Back to top
Publikacja: 22.12.2018
Czy Malbork stanie się stolicą kraju Wolna Polska? Widziane z Czech. (Fragment I)

 

W Czechach ostatnio ukazało się kilka dzieł pióra znanych autorów (m.in. tłumaczonej wcześniej na polski Petry Hůlovej), które kreślą dysutopijną wizję przyszłości. Wśród tych tytułów wybija się Córka Kalandry, debiutancka powieść znanej dotąd jako dziennikarka śledcza 38-letniej Zuzany Kaiserovej. W tym politycznym thrillerze autorka kreśli „niezbyt odległą przyszłość”, kiedy to Europa całkowicie podlega brukselskiemu centrum, narodowe państwa zostały rozbite na oddzielone wewnętrzną granicą regiony. Chrześcijaństwo – któremu wraz z islamem zarzucono propagowanie przemocy – stało się zabronioną „ideologią”. Na mapie owej nowej Europy istnieją dwie zbuntowane enklawy: Wolna Polska z centrum w Malborku oraz Wysoczyzna - zamieszkały przez protestantów górzysty obszar na pograniczu Czech i Moraw,. Główna bohaterka, zadomowiona na brukselskich salonach młoda Czeszka, dowiaduje się pewnego dnia o ataku, jaki mieli w Pradze przeprowadzić „chrześcijańscy terroryści”. Wyrusza w rodzime strony, aby odnaleźć swojego ojca, protestanckiego intelektualisty, obwinionego z udziału w praskim zamachu… 

 

Córka Kalandry - Zuzana Kaiserová 

(fragment I) 

 

 

Część I 

 

Mateusz przeszedł po zamkowym podwórzu, wyczyścił buty ze śniegu i szybko wspiął się po kamiennych schodach na wieżę twierdzy. Zapukał, cofnął się o krok i poczekał, aż pozwolą mu wejść. 

Generał Kostołowski stał przy oknie i patrzył na równinę, którą pozostawił po sobie cofający się do Bałtyku lodowiec. On sam pochodził z Poznania, z przyjemnie pofałdowanej krainy, której wzgórza zdobiły bogate reliefy starych drzew i którą przecinały wartkie rzeki. Czarny Nogat, który rozlewał się pod krzyżackim zamkiem, był przy nich jak olej, któremu nie spieszno do morza, tylko przelewa się między jednym a drugim brzegiem. 

Kostołowski spałby o wiele spokojniej, gdyby Wolna Polska leżała w górach i lasach południowej Wielkopolski. Cóż jednak począć, los zechciał, by właśnie tu – na zamku w Malborku, skąd niegdyś niemieccy rycerze wyruszali, by podbijać pogańską Europę – po ośmiu stuleciach wyrósł ostatni bastion europejskiego chrześcijaństwa, siedziba kardynała Sevana, niosącego brzemię papiestwa. Ten smutny, otaczający Malbork krajobraz w jakiś dziwny sposób w końcu stał się bliski Kostołowskiemu. Przypominał mu świat, z którym walczył i z którym nie chciał się pogodzić. 

– Niech mi pan powie, poruczniku, kiedy w końcu minie ta zima – powiedział, odwracając się do swojego gościa. Był nim przystojny, młody mężczyzna o zaskakująco chłopięcym wejrzeniu. 

– Cieszę się, że mogę cię poznać, Mateuszu – powiedział. – Słyszałem o tobie dużo dobrego. Mam nadzieję, że nie przeszkadza ci, że zwracam się w tak nieformalny sposób – obrzucił gościa spojrzeniem. 

– Oczywiście, że nie, panie generale – odrzekł porucznik. 

– Mateuszu – powiedział, spoglądając w jego niebieskie oczy, które patrzyły prosto, choć jeszcze z pewnym młodzieńczym zakłopotaniem – powiedz mi, czy jesteś katolikiem? 

– Oczywiście, panie generale – odpowiedział Mateusz, nieco dotknięty tym, że poddaje się go takiemu przesłuchaniu. 

– Masz rację, to głupie pytanie – wycofał się generał. – Zapytam inaczej: czy twoja wiara jest raczej nawiązaniem do duchowej tradycji twojej rodziny, czy może czymś, co ma siłę przemienić twoje serce? 

– Tym drugim, panie generale – odparł z wahaniem porucznik. – Przynajmniej staram się, by tak było – dodał, czerwieniąc się. 

Kostołowski uśmiechnął się i zdecydował się nie męczyć już dalej tego młodzieńca zbyt osobistymi pytaniami. Dlatego przeszedł do spraw służbowych. 

– Bruksela zakończyła blokadę – oznajmił młodemu żołnierzowi. – Statki znowu mogą opuszczać port. 

– To wspaniała wiadomość, panie generale – Mateusz przytaknął gorliwie. 

– Tak myślisz? – generał zadziwił się nad nieroztropnością młodego oficera. To dziwne zawieszenie broni, ciągnące się już od ponad czterech lat, działało mu na nerwy. Żadnego przełomu, żadnych negocjacji, na zachodnim niebie nic się nie poruszało. – Może stary już jestem, ale za każdym razem, kiedy Bruksela zrobi krok w naszą stronę, ciarki przebiegają mi po plecach – westchnął generał, rozczarowany, że młode pokolenie nie rozumie politycznych niuansów tego świata. 

Myśli Mateusza nie sięgały jednak tak daleko. Swoim entuzjazmem chciał tylko pokazać ochotę, z jaką podejmie się zadania. Zanim Bruksela rozpoczęła blokadę portu, wypływał w morze niemal co tydzień, żeby wymienić towary ze statkami płynącymi ze Szczecina czy Kaliningradu. Nie pojmował tylko, dlaczego z tego powodu generał armii wzywał go teraz do siebie, do Malborka. 

– Wczoraj po południu w Pradze miał miejsce zamach terrorystyczny – ciągnął generał – Słyszałeś o tym? 

Mateusz przytaknął. 

– Mówi się, że winni są protestanci – mówił dalej Kostołowski. 

– Którzy, panie generale? – zapytał mimowolnie Sienkiewicz. Nie wypadało, by porucznik dopytywał generała armii. Ale Kostołowski tylko roześmiał się serdecznie: 

– Racja – trudno się zorientować w tej zbieraninie. Ale to nie żadni szaleni ewangelikalni amerykańskiego pokroju, Bruksela wskazała palcem konserwatywnych czeskich ewangelików. Sami pilnie ich niegdyś prześladowaliśmy, niestety bez sukcesu. Mówię „niestety”, bo to, czego dziś jesteśmy świadkami, to tylko konsekwencje protestantyzmu – powiedział generał i zamilkł na chwilę, jakby w duchu wystawiał jeszcze protestantom rachunki. – Owszem, przyznam, że musiałem się roześmiać, kiedy jakiś naczelnik tego ich kościoła czeskobraterskiego ogłosił 

przed laty, że są gotowi rozwiązać się w proteście przeciw prześladowaniom islamu. Ci domniemani zamachowcy są jednak protestantami w starym stylu, homo neanderthalensis światowego ruchu protestanckiego. Podobno na czeskiej Wysoczynie przetrwały ich całe zbory. Ba, nawet jest ich coraz więcej! 

– Jak to możliwe? – Mateusz znów wszedł w słowo generałowi. Sądził, że Wolna Polska jest ostatnią twierdzą zachodniego chrześcijaństwa. Kostołowski wzruszył jednak ramionami – nie miał na to żadnego dobrego wyjaśnienia. – Mają swojego patrona, nazywa się Alexandr Royth. Sam był niegdyś wysoko postawionym europejskim politykiem, ale potem pochłonęła go pasja ornitologiczna i przestał istnieć dla Europy. Słyszałem, że pomaga szejkom w praniu brudnych pieniędzy i trzymają nad nim parasol ochronny, ale może to tylko plotki. Niemniej jednak jakieś zasługi ten człowiek z pewnością mieć musi, skoro pozwalają, by miał na północnym skraju Wysoczyny swój własny protektorat. Zasługi, których natura popadła – zdaje się – w zapomnienie. Twoim zadaniem, Mateuszu – popatrzył poważnie na swojego gościa – będzie sprawdzić, co rzeczywiście się wydarzyło. 

– Mam pojechać na Wysoczynę? – zapytał z nadzieją w głosie porucznik. Należał do pokolenia Europejczyków, które nie miało już okazji podróżować, i ni stąd, ni zowąd zapragnął wyprawić się tam, do miejsca zwanego Wysoczyną, choć ledwie przed chwilą nie wiedział o jego istnieniu. 

– Nie – generał zaśmiał się, widząc jego młodzieńczą gorliwość. – Broń Boże. Nikt nie może mi zarzucić, że stoję po stronie protestantów, ale nie jestem aż tak zapalczywy, by z zemsty ryzykować, że odkryją pośród nich agenta Wolnej Polski i obwinią tych biednych żołnierzy wiary chrystusowej o udział w panchrześcijańskim spisku. Co więcej, jeśli moje podejrzenia są słuszne, na Wysoczynie wiedzą o tym wszystkim tyle samo, co my. 

Mateusz zawstydził się; było mu przykro, że generał uważa go za głupka. 

–Jak brzmią zatem rozkazy, panie generale? – zapytał z pokorą w głosie. 

– Popłyniesz do Szczecina – oznajmił generał. – Byłeś tam już kiedyś? 

Mateusz pokręcił głową. 

– To ohydne miasto w ostatnich latach stało się ściekiem, do którego spływa cały margines – tłumaczył Kostołowski – Ale jest pełne interesujących ludzi – ludzi, którzy mają informacje 

– Kto będzie moim kontaktem? – zapytał jeszcze młody porucznik. 

– Twój przełożony – odpowiedział generał, zaskoczony tym pytaniem. – Chyba ufasz majorowi Wilczyckiemu? 

– Oczywiście, panie generale – pospieszył z odpowiedzią porucznik. 

– Dobrze więc. To wszystko, o czym chciałem z tobą porozmawiać. – Czy pójdziesz z nami na mszę? 

– Będzie to dla mnie zaszczyt – powiedział Mateusz. Nie kłamał. Jak wszyscy młodzi żołnierze Wolnej Polski, marzył o tym, by na własne oczy zobaczyć kardynała Sevana, który rzadko opuszczał mury malborskiej twierdzy. 

Msze z udziałem kardynała regularnie odbywały się w kościele Najświętszej Maryi Panny, który zniszczono już przed stu laty i nigdy do końca nie został odbudowany. Pomimo tego, dowództwo armii Wolnej Polski zdecydowało, że właśnie tu – a nie w skromnym kościele pod murami – powstanie nowa duchowa siedziba małego państwa. Mateusz zamoczył palce w marmurowym naczyniu z wodą święconą, szybko dotknął czoła, piersi, lewego i prawego ramienia i uklęknął na chwilę na kamiennej posadzce. Lubił ten gest, który w jedyny w swym 

rodzaju sposób łączył chrześcijańską pokorę z dumą i wzniosłością. Wyprostował się. Usiadł w tylnej ławce, zamknął oczy i przez chwilę wsłuchiwał się w wiatr dobijający się do drzwi gotyckiej katedry. Próbował medytować, ale myśli uciekały gdzie indziej – za bardzo ekscytowała go wizja tego, że lada moment znajdzie się poza granicami województwa pomorskiego. 

Po chwili w kościele zaczęły rozlegać się pewne kroki wyższych oficerów. Mateusz chciał się rozejrzeć, będąc ciekaw, czy nie zobaczy wśród nich któregoś ze sławnych pułkowników; wiedział jednak, że nie wypada. Dopiero kiedy zabrzmiały organy, wstał razem z innymi i spojrzał w kierunku, z którego do kościoła wchodziła procesja ministrantów. 

Szli powoli, dostojnie, tak, jak przystoi ministrantom. Mateusz stanął na palcach, i między ich białymi komżami dostrzegł jasnoczerwoną czapkę kardynała Sevana, surowego starca, który jako jedyny kardynał wypowiedział posłuszeństwo papieżowi i nie posłuchał nakazów kościelnego soboru. 

Sevan kroczył pomału, tak, jak pozwalał mu jego wiek, jednak znacznie mniej ceremonialnie niż pozostali. Przechodził między ławkami i błogosławił z dala oficerom. Kiedy dotarł do Mateusza, zatrzymał się. Najpewniej dlatego, że nie widział go tu wcześniej, ale Mateuszowi przyszło na myśl, że kardynał wie o jego szczególnej misji. Skłonił głowę, a kardynał mu pobłogosławił. Mateusz stał jeszcze przez chwilę z opuszczoną głową. Dopiero kiedy usłyszał „In nomine Patris et Filii, et Spiritus Sancti,” wyprostował się i pełną piersią, razem z innymi, wyśpiewał: 

– Amen. 

– Gratia Domini nostri Jesu Christi, et caritas Dei, et communicatio Sancti Spiritus sit cum omnibus vobis – zaśpiewał ksiądz. – Et cum spiritu tuo – odpowiedzieli zebrani dostojnicy wojskowi. 

Kardynał wezwał wszystkich, by zanim wysłuchają słowa Bożego i przystąpią do komunii, żałowali za grzechy. 

– Confiteor Deo omnipotenti et vobis, fratres, quia peccavi nimis cogitatione verbo, opere et omissione: mea culpa, mea culpa, mea maxima culpa – zgodnie wyznawali winy żołnierze i w tej chwili Mateusz poczuł się, jakby w historii świata wytworzyła się jedna oś, przecinająca stulecia i biegnąca w jednym kierunku. Nie stali tu już Mateusz ani Kostołowski, ich zasługi były zapomniane, nic nie znaczyły wojskowe stopnie. Poszczególne członki złączyły się w jedno ciało, w Chrystusowy kościół. (CDN)

 

Autor: Zuzana Kaiserová / Instytut Współpracy Polsko-Węgierskiej im. Wacława Felczaka / 2018