Back to top
Publikacja: 02.09.2020
Przegląd tygodników znad Wisły Zofii Magdziak
Polityka


Początek września to przede wszystkim wielka niepewność wśród rodziców i uczniów, którzy obawiają się zwiększenia liczby zakażeń i paraliżu szkół. Jak Polacy radzą sobie z epidemią?

Nowy rok szkolny w reżimie sanitarnym

1 września rozpoczyna się nowy rok szkolny, który tym razem przebiega w polskich placówkach  pod znakiem wzmożonego rygoru sanitarnego. Po raz pierwszy od połowy marca, po kilku miesiącach kształcenia na odległość i wakacyjnej przerwie, dzieci wrócą bowiem do szkoły, ale w wypadku pojawienia się zakażeń w szkole – zajęcia zostaną zawieszone. Teoretycznie dyrektor szkoły podejmuje decyzję, czy nauka będzie się odbywała stacjonarnie, hybrydowo czy zdalnie. Tyle że wcześniej musi uzyskać zgodę powiatowego sanepidu – relacjonuje „Rzeczpospolita”. Tymczasem, jak wskazują badania przeprowadzone na zlecenie Nationale-Nederlanden, aż 1/3 Polaków uważa, że placówki dydaktyczne nie są wystarczająco przygotowane na ponowne przyjęcie uczniów; niektórzy rodzice, na własną odpowiedzialność, wstrzymują wysłanie dzieci do szkół. Blisko połowa rodziców obawia się bowiem, że dziecko w szkole zarazi się koronawirusem lub grypą. Jak opisuje „Rz”, podobne problemy związane z rozpoczęciem roku szkolnego mają inne państwa europejskie, które tak jak Polska chcą powrotu do nauczania stacjonarnego – władze Słowacji stawiają na drobiazgowe zasady dotyczące funkcjonowania każdego poziomu nauczania, a sytuacja poszczególnych szkół zależeć będzie od liczby zakażeń w placówce; w Niemczech natomiast nie ma ogólnokrajowych zasad, w różnych landach rok szkolny rozpoczyna się w różnych terminach, jednak podstawą reżimu sanitarnego są maseczki i dzielenie uczniów na grupy. Jak jednak zapewnia polski minister edukacji, polskie szkoły są dobrze przygotowanie do przyjęcia uczniów. – Skoro w innych dziedzinach życia możemy w miarę normalnie funkcjonować, to nie ma powodu, by szkoły były zamknięte, same szkoły nie zarażają – tłumaczy Dariusz Piontkowski w wywiadzie dla „Rzeczpospolitej”.

Polska gospodarka w czasie kryzysu

Na początku tygodnia Główny Urząd Statystyczny podał natomiast dane PKB za II kwartał. Jak poinformował GUS, dane te uwzględniają efekty wystąpienia COVID-19 i wprowadzenie rządowych środków celem przeciwdziałania skutkom epidemii. – Wydaje się, że z powodu epidemii nasza gospodarka nie ucierpiała tak bardzo, jak w innych krajach UE. To, że ucierpiała, jest oczywiste – ocenił prezes GUS Dominik Rozkrut. Według danych urzędu, (PKB) niewyrównany sezonowo w II kwartale 2020 r. zmniejszył się realnie o 8,2 proc., wobec wzrostu o 4,6 proc. w analogicznym kwartale 2019 r. (w cenach stałych średniorocznych roku poprzedniego). W II kw. 2020 r. PKB wyrównany sezonowo (w cenach stałych przy roku odniesienia 2010) zmniejszył się realnie o 8,9 proc. w porównaniu z poprzednim kwartałem i był niższy niż przed rokiem o 7,9 proc. Ekonomiści PKB Banku Polskiego, analizując dane, wskazują, że najgorsze już za nami, natomiast analitycy Banku Pekao, że kluczowa dla istotnie ujemnej dynamiki PKB była ogromna zapaść w sektorze zakwaterowania i gastronomii.

Tymczasem, jak podaje „Dziennik Gazeta Prawna”, szczegóły budżetowych planów na 2021 r. „wskazują, że Ministerstwo Finansów i rząd mocno wierzą w utrzymanie dobrej kondycji rynku pracy”. Pod koniec sierpnia minister finansów poinformował, że projekt przyszłorocznego budżetu przewiduje dochody na poziomie 403,7 mld zł, a wydatki w wysokości 486 mld zł z deficytem 82,3 mld zł. Takie szacunki oznaczają, że dziura budżetowa na przyszły rok ma być o 27 mld zł mniejsza niż w tym roku. Jak podaje „DGP”, optymizm widać też w założeniach makroekonomicznych, gdzie przyjęto, że stopa bezrobocia spadnie w przyszłym roku do 7,5 z 8 proc., a wzrost płac w firmach przyśpieszy do 3,5 proc. w 2021 r. z 3 proc. w tym roku. Właśnie brakiem masowego bezrobocia i ciągłym wzrostem dochodów można wytłumaczyć wpływy z PIT na poziomie 68,1 mld zł. To nie tylko więcej, niż zapisano w nowelizacji tegorocznego budżetu – to kwota większa od tej, którą rząd zakładał na ten rok jeszcze przed wybuchem pandemii. Co oznacza, że straty w podatku dochodowym wywołane COVID-19 w 2020 r. zostaną odrobione. Inaczej ma być z VAT. W 2021 r. ma on przynieść 181 mld zł. To co prawda więcej, niż wynosi obecny plan na ten rok (170 mld zł), ale dużo mniej niż rząd zakładał przed kryzysem – opisuje Marek Chądzyński w „DGP”.

Niespokojna sytuacja na wschodzie

Polacy wciąż bacznie obserwują też wydarzenia za wschodnią granicą, gdzie nie ustają protesty przeciwko prezydentowi Aleksandrowi Łukaszence. 30 sierpnia w Mińsku odbył się Marsz Pokoju i Niepodległości, w którym uczestniczyło co najmniej 100 tys. osób. Była to już trzecia niedziela masowych demonstracji obywateli domagających się ustąpienia Aleksandra Łukaszenki i organizacji nowych, uczciwych wyborów prezydenckich – przypomina Ośrodek Studiów Wschodnich. Niedzielny protest odbył się w dniu 66. urodzin Łukaszenki, w odpowiedzi na to przywódca kraju po raz kolejny pojawił się publicznie (ale w rosyjskich mediach) z kałasznikowem w ręku, gdy wielotysięczny tłum zbliżył się do jego siedziby – Pałacu Niepodległości – czytamy w „Dzienniku Gazecie Prawnej”. Prezydent Białorusi kontynuuje też agresywną retorykę wobec państw Zachodu, w tym Polski i państw bałtyckich. 28 sierpnia Łukaszenko zwrócił uwagę na koncentrację sił wojskowych w Polsce i na Litwie, a w szczególności „przebazowanie spod Berlina” do Polski amerykańskiego lotnictwa wojskowego, które w jego opinii może też „przenosić pociski jądrowe”. Zagroził również, że wobec Wilna i Warszawy zostaną wprowadzone sankcje polegające na zablokowaniu tranzytu towarowego przez terytorium Białorusi oraz przekierowaniu białoruskiego eksportu z Kłajpedy do innych portów bałtyckich (nie sprecyzował, o jakie alternatywne kierunki chodzi) – podaje OSW. W efekcie w ubiegłym tygodniu do polskiego MSZ wezwany został  ambasador Białorusi w Polsce, a białoruskie MSZ wezwało charge d’affaires ambasady Rzeczypospolitej Polskiej w Mińsku. Strona polska krytykuje antyeuropejską retorykę Łukaszenki i ataki na władze w Warszawie; władze w Mińsku twierdzą natomiast, że Polska jest jednym z państw, które próbują wpływać na sytuację na Białorusi.