Back to top
Publikacja: 11.09.2020
„Nie sądzę, żeby Polska i Węgry miały się ugiąć”
Kultura


Mateusz Kosiński rozmawia z prof. dr. hab. Aleksandrem Nalaskowskim, wybitnym pedagogiem z Uniwersytetu Mikołaja-Kopernika.

Panie Profesorze, niedawno w Polsce w trakcie obchodów rocznicy wybuchu Powstania Warszawskiego środowiska LGBT urządziły prowokacje. W okolicy miejsc, gdzie celebrowano rocznicę, pojawiły się tęczowe flagi z wpisanymi w nie znakami Polski Walczącej, z kolei na balkonie jednego z mieszkań lewacki prowokator wykonywał obsceniczne gesty. Dlaczego tzw. postępowcy usiłują profanować ważne dla patriotów rocznice, miejsca i symbole?

To walka kultur, a walka kultur zawsze uderza w symbole. Proszę zwrócić uwagę, że wszelkie wojny, a znamy to z zapisów historycznych, obfitowały w takie symboliczne wydarzenia, jak zdobycie chorągwi przeciwnika i rzucenie jej pod stopy zwycięskiego wodza. To dotkliwy atak na znaki, które zwierają w sobie przekonania danej społeczności, pamięć danej społeczności. Uderza się więc zbiorowo we wszystko to, co te symbole oznaczają. To strategia, która nie została wymyślona przez środowiska LGBT. To stara strategia, niezwykle wroga. Proszę zwrócić uwagę, że mieliśmy do czynienia z takimi aktami wcześniej – w 1940 r. Niemcy zmusili do podpisania zawieszenia broni, a de facto kapitulacji Francuzów dokładnie w tym samym wagonie kolejowym, w którym Niemcy w 1918 r. podpisały kapitulację w I wojnie światowej. Z ogromną lubością również Niemcy wieszali ogromne banery ze swastyką na największych budynkach i gmachach w okupowanej Polsce. Jest to strategia przyjęta od dawna. To nie jest nic nowego. Religia i wiara to bardzo ważny obszar dla każdej społeczności. To obszar głębokiej identyfikacji grupowej. Uderza się więc w symbole wiary. Uderza się w ten punkt, który jest najwrażliwszy. Gdyby te tęczowe flagi zawisły na zwykłym bloku mieszkalnym, to nikt, może poza mieszkańcami, by się nie buntował z tego powodu. Na tym polega ta wojna.

Kilka dni przed rocznicą doszło również do powieszenia tęczowych flag na licznych pomnikach w Warszawie. Czy rodzi to słuszne skojarzenia z ruchem „black lives matter”, który także atakuje pomniki historyczne?

To dokładnie to samo. Podobnie jak doprawianie tęczy Matce Bożej czy postać Matki Bożej z twarzą transwestyty Conchity Wurst, albo naklejanie wizerunków świętych na toi-toiach. To ta sama strategia

W Polsce obchodzimy właśnie rocznicę zwycięstwa w Bitwie Warszawskiej w trakcie wojny polsko-bolszewickiej w 1920 r. Czy współcześni „postępowcy” niosą ze sobą te same idee, które przed 100 laty nieśli bolszewicy?

To bardzo odległe porównanie. Jako profesor nie mogę go uprawomocnić stwierdzeniem tak lub nie. Bolszewicy uderzyli z agresją, zabijając tożsamość poprzez odbieranie życia ludziom. Nie zapominajmy też, że Armia Czerwona słynęła też z gwałtów, a to szczególny sposób odbierania godności. Postępowcy próbują zabić naszą tożsamość i symbole konstytuujące nasza godność. To rzeczy nieporównywalne.

Ale czy możemy powiedzieć, że zarówno współczesny „postęp”, jak i bolszewizm chcą zniszczyć tradycję, rodzinę i wiarę?

Oczywiście, że tak. Ideologie są o siebie zazdrosne, zwalczają się nawzajem, nie tolerują się. Między ideologiami nie ma ekumenii. Ekumenia może być światopoglądowa, w kwestii religii, ale nie w kwestii ideologii. Wszelkie rewolucje zabijały wrogów. Tyle, że teraz ma to charakter symboliczny.

Czy dzisiaj, podobnie jak przed wiekiem, największy opór tym siłom stawia Europa Środkowo-Wschodnia? Czy to wokół takich państw jak Polska i Węgry może narodzić się kontrrewolucja obyczajowa?

Powiedzenie, że chodzi o państwa Europy Środkowo-Wschodniej w sensie geograficznym, to zdecydowanie za dużo. Tu chodzi o Polskę i Węgry. Przypominam, że np. Czechy to państwo całkowicie zlaicyzowane. Praga jest stolicą pornografii, której tam powstaje niemal tyle co np. w Los Angeles. Również w innych państwach, jak Rumunia czy Bułgaria, sytuacja religii, tradycyjnych wartości nie jest korzystna. Ale rzeczywiście sprawa wygląda inaczej w Polsce i na Węgrzech – religia i tradycja odgrywają tu znaczącą rolę. Zresztą Polskę i Węgry łączy wspólna historia już od średniowiecza, nic więc dziwnego, że występuje wspólnota myśli i rodzaj sympatii niekiedy przybierającej kształt braterstwa.

Czy można spodziewać się dalszych ataków na Polskę i Węgry na forum międzynarodowym?

Oczywiście. I nie sądzę, żeby Polska i Węgry miały w tej sytuacji się ugiąć. Państwa te poszły za daleko w swojej konsekwencji, za dużo nas to kosztowało, żeby teraz się wycofać i przyjąć wszystko, co „oferuje” nam Europa. Zachowanie Europy przypomina trochę zazdrosne pytanie: „Czemu u was ma być lepiej niż u nas?”.

Jest Pan cenionym naukowcem, w 2015 r. odznaczonym medalem przez Senat Uniwersytetu Mikołaja Kopernika. Jednak kilkanaście miesięcy temu rozpoczęły się kłopoty Pana Profesora na uczelni. Dlaczego?

Bycie profesorem to nie tylko uzyskanie tytułu naukowego, to nie tylko wypromowanie doktorów. By być profesorem, trzeba być kontynuatorem pewnej tradycji. Każda nauka składa się ze szkół. Nie chodzi oczywiście o szkoły w sensie instytucjonalnym, ale o szkoły myślenia. W nauce nie ma samouctwa. Jest się kontynuatorem, albo wręcz owocem, pewnej szkoły myślenia. Traktuję to bardzo poważnie. Swoją misję profesora sprowadzam do poszukiwania prawdy o świecie. Mam prawo jako profesor, czyli tłumacząc dosłownie nauczyciel, retor, przedstawiać prawdę o świecie, jednocześnie pokazując – bo na tym polega nauka – argumenty, bo nie może to być prawda emocjonalna, ideologiczna czy intuicyjna. To musi być prawda uargumentowana i sprawdzalna.

Kiedy sytuacja z obyczajowością w Polsce zaczęła się diametralnie zmieniać i robić się tęczowa, to jako profesor pedagogiki, bo to jest ważne, odpowiedzialny za wychowywanie młodych pokoleń, zabrałem głos. Okazało się, że ten głos jest nie tylko niemodny, ale nieakceptowalny. Uniwersytet, ale nie tylko mój,  pokazał całą swoją słabość, uległ kaprysom organizacji zewnętrznej skupiającej krzykliwych homoseksualistów. Naskarżyła ona na mnie, czego rektor skwapliwie posłuchał i postanowił mnie ukarać. Czegoś takiego nie było. Uniwersytet zawsze, przez setki lat był twierdzą, bo przypominam, że uniwersytety to prawie tysiącletnia tradycja. Ta twierdza zawsze broniła prawdy i tych, którzy tej prawdy poszukują. Tutaj uczelnia sama zrezygnowała z obrony człowieka, członka swojej społeczności,  który poszukuje prawdy.

Ale jak powiedział jeden z moich kolegów: uniwersytety w większości już od dawna nie poszukują prawdy, a grantów i możliwości wygodnego życia, zagranicznych wojaży i tych nieszczęsnych punktów parametrycznych. Stąd wynikały moje nieprzyjemności. Kiedy poprawność polityczna, uciszenie głośnego sprzeciwu wobec pewnych ideologii, próbuje z powodzeniem wtargnąć na uniwersytety, kiedy robi się to powszechne, to trudno mówić o uniwersyteckości, o wierności idei universitas, a szerzej – o uniwersytecie w ogóle.

Jak ważną rolę we wprowadzaniu postępowych ideologii odgrywa popkultura? Bo mam wrażenie, że ciężko dzisiaj znaleźć współczesny, zachodni serial, który byłby wolny od motywów LGBT...

Popkultura to kultura popularna, często populistyczna, która żywi się frekwencją. To nie jest kultura ambitna, gdzie dzieło filmowe czy literackie odnosi sukces, gdy koszt jego produkcji się zwróci, ale to kultura, która żyje z masowości. Masowy odbiorca to jest ten, którego widzimy na co dzień, to taki odbiorca, którego w Polsce nazywa się np. lemingiem. Najpopularniejsze produkcje popkulturowe są jednocześnie wskaźnikiem stanu intelektualnego społeczeństwa. To dla nich jest popkultura i ona musi być tak, a nie inaczej opakowana, posiadać taką zawartość, żeby się sprzedała. Postępowy charakter popkultury wynika z postępowego czy rynkowego charakteru. Tu liczy się sprzedawalność, oglądalność. Przypominam, że popyt i uzależniona od niego podaż to prawo ekonomiczne. Popkultura powie każde głupstwo, podporządkuje się każdej ideologii, ponieważ ona, nie strzegąc żadnych wartości, chce się po prostu dobrze sprzedać. To wszystko.

 

 

Profesor dr hab. Aleksander Nalaskowski, pedagog, twórca Szkoły Laboratorium, którą kierował przez 25 lat; autor 26 książek. Utworzył a następnie jako dziekan przez dwie kadencje kierował Wydziałem Nauk Pedagogicznych na Uniwersytecie Mikołaja Kopernika w Toruniu. Za każdym razem wybierany jednogłośnie. Wypromował 19 doktorów. Majsterkowicz, hodowca koni i jeździec.

rozmawiał Mateusz Kosiński