Back to top
Publikacja: 03.06.2020
Gdyby nie było Trianon
Historia

Powtarzany jest do znudzenia komunał, że „co by było, gdyby ...” jest niehistorycznym założeniem. A z tym wcale tak nie jest. Badanie historycznych możliwości jest ważną częścią wyważonej pracy historyka. W związku z powojennym upadkiem czy traktatem z Trianon, też nie mamy do dyspozycji wszystkich danych, ale być może nie byłoby bezinteresowne zbadanie niektórych toposów węgierskiego publicznego dyskursu historycznego. Pokazać, co było w rzeczywistości czynnikiem decydującym, a co było tym momentem, który potomność tylko na to ustylizowało? Jakie możliwości miała węgierska polityka pod koniec wojny, jak wykorzystała te możliwości i co mogła była zrobić? Richard J. Evans, niezwykle sceptyczny w stosunku do nazywanej kontrfaktualną anglosaskiej historiografii i jej przedstawicieli, w swojej książce „Altered Pasts” z 2013 r. w analizie na krótką metę, w ten właśnie sposób widział zasadność takiego podejścia.


Gdyby Monarchia wygrała wojnę …

Właściwie to wygrała. Zawarty w marcu 1918 r. traktat brzeski otworzył wschód Europy na kapitał niemiecki i, w mniejszym stopniu, austro-węgierski. Państwa centralne uzyskały hegemoniczną pozycję na Ukrainie, w krajach bałtyckich i w południowej Rosji. Wojska mocarstw centralnych od czasu przełamania frontu pod Caporetto stały pod Wenecją, a na Bałkanach, po upadku Serbii i zajęciu Czarnogóry, walki toczyły się jeszcze daleko na południu, na terenie dzisiejszej Macedonii. Natomiast zawarty w maju 1918 r. traktat pokojowy z Bukaresztu przyniósł dla Wiednia i Budapesztu, obok powiększenia terytoriów, także obietnicę napływu kapitału. Aż do załamania się ofensywy pod Piave w połowie czerwca 1918 r., przeciętny czytelnik gazety mógł spokojnie wierzyć w to, że wszystko jest w najlepszym porządku, a Monarchia, przy coraz bardziej przytłaczającym wsparciu Niemiec, osiągnęła swoje cele wojenne, a kolejny etap to pokój. Naturalnie w przypadku jednego, korzystnego dla Monarchii uregulowania, przyszłaby kolej na dostrojenie struktury; ratyfikacje traktatów pokojowych i wyniesienie do władzy rządów/organizacji nienastawionych wrogo do Monarchii oraz bezlitosne, gospodarcze wykorzystanie zdobytych regionów. Jednakże, już wtedy w dźwiękach wiadomości brzmiały raczej nuty dotyczące pokoju, a nie zwycięstwa. Każdy to czuł, że Monarchia, choć dla wielu nieoczekiwanie, dobrze sobie radziła na wojnie (o wiele lepiej, niż Imperium Rosyjskie), to w rzeczywistości miała na wyczerpaniu swoje zasoby.

Monarchia w swojej poprzedniej formie (struktura prawa publicznego i terytorium państwowe) nie mogłaby raczej przetrwać w ramach takiego, mniej lub bardziej szanującego prawa wolnościowe, reżimu. Sytuacja byłaby inna, gdyby Monarchia obrała tak autokratyczny kierunek (na przykład poprzez jakąś dyktaturę wojskową), jak Związek Sowiecki lub Imperium Osmańskie. W czasie wojny pojawiły się oznaki rosnącej potęgi austro-węgierskich kręgów wojskowych - jednakże były one dosyć dalekie od możliwości przejęcia władzy politycznej. I przeciwko tego typu wykonywaniu władzy węgierskie elity zbuntowałaby się jako pierwsze. Jednocześnie autokratyczny reżim, gdyby został wprowadzony, mógł był wyhamowywać dążenia poszczególnych narodowości do samostanowienia, ale na dłuższą metę na pewno nie byłoby to alternatywą. Dynamika okresu, który upłynął od początku XIX wieku, przykład prawie dwóch tuzinów państw, które pojawiły się w dzisiejszych czasach w wyniku rozpadu trzech wielkich imperiów w regionie pokazuje, że niemożliwym było postawienie zapory napływowi dynamicznego nacjonalizmu. W przytłaczającej większości charakterystyczne grupy intelektualistów tworzących naród nie były zainteresowane utrzymaniem Monarchii w niezmienionej formie: albo zajmowała ich reforma społeczna, albo kwestia oderwania się.

Tak więc zwycięska wojna mogła tymczasowo uratować Monarchię, ale w perspektywie średnioterminowej mogłaby pozostać jedynie rodzajem jakiegoś systemu autorytarnego, który blokuje przed ruchami narodowościowymi drogę do wyrażenia ich demokratycznej woli. Natomiast w dłuższej perspektywie jej przetrwanie było mocno wątpliwe.


Gdyby István Tisza pozostał przy życiu…

Tragiczna śmierć premiera Istvána Tiszy (1861–1918) w wielu retrospekcjach mogła wzbudzić takie wyobrażenie, że jako „silny człowiek” mógł uratować kraj. Wyobrażenie to jednak jest tylko projekcją kształtowanego od początków stulecia wizerunku polityka silnego, nieugiętego, z misją. W rzeczywistości nie było chyba bardziej znienawidzonej osoby publicznej na Węgrzech w 1918 r., niż Tisza. Natomiast po 1914 r. znacząca część opinii publicznej widziała w Tiszy proroka wytrwałości wojennej - nieświadoma początkowej niechęci premiera w związku z przystąpieniem do wojny. Sam polityk także był świadom kierujących się ku niemu nastrojów: w swoich ostatnich listach napisanych przed zabójstwem liczył się już ze swoją karierą po wyciszeniu się nastrojów rewolucyjnych. Trudno uwierzyć, że Tisza mógł stanąć na czele działań wojennych, które rozliczałyby stary świat, a jednocześnie broniłyby ojczyzny. Nie nadawałby się do tego nie tylko dlatego, że nie miał zdolności przywódczych i wykształcenia  - chociaż jego osobista odwaga i zdobyte na froncie, na czele pułku huzarów, doświadczenie nie wzbudzają wątpliwości - ale dlatego, że swoją osobą reprezentował stary świat, od którego wszyscy chcieli się uwolnić. Można postawić pytanie, na ile skutecznie mógłby wystąpić w tamtej kryzysowej sytuacji, dysponujący poważnym poparciem, cieszący się zaufaniem elit i opinii publicznej, sprawny w swoich działaniach polityk. Co najdziwniejsze, człowiekiem wysłanym przez Opatrzność, najbardziej mógłby być Mihály Károlyi. Przynajmniej do końca stycznia 1919 r. miał ku temu przesłanki i poparcie, ale brak zdolności, wahania i pokładane w polityce Ententy naiwne zaufanie, uniemożliwiły mu odegrania tej roli.


Gdyby nie zdemobilizowano wojska…

Zdanie  ministra spraw wojskowych w rządzie Károlyiego, Béli Lindera, z listopada 1918  r. („Nie chcę już więcej widzieć żołnierza”), zwykło się bezustannie cytować jako kluczowy element węgierskiej bezczynności, ślepoty czy zdrady. Oficer działający od ledwie ponad tygodnia jako minister, miał niewielki wpływ na politykę wojskową. Mężczyźni po prostu nie chcieli ponownie stawać się żołnierzami na koniec wojny. W praktyce sekretarze stanu, na przekór Lindnerowi, wydali dekret o ponownej mobilizacji grupy wiekowej z roczników pomiędzy 1895 a 1900. Niewielu natomiast było posłusznych temu wezwaniu. Liczebność wojska na koniec listopada ustabilizowała się na poziomie blisko 37 000. Było to dalekie od w pełni obsadzonego stanu osobowego, dopuszczonego na mocy porozumienia belgradzkiego. W lutym i marcu 1919 r. minister spraw wojskowych Vilmos Böhm i jego sekretarz stanu Aurél Stromfeld wypracowali zarys znacznie większej armii, liczącej około 70 000 ludzi, który jednak nadal formalnie był zgodny z literą porozumienia belgradzkiego. Jednak rozpoczęta rekrutacja poniosła całkowite fiasko: na kilkadziesiąt tysięcy miejsc zgłosiło się ledwie 5000 osób. Rolę w tym grać mogło również rozczarowanie: rekruterzy tak naprawdę nie obiecywali ani ziemi, ani praw wyborczych. Skuteczną reorganizację armii przeprowadzi dopiero Republika Rad, częściowo przy twardym udziale państwa.
Utrzymanie razem jednostek o narodowości węgierskiej dlatego też było bardzo wątpliwe, ponieważ stopień zmieszania narodowości w armii Monarchii był taki, że ledwie umożliwiał tworzenie się jednostek jednolitych narodowo. Pułki w większości węgierskie stanowiły mniejszość  we wspólnej armii, a także i w węgierskiej armii królewskiej. Według spisu powszechnego z maja 1918 r., ze 141 wspólnych pułków piechoty armii Monarchii, było zaledwie 17 takich, w których Węgrzy stanowili 75% lub więcej obsady i zaledwie 32, w których żołnierz węgierski stanowił absolutną większość. Proporcje te są jeszcze bardziej zróżnicowane w pułkach piechoty honvedów: tutaj spośród 49 jedynie w 4 węgierska obsada stanowiła powyżej 75%. Z podobnymi proporcjami możemy spotkać się wśród mających mniejszą wartość bojową powstańczych pułków ludowych oraz batalionów szturmowych. Jedynie w pułkach huzarskich można było znaleźć zdecydowanie węgierski skład osobowy.
Po zakończeniu pierwszej wojny światowej, w związku z wybuchem lokalnych wojen w obronie lub o odzyskanie terytorium (wspomnijmy tutaj choćby o Śląsku, Karyntii, krajach bałtyckich czy konflikcie grecko-tureckim, a także Banacie Lajta) można zauważyć, że skuteczna obrona terytorium mogła mieć miejsce w przypadku zaistnienia w tym samym czasie siedmiu okoliczności.
1. Jeśli akcję obrony terytorium wspierało nieformalnie bądź aktywnie: militarnie lub dyplomatycznie, przynajmniej jedno mocarstwo.
2. Jeśli wojna i obrona kraju toczyła się przeciwko jednemu przeciwnikowi.
3. Jeśli konflikt pozostawał ograniczony w czasie i pod względem terytorialnym (a więc kończył się  referendum lub jakimś rozwiązaniem opartym na porozumieniu).
4. Jeśli miejscowa ludność wspierała walczących: nie tylko przez zaopatrzenie, ale także przez przyłączanie się do walczących i ewentualnie ludność ta miała jakąś praktykę wojskową (za sprawą towarzystw strzeleckich lub innych jednostek o charakterze militarnym).
5. Jeśli obok oddziałów nieregularnych do obrońców przyłączały się także jednostki pozostawione w całości i zżyte ze sobą.
6. Jeśli działania wojskowe uzupełniała polityczna presja, dyplomacja i negocjacje, toczące się za kulisami.
7. Jeśli obszar lub część obszaru, który miał być broniony, pozostawał pod kontrolą sił, które starały się go chronić lub przynajmniej przez administrację lub inne powiązania obrońcy mieli bezpieczne punkty w regionie.

Warunki te w latach 1918–1920 spełnione były na Węgrzech tylko w przypadku walk na zachodzie kraju, a także w latach 1920–1921.
Z będącymi do dyspozycji oddziałami walka na trzech, a nawet czterech frontach była całkowicie pozbawiona szans. Bez względu na to, w jak opłakanym stanie były wojska serbskie lub rumuńskie i jak bardzo niezorganizowane czechosłowackie lub austriackie, armia węgierska nie mogła podjąć z nimi jednoczesnej walki, nie wspominając nawet o perspektywie sukcesu. W połowie kwietnia 1919 r. naprzeciw oddziałów armii węgierskiej stały: na froncie rumuńskim dwukrotnie, a na froncie czechosłowackim trzykrotnie większe siły. Ofensywa rumuńska i czechosłowacka z kwietnia 1919 r. pokonała jednostki węgierskie o niepełnej wartości bojowej: jedna trzecia oddziałów przestała istnieć, rozpadła się tudzież złożyła broń.
Jeśli trzeba by było wybrać przeciwników dla Węgier, to jedynie Austria i powstająca Czechosłowacja mogły być tymi przeciwnikami, którym armia węgierska mogłaby stawić opór z szansami na zwycięstwo. Austria starała się zająć Węgry Zachodnie niezbyt silnymi jednostkami żandarmerii i Volkswehry, natomiast jej próby zostały z łatwością odparte przez lokalne siły węgierskie jeszcze pod koniec 1918 r. i ten obszar pozostał pod kontrolą Węgier do końca 1921 r. W przeciwieństwie do armii rumuńskiej formująca się armia rządu Károlyiego i Armia Czerwona również, pozostawały w tyle w latach 1918–1919, a ta ostatnia została pokonana w ofensywie nad Cisą w ten sposób, że jej stan osobowy podczas ataku był mniejszy, niż broniących się Rumunów. Mimo przewagi liczebnej Czechosłowaków w połowie listopada 1918 roku, na polecenie ministra spraw wojskowych Alberta Bartha, lokalne siły węgierskie i naprędce zgromadzone oddziały z Budapesztu skutecznie wyparły napływające oddziały czechosłowackie z Csaca, Żyliny i Ruttki. Inne przykłady także pokazują, że lokalny opór mógł mieć sens w tym wczesnym okresie.

Takie rozwiązanie byłoby bardzo ryzykownym przedsięwzięciem, a rząd Károlyiego zakładał wyzerowanie własnej polityki osiągnięć, podczas gdy w wielu punktach: począwszy od dostaw węgla i ziemniaków, poprzez sprawy jeńców wojennych aż po zajmowanie się pozostałymi okupowanych terytoriami, zależał od życzliwości Ententy.


Gdyby nie zaistniała (lub gdyby ostatecznie wygrała) Republika Rad...

Czy traktat pokojowy z Trianon był faktycznie karą otrzymaną za Republikę Rad? Na pierwszy rzut oka odpowiedź jest dość prosta: granice Węgier w komitetach ekspertów Konferencji Pokojowej były częściowo gotowe przed 21 marca 1919 r., tak więc nie ma bezpośredniego związku między Trianon a eksperymentem węgierskiego państwa komunistycznego. Błędem byłoby zapomnieć o dosyć ogólnym nastawieniu antybolszewickim w kierowniczych kręgach Konferencji Pokojowej. Ruch, który pojawił się w byłym imperium carskim, poprzez dynamikę i szybkie sukcesy stanowił zagrożenie dla całego zachodniego porządku społecznego. Obserwatorom przypominał nieco średniowieczne fanatyczne ruchy heretyckie, i czasami nie mogli oni zaprzeczyć podziwowi, który u nich wzbudzał. David Lloyd George, który nie był przyjazny komunistom, tak pisał w swoich wspomnieniach o Leninie: „był jednym z największych przywódców, który kiedykolwiek, w jakimkolwiek okresie, stał na czele ludzi”. W Paryżu bano się bolszewizmu, ale tak naprawdę próbowano także negocjować z jego przedstawicielami. W zasadzie zachowanie Ententy wobec reżimu Béli Kuna charakteryzowała złośliwa obojętność: dopóki wydawali się zwycięzcami w polityce wewnętrznej, a na dodatek sterowalnymi, zapraszano ich choćby i na Konferencję Pokojową - takie zaproszenie wpłynęło na początku maja 1919 r. do wiedeńskiej misji Ententy. Jednak gdy tylko stanęli w obliczu zguby lub z powodu kampanii północnej ciężko wynegocjowana sytuacja groziła zburzeniem, natychmiast zostali pozbawieni zaufania.
Ponadto najprzeróżniejsi obserwatorzy (francuscy, amerykańscy, brytyjscy oficerowie wojskowi, dyplomaci lub choćby węgierscy arystokraci, zmuszeni do wyemigrowania do Szwajcarii) przypominali decydentom Ententy, że węgierski bolszewizm znacznie różni się od rosyjskiego. Napędzające go tryby nie są natury ideologicznej, jego zwolenników motywuje utrzymanie jedności terytorialnej: stąd mogli zostać tak samo osądzeni Mihály Károlyi, Béla Kun czy choćby István Bethlen.
Co by się stało, gdyby Republika Radziecka się utrzymała? Ze wszystkich przedstawionych scenariuszy ten ma najmniejsze prawdopodobieństwo, ale załóżmy, że w Paryżu zadecydują o przyjęciu enklawy komunistycznej w Europie Środkowej. Kiedyś, między końcem kampanii na Górnych Węgrzech i początkiem ofensywy nad Cisą, Republika Rad zostaje zaproszona do Paryża, dyktuje się jej wyjątkowo niekorzystne granice (Rumunia dostaje więcej niż się spodziewano i choćby dociera nawet do Cisy), natomiast na Węgrzech może urządzać się proletariacka dyktatura przy całkowitej międzynarodowej izolacji. Przybywają sowieccy doradcy, a cała sytuacja przypomina nieco pozorną niepodległość Mongolii lub Tuwy w okresie międzywojennym: to niszczenie, które trwać będzie na Węgrzech po 1948 roku, zaczyna się trzydzieści lat wcześniej. Słowem, to także nie byłoby zbyt dobre.


Gdyby Węgry nie podpisały traktatu pokojowego …

W tym okresie odmowa podpisania była podniesiona jako bardzo prawdopodobna możliwość. Już pod koniec 1919 r. Albert Apponyi, szef delegacji pokojowej, odnotował na marginesie zaproszenia dla delegacji węgierskiej do Paryża na konferencję pokojową, że zbędnym jest jej przyjęcie, ponieważ poprzez zmiany w polityce niemieckiej i sowieckiej do wiosny 1920 r. Ententa „przestanie być wyznacznikiem siły”. Apponyi także i później odnosił się z dużym sceptycyzmem do zaprowadzania pokoju i już w lutym podniósł kwestię ewentualnej odmowy podpisania umowy w sytuacji, gdyby Węgry nie otrzymały znaczącego - przede wszystkim terytorialnie - złagodzenia. Kiedy w marcu 1920 r. stało się ostateczne jasne, że Konferencja Pokojowa nie jest skłonna  renegocjować kwestii węgierskich granic, delegacja pokojowa ponownie przedyskutowała taką możliwość, by nie podpisywać traktatu pokojowego. Zapytani o to eksperci nie uważali rozwiązania militarnego (czyli najazdu Węgier przez oddziały Ententy) za prawdopodobne, oczekiwali załamania się węgierskiego życia handlowego i finansowego za sprawą blokady gospodarczej, co doprowadziłoby w krótkim okresie do niepokojów i upadku systemu, tudzież do powołania nowego rządu, bardziej spolegliwego w stosunku do Ententy. Podsumowując, raczej większość argumentów była na korzyść podpisu, nawet jeśli Pál Teleki, kandydat do teki ministra spraw zagranicznych, w ten również sposób pisał w liście do Lajosa Lóczy, swojego mistrza: „Wrócilibyśmy do domu na Wielkanoc. A z czym, to jeszcze nie jest pewne, ale ledwie jest też cień szansy na to, że nie z najgorszym: niezmienionym traktatem pokojowym. I może jednak rząd będzie musiał to podpisać, ponieważ Pest padnie z głodu, a Rumuni ponownie wrócą aż po Cisę. Ja co prawda złożyłbym i tę ofiarę, ale większość nie.” Przed sesją plenarną Parlamentu Teleki już w ten sposób podnosił argumenty za podpisaniem, że kraj „nie ma anatolijskiej pustyni”, do której mógłby się wycofać jak Mustafa Kemal i jego zwolennicy w konflikcie turecko-greckim, czyli w tym czasie, po kwestiach zaopatrzeniowych, fakt podpisu tłumaczył względami geograficznymi.
W związku z podpisem można dostrzec, że ówczesna elita polityczna oceniła możliwości i w przypadku odmowy podpisania, obawiała się (trwającego) krachu gospodarczego kraju i w ślad za tym następującego chaosu politycznego, tudzież własnego upadku, na końcu czego jednak trzeba by było podpisać traktat pokojowy, tym razem na gorszych warunkach.


* *


Podsumowując wszystkie rozważania: czy mogło być inaczej? Z pewnością. Natomiast bez zagłębiania się w jakieś teleologiczne objaśnienia historii, warto dokonać oceny: węgierska polityka między 1918 a 1920 rokiem podążała niesamowicie wąską ścieżką. Jej drogę wyznaczały z jednej strony utrwalona świadomość publiczna (idea upolitycznionego węgierskiego narodu, wizja zintegrowanego kraju), z drugiej natomiast wielkomocarstwowe intencje państwa-następcy. Od Jásziego po Telekiego trzeba było walczyć w różnych kwestiach z bardzo trudnymi zadaniami, a w dostosowywaniu się czy rozpoznawaniu możliwości, członkowie elit nie okazywali się zbytnio skutecznymi. Wcześniejsza organizacja zbrojnego oporu lub wcześniejsze wysłanie węgierskiej delegacji pokojowej na Konferencję Pokojową (do tego jednakże potrzebny był taki wczesny i szybki konsensus w węgierskiej polityce, który istniał co najwyżej do końca 1918 r.) być może  mogłyby cokolwiek polepszyć powojenny los Węgier. Bardzo niewielkie były nadzieje na to, by w zaistniałych okolicznościach Królestwo Węgier utrzymało się w niezmienionych granicach. Nasi bohaterowie ponieśli klęskę w walce z - także przez nich głoszoną - niepokonaną siłą nacjonalizmu, ich los to walka z wielkomocarstwowym fatum - w ten sposób warto to rozważać. Nie warto też czynić wyrzutów naszym uczestnikom: to byłoby rzeczywiście dość niehistoryczne.

 

Balázs Ablonczy