Back to top
Publikacja: 23.09.2020
Piotr Duda: Nigdy nie pozwolimy, aby ci co nas opuścili odbierali nam prawo do bycia Solidarnością
Kultura


Wiele dzieje się obecnie w NSZZ Solidarność. W całym kraju wciąż trwają liczne uroczystości i wydarzenia związane z 40. urodzinami związku. O początkach Solidarności, ale i czasie trudniej transformacji ustrojowej z Piotrem Dudą, przewodniczącym Komisji Krajowej NSZZ Solidarność rozmawia Mateusz Kosiński.

Panie Przewodniczący, rozmawiamy w okresie 40. rocznicy powstania Solidarności. Jednak relacje między Panem, aktualnym przewodniczącym związku, a Lechem Wałęsą, pierwszym historycznym przewodniczącym związku, nie są zbyt dobre. Niedawno spotkali się Panowie na sali sądowej. Czego dotyczyła rozprawa i jak się skończyła?

Nasz pierwszy przewodniczący po raz kolejny już pomówił mnie o służbę w ZOMO. Ale oczywiście sprawa ma szerszy kontekst. Lech Wałęsa jest autorem wielu niedopuszczalnych, wręcz żenujących wypowiedzi, jak tej o pałowaniu Solidarności. W większości nie zwracamy na to uwagi, ale zarzucanie szefowi Solidarności służbę w znienawidzonej formacji, która zwalczała Solidarność, to przekroczenie wszelkich granic. Dzisiaj powiem tak – z Wałęsą nie chcę mieć nic wspólnego i możemy spotykać się tylko w sądzie. Chociaż to tchórz i od do sądu też nie przychodzi.

Postać Lecha Wałęsy wywołuje wielkie emocje. Były prezydent wielokrotnie powtarzał o swojej wielkiej roli w procesie obalania komunizmu w Polsce. Czy rzeczywiście Solidarność zawdzięcza swój fenomen wyłącznie talentom Wałęsy?

Lech Wałęsa ma swoje zasługi i miejsce w historii. Był naszym pierwszym przewodniczącym i nic tego nie zmieni. Nawet jego agenturalna przeszłość. To sprawa dla historyków i każdy niech sobie ocenia ją jak chce. Ja tylko powiem, że nie ma żadnego oficjalnego dokumentu Związku potępiającego, czy oceniającego Wałęsę. Dla Solidarności to żaden problem. To on sam jest problemem dla siebie.

Pyta Pan co zawdzięcza. Patrząc z dzisiejszej perspektywy i mając dzisiejszą wiedzę można powiedzieć, że niewiele. To nie Wałęsa zrobił strajk w Stoczni Gdańskiej. Do tego gdyby nie odważne kobiety jak Alina Pieńkowska czy Anna Walentynowicz, ten strajk skończył by się trzeciego dnia. Dalej - gdybyśmy go wtedy posłuchali to nie byłoby Solidarności jaką dzisiaj znamy. On chciał lokalnych związków zawodowych. Na szczęście porozumienia śląskie: jastrzębskie, a przede wszystkim katowickie przesądziły o tym, że powstał jednolity ogólnopolski związek zawodowy. I rzecz najważniejsza. Kto powiedział, że Solidarność powstała w Gdańsku? Powstawała w całej Polsce. W szczytowym momencie strajkowało ponad 700 zakładów i ponad 700 tys. robotników. To oni przesądzili, że władza zmuszona została do podpisania porozumień. Tych porozumień zresztą było wiele, a te najważniejsze były cztery: w Szczecinie, w Gdańsku, w Jastrzębiu Zdroju i w Dąbrowie Górniczej. Gdańsk ma swoje wielkie miejsce i jest symbolem, ale trzeba oddać zasługi wszystkim, którym się one należą.

Lech Wałęsa w atakach na Pana często używa argumentu, że związek za jego kadencji liczył 10 milionów członków, a dzisiaj ta liczba jest mniejsza. Czy to trafiony argument?

Przewodniczącym był od września 1980 roku do lutego 1991 roku. Gdy został przewodniczącym Solidarność rzeczywiście liczyła 10 mln członków. Ale gdy przekazywał Związek nowemu przewodniczącemu Marianowi Krzaklewskiemu w lutym 1991 roku (gdy był już prezydentem) Solidarność liczyła zaledwie 1,5 mln członków. Gdyby cytując klasyka – prawdziwego mężczyznę poznać nie po tym jak zaczyna, ale jak kończy – to Wałęsa był przewodniczącym 1,5 milionowego związku. Jeśli jeszcze uświadomimy sobie, że jako prezydent patronował dzikiej prywatyzacji, w wyniku której upadło wiele zakładów pracy, a wraz z nimi odeszło tysiące członków, to można powiedzieć, że nikt tak nie zaszkodził Solidarności jak Lech Wałęsa. I do dzisiaj jej szkodzi.

Jak dużą rolę w zwycięstwie Solidarności odegrały obywatelskie doły? Bo zdaje się, że siłę Solidarności stanowiło fakt, że jej lokalne struktury działały w całej Polsce.

Solidarność powstała nie dlatego, że byli jacyś opozycjoniści, jakieś podziemie, eksperci, tajne stowarzyszenia, itd. Powstała bo chcieli tego polscy pracownicy. To oni masowymi strajkami wywalczyli sobie swój własny związek zawodowy, dzięki któremu chcieli walczyć o godność swojej pracy. I to się nie zmieniło. Solidarność to ludzie. Konkretni ludzie w konkretnych zakładach pracy, którzy mają konkretne postulaty i oczekiwania. Dzisiaj w Solidarności jest blisko 700 tys. pracowników, którzy – czy to się komuś podoba czy nie – są największą, najsilniejszą i najlepiej zorganizowaną grupą społeczną w Polsce. I – tu zaskoczenie – od sierpnia 1980 roku do dnia dzisiejszego to się nie zmieniło. Tak jak nie zmieniła się Solidarność, która jest jedna i ta sama.

Czy przez pierwsze dekady III RP państwo w pewien sposób zapomniało o tych setkach tysięcy często anonimowych szarych bohaterów?

Nie w pewien sposób, tylko zwyczajnie – zapomniało. Pamiętała zawsze Solidarność. Przez 30 lat powstały setki pomników, tablic, obelisków, nazw ulic, rond, skwerów, które przywracały pamięć o bezimiennych bohaterach. Samo się nie zrobiło. Tylko Solidarność walczyła o tę pamięć. Nawet sala BHP, gdzie podpisano porozumienia, gdyby nie Solidarność już dawno byłaby kupą gruzu, bo przejęliśmy ją w stanie grożącym katastrofą budowlaną. To ze składek członków Związku za kilkanaście milionów zł została odbudowana i przywrócona społeczeństwu, które za darmo może to święte dla nas miejsce odwiedzać.

Ale najbardziej żenujące jest to, że tacy ludzie jak Anna Walentynowicz czy małżeństwo Gwiazdów na najwyższe odznaczenia państwowe musieli czekać na prezydenturę Lecha Kaczyńskiego, bo prezydent Lech Wałęsa zamiast doceniać prawdziwych bohaterów wolał otaczać się ludźmi komunistycznych służb.

Przez wiele lat elity rządzące Polską budowały stronniczy przekaz dotyczący historii Solidarności. Pewnych ludzi – jak Lecha Wałęse, Władysława Frasyniuka, Tadeusza Mazowieckiego, Adama Michnika stawiano na piedestał, z kolei innych – jak Andrzeja i Joannę Gwiazdów, Krzysztofa Wyszkowskiego, Annę Walentynowicz, Jana Olszewskiego marginalizowano. Dlaczego?

Historię pisali zwycięzcy. Lech Wałęsa szybko wyczyścił władze Związku z ludzi, którzy byli wobec niego krytyczni. Do tego po roku 1989 zawarł deal z ludźmi pokroju Kiszczaka i zwyczajnie nas oszukał oraz wykorzystał, czego efektem była dzika prywatyzacja, wzmacnianie lewej nogi i bezkarność komunistycznego aparatu, w tym komunistycznych zbrodniarzy. Do tego Gazeta Wyborcza, na której uwłaszczył się Michnik i spółka. To przecież była gazeta za społeczne pieniądze. Tymczasem przejęła to grupa prywatnych osób, zwalczających Solidarność. To głównie dlatego tysiące ludzi musiało czekać na godne uhonorowanie swoich zasług. Na szczęście mamy IPN, mieliśmy Lecha Kaczyńskiego, mamy Andrzeja Dudę. Pomału odkręcamy to co Lech Wałęsa powinien był już dawno zrobić.

Czy Solidarność opierała swą siłę na Kościele Katolickim?

Nie. Solidarność opierała swą siłę przede wszystkim na swoich członkach. Ale to nie kto inny jak Św. Jan Paweł II obudził w nas Solidarność. Gdyby nie Jego wybór i gdyby nie pierwsza pielgrzymka do ojczyzny w 1979 roku, która za wezwaniem Ducha Świętego odmieniła oblicze tej ziemi, Solidarności pewnie by nie było. W kościele mieliśmy zawsze wiernego sojusznika, a wielu odważnych kapłanów wspierało nas nawet za cenę życia. Nieprzypadkowo patronem NSZZ „Solidarność” jest nasz kapelan, Błogosławiony ks. Jerzy Popiełuszko. Ponadto jesteśmy związkiem chrześcijańskim, opartym na społecznej nauce kościoła. Dlatego odpowiem tak – Solidarność miała wsparcie w kościele, który jej siłę potrafił mądrze ukierunkować. W chwilach trudnych pomagał, w chwilach triumfu uczył pokory, a gdy się pogubiliśmy to nas napominał. Trudno sobie wyobrazić Solidarność bez kościoła.

Dzisiaj liderzy Platformy Obywatelskiej, największej partii opozycyjnej w Polsce, mówią o potrzebie powołania „nowej Solidarności”. Czy ci ludzie mają moralne prawo do powoływania się na dziedzictwo Solidarności? Bo poznając przekaz tych środowisk można odnieść wrażenie, że Solidarność była ruchem postępowych światopoglądowo liberałów gospodarczych...

Solidarność nikogo z Solidarności nie wyrzucała. Ci co chcieli w niej pozostali, czy co chcieli z niej odchodzili. Każdy miał prawo wyboru i każdy wybór należy uszanować. Ale nigdy nie pozwolimy, aby ci co nas opuścili odbierali nam prawo do bycia Solidarnością. Większość z nas jest niej od samego początku i to był nasz świadomy wybór. Tak zwana Nowa Solidarność to puste hasło, bo za tym nie stoją żadne wartości. A Solidarność jest zbudowana na wartościach i są to wartości chrześcijańskie, a nie LGBT, czy liberalnej wolnej amerykanki. Jak powiedziałem w swoim wystąpieniu podczas obchodów naszego 40. lecia, niech sobie zakładają pod przywództwem Rafała Trzaskowskiego ruch społeczny, tylko niech go nazwą „Nowa Czajka”. To dobra nazwa. Lepiej pasuje i pokazuje na jakim fundamencie zbudowany jest ten pomysł.

Prawdziwym artefaktem sierpnia 1980 r. są tablice z 21 postulatami strajkujących, które wisiały na bramie Stoczni Gdańskiej. Dzisiaj o tablice toczy się spór między Narodowym Muzeum Morskim w Gdyni a Europejskim Centrum Solidarności. NSZZ Solidarność stoi po stronie pierwszej instytucji. Dlaczego? Gdzie powinny znajdować się tablice? Jakie zarzuty wobec ECS-u państwo podnoszą?

Gdyby nie Muzeum Morskie i bohaterscy pracownicy tego muzeum, którzy ukryli oryginały w czasie stanu wojennego, tych tablic by nie było. Dzisiaj jest formalnie ich właścicielem, ale moralnie należą one do NSZZ „Solidarność” i docelowo powinny trafić tam gdzie ich miejsce – do historycznej Sali BHP. One też powinny być dostępne dla wszystkich. W ECS-ie trzeba za to płacić, zwiedzanie Sali BHP jest bezpłatne. Teraz czekamy, aż Muzeum Morskie skieruje sprawę do sądu i odzyska zawłaszczone przez ECS tablice.

Czy dzisiejsza Polska zmierza ku realizacji postulatów z sierpnia 1980 r.?

Od ostatnich pięciu lat zmierza. Wreszcie po raz pierwszy od 1989 roku odzyskujemy dla pracowników to co nam przez te wszystkie lata odbierano. Wiek emerytalny, pluralizm związkowy, handel w niedzielę, radykalny wzrost płami minimalnej i wprowadzenie minimalnej stawki godzinowej. Mógłbym długo wymieniać. Ale musimy budować się naszej organizacji, bo nic nie jest dane nam raz na zawsze. To co dzisiaj wywalczyliśmy możemy stracić. Jeśli w przyszłości wybierzemy liberałów, wszystko może zacząć się od nowa.