Back to top
Publikacja: 01.08.2021
Powstanie Warszawskie. Węgrzy za nic mieli rozkazy Niemców
Historia

Wbrew niemieckim rozkazom Bratankowie przepuszczali oddziały powstańcze, dzielili się z nimi zaopatrzeniem, udzielali pomocy medycznej, zaopatrywali w broń, a nawet czynnie pomagali w ewakuacji. Węgierscy żołnierze oddali Polakom olbrzymie zasługi w czasie powstania warszawskiego.


PIOTR WŁOCZYK


Fortepan / Jezsuita Levéltár


Starając się jak najszybciej pokonać warszawską AK, Niemcy już na początku zrywu w stolicy Polski popełnili kardynalny błąd. Do misji otoczenia walczącej Warszawy skierowali bowiem węgierski II Korpus Rezerwowy, który – po stoczeniu niezwykle krwawych walk – został właśnie wycofany z frontu wschodniego i przez Polskę miał wrócić na Węgry. Kolejne tygodnie pokazały, że równie dobrze Niemcy mogliby poprosić Armię Krajową, by odcięła Warszawę od reszty kraju.

„Nasze oddziały nie mają czego szukać pod Warszawą, Polacy to nasi przyjaciele, a Niemcy to jedynie nasi towarzysze broni, nie dajmy się wmanewrować w konflikt niemiecko-polski” – powiedział wówczas regent Miklós Horthy generałowi Béli Lengyelowi, dowódcy korpusu. Nawiasem mówiąc, gen. Lengyel to w tej historii postać niezwykle symboliczna – jego przodkowie przybyli w XIX wieku z zaboru rosyjskiego na Węgry i zmienili nazwisko z Zajączkowski na Lengyel, co oznacza w języku węgierskim „Polak”.

Kwestia honoru

Liczący ponad 40 tys. żołnierzy II Korpus Rezerwowy z tygodnia na tydzień był coraz gorzej oceniany przez Niemców właśnie za stosunek do powstańców. Generał Nikolaus von Vormann, dowódca 9. Armii Wehrmachtu, której podlegali Węgrzy, tak opisywał tę kwestię: „Dowodzący generał Węgierskiego Królewskiego II Korpusu Rezerwowego na moje zapytanie o zachowanie jego oddziałów wobec Polaków zameldował: Nie należy liczyć na to, że węgierska 12. Dywizja Rezerwowa wypełniłaby zadanie zamknięcia Warszawy od północy i oczyszczenia dużego obszaru leśnego na północny zachód od niej. Oddziały są serdecznie witane przez polską ludność. Już teraz wystąpiły oznaki bratania się; przywódcy ruchu narodowego usiłują nawiązać bezpośredni kontakt z dowódcami. Węgrów zaklina się na wielowiekową tradycyjną przyjaźń między Węgrami i Polakami, by wstrzymywali się od wszelkich akcji wojskowych”.

Polacy nie musieli jednak o nic prosić „bratanków”. Węgrzy już na samym początku powstania nie dali Niemcom żadnych złudzeń i zapewnili ich, że nie będą brali udziału w żadnych akcjach mających na celu tłumienie powstania. Gdy mimo to gen. Lengyel otrzymał od gen. von Vormanna rozkaz ostrzelania Mokotowa, osobiście przekonał go, by cofnął swoją decyzję. Dla Węgrów było oczywiste, że należy kontynuować kierunek wytyczony jeszcze w 1939 roku przez premiera Pála Telekiego, który tuż przed wybuchem wojny pisał do Adolfa Hitlera: „Dla Węgier pozostaje kwestią narodowego honoru, by w żadnej formie nie uczestniczyć w napaści na Polskę”.

„Szczelny pierścień” wokół Warszawy szczególnie dziurawy był w Puszczy Kampinoskiej, gdzie stacjonowała węgierska 12. dywizja. Polscy żołnierze bez większych trudności mogli przemieszczać się tam w obu kierunkach. Węgrzy nie tylko zaopatrywali Polaków w lekarstwa, amunicję i broń, ale także leczyli w swoich szpitalach polowych rannych powstańców i cywilów z Warszawy.

Dowodzący całością sił powstańczych gen. Antoni Chruściel ps. Monter potwierdzał w meldunku z 23 sierpnia 1944 roku, że Węgrzy zachowują się przyjaźnie i ostrzegają przed ruchami niemieckich wojsk.

Niemcy z coraz większą irytacją obserwowali, jak ich sojusznik w wojnie ze Związkiem Sowieckim gra im na nosie i jawnie sympatyzuje z powstańcami. „W zachodniej części Puszczy Kampinoskiej z rezerw bojówek narodowych nadciągnęły świeże siły dla warszawskich buntowników. Rozgromienie ich i przeszkodzenie im w przedostaniu się do Warszawy wymagało szczególnych sił. Należy zwrócić uwagę na stacjonujące tu jednostki węgierskich wojsk, których nieodpowiedzialna postawa stwarza zagrożenie dla prowadzonych przez nas ciężkich walk obronnych” - pisał gen. von Vormann w meldunku do gen. Ericha von dem Bacha-Zelewskiego, głównodowodzącego niemieckimi siłami walczącymi z powstańcami.

W Muzeum Powstania Warszawskiego można zobaczyć list napisany przez jednego z dowódców węgierskich oddziałów stacjonujących w Puszczy Kampinoskiej do działających tam akowców: „Wysyłają nas, musimy iść, ale nie chcemy walczyć z Polakami. Przejdziemy przez las i jeśli nas nie zaatakujecie, nie chcemy o niczym wiedzieć”.

Z kolei major Gábor Monspart, oficer dywizji huzarów, wspominał serdeczną prośbę Polaków: „Można przywołać wiele faktów stanowiących żywe potwierdzenie polsko-węgierskiej przyjaźni. Partyzanci poinformowali dowództwo naszej dywizji o tym, że w trakcie walk nie chcą atakować oddziałów węgierskich. Prosili, byśmy oznaczyli nasze pojazdy barwami narodowymi, żeby mogli je rozpoznać”.

Negocjacje z honwedami

Generał Lengyel przed wojną służył w węgierskiej ambasadzie w Warszawie i dzięki temu znał czołowych polskich dowódców. Te znajomości okazały się bezcenne dla polskiego podziemia, gdy w czasie powstania warszawskiego dowództwo AK podjęło negocjacje z generałem Lengyelem.

„Jako głównodowodzący generał sobie pozostawiłem prowadzenie rozmów z Polakami – wspominał po wojnie dowódca II korpusu rezerwowego. – Moje pierwsze spotkanie z polskim podpułkownikiem, dr. Stępniem, było bardzo serdeczne – znaliśmy się już od dawna, z czasów, kiedy byłem attaché wojskowym, wspominaliśmy naszych wspólnych znajomych. [...] Stępień spojrzał na mnie zawiedzionym wzrokiem, ponieważ sądził, że na czele honwedów przybędę Polakom z pomocą w imię historycznej przyjaźni polsko-węgierskiej i razem rozpoczniemy i napiszemy nowy rozdział w historii Europy”.

Polacy wprost proponowali wówwczas Węgrom, by  porzucili Niemców i dołączyli do AK walczącej w Warszawie. Gdy jednak gen. Lengyel postanowił skonsultować tę sprawę z Budapesztem, odpowiedź była jednoznaczna:

a) nie przyłączać się do Polaków

b) doprowadzić dywizje do ojczyzny

c) przyjaźnie zakończyć stosunki z Polakami

d) udostępnić Polakom leki.

Władze w Budapeszcie uznały, że wobec sowieckiej ofensywy należy przede wszystkim ratować węgierskich żołnierzy. Jedynym sposobem był jak najszybszy powrót nad Dunaj. Zbierający się do drogi Węgrzy pozostawili w umówionych miejscach broń, amunicję i lekarstwa. Wydaje się, że szczyt nielojalności wobec Niemców pobił gen. László Szabó, dowódca 5. dywizji, który zostawił Polakom w lesie... armaty i spory zapas amunicji do dział.

Nawiasem mówiąc węgierscy żołnierze wcale nie potrzebowali oficjalnego rozkazu swojego dowództwa, by dzielić się bronią i amunicją. Często działo się to zupełnie spontanicznie. Pułkownik Kazimierz Klimczak ps. Szron, 107-letni powstaniec warszawski, tak wspomina w rozmowie z „Kurierem Plus” sytuację, która miała miejsce w ostatnich dniach lipca 1944 roku:

„Nie zapomnę, jak z kolegą z AK trafiliśmy na węgierskich żołnierzy. Pojechaliśmy akurat pod Warszawę do lasu sprawdzić zakupiony na bazarze pistolet. Okazało się, że był to szmelc. Wracając Traktem Lubelskim, natrafiliśmy na ciężarówkę. Węgierscy żołnierze zmieniali akurat koło. Mieli na ciężarówce sporo broni krótkiej z pobojowisk frontu wschodniego. Porozmawialiśmy sobie z nimi i okazało się, że „bratankowie” tę zakrwawioną broń wieźli z frontu wschodniego do magazynu do Skierniewic. I nagle dali nam kilka sztuk broni. Ot tak, po prostu dali. Przyszliśmy z jednym zepsutym pistoletem, a wracaliśmy z dwoma sprawnymi”.


Źródło: YouTube


Ukrywani w ciężarówkach

Generał Béla Lengyel tak oceniał w swoich pamiętnikach pomoc udzieloną powstańcom: „W określonej sytuacji militarnej dotarliśmy do tak dalekiej granicy w naszej postawie, do jakiej pozwolił nam dojść honor węgierskiego żołnierza i którą określiły przysięga honwedzka, rozkaz naszego zwierzchnictwa i przyjazna neutralność wobec Polaków”.

„Honwedzi nie tylko opiekowali się w swych szpitalach polowych rannymi powstańcami i mieszkańcami Warszawy, ale także zaopatrywali ich w niewykazaną w ewidencji amunicję, broń, zapasy żywności i leków, nierzadko zaś również, w celu zmylenia oddziałów SS, w mundury jednostek węgierskich – mówił w 2017 roku dr István Simicskó, ówczesny minister obrony narodowej Węgier. – Ponadto Węgrzy własnym transportem uratowali z bombardowanej Warszawy 1 600 rodzin, a w szczelnie zakrytych ciężarówkach przerzucili na Węgry Polaków, którzy ze względu na nazistowski terror chcieli na zawsze opuścić swoją ojczyznę”.

Niektórzy żołnierze II Korpusu Rezerwowego zapłacili własną krwią za pomoc udzieloną Polakom w czasie powstania warszawskiego. Do dziś w Podkowie Leśnej i w Konstancinie-Jeziornie pielęgnowane są groby węgierskich żołnierzy, którzy zostali rozstrzelani przez Niemców za wypełnianie treścią słynnego polsko-węgierskiego powiedzenia.

W 2017 roku przy Sejmie odsłonięty został pomnik upamiętniający węgierskich żołnierzy niosących pomoc powstańcom warszawskim. „Pamięci Węgierskich Honwedów, którzy podczas Powstania Warszawskiego w 1944 roku przekazywali broń i amunicję żołnierzom Armii Krajowej, pielęgnowali rannych, pomagali polskim braciom. Z dumą wspominamy tych węgierskich bohaterów, którzy poświęcili swoje życie walcząc po stronie polskich powstańców” – głosi umieszczony na nim napis.