Back to top
Publikacja: 29.04.2020
Rozmowa z ministrem Janem Krzysztofem Ardanowskim
Ekonomia


Panie ministrze, w jaki sposób koronawirus wpłynął na polskie i europejskie rolnictwo?

Przede wszystkim zaczęły się zrywać łańcuchy dostaw. Odbiorcy żywności, zarówno w Europie, jak i spoza niej, którzy kupowali żywność, w tym przede wszystkim polską, a w zeszłym roku sprzedaliśmy jej za 32 miliardy euro, walczą w tej chwili z chorobą. Niektóre państwa się zamknęły. Są też kłopoty z transportem ze względu na chorujących kierowców, a do tego bardzo podrożał fracht morski, nie latają samoloty, więc zrywają się dotychczasowe sposoby dostaw. Mam nadzieję, że to wszystko wróci do normy i firmy, które eksportowały żywność, odzyskają swoje rynki, ale straty z tego powodu już są.

Jest problem magazynowania żywności, bo nie każda nadaje się do przechowania, ale i brakuje magazynów. W związku z tym, oczekiwałem i oczekuję od Komisji Europejskiej, a już się pojawiają pierwsze decyzje o uruchomieniu skupu interwencyjnego i dopłaty do prywatnego przechowalnictwa, żebyśmy żywność europejską mogli jakiś czas przetrzymać. Niestety, część firm kupujących surowce od rolników reaguje w ten sposób, że "mam kłopoty, to przerzucam je na rolników" i wstrzymuje skup, drastycznie obniża ceny, a często podnoszą je w sklepach. Zdarza się niestety, nie tylko w Polsce, że niektóre produkty w sklepach bardzo podrożały, chociaż nie było istotnego powodu, by podwyżki miały miejsce. Nie podrożała robocizna, paliwo jest bardzo tanie. Jednak część nieuczciwych przedsiębiorców i pośredników chce zarobić zarówno na konsumentach, jak i na rolnikach.

Jak pan ocenia działania Unii Europejskiej ws. koronawirusa?

Młyny unijne mielą bardzo wolno. Już miesiąc temu ministrowie sygnalizowali konieczność natychmiastowych i radykalnych działań związanych z obroną rynków, także z przeznaczeniem rezerwy kryzysowej na skup interwencyjny i na dopłaty do przechowalnictwa. Różne kraje zgłaszają różne grupy produktów, bo co innego jest w Europie Południowoej, a co innego np. w Polsce. Jednak dopiero teraz pojawiają się pewne decyzje. 22 kwietnia Komisja Europejska obradowała na ten temat.

Po drugie, Komisja Europejska nie dysponuje żadnymi środkami. Trzeba zwiększyć budżet Unii Europejskiej poprzez zwiększenie składek członkowskich, także na rolnictwo, aby pomagać większą kwotą. Wnioskowałem do Komisji Europejskiej odpowiednio wcześniej, by umożliwić przesunięcie części środków II filara, czyli Wspólnej Polityki Rolnej, które nie zostały jeszcze wydatkowane, a nie są z grupy tych działań, z których nie powinniśmy rezygnować. Nie uważam, że powinniśmy ze wszystkiego rezygnować. Na przykład w Polsce bardzo ważne jest dofinansowywanie działań związanych z gospodarką wodną, retencją, nawodnieniami, czy krótkimi łańcuchami dostaw, czyli bezpośrednią sprzedażą produktów od rolników – handel detaliczny, małe ubojnie, sprzedaż bezpośrednia. Ważna jest też budowa magazynów, chłodni, przechowalni. To wszystko są działania, z których nie powinniśmy rezygnować, ale z części już możemy. Sytuacja jest inna, niż siedem lat temu, gdy były one projektowane.

Nie oczekuję nowych pieniędzy z Komisji Europejskiej, ale zgody na elastyczne wykorzystanie tych, które są już Polsce przyznane. To wszystko trwa wolno, w dalszym ciągu są tylko zapowiedzi. Dużo stara się robić Janusz Wojciechowski, polski komisarz ds. rolnictwa. Jestem z nim w kontakcie i bardzo go wspieram. Decyduje jednak kolegium komisarzy, a nie pojedynczy komisarz. Na wszystko musi być zgoda, uzgodnienia, procedury. To nie jest struktura na czas kryzysu. To jest struktura na czas spokoju, rozwoju, życia. Państwa narodowe zostały de facto same ze swoimi problemami.

Czuł pan zrozumienie? Widział pan, że miał pan partnerów do rozmów na temat tych problemów?

Wydaje mi się, że część unijnych urzędników trochę się oderwała i nie czują się związani ze swoimi krajami, bo czują się bardziej Europejczykami. Jednocześnie starają się nie ponosić żadnego ryzyka, przedłużać procedury, przeciągać, by zdjąć jakąkolwiek odpowiedzialność z siebie, a równocześnie pokazać, jacy są ważni, ile od nich zależy, a ministrowie muszą o coś u nich zabiegać. Nie ma szczególnej rozbieżności między ministrami rolnictwa, choć czasami jesteśmy rywalami. Mówimy podobnym językiem, rozumiemy się, mamy podobne problemy. Jednak poszczególne kraje szybciej się ze sobą porozumiewają, niż przekonują do czegoś Brukselę. Tu muszą być zdecydowane działania ze strony komisarzy. Janusz Wojciechowski na szczęście nie jest człowiekiem strachliwym.

Jakie pana zdaniem mogą być długofalowe skutki koronawirusa? Z jednej strony mówi pan o przerwanych łańcuchach dostaw, ale z drugiej strony np. Polska jest krajem o nadwyżce żywnościowej. Może dla polskich rolników to szansa?

Możliwe są różne scenariusze. Nie wiadomo, jak poukłada się świat po koronawirusie. Są bardzo osłabione kraje, sektory gospodarek, a wiele firm upada. Nie wiadomo też, kto będzie je chciał przejmować. Może się okazać, że powstaną na świecie nowe potęgi. Jeżeli chodzi o rolnictwo, to uważam, że po tym okresie zamieszania, zerwania kontaktów, musi przyjść dobry czas dla rolnictwa. Na czym opieram prognozę? Na tym, że w czasach trudnych, nieszczęść, kryzysów, jak np. "morowego powietrza" ludzie zwracają uwagę na to, co jest absolutnie niezbędne – żywność, dbanie o zdrowie i dach nad głową.

Owszem, bogaty świat przyzwyczaił się do rozpasanej konsumpcji, do podróży, do turystyki, do tego, że trudną pracę przesuwa się do Azji Wschodniej, a sam zajął się usługami finansowymi, grą na giełdzie, podróżowaniem, kuchnią. Wszyscy chcą żyć pięknie, zdrowo, nie pracować i odpoczywać. Wracamy do świata wartości podstawowych i w tym świecie żywność jest bardzo ważna. Świat potrzebuje żywności, a obszary biedy są wyraźne. Polska jest bezpieczna żywnościowa. Owszem, z tego powodu są też określone problemy, ale mamy tej żywności pod dostatkiem. Możemy się nią dzielić ze światem i spokojnie myśleć, że nikt w Polsce nie będzie głodować.

Liczę na to, że w Polsce zmieni się struktura rolnictwa w kierunku, o którym mówię od dawna, czyli nie potężnych ferm, ogromnych instalacji rolnych, wielkiej koncentracji, która teraz jest ryzykowna z powodu koronawirusa, ale w kierunku rolnictwa opartego o rodzinę rolniczą. O pewien tradycyjny sposób wytwarzania żywności. Nie tej "pompowanej", polepszanej, krążącej po świecie, ale tej, na którą powoli wraca moda – z krótkiego łańcucha dostaw, żywności regionalnej, aby każdy kochający swoją małą ojczyznę mógł mieć przekonanie, że kupując ją, wspiera swój region; żywności jak najmniej przetworzonej, bez syntetycznego dodatku. Może z tego nieszczęścia, jakim jest koronawirus, takie rolnictwo się zrodzi. Zabiega też o to komisarz Wojciechowski. Mogę powiedzieć, że patologią jest rolnictwo polegające na tym, że np. do Polski przywozi się prosięta z Danii, żywione soją amerykańską, gdzie na fermach pracują pracownicy najemni z Ukrainy, a tu zostaje smród, skażenie środowiska i problem nadwyżek żywności, domagania się szukania rynków zbytów. Czy o takie rolnictwo chodzi? Nie, to nie jest dobre rolnictwo. Może świat pójdzie po rozum do głowy.

W jaki sposób Ministerstwo Rolnictwa i Rozwoju Wsi oraz rząd pomogli teraz rolnikom?

Podjęliśmy szereg działań, które cały czas rozwijamy. Co tydzień wprowadzamy coś nowego. Jestem w ścisłym kontakcie z organizacjami rolniczymi, z których sam się wywodzę. Dla mnie zdroworozsądkowe podejście organizacji rolniczych jest często ważniejsze, niż urzędników. Przede wszystkim najważniejsze było to, aby w tarczy antykryzysowej potraktować rolnika jako przedsiębiorcę, który z mocy prawa jest przedsiębiorcą. Nie żadną grupą uprzywilejowaną, czy dyskryminowaną, ale właśnie przedsiębiorcą. Jeżeli innym przedsiębiorcom przysługują ulgi w Zakładzie Ubezpieczeń Społecznych, to rolnicy, którzy są w większości ubezpieczeni w Kasie Rolniczego Ubezpieczenia Społecznego powinni mieć analogiczną pomoc. To kwestia wsparcia dla rodzin rolniczych np. zasiłku opiekuńczego dla dzieci, uznania ważności orzeczeń KRUS. Jeżeli zatrudnia pracowników, ubezpiecza ich w ZUS-ie, to wtedy również pomoc w wypłacaniu pensji, postojowe itd. To są wszystko działania, które na mój wniosek zostały wprowadzone do kolejnych wersji tarczy antykryzysowej.

Rolnicy w sytuacji kwarantanny, izolacji społecznej muszą dalej pracować w swoich gospodarstwach. W związku z tym, Główny Inspektor Sanitarny na mój wniosek wydał specjalne wytyczne, jak przestrzegać bezpieczeństwa, nie zakażać siebie i innych, ale zajmować się zwierzętami i uprawiać swoje pole. Przyroda się nie zlituje, nie zaczeka, bo jest koronawirus. Jeśli nie będzie teraz zasiewów, wzmocnienia roślin, nawożenia i nie zajmiemy się zwierzętami, to kto ma się tym zająć? Byłaby to tragedia. Rolnicy odbywają kwarantannę w gospodarstwach rolnych, co jest ważne.

Daliśmy także wytyczne dotyczące sektora przetwórstwa rolno-spożywczego, jak tam przestrzegać norm bezpieczeństwa. Są specjalne wytyczne dla sektora mlecznego, dla sektora mięsnego. Nie obowiązują odległości 1,5 metra na liniach, ponieważ np. na liniach ubojowych nie ma takiej możliwości. W efekcie jest wzmocniona ochrona osobista. Ważnym kierunkiem sprzedaży są targowiska, dlatego poprosiłem Głównego Inspektora Sanitarnego o wytyczne, jakie warunki powinny być spełnione, żeby można było handlować bezpiecznie. To ważne, bo wielu drobnych rolników sprzedaje na tych targowiskach. Większy problem jest z samorządowcami, którzy ze strachu, głupoty, czy dzikiej radości, że od nich coś zależy, pozamykali targowiska. Jednak moje apele zaczęły przynosić efekty i większość z nich została przywrócona.

To problem pracowników zagranicznych, których rolnictwo potrzebuje. To uznanie, że pracownicy zagraniczni mogą legalnie przebywać do czasu zakończenia epidemii i jeszcze 30 dni dłużej. Nie muszą nigdzie się zgłaszać, mają legalny pobyt. Podjąłem interwencję w Ministerstwo Spraw Zagranicznych o ułatwienia w otrzymywaniu wiz dla Ukraińców, którzy chcieliby przyjechać do pracy do Polski. Chodzi zwłaszcza o pracowników sezonowych. GIS pracuje nad wytycznymi, jak ci ludzie przyjeżdżając z zagranicy, mają odbyć kwarantannę w gospodarstwie rolnika, pracując już w tym czasie. Podejmujemy starania na forum Unii Europejskiej w ramach przesuwania środków. To także przyspieszenie prac nad wypłatą pomocy do materiału siewnego, praktycznie kończymy wypłatę dopłat bezpośrednich. To są oczywiście duże obciążenia dla budżetu, ale ma to doprowadzić do tego, aby straty w rolnictwie były jak najmniejsze.

Oczywiście, że straty będą w każdej dziedzinie, nie ma cudów. Ten, kto nie sprzedał kwiatów na wiosnę, już ich nie sprzeda i straci dochód. Ci, którzy musieli ograniczyć produkcję martwią się, jak przeżyć, ale części zysków nigdy nie otrzymają. Chodzi o to, by rolnictwo poniosło jak najmniejsze straty, ale jednocześnie, gdy będzie po koronawirusie, jak najszybciej wyszło mocniejsze. Bezpieczeństwo żywnościowe jest niezwykle ważne. Nie wyobrażam sobie, co by było, gdyby przy tym nieszczęściu jeszcze brakowało żywności. Po prostu sobie tego nie wyobrażam. Mam nadzieję, że rolnictwo otrząśnie się jako pierwsze. Tym bardziej, że zagrożeń jest bardzo wiele. Nie ma opadów i są przewidywania, że czeka nas kolejny rok suszy.

No właśnie. Nie dość, że koronawirus cały czas jest, to już mówi się o tym, że Polskę może czekać susza największa od lat. Rzeczywiście zagrożenie jest tak poważne?

Tak. Mamy obecnie bardzo niskie stany wód w rzekach, niski stan wód w gruncie, brak opadów – właściwie żadne prognozy nie przewidują większego deszczu, co zwiększyłoby zasoby wody. Apelowałem do rolników i część z nich posłuchała, by siać oziminy, bo są odporniejsze i korzystają z wody wczesnowiosennej. W tym roku ze względu na brak zimy i pokrywy śnieżnej, już bardzo wcześnie można było uprawiać pola i dokonywać siewów. Część rolników zasiała w lutym i ci mają niezły stan upraw. Jeżeli ktoś czeka z siewami do końca kwietnia, czy maja i nie zadbał o przerwanie parowania, to jest sam sobie winien. Wtedy jego głupota powoduje, że wystąpi u niego susza.

To, czy susza jest bardziej dokuczliwa jest także skorelowane nie tylko z umiejętnością uprawiania gleby, ale również z nawożeniem jej substancjami organicznymi. Z tego powstaje próchnica, która ma ogromną chłonność. To wszystko wpływa na to, że gleba dobrze prowadzona zatrzymuje wodę, a to jest najważniejszy sposób retencji wody. Jeżeli ktoś nie dba o swoją glebę, to pokazuje, że jest słabym rolnikiem, nieznającym podstaw warsztatu. Jednak niezależnie od tego, trzeba także gromadzić wodę, czyli niezbędne jest kopanie zbiorników na wodę, odtwarzanie tych istniejących, które zostały poniszczone. To choćby odtwarzanie oczek wodnych, stawów, terenów podmokłych. Teraz przyroda upomina się o swoje i pokazuje, że była kiedyś lekceważona. W pewnym sensie reaguje, a my nie potrafimy sobie z tym poradzić.

Uruchomiliśmy nabór na dofinansowanie inwestycji nawodnieniowych w gospodarstwach do 100 tys. złotych na gospodarstwo. Są uproszczone przepisy. Dofinansowujemy rolników, którzy chcieliby realizować nawodnienia. Minister gospodarki wodnej uruchamia specjalny program budowy zbiorników retencyjnych. Podejmujemy działania, ale trzeba uczciwie powiedzieć, że jeśli nie będzie dużych programów rządowych związanych z dużymi zbiornikami, a mamy przygotowany Narodowy Program Retencji, to będzie źle.

Potrzebny jest także powszechny apel i przekonanie każdego, że wodę trzeba oszczędzać. Nie można marnować bez sensu wody, bo jej zabraknie komu innemu – w rolnictwie, do celów komunalnych. Obyśmy nie doczekali, a to jest realne, że nie będzie skąd pobrać wody do wodociągów. Trzeba będzie stosować reglamentowanie wody. Także rolnicy powinni się zastanowić nad tym, że woda jako dobro wspólne musi być oszczędzane. Nawadniać można rośliny intensywne, którego tego potrzebują, a nie trawę, czy uprawę z pól. Nas po prostu na to nie stać. Każdy obywatel powinien zatrzymywać deszczówke, która może służyć do podlewania w ogrodzie, nie trwonić jej bez sensu. To program, wobec którego nikt nie może być obojętny. Każdy musi się w niego włączyć.

Jakie mogą być skutki suszy?

Dla polskiej struktury zasiewów najważniejsze są opady majowe. Dopiero one zadecydują, czy ta susza będzie mało dokuczliwa, czy będzie rzeczywiście pustosząca całe rolnictwo. Jesteśmy krajem dużym, więc susza nigdy nie występuje na terenie całego kraju. Są tereny, gdzie ona jest mało prawdopodobna, chociaż zmiany klimatyczne tam są odczuwalne. Jeżeli susza przełożyłaby się na spadek zbiorów, to może to mieć wpływ na ceny, co jest naturalne. Jeśli czegoś jest mniej, to ceny po prostu rosną. Mamy jednak mechanizm zabezpieczający przed nieuprawnionemu wzrostowi cen, który nie wynika z kosztów, ale z próby spekulacji. Specustawa mówi, że możemy wprowadzić ceny urzędowe i określić wielkość marż dla rolników, jak i przetwórców i handlu. Narzędzie jest, choć oby nie trzeba było z niego korzystać. Na pewno żywności nie zabraknie, bo jesteśmy krajem dużej produkcji.

Na koniec chciałem zapytać, co jest obecnie pana największym zmartwieniem? Co jest teraz największym wyzwaniem dla ministra rolnictwa?

Martwię się o łańcuchy dostaw, które musimy odbudować. Jeżeli zbiory będą mniejsze i produkcja będzie się zmniejszała, to nie będziemy eksportować żywności. Nie gwarantuję jednak jej cen, bo to element rynkowy. Przede wszystkim martwię się o przywrócenie sprawności pracy instytucji, bo wielu pracowników mojego resortu i innych instytucji pracowało zdalnie. Chodzi o to, by zachowując bezpieczeństwo przywracać pracę normalną. Są też problemy budżetowe. Nie ukrywam, że koszty związane z walką z koronawirusem są ogromne.

Oczywiście walka o ludzkie życie i zdrowie, wspieranie służby zdrowia, czy osób, które tracą źródła utrzymania są na pierwszym miejscu. Rwą się środki na wypłatę zaległej pomocy suszowej za 2019 rok. Część rolników będzie musiała zaczekać, te pieniądze nie przepadną, ale być może trzeba będzie na nie trochę poczekać. Uruchomienie tych form pomocy, przekonywanie samorządowców do niektórych działań.. muszę powiedzieć, że ministrowi rolnictwa pracy nie brakuje. To jest jeden z najważniejszych sektorów w Polsce, który gwarantuje bezpieczeństwo żywnościowe. Nigdy nie było sytuacji takiej, by to było spokojne miejsce. Problemów jest mnóstwo. Do starych wyzwań dochodzą nowe, jak choćby klimatyczne, których jeszcze kilka lat temu nikt nie był w stanie przewidzieć.

Rozmowa:  K.G