Back to top
Publikacja: 12.09.2021
Skutki odsieczy Wiednia dla Węgier i dla Polski
Historia

Nie jest rolą historyka gdybać, ale ocena odsieczy przywodzi na myśl refleksję, że wiele rzeczy poszło nie tak, jak powinno.


Piotr Boroń


Do początków XVI wieku Korona Świętego Stefana była przedmurzem chrześcijaństwa, dzięki któremu Polska mogła się wspaniale rozwijać, mając ochronę od inwazji islamu. Upadek Węgier po bitwie pod Mochaczem (1526 r.) i ich rozbiór oznaczał wielkie przewartościowanie polityczne w Europie Środkowej. Gdy w XVII wieku to my przejęliśmy funkcję przedmurza, wówczas paradoksalnie, Węgrzy nolens volens sprzymierzyli się z muzułmanami przeciw katolickiej Europie. Fascynujące, ile było sympatii polsko-węgierskiej, gdy byliśmy po dwu stronach barykady. I szkoda, że rozegraliśmy to wbrew naszym wspólnym interesom…


Jan III Sobieski wysyła wiadomość o zwycięstwie papieżowi Innocentemu XI – Jan Matejko. Źródło: domena publiczna


OBLĘŻENIE I ODSIECZ Z WĘGIERSKIEJ PERSPEKTYWY

Sukcesy węgierskiego powstania kuruców przeciw Habsburgom w początkach lat 80. XVII stulecia zachęciły Turcję do inwazji na cesarstwo. Źródła historyczne mówią, że pomysł ataku na Wiedeń wyszedł od przywódcy powstania Imre Thökölyego. Równocześnie zapewnił on listownie króla Jana III Sobieskiego o przyjaźni, a ten odparł, że jego sojusz antyturecki w żaden sposób nie nastawia go przeciw Węgrom. I właśnie sedno sprawy odsieczy wiedeńskiej względem węgierskich dążeń niepodległościowych polega na tym, że gdy Sobieski z wojskiem polskim unieszkodliwiał Turków, cesarz Leopold mógł skoncentrować się na stłumieniu powstania węgierskiego. O dylematach Sobieskiego wiele mówi jego korespondencja z żoną Marysieńką, której tłumaczył zawiłości tej wojny i usprawiedliwiał swoje postępowanie, jako zgodne z chrześcijańskimi imponderabiliami, a zarazem sympatiami węgierskimi.

Charakteryzując postawę Węgrów, używa określenia, że skłonni są oni do rezygnacji z protekcji tureckiej, gdybyśmy my – jako Polacy – udzielili im takiej samej protekcji. Pisze Sobieski o powstańcach węgierskich, którzy walczyli po stronie tureckiej: „Ja tu nawet wziętych na wojnie węgierskich żołnierzów nazad [do swoich] ich odsyłam, wyjmując im to z głowy, żeśmy tu nie chrześcijan ani kalwinów (jako im wmawiano) wojować przyszli, ale tylko samych pogan. Ten naród ustawicznie ręce wznosi do Pana Boga za nami, nam się w protekcję oddaje, w nas wszystką pokłada nadzieję”. Rozważano nawet osadzenie syna królewskiego Jakuba Sobieskiego na węgierskim tronie. Tymczasem uratowany Leopold prowadził przez swoich i papieskich dyplomatów już dalszą rozgrywkę, aby odizolować Jana III od sprawy węgierskiej. Przebiegłym zagraniem habsburskim było pożałowanie żywności i obroków Polakom koło uratowanego Wiednia i przez to zmuszenie do wycofania się naszych bohaterów odsieczy na Górne Węgry (Słowację), gdzie dołączyło wojsko litewskie i gdzie musiało dochodzić do utarczek z ludnością miejscową. Nie chcąc wystawiać dłużej swego wojska na pokuszenie rabunków, Sobieski jeszcze w grudniu postanowił wracać przez Sądecczyznę do Krakowa, obwiniany bezczelnie przez cesarskich pamflecistów o „oziębłość względem sprawy chrześcijańskiej”.


Sobieski błogosławi atak wojsk polskich pod Wiedniem, akwarela Juliusza Kossaka. Źródło: domena publiczna


W ślad za sukcesem wiedeńskim Leopold bił dalej Turków, a jeszcze chętniej rozprawiał się z powstaniem kuruców. Trzyletnie oblężenie Ilony Zrínyi (po mężu od 1682 r. Thököly) w zamku Palanok w Mukaczewie w latach 1685–1688 zakończyło się jej kapitulacją. Imre Thököly, szukając poparcia tureckiego, udał się do Budy, gdzie pasza przyjął go gościnnie, a gdy ten zabierał się do wyjścia, usłyszał „Hátra van még a fekete leves” (co znaczy: Zaczekaj na kawę), a było to hasło dla sług, aby pojmali węgierskiego przywódcę. Pasza przehandlował go cesarzowi Leopoldowi, a ten wkrótce zdobył Budę i triumfował podwójnie.

Teraz Sobieski mógł już tylko prosić cesarza o łagodne traktowanie Węgrów. I robił to, ale było to już bez znaczenia, bo nad Węgrami zapanowali urzędnicy, którzy ścigali się w łupieniu co bogatszych szlachciców i mieszczan oraz germanizacji kraju. Imre i Ilona Thököly zmarli na emigracji w Nikomedii (tureckim Izmirze).



RELACJE POLSKO-AUSTRIACKIE PO ODSIECZY

Pogrom wojsk tureckich pod Wiedniem zapewniło żołnierzowi polskiemu i jego dowódcy chwałę na wieki. Jan III Sobieski – jako wódz uznany przez wszystkie sprzymierzone wojska – rozegrał bitwę genialnie. Jego plan polegał na przyjściu z ratunkiem mieszkańcom Wiednia, którzy bronili się już tylko resztkami sił. Poddaliby się lada dzień gdyby nie polski szlachcic i kupiec o nazwisku Kulczycki, który przedarł się przez oblegające straże, przebrany za Turka i podśpiewując sobie tureckie piosenki, a powrócił do Wiednia z wiadomością, żeby wytrwać, bo odsiecz już wkrótce nadejdzie. Jego bohaterstwo nagrodzono wielkimi zapasami kawy, którą nasza czeladź wzięła początkowo za karmę dla wielbłądów, a on umiał z niej zrobić dźwignię do pierwszej i znakomicie funkcjonującej wiedeńskiej kawiarni. Koniecznie wspomnieć należy także rotmistrza Zw[b]ierzchowskiego, który na czele jednej roty rzucił się wprost na namiot wezyra i po kilku kilometrach brawurowej szarży, powrócił przed oblicze Sobieskiego, by zameldować, że trasa nadaje się do frontalnego ataku, bo nie ma na niej pułapek. Straty w jego oddziale były duże, ale to dzięki jego zwiadowi bojem mogła ruszyć zaraz czternastotysięczna nawałnica polskiej ciężkiej jazdy. Piechota niemiecka na ten widok najpierw wstrzymała oddech, a po chwili ryknęła „Hurra!”, podrzucając w górę hełmy i czapki. Turcy zostali rozpędzeni (choć nie całkiem pobici), a Wiedeń uratowany. Gloria absolutna!


Jerzy Franciszek Kulczycki. Źródło: domena publiczna


I oto cesarz Leopold dopiero wówczas powrócił na gotowe. Ten, który kiedyś z podkulonym ogonem uchodził ze swej stolicy, wracał i rozgrywał, co tylko się dało, by umniejszyć zasługi Polaków. Już pierwsze spotkanie z Janem III Sobieskim zakończyło się poważnym zgrzytem, bo cesarz nie raczył zwrócić uwagi na przedstawianego mu syna polskiego króla ani znaczniejszych Polaków. Sobieski opisał to następująco w liście do Marysieńki 17 IX: „Stanąwszy tedy przeciwko sobie, prezentowałem mu syna swego, który się mu zbliżywszy ukłonił. Nie pociągnął Cesarz nawet ręką do kapelusza; na co ia patrząc, ledwom nie strętwiał. Toż uczynił y wszystkim Senatorom y Hetmanom”. Ten despekt nastawił do niego wrogo polskich dowódców. A potem okazało się, że Polakom nie wolno pochować swoich poległych na austriackich cmentarzach, że urzędnicy cesarscy nie umożliwiają im zakupów żywności dla ludzi i koni, o czym również król do swej żony donosił: „Chorzy nasi na gnoyach leżą y niebożęta postrzeleni, których barzo siła; a ia na nich uprosić nie mogę szkuty iedney, abym ich mógł do Preszburku spuścić y tam ich swoim sustentować kosztem. Bo nie tylko im, ale mnie gospody a przynaimniey w niey sklepu za moie pieniądze pokazać nie chcieli, aby było złożyć z wozów tych, od których konie pozdychały. Ciał zmarłych na tej woynie zacnieyszych żołnierzów w kościołach w mieście chować nie chcą, pokazuyąc pole albo spalone po przedmieściach pełne trupów pogańskich cmentarze: którym zaś w mieście grobu pozwolą, trzeba nie tylko pieprzem, ale y solą dobrze osolić! Pazia za mną o cztery kroki iadącego uderzył okrutnie Dragon fuzyą w nos y twarz, y srogo okrwawił.”

Dworska propaganda cesarza przedstawiała w pełnych kłamstw opisach, że to Leopold był wodzem odsieczy, a na wydanej wkrótce rycinie, której znaczenie przyrównać można do dzisiejszych wiadomości telewizyjnych, Sobieski został przedstawiony jako mały jeździec przy Leopoldzie bez żadnych oznak władzy (choćby tzw. regimentu). Nie minęło sto lat, a niewdzięczna Austria przyłożyła rękę do rozbiorów Rzeczypospolitej, a nawet do dnia dzisiejszego torpeduje wszelkie próby postawienia w Wiedniu polskiego pomnika odsieczy wiedeńskiej.

Jakże charakterystycznym gestem z polskiej strony podczas obchodów 250-tej rocznicy odsieczy wiedeńskiej na krakowskich Błoniach w obecności marszałka Józefa Piłsudskiego, a po wspaniałej rewii kawalerii było wzniesienie dwóch toastów: pierwszego za hufce polskie po wodzą króla Jana, a drugiego za tureckich przyjaciół, którzy nigdy nie uznali rozbiorów Polski, dokonanych między innymi przez Austrię!

SPRAWA POLSKA… I WĘGIERSKA

Artykuł nie byłby pełen, gdybym – jako historyk – nie podzielił się z Czytelnikami osobistą opinią na temat rozegrania dyplomatycznego odsieczy wiedeńskiej przez Jana III Sobieskiego. Powszechnie kojarzy się go jako pogromcę Turków, nazywanego nawet przez wyznawców proroka Mahometa Lwem Lechistanu. Rzeczywiście, już śmierć jego wielkiego przodka hetmana Żółkiewskiego pod Cecorą w jakiś sposób wyznaczyła kierunki jego działalności, ale prawdą jest też, że – jak jego poprzednicy na polskim tronie – od dawien dawna stał na rozdrożu politycznym, mając do wyboru sojusz z papieskimi Habsburgami lub Francją, której wystarczało, by Rzeczpospolita nie przeszkadzała sojusznikom francuskim (Turcji i Szwecji) rozprawiać się z Cesarstwem Niemieckim. Pod wrażeniem Bismarckowskiej germanizacji podczas zaborów, a następnie germańskich agresji w obu wojnach światowych kojarzymy Niemców jako odwiecznego wroga, ale na przestrzeni XVI–XVII wieku trzymaliśmy z nimi częściej niż z Francją. Paradoksalnie, właśnie Sobieski jako król chciał początkowo ugodzić się z Turcją i Szwecją, a rozprawić się z Brandenburgią i przywrócić królewską zwierzchność nad Prusami Książęcymi. Usilne prośby papieża i Habsburgów zmieniły jednak jego plany o 180 stopni i praktycznie bezinteresownie ocalił Niemcy przed najazdem tureckim. Jego decyzja o układzie z Habsburgami jest przedmiotem sporów już od 1683 roku. Zważywszy, że w ręku Turcji było wówczas nasze Podole i część Ukrainy, Sobieski miał ważny powód, by zwrócić się przeciw Turcji. Na dłuższą metę Islam jawił się też jako zagrożenie dla naszej tożsamości.

Wydaje się, że niekorzystny w przypadku odsieczy był głównie pośpiech w spełnianiu próśb cesarskich o pomoc. Sobieski mógł zbroić się, ale zwlekać z pomocą, a tymczasem negocjować z Turcją za swą obojętność zwrot okupowanych ziem i – choćby niewielką – poprawę sytuacji Węgrów w planach Turcji. Upadek Wiednia nie oznaczał zaś od razu upadku chrześcijaństwa, a dawał Sobieskiemu lepszą pozycję negocjacyjną za pomoc Leopoldowi, którą król Polski mógł wykorzystać do odzyskania Śląska. Tymczasem wzajemne osłabianie się Niemców i Turków podnieść musiało znaczenie Rzeczypospolitej, a przesądzenie, kto ma zwyciężyć, dawało twarde argumenty do przywrócenia pozycji Królestwa Węgier, które były nam konieczne jako bufor przed agresją turecką i w ogóle stabilizator polityczny w tym rejonie. Węgry jako życzliwy nam podmiot w polityce europejskiej były rękojmią naszej pomyślności. Niestety, zbyt gorliwa pomoc Sobieskiego dla niewdzięcznego Leopolda nie dała szans na przywrócenie korzystnego dla nas układu sił sprzed bitwy pod Mochaczem i sprzed rozbioru Korony Świętego Stefana.