Back to top
Publikacja: 03.06.2020
Przegląd tygodników znad Wisły Zofii Magdziak
Polityka

W Polsce trwa kampania wyborcza i przygotowania do wyborów prezydenckich, pozostające jednak w cieniu trwającej wciąż epidemii koronawirusa. Z jednej strony Polacy przyzwyczajają się bowiem do „nowej normalności”, która reguluje nasze codzienne życie, z drugiej strony musimy liczyć się z zagrożeniem powrotu groźnego wirusa.

Czy powinniśmy się bać epidemii?

Na pierwszych stronach wielu gazet znajdują się teksty poświęcone epidemii koronawirusa i jej konsekwencjom. – Czy to już koniec epidemii? – pyta na łamach tygodnika „Sieci” Konrad Kołodziejski i opisuje, jak wygląda sytuacja w Polsce. Nad Wisłą liczba zachorowań bowiem nie wzrasta, a dzięki restrykcjom wprowadzonym przez rząd udało się uniknąć scenariusza włoskiego. – Ludzie przyzwyczaili się do zagrożenia i doszli do wniosku, że nie jest ono zbyt wielkie. Te nastroje są coraz silniejsze, tym bardziej, że zrobiło się ciepło i zbliżają się wakacje. Jednak koronawirus nie zniknął i – zdaniem wielu naukowców – jesienią powróci z nową siłą. Dlatego pomimo obniżenia alertu, nie można go całkiem odwołać – zwraca uwagę dziennikarz. Tymczasem minister zdrowia Łukasz Szumowski zapewnia, że nie ma powodów do obaw.

– Mamy ogniska w kopalniach czy fabryce, ale są to ogniska zamknięte. Transmisji poziomej jest już niewiele. Dzięki temu możemy zaproponować kolejne poluzowanie obostrzeń. Pozwala na to również przygotowanie naszych szpitali. Mamy ponad 80 proc. wolnych łóżek i 90 proc. wolnych respiratorów czekających na pacjentów z COVID-19 – tłumaczył kilka dni temu polityk, przewidując spadek liczby zakażeń.

O drugiej fali epidemii pisze też na łamach tygodnika „Gazeta Polska” Maciej Kożuszek, który zwraca uwagę, że odmrażanie gospodarki, znoszenie restrykcji i możliwość podróżowania mogą prowadzić do powrotu groźnego wirusa. Nie tylko w Polsce, ale na całym świecie.

– W najbliższym  czasie będziemy obserwować przeciąganie liny, gdzie po jednej stronie będą stać specjaliści medyczni, obawiający się zbyt gwałtownego otwierania gospodarek i powrotu pandemii, a po drugiej politycy, coraz częściej odpowiadający na presję vox populi i szukający najbezpieczniejszych ścieżek powrotu do normalności – tłumaczy dziennikarz.

Jak natomiast zwraca uwagę dziennik „Rzeczpospolita”, epidemia koronawirusa, to złoty czas na internetowych sprzedawców, których zyski gwałtownie skoczyły.

– Rynek e-handlu w poprzednich latach rósł dwucyfrowo. Ten rok może być wyjątkowy, bo podczas pandemii Polacy ruszyli na zakupy w Internecie. Wiele firm zostało wręcz zalanych zamówieniami – czytamy na łamach dziennika. Jak jednak zwracają uwagę dziennikarze, wiele sklepów, nawet jeśli osiągnęło rekordowe dochody, to wciąż musi walczyć o przetrwanie, gdyż przez kilka tygodni zamknięte były salony i sklepy.

Na łamach tygodnika „Sieci” minister edukacji narodowej Dariusz Piontkowski relacjonuje tymczasem jak szkoły i pedagodzy poradzili sobie w czasie epidemii. Od połowy marca wszystkie placówki oświatowe i szkoły wyższe zostały bowiem zamknięte, a nauczanie odbywało się przez Internet. Jak tłumaczy szef resortu edukacji, nagła konieczność przygotowania się do prowadzenia lekcji on-line była wyzwaniem, ale okazało się, że współczesna technologia umożliwia inną formę kształcenia, niż tylko stacjonarne zajęcia.

– Z sygnałów, które dostaje MEN, przytłaczająca większość nauczycieli bardzo dobrze wypełnia swoje obowiązki – podkreśla Piontkowski w wywiadzie. Minister podkreślił też w rozmowie z „Sieci”, że zdaje sobie sprawę z problemów jakie mogli mieć niektórzy uczniowie czy nauczyciele. – W związku z epidemią musieliśmy spróbować poradzić sobie z tą sytuacją. Mogliśmy uznać, że nic się nie da zrobić i zostawić dzieci samym sobie lub spróbować jakoś zapanować nad tą sytuacją. Mam świadomość trudności oraz tego, że każde wyjście awaryjne pociąga z sobą ryzyko i mankamenty. Tak jest także z kształceniem na odległość. Ale nikt nic mądrzejszego w czasach pandemii nie wymyślił. To jak z demokracją i słynnym powiedzeniem Winstona Churchilla – tłumaczy polityk.

Walka o Pałac Prezydencki trwa

Tymczasem trwa wyścig o fotel prezydenta, w którym walczący o reelekcję Andrzej Duda mierzy się z kilkoma konkurentami. Najpoważniejszym z nich w ostatnich dniach okazał się prezydent Warszawy Rafał Trzaskowski. Włodarz stolicy jest ulubieńcem opozycyjnych mediów, a wspierająca go jego rodzima partia – Platforma Obywatelska, promuje go jako polityka europejskiego i nowoczesnego. Analizujące jego karierę polityczną media, są jednak bardziej krytyczne.

– To typ bon vivanta, bywalec knajp i wernisaży. Jeszcze jako europoseł, a później minister cyfryzacji za rządów PO-PSL widywany był w modnych warszawskich lokalach w towarzystwie celebrytów i aktorów – opisuje polityka na łamach „Gazety Polskiej” Wojciech

Mucha, wskazując, że Trzaskowski nie jest frontmanem, który będzie brał udział w politycznych

bitwach. Mucha wymienia też licznie niespełnione dotychczas obietnice nowego (od 2018 r.) prezydenta stolicy i dodaje, że brak realnych działań polityk nadrabia zaangażowaniem ideologicznym. Jak przypomina dziennikarz, Trzaskowski w ciągu jednego roku zdołał bowiem przeznaczyć na organizacje LGBT więcej funduszy niż jego poprzedniczka w trakcie całej ostatniej kadencji. Prezydentem Warszawy zachwyca się natomiast przychylna opozycji „Gazeta Wyborcza”, która opisuje spotkania polityka z wyborcami.

– Wystąpienie kandydata KO na prezydenta Rafała Trzaskowskiego od kilku dni zapowiadane było jako najmocniejsze dotąd i kluczowe w tej kampanii – przekonuje dziennik. Sondaże wciąż jednak stawiają prezydenta stolicy daleko za Andrzejem Dudą.

Za mocną pozycją walczącego o drugą kadencję prezydenta przemawia też dobra współpraca Andrzeja Dudy z rządem, szczególnie w czasie epidemii.

– Przekonaliśmy się właśnie dobitnie, iż w sytuacji kryzysowej współpraca rządu, większości z prezydentem ma znaczenie fundamentalne. Tempo proponowania i wcielania w życie propozycji oraz rozwiązań mogło być bardzo szybkie, bo działaliśmy razem, zgodnie – przekonuje na łamach „Gazety Polskiej” premier Mateusz Morawiecki i dodaje: – Proszę zobaczyć, jak procedowanie blokował Senat (gdzie większość ma opozycja – red.). Wyobraźmy sobie, że do tego doszedłby jeszcze działający w ten sam niekonstruktywny sposób prezydent. Co by było? Paraliż. Paraliż, który dla obywateli zaowocowałby brakiem pomocy lub pomocą ograniczoną. Prezydent współpracujący z rządem to warunek nieodzowny, by działać skutecznie, konkretnie i szybko –.

W rozmowie z dziennikarzami premier zwraca też uwagę, że prezydent Andrzej Duda jest jedynym gwarantem utrzymania i rozwijania programów społecznych i rodzinnych.

Dziennik „Rzeczpospolita” informuje natomiast, że Polacy chcą wyborów już pod koniec czerwca (w terminie podanym przez premiera jako najbardziej prawdopodobny). Jak relacjonuje gazeta, chociaż jeszcze niecały miesiąc temu ponad połowa Polaków w związku z epidemią nie chciała brać udziału w głosowaniu, teraz wyborcy już się nie boją. Wyborów już w ostatni weekend czerwca chce ok. 56 proc. badanych – kiedy faktycznie odbędzie się głosowanie, dowiemy się prawdopodobnie w ciągu kilku dni.

Donald Tusk pomiędzy Węgrami a Polską

W tygodniku „Do Rzeczy” Maciej Szymanowski opisuje natomiast „krucjatę” byłego polskiego premiera, obecnie przewodniczącego Europejskiej Partii Ludowej, który zaatakował węgierskie władze. Inaczej niż polski rząd, Donald Tusk nie utrzymuje przyjaznych stosunków z węgierskimi władzami, ale dąży do konfrontacji.

– Wprowadzenie na Węgrzech stanu zagrożenia podczas pandemii było dla Donalda Tuska i naczelnych organów UE pretekstem do uderzenia w Viktora Orbána. Kolejne ataki zdają się przynosić efekt odwrotny do zamierzonego, zwiększając determinację węgierskiego rządu w realizacji dotychczasowej polityki – opisuje Szymanowski. Jak zwraca w tekście uwagę autor, Tusk nie został bowiem nominowany na stanowisko przewodniczącego EPL, aby porozumieć się z rządzonym przez Orbana Fideszem (polski polityk chce wykluczenia partii z EPL), ale po to, aby jako Polak lepiej legitymizował w oczach węgierskiej opinii publicznej argumenty stosowane przy presji wywieranej na Budapeszt. Autor stwierdza, że ataki Tuska oraz innych unijnych polityków wzmagają jednak tylko determinację węgierskiego rządu.