problemami i radościami. Trud pielgrzymowania bardzo wychowuje, umacnia, sprawdza siły, pogłębia wiarę, daje odpoczynek duchowy. Nie zamieniłabym pielgrzymowania na żaden inny rodzaj wypoczynku.

Przynajmniej od kilku lat angażuje się Pani jednak bardziej w Sodalicję św. Jadwigi niż w pielgrzymki…

Odkryłam Sodalicję przez jej założyciela bpa Świerzawskiego, którego książkę o św. Jadwidze przywieźli mi znajomi z Polski. Żyjąc na Węgrzech, zaczęłam interesować się swoją patronką i zapragnęłam propagować tę świętą w kraju jej urodzenia, a jest tu tak mało znana jak św. Władysław w Polsce, choć w Polsce wychowany, a czczony przez Węgrów. Biskup pisał o wystawie prof. Jana Bruzdy „Oblicza św. Królowej Jadwigi”. Sprowadziłam kopię wystawy z Krakowa i w 1999 roku zainstalowałam w Kościele Polskim w Budapeszcie. Idealnie zmieściły się wszystkie obrazy, a sam autor, który przybył na otwarcie, żartował, że chyba zbudowaliśmy specjalnie kościół na tę okoliczność. Wystawa stała się moją własnością i jej celem jest jeździć po węgierskiej ziemi i krzewić kult Jadwigi.

A jak zaczęły się Pani spotkania z Bieczem?

Pierwszy raz zjawiłam się w Bieczu, jadąc z mężem autem do Krakowa. Zostaliśmy wspaniale przyjęci przez członków Sodalicji. Urzekła mnie fara, jej architektura i „skarby”, a wśród nich relikwie św. Jadwigi i oczywiście szpital dla ubogich ufundowany przez królową. Chciałam, żeby relikwie przybyły także do Budapesztu. Moje pragnienie się spełniło. Przyczyniły się do tego siostry Jadwiżanki. Wioząc relikwie św. Jadwigi do Hercegszántó, zatrzymały się u mnie na nocleg. Byłam bardzo szczęśliwa, że królowa zechciała mnie odwiedzić. Wieczorem, oprowadzając siostry po Budapeszcie, zaprowadziłam je do paulińskiego kościoła w skale, gdzie jeden z paulinów zainteresował się relikwiami św. Jadwigi. Siostry poinformowały go, że trzeba napisać do kard. Dziwisza i z pewnością paulini je otrzymają. Po kilku dniach okazało się, że nie trzeba ich sprowadzać z Krakowa, bo relikwie św. Jadwigi odnaleziono w klasztorze. Wówczas poprosiłam, żeby je umieścić w ścianie Polskiej Kaplicy, aby były dostępne zawsze i dla każdego. Tak też się stało. W pięknym relikwiarzu z liliami andegaweńskimi i tabliczką ufundowaną przez pielgrzymów z Krakowa z Mistrzejowic mamy relikwie Królowej.

Stąd także kontakty z Jadwiżankami…

Były nawet plany, aby kilka sióstr przeniosło się na Węgry do parafii w Vecsés pod Budapesztem, gdzie przez kilka lat posługiwał ks. Maciej Józefowicz – wielki czciciel królowej. Chciał tam zrobić Dolinę Miłosierdzia. Zbudował ołtarz boczny, poświęcony św. Jadwidze i sprowadził relikwie, które niestety zostały skradzione. Jadwiżanki przybyły w 2002 roku do Egeru na uroczystość przekazania relikwii św. Jadwigi do franciszkańskiego sanktuarium. Przywiózł je sam kard. Franciszek Macharski. Była to wielka uroczystość, na którą ja dowiozłam z Budapesztu figurę św. Jadwigi, aby ją poświęcić. Zamówiłam ją u ludowego rzeźbiarza Jana Kulińskiego z Sędziszowa. Byłam zaskoczona, pielgrzymując pieszo z Krakowa do Częstochowy, w jak wielu kościołach znajdowałam malowidła lub portrety Jadwigi – jeszcze wtedy nie wyniesionej na ołtarze. Jak silny był kult tej wspaniałej królowej, skoro o niej przez wieki pamiętano. Zapragnęłam, żeby jej rzeźbę ofiarować Węgrom. Znalazłam dla niej miejsce w kaplicy budzińskiej, gdzie jest całodobowe wystawienie Najśw. Sakramentu i raz w tygodniu w czwartki nocne czuwanie. Na rocznicę kanonizacji 8 czerwca Węgrzy stawiają figurę przy ołtarzu i jest uroczysta Msza św. Rzeźba jest symbolicznym prezentem od zwykłego ludu, który ją bardzo miłował.

Czyli można powiedzieć, że czuje pani silniejszy związek ze swą patronką niż to zazwyczaj bywa?

Święta Jadwiga jest wciąż obecna w moim życiu. Jej kobiecy geniusz, o którym pisałam w swojej pracy magisterskiej, ciągle mnie inspiruje do działania i do rozwoju duchowego. Staram się łączyć kontemplację z pracą, czyli być Marią i Martą. Święta Jadwiga królowa miała ten geniusz kobiecy, a ja tylko staram się ją naśladować… Jestem jak na razie jedynym członkiem Sodalicji na Węgrzech, ale staram się znajomych węgierskich przywozić do Krakowa i przybliżać im św. Jadwigę, więc może w przyszłości i oni dołączą do Sodalicji.

Których świętych polskich rozpoznają Węgrzy?

Węgrzy znają wielu polskich świętych, a najpopularniejsi są: Maksymilian Kolbe, ks. Jerzy Popiełuszko, oczywiście Jan Paweł II i Kinga.