Back to top
Publikacja: 25.09.2020
Moja druga, równoległa ojczyzna
Kultura

W samym sercu Puszczy Kampinoskiej znajduje się niesamowita wysepka węgierska: Folwark Batorówka, swoisty park tematyczny. 19-20 września obchodzono tam „Dni Braterstwa polsko-węgierskiego”, w ramach których m.in. odsłonięto tablice pamiątkowe, były pokazy walk grupy rekonstrukcji historycznej oraz można było skosztować węgierskich przysmaków. Z tej okazji rozmawialiśmy z twórcą folwarku Batorówka, prezesem fundacji Hussar, Bartoszem Siedlarem.

Jak Pan złapał tzw. „węgierskiego bakcyla”, co Pana tak bardzo zachwyciło w Węgrach?

Zaczęło się od zainteresowania historią, kresami, husarią, a więc też Stefanem Batorym. Działam w rekonstrukcji historycznej i stąd się wzięły moje kontakty z węgierskimi rycerzami, hajdukami. Dzięki nim, a nie dzięki podręcznikom, na imprezach, przy ognisku i co tu ukrywać, przy palince, gulaszu i wędzonej słoninie, poznawałem historię, kulturę, mentalność  Węgrów. Zafascynowało mnie to. Dziś Ci ludzie to moi najlepsi przyjaciele. Gdy jadę czy lecę na Węgry, jestem po prostu szczęśliwy. Moi węgierscy znajomi czasem trochę mi się dziwią i pytają, czy wszyscy Polacy mają takiego "fioła" na punkcie Węgier jak ja :)

Przy mojej fascynacji Węgrami miałem takie odczucie, iż w sumie szkoda, że nie mam żadnych węgierskich korzeni.... A tu niedługo później okazało się, że mam. Badając dzieje jednej z linii moich przodków, dokopałem się, że przybyli oni do Polski w orszaku św. Jadwigi. Potem, w ciągu wieków mieli swoje folwarki. Skoro przybyli z Węgier, tym bardziej nasz folwark musiał być polsko - węgierski.

Wiosną tego roku odnalazłem na Węgrzech rodzinę (Szaszovszky), krewnych, z którymi moi przodkowie rozstali się w czasach Andegawenów. Część z nich żyje w Budapeszcie i koło Vác, ale kolebką rodziny są okolice Esztergom i Visegrád. Po ponad 600 latach spotkaliśmy się. Było to wielkie  i wspaniałe przeżycie.

Jest Pan też częstym gościem też w Siedmiogrodzie.

Tak się złożyło, że ze względu na fascynację Batorym kilka lat temu, wracając z festiwalu historycznego w Gyula, chciałem odwiedzić jego zamek i miasto w Siedmiogrodzie. Dotarłem tam, nie mając jeszcze wtedy świadomości, jak bardzo Erdély jest węgierski. Gdy wysiadłem  z samochodu, pierwszą osobą był mówiący po polsku Węgier, z którym rzuciliśmy się sobie w ramiona. Podziwiam Seklerów 600km od Budapesztu, a zaledwie 200 km od Bukareszt, mimo Ceausescu, 100 lat od Trianon, ale i mimo tego, co się obecnie wyprawia, tak wspaniale dbają o swoją kulturę, dziedzictwo.

Nawiązałem kontakt z władzami miasta i od tamtego czasu organizowaliśmy w Szilágysomlyó Festiwal Batorego z udziałem grup z Polski i Węgier... Był nawet plan, by z naszej, polskiej inicjatywy postawić w tym mieście pomnik generałowie Józefowi Bemowi. Mimo że Węgrom odmawia się tego od lat, zanosiło się na sukces, ale wtedy miasto odwiedził rumuński minister kultury, który, gdy się o tym dowiedział, podobno nazwał mnie węgierskim agentem. Dziś uważam, że to wspaniały komplement dla mnie i jestem z tego dumny, choć pomnika niestety nie ma.

W minionych dniach zorganizował Pan węgierski weekend w folwarku. Co tam się działo i jak się udało?

19 września odsłoniliśmy tablice pamiątkowe poświęcone Premierowi Pálowi Telekiemu, Stefanowi Batoremu, żołnierzom węgierskim pomagającym Polakom w czasie wojny i samemu tysiącletniemu Braterstwu. Właśnie po to, poza uczczeniem, by goście folwarku z tych tablic, na tych wspaniałych przykładach poznawali naszą wspólną historię. By zrozumieli, czym jest nasze braterstwo, jak bardzo zawsze, nawet w najgorszych czasach, mogliśmy na sobie polegać. Mimo różnych mniejszych sporów na przestrzeni tysiąca lat, Polska z Węgrami, Polacy z Węgrami powinni otrzymać pokojowego Nobla właśnie za te tysiąc lat razem. Bo jeśli nie my, to kto inny? Jakie inne kraje i narody?


A jak  w ogóle powstał pomysł Folwarku Batorówka?

W folwarku chcę oddać węgierskiego ducha. Pomysł narodził się kilka lat temu, jednak wtedy nie myślałem tak bardzo o tematyce węgierskiej, a po prostu polskiej, kresowej. Teraz jestem już tak zaangażowany w sprawy polsko- węgierskie, że nie wyobrażałem sobie, by to miejsce nie miało właśnie takiego charakteru.

Chodzi mi o to, żeby w folwarku Polacy mogli obcować z węgierską kulturą, muzyką, motywami, historią, żeby mogli poczuć się jak na Węgrzech, a Węgrzy, żeby mogli poczuć się jak w domu.

 

 


Jaki jest ogólny odbiór folwarku, czy ludzie lubią tam przychodzić?

Goście spędzają w folwarku nieraz po kilka godzin, często wracają do nas. Jedzą, słuchają muzyki, obcują z przyrodą. Dzieci chętnie u nas spędzają czas, bo są zwierzęta, plac zabaw, wieża, a gdy jest ciepło - pluskają się w naszym jeziorku.

Wszyscy są pod wrażeniem węgierskiego domu. Jest on pełen węgierskich akcentów, tradycji i pamiątek. Niekiedy 5 minut w tym domku robi na gościach większe wrażenie i daje mocniejszy efekt niż godzinny wykład o tragedii Trianon. Gdy ktoś zobaczy przejście Arpada przez Karpaty, krótki film o "dawnych" Węgrzech, mapę sprzed i po Trianon, to widać, że ludziom odbiera mowę. Goście, którzy wcześniej nie znali tej historii, porównują ją z "naszą polską" Jałtą, mają jakąś refleksję.

Dostaje wiele podziękowań i miłych słów bezpośrednio na miejscu, ale i z najdalszych zakątków królestwa św. Korony. Piszą do mnie Seklerzy, dziękując za tablice Trianon na setną rocznicę czy Węgrzy Zakarpaccy w związku z bramą z Vereckei-hágó. To jest naprawdę bardzo miłe i satysfakcjonujące zostać doceniony przez tylu wspaniałych ludzi, tak ciężko doświadczonych przez historię i los.






Niektórzy mówią, że Polacy i Węgrzy, mimo wielowiekowej przyjaźni, są bardzo różni w temperamencie. Jak Pan to widzi, czy duchowo jesteśmy do siebie podobni?

Jesteśmy inni, nieraz mnie to nawet trochę denerwuje. Może to tylko ja, ale uważam na swoim przykładzie, że Polacy są bardziej otwarci, bezpośredni, a Węgrzy potrzebują czasu,  by się odsłonić. Mam kilka takich bardzo bliskich przyjaźni, w których lody musiały zostać przełamane. Przez jakieś pozorne nieporozumienia sądziłem wręcz, że kilka osób mnie nie lubi, zbywa, że je denerwuję. Jednak od czasu, gdy wzajemnie  przekonaliśmy się o swoich szczerych intencjach, poznaliśmy się,  jesteśmy wręcz przyjaciółmi na dobre i na złe, jak nasze braterstwo.

Podziwiam i bardzo szanuję Węgrów za ich przywiązanie, szacunek do swojej tradycji, kultury. U nas nie jest to tak powszechne. Odnoszę wrażenie, że Polacy bardziej się od tego odcinają, może wstydzą. A tam, motywy, kultura ludowa, folklor jest obecny na co dzień, nawet w miastach przy jakiś wydarzeniach. U nas uchodzi to za przaśne w negatywnym tego słowa znaczeniu.
 

A kiedy był Pan ostatnio na Węgrzech?

Na Węgry jeżdżę kilka razy do roku. Samolotem to godzinna podróż. Uwielbiam Budapeszt, ale to stolica specyficzna - pozytywnie i negatywnie. Najbardziej jednak lubię Esztergom, dokąd 1020 lat temu przybyli moi przodkowie. Zawsze langos, 1 piwo i 1 palinka w barze przy moście łańcuchowym nad Dunajem, z widokiem na zamek w budzie i Turula... Taki jest mój budapesztański rytuał.

Węgry to z czystego wyboru moja druga, równoległa ojczyzna. Kiedyś mówiłem: Lengyel vagyok, dziś mówię: Lengyel - Magyar vagyok.